31.05.2012

Azar Nafisi „Czytając Lolitę w Teheranie”


Lubisz książki o książkach? Rozumiesz ludzi, dla których książki są azylem, ucieczką od rzeczywistości? Rozmyślasz czasami nad postępowaniem Humberta, Lolity, Daisy Miller czy też Katarzyny Sloper? Interesujesz się kulturą i polityką Iranu? W takim razie „Czytając Lolitę w Teheranie” może Ci się spodobać.
„Przez cały dzień czytałam, zamiast pracować. Co jakiś czas zerkałam na zegarek i obiecywałam sobie w duchu: Zacznę pracę za pół godziny, może za godzinę; skończę czytać, kiedy tylko dojdę do końca rodziału”[1].
Rzeczywistość, od której chciała uciec Azar Nafisi, to Iran w czasach, kiedy władzę objął Chomeini. Azar odeszła z uniwersytetu i w swoim domu urządzała spotkania dla studentek (bo studentów płci męskiej nie mogła zaprosić) wykazujących żywe zainteresowanie literaturą. Młode Iranki przychodziły do niej, by rozmawiać o bohaterach Nabokova, Jamesa, Austen i Fitzgeralda, a także o swoim własnym życiu. U Azar mogły zdjąć czador i choć przez godzinę poczuć się swobodnie.

„A sięgnęłam po książki dlatego, że były jedynym azylem, jaki znałam, schronieniem potrzebnym mi, żeby przetrwać”[2] – wyznaje autorka, która umiała zatopić się w lekturze nawet wtedy, gdy w sąsiedztwie brzmiały wystrzały. „Nastąpiły dwie kolejne eksplozje. Nadal czytałam”[3]. O dziwo, w takich chwilach mocno skupiała się na treści książek i robiła ciekawe notatki.

Książka Azar Nafisi nie nadaje się do czytania w autobusie, bo jest gruba i wymaga skupienia. Autorka niejednokrotnie nawiązuje do treści takich dzieł jak „Zaproszenie na egzekucję”, „Wielki Gatsby”, „Daisy Miller”, „Dom na Placu Waszyngtona” i oczywiście „Lolita”.

Moja ocena 4/6.

---
[1] Azar Nafisi, „Czytając Lolitę w Teheranie”, przeł. Ivonna Nowicka i Joanna Pierzchała, Świat Książki, 2005, str. 223.
[2] Tamże, str. 218.
[3] Tamże, str. 239.

25.05.2012

„Na huśtawce emocji” Terri Cheney

Terri Cheney to prawniczka z Beverly Hills, która kiedyś pracowała nad sprawą Michaela Jacksona. Snobka, ale też osoba mocno chora, cierpiąca. Jej życie to na przemian fazy depresji i manii, czyli wielkiej apatii i niezwykłego podniecenia, energii. Terri miewa nastroje maniakalne, euforyczne, depresyjne i samobójcze. W torebce nosi tak dużo leków, że obce osoby mogą uważać ją za narkomankę. Zresztą, co tam osoby obce! Za narkomankę uznał ją własny ojciec. Zanim umarł na raka, Terri opiekowała się nim, spała w szpitalu na rozkładanym łóżku, by być blisko niego i służyć mu pomocą. Pewnego dnia ojciec zauważył, że córka połyka stosy jakichś tabletek, przeraził się i natychmiast zmienił testament na jej niekorzyść.

Innym razem Terri została zatrzymana przez policję i odwieziona do aresztu. Odebrano jej leki, pomimo jej nalegań nie pozwolono na konsultację z lekarzem. Nie dano wody, a ubocznym skutkiem przyjmowania leków była nadmierna suchość ust. Wkrótce jej usta popękały i zaczęły krwawić. Rany nacierała masłem, które dostała na śniadanie.

Jeszcze innym razem przebywała w szpitalu psychiatrycznym. Od kilkunastu godzin leżała przypięta pasami i nadaremnie błagała lekarzy o zaprowadzenie jej do toalety. Gdy w końcu nie wytrzymała i zabrudziła pościel, pielęgniarka potraktowała ją bardzo podle...

To tylko trzy epizody z życia osoby cierpiącej na chorobę psychiczną. W książce takich opisów znajduje się o wiele więcej. Terri Cheney starała się szczerze opowiedzieć o swoich dolegliwościach. Uważa, że sama choroba mniej jej zaszkodziła niż nieudolne próby leczenia. Elektrowstrząsy zniszczyły jej pamięć. Zapomniała, gdzie mieszka, jak pachnie krem Nivea i sięgała po widelec, by zjeść lody. Powoli część wspomnień wróciła do niej, ale już nie było tak, jak przedtem. Co gorsza, podczas cyklu elektrowstrząsów dostała pierwszego epizodu manii i od tamtej pory stała się osobą dwubiegunową, bo początkowo cierpiała tylko na depresję.

Terri miała też problemy z żywieniem. Męczyły ją napady obżarstwa, podczas których w ciągu pięciu dni przybierała na wadze aż pięć kg. Próbowała leczyć się z zaburzeń żywieniowych, a leczenie wyglądało tak:
Na papierowym talerzyku ułożył mi pięć ciasteczek, wręczył i poprowadził w stronę zlewu, gdzie miałam usiąść.
- A teraz chcę, żebyś zamknęła oczy, ugryzła solidny kęs i żuła - zarządził Joe.
Zrobiłam, co mi kazał, albo raczej starałam się, bowiem w chwili, kiedy ugryzłam ciastko, poczułam, jakby przeszył mnie prąd. Otwarłam oczy i zobaczyłam Joego, który uśmiechał się do mnie, trzymając w ręce długi, metalowy pręt.
- To działa na tej samej zasadzie, co elektryczny pachołek dla bydła - powiedział.
Joe zmuszał pacjentkę do gryzienia ciastek, a kiedy posłusznie gryzła, dźgał ją prętem i kazał wypluwać papkę, po czym z powrotem wkładać do ust.

Książka „Na huśtawce emocji” ukazała się w roku 2006. Czy warto czytać? Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć, jak przebiega życie osoby cierpiącej na chorobę dwubiegunową, to tak, warto. Ta książka to dokument, relacja pacjentki, ale też nic więcej. Zdarzają się niezgrabności stylistyczne, nieprecyzyjne wypowiedzi, wydarzenia czasami opisane są w sposób chaotyczny.

---
Cheney Terri, „Na huśtawce emocji” („Manic. A Memoir”), tł. Markiewicz Bożena, Videograf II, 2009.

22.05.2012

„Powrót do gniazda” Kraszewski


Wiek szesnasty. Janusz, syn polskiego wojewody, uczy się w Wittenberdze. Bardzo podoba mu się złotowłosa Fryda, córka bogatego złotnika. Młodzi zakochują się w sobie i żyją szczęśliwie aż do czasu, kiedy Janusz zostaje wezwany przez ojca do powrotu. Wojewoda obawia się, by do przebywającego wśród protestantów syna nie przystała „zaraza heretycka”[1]. Młodzieniec z ciężkim sercem opuszcza Wittenbergę; podejrzewa, że ojciec nie pozwoli mu na małżeństwo z protestantką pochodzącą z niższej warstwy społecznej. 

Akcja powieści rozgrywa się w Wittenberdze oraz w Polsce. Szesnastowieczna Polska to kraj, w którym mieszkają ciemni, nietolerancyjni ludzie i w którym panują barbarzyńskie zwyczaje. Rodzice mają nieograniczoną władzę nad dzieckiem, mogą je nie tylko wydziedziczyć, ale też wtrącić do lochu, by w towarzystwie szczurów i pająków rozmyślało nad swoim nieposłuszeństwem. 

Główny wątek „Powrotu do gniazda” to spory na tle odmiennej wiary. Wielu bohaterów książki straciło szansę na szczęśliwe, spokojne życie z winy fanatycznych wyznawców religijnych. Co ciekawe (i bardzo smutne), również w naszym stuleciu zdarza się dosyć często, że dziecię, które oświadcza, że wyrzeka się wiary, traci miłość i wsparcie rodziców. 

Mile zaskoczył mnie fakt, że w „Powrocie do gniazda” postacie nie są nakreślone tak jednostronnie i schematycznie jak w innych powieściach Kraszewskiego, np. w „Pałacu i folwarku”. Nawet najbardziej antypatyczny bohater książki, czyli wojewoda, ma zaletę – czule kocha żonę Monikę. Z kolei brat wojewody, bohater pozytywny, ma i wadę: irytującą skłonność do zmieniania swoich poglądów.

18.05.2012

„W starym piecu” Kraszewski




Głównym bohaterem książki Kraszewskiego pt. „W starym piecu” jest pięćdziesięcioletni Pampowski. Pan ten wygląda niezbyt ciekawie. Na głowie ma perukę, w paszczy komplet sztucznych zębów, a na twarzy różnego rodzaju pudry i bielidła. Olbrzymimi nagniotkami nogi jego się odznaczały, co im nadawało formę wcale nie estetyczną[1] - dodaje jeszcze Kraszewski. Pewna niegrzeczna a dowcipna pani rejentowa porównywała go do czerstwej bułki odświeżonej[2].

I ten niezbyt przystojny mężczyzna pragnie się ożenić. Jego wybranka musi być piękna, szlachetnie urodzona, zamożna oraz bardzo młoda - najchętniej szesnastoletnia. Wystrojony, wyperfumowany Pampowski odwiedza domy, w których przebywają pensjonarki oraz panny na wydaniu, spogląda na dziewczęta i zastanawia się, która z nich jest godna stanąć u jego boku. Może ta? Nie, ta jest za brzydka, może więc tamta? Tamta za stara... Ponieważ Pampowski zastanawia się dosyć długo, zdarza się, że w międzyczasie inny kawaler prosi panienkę o rękę i łowy trzeba zaczynać od początku. 

Pampowski zna też kobiety po trzydziestce, na przykład Maniusię, matkę szesnastoletniej Karolki oraz Henrykę Bromberg, tajemniczą wdowę, która przyjechała do Warszawy z Ukrainy. Wdowa wydaje mu się niewiastą niezwykle piękną, dopóki... dopóki nie otworzy buzi. Bo gdy odzywa się, z jej ust wydobywa się okropny, zgrzytliwy głos i Pampowski traci chęć na przebywanie w jej towarzystwie.

I prawie cała książka pt. „W starym piecu” składa się z opisów perypetii matrymonialnych bohatera. Pampowski wciąż się stroi, upiększa za pomocą licznych kremów, pudrów i szczotek, rozgląda wśród ślicznych dziewcząt. Tak przedstawiony bohater budzi w czytelniku śmiech i pogardę, a przecież to w gruncie rzeczy dobry człowiek - unika rozpasanych zbyt towarzystw[3], wie, co to honor, umie podzielić się pieniędzmi z potrzebującymi...

Książka została napisana w roku 1878. Sprawia wrażenie tworzonej w pośpiechu i niedopracowanej. Tła obyczajowego w niej niewiele, nawet pojedynek opisany jest w sposób bezbarwny i pozbawiony szczegółów. Postaciom brakuje głębi psychologicznej, a zakończenie wydało mi się bardzo naiwne. Ale tytuł został wybrany bardzo trafnie.

---
[1] J.I. Kraszewski, „W starym piecu”, Wydawnictwo Literackie, 1965, str. 27. 
[2] Tamże, str. 12.
[3] Tamże, str. 11.

14.05.2012

„Osiem zeszytów” Heloneida Studart


Główne bohaterki „Ośmiu zeszytów” Heloneidy Studart to siostry Mariana i Leonor, mieszkanki Rio de Janeiro. Mariana liczy sobie lat 40, a Leonor 36. Obie nie mają dzieci, bo dziecko Mariany zmarło, a Leonor nigdy nie zaszła w ciążę. Młodsza z sióstr od dziesięciu lat odwiedza różnych lekarzy, lecz na próżno. Mąż jej, Alfredo, nie chce poddać się badaniom na płodność.

Zdesperowana Leonor postanowiła, że będzie wychowywała dziecko służącej. Jednak kiedy Alfredo dowiedział się o tych planach, nie tylko zwolnił czarnoskórą ciężarną Laurinhę, ale na domiar złego oskarżył ją o kradzież drogocennego naszyjnika. Możemy sobie wyobrazić, jaką rozpacz poczuła Leonor...

Mariana ma inne problemy. Otrzymała pamiętniki ciotki samobójczyni. Z pamiętników dowiaduje się o smutnym życiu zmarłej, a także o historii ich rodziny. Czyta o złym traktowaniu dziewcząt, o ich buntowaniu się i tłumieniu buntów. Ciotka, zanim popełniła samobójstwo, pragnęła wyjść za mąż, a także publikować wiersze i artykuły. Gdy przekonała się, że jej plany nie dadzą się zrealizować, że dla kobiet wolność i szczęście są niedostępne, odkręciła gaz.

Powieść jest dosyć ciekawa, ale, wbrew temu, co twierdzą niektórzy recenzenci, na pewno nie wybitna i nie dorównuje prozie Doris Lessing, Simone de Beauvoir ani tym bardziej Gustawa Flauberta. Książce brakuje głębi psychologicznej. Autorka wspomina, że jedyne dziecko Mariany zmarło, ale nie ukazuje, by ta tragedia wpłynęła na psychikę matki. Mariana zachowuje się tak, jakby nic wielkiego się nie stało, jakby stłukł się dzban. Pomiędzy kolejnymi scenami książki zauważyłam brak płynności. Dodam jeszcze, że Leonor buntuje się w sposób trudny do zaakceptowania.

W „Ośmiu zeszytach” zauważyłam błąd rzeczowy. Jedna z bohaterek, będąca w szóstym miesiącu ciąży, dosyć nieoczekiwanie rodzi dziecko. Noworodek zostaje przez narratora określony jako „sześciomiesięczne niemowlę”*. Otóż sześciomiesięcznym niemowlęciem nazywamy dziecko, które żyje na świecie sześć miesięcy, a tu chodzi o wcześniaka z szóstego miesiąca ciąży.

Moja ocena: 3/6.

---
* Heloneida Studart, „Osiem zeszytów”, tł. Anna Rzepka, W.A.B., str. 93.

12.05.2012

„Perfidna gra” Donna Leon


Oto „Perfidna gra”, kolejna część przygód komisarza Brunettiego. Temat, jaki poruszyła Donna Leon w tej książce, to nieuczciwe wzbogacanie się niektórych mieszkańców Wenecji podczas wojny. Dowiemy się też, jaką przeszłość wojenną ma za sobą ojciec Paoli i w jak okrutnych warunkach przebywali pacjenci zakładu psychiatrycznego w San Sevilo. Poznamy Claudię - małomówną, tajemniczą studentkę, odnoszącą się do starszych osób z szacunkiem. Claudia zna trzy języki, interesuje się historią, pochłania książki. Komisarz Brunetti jest nią zachwycony. Więcej o Claudii nie napiszę, gdyż zdradziłabym za dużo akcji. Napiszę natomiast o Paoli.

Zauważyłam, że niektórzy czytelnicy nie lubią Paoli. Mnie ona nie denerwuje, a może po prostu nie natrafiłam jeszcze na te części cyklu, w których Paola pokazuje się ze złej strony. W „Perfidnej grze” Paola usiłuje nie przejmować się tym, że studenci nie czytają najważniejszych dzieł literackich, dba o to, by mąż nie czytał brukowej prasy, a idąc do pracy, rozmyśla o bohaterce powieści Edith Wharton. Komisarz Brunetti nigdy nie musi chodzić na pizzę, bo po powrocie z uczelni Paola pędzi do garów i przyrządza posiłki. A jakie to posiłki! Jednego dnia komisarz zjada pieczonego okonia z karczochami w sosie cytrynowym, pieczone ziemniaki, sałatkę z rukoli i cykorii oraz pieczone jabłka. Innego dnia pracowita żona stawia przed nim naleśniki ze szpinakiem i ricottą, królika z orzechami, pieczone ziemniaki i cukinię duszoną z płatkami migdałowymi. Komisarz ze smakiem pałaszuje te potrawy, a potem pomaga wstawić naczynia do zmywarki.

Postać, która mnie irytuje, to signora Elettra. To taka superbohaterka, która posiada pirackie oprogramowania komputerowe, umie włamać się do każdej bazy danych, działa szybko i niezawodnie. Wyczyny Elettry wydają mi się nieco nieprawdopodobne.

„Perfidna gra” mniej mi przypadła do gustu niż inne części przygód Brunettiego.

---
Donna Leon, „Perfidna gra” (oryg. „Wilful behaviour”), tł. Anna Brzezińska, Noir sur Blanc, 2006.

10.05.2012

Nie wszystkie blogerki są miłe i uczciwe - przeczytajcie ku przestrodze

Patrzę i oczom nie wierzę... Pewna blogerka skopiowała prawie całą moją recenzję "Rzeźni numer pięć" i podała jako swoją! Recenzja ta została napisana przeze mnie 1 maja i zamieszczona na moim blogu. Dziś weszłam na blog Sardegny, by zajrzeć do postu o wyzwaniu, w którym biorę udział, i zauważyłam, że w międzyczasie pewna blogerka dodała link do recenzji "Rzeźni numer pięć". Ucieszyłam się, że porównam wrażenia z lektury. I porównałam...

Tylko pierwszy akapit jest nie mój, reszta to kopia. Niektóre akapity i zdania są żywcem skopiowane z mojej recenzji, w innych zostały zmienione pojedyncze wyrazy.




Pierwszy raz spotkałam się z takim zachowaniem. Nie rozumiem, dlaczego ona to zrobiła. Czy chce na swoim blogu mieć dużo recenzji i starać się o współpracę z wydawnictwami? Czy nie pomyślała, że prawdziwy autor recenzji dużo się napracował? Przecież pisanie zajęło mi półtorej godziny, wstałam, kiedy cała moja rodzina jeszcze spała, by w ciszy i skupieniu zapisać swoje myśli. I czy prawdziwi autorzy mogą bronić się przed plagiatami? A może są bezradni?


Ciekawa jestem, czy inne recenzje tej osoby też są zrobione metodą kopiuj-wklej, ale już nie mam czasu ani chęci na sprawdzanie. Przeczytałam tylko recenzję "Podróży małych i dużych". Recenzja ta wydała mi się jakby znajoma, odniosłam wrażenie, że kiedyś czytałam podobną. I rzeczywiście - w zakończeniu jest bardzo podobna do recenzji napisanej przez Anek7...

Miałam zamiar napisać o książce, ale straciłam humor, więc dziś o książce nie będzie.

1.05.2012

„Rzeźnia numer pięć” Kurt Vonnegut

Wiecie – powiedział jeszcze pułkownik – my tutaj musieliśmy wyobrażać sobie wojnę i wydawało nam się zawsze, że udział w niej biorą dojrzali mężczyźni, tacy jak my. Zapomnieliśmy, że wojny toczą dzieci. Kiedy ujrzałem te świeżo ogolone twarze, przeżyłem szok. „Mój Boże! – pomyślałem sobie – przecież to istna krucjata dzieci”[1].

Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta to książka pokazująca bezsens i okrucieństwo wojny. Pisarz zwrócił uwagę na fakt, że na wojnę wysyłani  byli bardzo młodzi chłopcy oraz ludzie pozbawieni siły. Bohater „Rzeźni...”, Amerykanin Billy Pilgrim, wyglądał niepozornie, nie miał odporności psychicznej ani chęci do walki. Kiedy znalazł się pod ostrzałem, poczuł się zdezorientowany, przestał odróżniać sen od jawy, zapragnął położyć się i zasnąć na zawsze. Ale nie pozwolono mu umrzeć – jego rodak, sadysta Weary, zmuszał go do marszu i znęcał się nad nim. Weary dobrze się czuł na wojnie, bo mógł wyładowywać na słabszych swoją agresję: 
Ilekroć go odpędzono, znajdował sobie kogoś jeszcze bardziej pogardzanego i kręcił się przez jakiś czas przy koło tego kogoś, udając przyjaźń. A potem pod byle pretekstem katował go do nieprzytomności[2].
Przed okrutną śmiercią z rąk Weary'ego Pilgrima uratowali Niemcy, którzy pojawili się w lesie i wzięli obu Amerykanów do niewoli. Po jakimś czasie Pilgrim znalazł się w Dreznie, pięknym mieście, które uchodziło za oazę spokoju: Linia dachów była wymyślna i zmysłowa, czarująca i absurdalna. Billy'emu kojarzyło się to z obrazkiem raju, jaki widział w szkółce niedzielnej. Ktoś ze stojących za nim powiedział: „Kraina Oz”[3].

Po bombardowaniu Drezno już nie wyglądało jak Kraina Oz
Jeńców ulokowano w pomieszczeniu, które kiedyś służyło do przetrzymywania świń przeznaczonych na rzeź. W rzeźni tej mieszkali bezpiecznie aż do feralnego 13 lutego 1945 roku. Pilgrim ocalał jako jeden z niewielu. Kiedy wyszedł na zewnątrz, odniósł wrażenie, że znalazł się na Księżycu. Wszędzie leżały gruzy i rozbite szkło oraz niezliczone ilości zwęglonych trupów.

Potem Pilgrim przebywał w szpitalu dla weteranów. Po wojnie ożenił się z miłą dziewczyną, doczekał się dzieci – córki Barbary i syna Roberta. Jednak w roku 1968 znowu znalazł się o krok od śmierci – leciał samolotem, który uległ katastrofie.

Po wyjściu ze szpitala, w którym usiłowano wyleczyć go z rozległych obrażeń czaszki, zaczął zachowywać się dziwnie. Twierdził, że umie przemieszczać się w czasie i że latający talerz zawiózł go na planetę o nazwie Tralfamadoria. Kiedy mieszkańcy tej planety dowiadują się o czyjejś śmierci lub innej tragedii, wzruszają ramionami i mówią ze spokojem: „zdarza się”, bo uważają, że śmierć jest złudzeniem. Pilgrim sądził, że wiedza ta mogłaby udręczonym ludziom przynieść spokój: Tyle tych dusz było straconych i chorych, ponieważ nie widziały tego, co widzą jego mali, zieloni przyjaciele z Tralfamadorii[4]. Zapragnął opowiadać wszystkim o kosmitach...

Wydarzenia z życia Pilgrima nie zostały przedstawione chronologicznie. Epizody z dzieciństwa przeplatają się ze wspomnieniami ze szpitala, a wydarzenia z życia po wojnie ze wspomnieniami z lat wojny. Jeśli chodzi o kosmitów i podróże w czasie, ja interpretuję to jako rojenia człowieka, który od nadmiaru nieszczęść popadł w chorobę psychiczną.

„Rzeźnia numer pięć” to książka objętościowo krótka (zaledwie 170 stron), bardzo ciekawa, ale męcząca emocjonalnie. Mnóstwo w niej śmierci, tragedii, okrucieństwa. Vonnegut poruszył wiele kontrowersyjnych tematów, pokazał, że ci, którzy szczycą się tym, że walczą ze złem, potrafią skazać niewinnych ludzi na niewyobrażalne cierpienia. Postawił pytanie o celowość bombardowania Drezna, o to, dlaczego otaczano tę sprawę tajemnicą wojskową.
W Ameryce niewiele wiedziano o tym nalocie. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że było to dużo gorsze niż na przykład Hiroszima. Ja też tego nie wiedziałem. Sprawie nie nadawano rozgłosu[5].
Pokazał, że amerykańskie myśliwce ostrzelały rzeźnię, w której znajdowali się amerykańscy jeńcy, i według dowódców robiono to, aby przyspieszyć koniec wojny[6].

Powieść została wydana dopiero w roku 1969. Dlaczego nie od razu po wojnie? Vonnegut tłumaczy się w ten sposób: 
Kiedy dwadzieścia trzy lata temu wróciłem do domu z drugiej wojny światowej, wydawało mi się, że nic łatwiejszego niż napisać o zniszczeniu Drezna – wystarczy po prostu przedstawić to, co widziałem. Sądziłem też, że wyjdzie z tego ambitne dzieło albo że przynajmniej zarobię na nim kupę forsy ze względu na wagę tematu. Tymczasem nie potrafiłem jakoś znaleźć w sobie odpowiednich słów, w każdym razie było tego za mało na książkę[7].
---
[1] Kurt Vonnegut, „Rzeźnia numer pięć”, przeł. Lech Jęczmyk, PIW, 1989, str. 91.
[2] Tamże, str. 33.
[3] Tamże, str. 126.
[4] Tamże, str. 28.
[5] Tamże, str. 12.
[6] Tamże, str. 151.
[7] Tamże, str. 6.