Miriam już nie żyje. Miała 18 lat, gdy odeszła jako jeszcze jedna ofiara nowotworu. Nie pomogły jej operacje, naświetlania, chemioterapia. Przez cały okres choroby córki matka prowadziła zapiski, które potem uporządkowała i zdecydowała się wydać. Tak powstała niewielka, bardzo wzruszająca książeczka pt. „Listy do Miriam”.
Pewnego dnia Miriam zaczęła widzieć podwójnie. Wybrała się z matką do okulisty, sądząc, że otrzyma okulary korekcyjne, tymczasem...
„Nie dostałaś okularów. Trzeba było w trybie natychmiastowym odwieźć Cię do szpitala uniwersyteckiego w Antwerpii. Przerażone, współczujące spojrzenie okulisty mówiło samo za siebie. Nagle zrobiło mi się zimno, jakby ktoś wrzucił mnie do lodowatej wody...” - wspomina matka.
W szpitalu zdiagnozowano raka móżdżku i zlecono operację. Od tej chwili życie nastolatki i jej rodziny musiało się zmienić. Zniknęło poczucie bezpieczeństwa i radość życia, dziewczynka musiała przerwać naukę w szkole.
„Na korytarzu rozmawiano szeptem. Wodzono za nami potajemnie wzrokiem. Nie wiadomo kiedy, pomiędzy nami i personelem szpitala wyrosła ściana. Zawisł nad nami straszliwy wyrok. Wszędzie to czułam”.
W książce jest wiele wzmianek o bezduszności personelu szpitali, o tym, jak bezosobowo traktowano Miriam. Po operacji nikt nie odzywał się do niej, jakby nie rozumiała, nie słyszała, nie czuła. Matka raczej nie pisze o życiu córki przed chorobą, wspomina tylko, że dziewczynka nie przysparzała nigdy zmartwień.
Jak każdy chory na złośliwy nowotwór, Miriam stanęła w końcu przed straszliwym wyborem: poddawać się dalszej bolesnej, ciężkiej terapii, która nie wyleczy, a tylko przedłuży życie o kilka tygodni, żyć gorzej, lecz odrobinę dłużej czy też porzucić terapię i męczące dojazdy do szpitali, żyć krócej, lecz spokojniej, w domu, we własnym pokoju, wśród bliskich osób, drogich sercu sprzętów i ukochanych kotów.
„Listy do Miriam” Lutgard van Heuckelom to lektura dla wrażliwych osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz