Uwaga! Jeśli planujecie przeczytać „Machinę miłości czystej i wszetecznej” Iris Murdoch, nie radzę Wam zaglądać do tej recenzji, gdyż zdradzam szczegóły istotne dla treści!
Bohaterem, który zna wszystkich, jest Blaise. Blaise skrzywdził innych, źle się z tym czuje, męczą go wyrzuty sumienia. Prowadzi podwójne życie. Jeden jego świat to praktyka psychoanalityka, dom z ogrodem na przedmieściach Londynu, żona Harriet, syn David, uczeń ekskluzywnej szkoły. Drugi świat to niezadowolona kochanka Emily, brudne mieszkanie i Luca, gorszy syn. Gorszy w oczach Blaise'a, bo o jego uczucia ojciec niewiele dba, w jego obecności kłóci się z Emily, daje mniej pieniędzy na jego utrzymanie. Te dwa światy nigdy nie miały spotkać się ze sobą, jednak pewnego razu żona dowiedziała się o tej drugiej. I od tej pory rozpoczęło się lepsze życie Blaise'a. Tak: nie gorsze, tylko lepsze.
W tym miejscu słówko o charakterze Harriet. Jest to szlachetna, dobra osoba, chodząca doskonałość. Czasami w swojej dobroci Harriet bywa natrętna i niedelikatna, jak wtedy, gdy nachodzi cierpiącego po stracie żony pisarza, chcąc go pocieszyć. Tyle że biedny wdowiec nie szuka pocieszenia, ma dość jej niezapowiedzianych wizyt! Woli cierpieć w samotności.
Kiedy wyobrażam sobie, jak ja bym zachowała się na miejscu zdradzanej żony, wyobraźnia podsuwa mi latające po kuchni talerze, walizki wystawione na klatkę schodową, spoliczkowanie wiarołomnego (tak, tak, kobiety czasami bywają agresywne!). Urażoną dumę, rozstanie. Ale na pewno nie zachowałabym się tak jak Harriet.
Gdy dochodzi do opisu zachowania Harriet, powieść staje się denerwująca i sztuczna. Harriet zachowuje się bardzo osobliwie. Nakazuje synowi, by był szczególnie miły dla ojca, bo trzeba ojca „ratować” (ma na myśli jakieś ratowanie duchowe), namawia męża, by więcej czasu spędzał z kochanką, i nawet urządza przyjęcie na jej cześć, pilnuje, by dawał na drugi dom więcej pieniędzy, zaczyna starać się o sympatię dziecka Emily, zaniedbując przy tym własnego syna...
Gdy zastanawiałam się, o co chodzi z tą dziwną fabułą, doszłam do wniosku, że Murdoch chciała przedstawić sytuację, w której zło zostaje usankcjonowane. Do niegodziwca osoba poszkodowana wyciąga ręce, przebacza mu od razu, chce mu pomagać. Winowajca nie otrzymuje kary. W tej sytuacji Blaise szybko dochodzi do wniosku, że legalne posiadanie dwóch kobiet jest lepsze niż posiadanie jednej, nie trzeba się ukrywać, wymyślać wykrętów. Jest lepiej, niż było.
Morał z tej książki taki, że nadmierna tolerancja nie jest zachowaniem pozytywnym, złoczyńcę należy karać i nie spieszyć się z przebaczaniem, bo jeśli nie zostanie ukarany, nie będzie też czuł się winny i skłonny do poprawy.
Czytałam tę „Machinę...” z narastająca niechęcią. Humoru nie poprawiło mi gwałtowne zakończenie oraz różnorakie zbiegi okoliczności. Murdoch podobno tworzy świetne dialogi. Oj, nie zawsze... Jedną z bohaterek jest Pinn, kobieta dojrzała już, która zapragnęła uwieść niepełnoletniego chłopca i tak do niego przemawiała:
Jestem posągiem świątynnym ucieleśniającym wolę niebios. Jestem ciebie godna, bo stałam się wysłanniczką twego losu. Ty patrzysz na mnie po raz pierwszy, ale ja obserwowałam cię wiele razy, przemierzałeś niejednokrotnie krainy moich snów*.
Jedyne dobre strony tej książki to ładny styl i pokazanie krzywdy dzieci. Obaj synowie Blaise'a cierpią – zaniedbywany, niekochany Luca i David, zawstydzony zachowaniem ojca, zraniony zachowaniem matki.
Na koniec okazuje się, że ktoś taki jak dobry człowiek nie istnieje. Dobrym się jest do czasu, gdy stanie się przed ciężką życiową próbą. Harriet złamała serce własnemu synowi, zaczęła narzucać się mężczyznom z sąsiedztwa. Mnie jako czytelnika zaczęła na tyle denerwować, że swoją sympatię skierowałam na Emily.
Kto lubi problemy moralne, zainteresowany jest tematem dobra i zła, podczas czytania „Machiny miłości czystej i wszetecznej” z pewnością poczuje się jak na znajomym, miłym terenie. Ale kto ceni prawdę psychologiczną, może być rozczarowany.
---
* Iris Murdoch, „Machina miłości czystej i wszetecznej”, przeł. W. Schaitterowa, wyd. Czytelnik, 1980, str. 581.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz