W „Księdze samotnic” Mileny Moser znajduje się siedemnaście opowiadań o kobietach, które w pewnym momencie zaczynają zachowywać się w sposób nieoczekiwany, szalony, groźny dla innych, słowem – przestają być sobą. Wpadają w ten stan z różnych powodów – bo ktoś je zdenerwował, bo komuś zazdroszczą, bo cierpią z powodu napięcia przedmiesiączkowego lub nieprawidłowego stężenia hormonów. I choć przedtem uchodziły za porządne, teraz tracą hamulce moralne i mogą nawet popełnić czyny, które karane są więzieniem.
Kilka bohaterek, na przykład Christa, bardzo mocno odczuwa samotność, dla innych ród męski mógłby nie istnieć. A mężczyzn jest w tej książce jak na lekarstwo: jeśli już się pojawiają, to najczęściej są pozbawionymi empatii bufonami. Zapalony rowerzysta nie zauważa, że towarzysząca mu dziewczyna nie da rady jechać tak szybko i daleko jak on. Były więzień bez skrupułów wykorzystuje uczucia kobiet. Nawet nastoletni chłopak znajduje uciechę w dokuczaniu płci przeciwnej, bezustannie prowokując ratowniczkę. Jeśli bohaterki wspominają mężczyzn, to są to mężczyźni niewiele warci, odrażający. Przykładem niech będzie ojciec Matyldy, który wciąż okazywał, że wolałby mieć syna. W efekcie biedna dziewczyna ze wszystkich sił starała się upodobnić do chłopca. Nic tym nie osiągnęła – stała się mało kobieca, nieatrakcyjna, a tato i tak jej nie zaakceptował.