Po raz pierwszy powieść Dobraczyńskiego „W rozwalonym domu” ukazała się w roku 1946, a powstała w obozie Bergen-Belsen, wśród ciasnoty i głodu. W przedmowie autor tak o niej pisze: „Nigdy, ani przedtem, ani potem nie tkwiłem tak bardzo w autentyzmie”[1].
Akcja dzieje się w czasie obrony Starówki. Najpierw poznajemy Magdalenę, która siedzi smętnie w rozwalającym się domu, słucha wystrzałów, patrzy na oderwany balkon, na rozbite szyby, poszarpane zasłony i boi się, by jej trzynastoletni syn Wojtek wzorem rówieśników nie wziął udziału w powstaniu i nie umarł. Wkrótce do domu wdzierają się harcerze chcący w oknie salonu urządzić punkt strzelniczy. Ich wtargnięcie kobieta przyjmuje z niechęcią. Łatwo się domyślić, że będzie miała problemy z utrzymaniem syna przy swojej spódnicy.
W książce znajduje się mnóstwo przykładów bohaterstwa. Chłopcy i dziewczęta zdobywają się na ogromne wyczyny, ksiądz Marek spieszy z narażeniem życia do umierającego, wszyscy bronią się do końca. Kapitan Krak krzyczy: „Szaleństwo musi być naszą postawą! Kto ma tak mało jak my, musi bluffować”[2] i krytykuje porucznika Muchę, który przejawia bardziej realną postawę i uważa, że bez pomocy z zewnątrz nie mają szansy na zwycięstwo.
„Obłupane z tynku ściany zdawały się ociekać krwią. Anemiczne drzewka uliczne były martwe i zwęglone”[3] - przez całą książkę przewijają się podobne opisy zniszczeń. Kule karabinowe świszczą, ruiny domów zieją grozą, ranne dzieci, które nie są w stanie uciekać przez Niemcami, proszą o dobicie. Życzenie ich jednak nie może zostać spełnione, trzeba cierpieć, bo: „Życie dopiero wówczas się zmienia, kiedy ktoś cierpi. (...) Byłoby dobrze, gdyby człowiek nie cierpiał. Ale jak mu jest źle, to go boli... I wtedy buntuje się przeciwko złu. Zrobić dobrze może tylko taki, co się zbuntował przeciwko złu”[4].
Powieść Dobraczyńskiego jest nieco przestarzała. Dziś, gdy wiemy, ile ofiar poległo w powstaniu, trudno czytać o dzieciakach zachęcanych do walki przez dowódców i ginących bezsensowną śmiercią. Patetyczna decyzja, jaką podjęła matka Wojtka na ostatniej stronie, wydaje się niezrozumiała.
„Tacy byli. Nie idealizowałem ich. Odważni i ofiarni. Trochę naiwni, wierzący w przyszłość jak w poetycki sen. Znali gniew, ale nie znali nienawiści”[5] - napisał o swoich bohaterach Dobraczyński. „Gdy tyle narodów czekało biernie na wyzwolenie lub czyniło tylko symboliczne gesty - Warszawa walczyła zażarcie. Pokazała raz jeszcze, że Polska żyje, póki żyją Polacy”[6].
---
[1] Jan Dobraczyński, „W rozwalonym domu”, wyd. Czytelnik, 1983, str. 9.
[2] Tamże, str. 59.
[3] Tamże, str. 125.
[4] Tamże, str. 154.
[5] Tamże, str. 9.
[6] Tamże, str. 10.
Napisane w maju 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz