30.12.2012

„Tamtego lata” David Baldacci


Po przeczytaniu książki pt. Tamtego lata mogę zgodzić się z osobami, które twierdzą, że David Baldacci to taka Danielle Steel w spodniach. Pisze równie płytko, chaotycznie i mało realistycznie, jak ta producentka czytadeł.

Główny bohater Tamtego lata nazywa się Jack Armstrong i choruje na jakąś nieokreśloną chorobę: nie da rady chodzić, jest odżywiany i nawadniany za pomocą kroplówek. Lekarze przewidują, że niedługo umrze. Mężczyzna leży w łóżku i rozmawia z bliskimi, pisze także listy do żony, które ona ma przeczytać dopiero po jego śmierci. Żona bardzo go kocha i czule się nim opiekuje, jednak pewnego razu, akurat w wieczór wigilijny, zapomina kupić mu lekarstwa. Pomimo zapewnień bohatera, że nie trzeba, jedzie do apteki... i ginie w wypadku samochodowym. Troje dzieci małżonków trafia pod opiekę krewnych, a Jack Armstrong do hospicjum.

29.12.2012

Dzienniki Juliena Greena



Ktoś, komu nawet nie przyszłoby na myśl, żeby zbudzić mnie ze snu, nie waha się mącić moich lektur. Wstrząs jest identyczny. Lektura to rodzaj pracowitych marzeń – nie życzymy sobie, żeby przerywano je nam niespodziewanie.

To mój ulubiony fragment dzienników Juliena Greena, mało znanego francuskiego pisarza. Bardzo nie lubię, gdy ktoś przerywa mi czytanie. A zdarza się to, niestety, często. Kiedy siedzę z książką, często jakaś dobra dusza usiłuje zabawić mnie rozmową, najwidoczniej uważając, że skoro czytam, to się baardzo nudzę :-)

Ale do rzeczy. Trudno uznać dzienniki Greena za fascynującą lekturę. Oprócz kilku ciekawych fragmentów dotyczących wrażeń z książek, opisów procesu twórczego i spotkań z innymi pisarzami, głównie z Andree Gide'em, dzienniki zawierają mnóstwo rozważań na tematy religijne. Green przepisywał fragmenty z Biblii i zastanawiał się nad ich interpretacją, analizował życie Paskala i różnych świątobliwych postaci. Szkoda, że nie napisał więcej o sławnych pisarzach, których znał osobiście, że nie zamieścił większej ilości wrażeń z lektur i nie podzielił się z czytelnikami szczegółami ze swojego życia osobistego. Green wyznał zresztą, że oddając dzienniki do druku, usunął kilka stron. Podejrzewam, że usunął to, co byłoby dla mnie najciekawsze...

Julien Green (1900 - 1998)
Warto wiedzieć, że na twórczość Juliena Greena nie miały wpływu modne prądy literackie. Nie interesował się polityką, nie uczestniczył w akcjach społecznych. Dużo czytał, podziwiał dzieła Dostojewskiego, Flauberta. 

Green doszedł do wniosku, że pisanie powieści, w których występuje zły bohater, jest grzechem. Pisarz musi przecież wczuć się w swoje postacie, przeżyć ich emocje, więc jeśli postać czuje nienawiść albo pożądanie, tych samych uczuć doświadcza autor. Dobrym wyjściem byłoby pisanie grzecznych książek z grzecznymi bohaterami, lecz jak na ironię dobre postacie nie udawały się Greenowi, sprawiały wrażenie papierowych, a złe wychodziły mu znakomicie i podobały się czytelnikom. Napisał o sobie tak:

Mam wrażenie, że jest we mnie bajoro stojącej wody, która mnie zatruwa. Bywają dni, że mógłbym krzyczeć ze zgrozy. Jakież echo tego wszystkiego w moich książkach! Podobno echo to szokuje niektórych czytelników. Co byłoby, gdyby słyszeli nie echo, lecz głos! (str. 26). 

Dzienniki powstawały w latach 1926-1966. Green krył się z ich pisaniem: Przed chwilą musiałem wrzucić ten dziennik pod łóżko, ponieważ ktoś nadchodził. Wydało mi się to tyleż smutne, co śmieszne (str. 26). Zostały napisane pięknym językiem, ale poruszane tematy zainteresują niewielu czytelników. I na razie dam sobie spokój z dalszym poznawaniem twórczości Greena. Pozostanie on dla mnie autorem jednej książki – pięknej, posępnej „Adrianny Mesurat”.

Moja ocena: 3/6.

---
Green Julien, „Dziennik” , przeł. Rogoziński Julian, PAX, 1972.

17.12.2012

Lemony Snicket „Przykry początek”, „Gabinet gadów”

Przykry początek oraz Gabinet gadów to zgrabnie napisane dreszczowce o trzech sierotkach, którym grozi mnóstwo niebezpieczeństw. Dzieci są bogate, więc wielu złych ludzi chce stać się ich opiekunami prawnymi i przejąć ich majątek. Sieroty dzielnie się bronią i postępują według zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wioletka ma lat 14, Klauss 12, a Słoneczko  jest niemowlęciem wieku nieokreślonego - raczkuje, ale nie umie jeszcze chodzić i posiada zaledwie 4 zęby, może więc mieć około 7 miesięcy.

Akcja Przykrego początku dzieje się w odrealnionym świecie, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie. Z jednej strony istnieją automobile, komputery i motory, z drugiej - dzieci nie muszą chodzić do szkoły, nie obowiązują przepisy prawne, dozwolone są małżeństwa starców z małymi dziewczynkami. Sieroty Baudelaire wykazują dziwne, ponadprzeciętne umiejętności. Czternastolatka z bogatej rodziny umie posługiwać się siekierą i rąbie drewno niczym silny chłop, z kolei niemowlę Słoneczko swoimi czterema zębami potrafi podzielić grubą linę na części, umie też nieść ciężką walizkę.

W pierwszej części serii dzieci najpierw mieszkają u pana Poe, alergika, który bezustannie kaszle i wyciera nos, potem zostają przekazane hrabiemu Olafowi. W części drugiej jadą do kolejnego opiekuna, doktora Montgomery´ego. Okazuje się, że wujcio Monty to człowiek bardzo przyjemny. Miło wita dzieci, informuje je, że wkrótce wszyscy pojadą do Peru, i prosi o pomoc w przygotowaniach do wyprawy oraz w opiece nad Gabinetem Gadów. Gabinet to pomieszczenie ze szkła, pełne gablot z żabami, wężami, jaszczurkami, żmijami. Jedną ze żmij - dużą, grubą i czarną - wujcio sam odkrył. Niektóre żmije potrafią nawet prowadzić samochód!

Akcja toczy się szybko, ale przerywana jest dygresjami, kiedy to do głosu dochodzi narrator i wypowiada różne kwestie, uprzedza na przykład, że sierotkom znowu przydarzy się coś złego, jeszcze gorszego niż przedtem. Pisarz zastosował bardzo ryzykowny zabieg, bo na początku każdego tomu z tej serii odradzał czytanie! Z pewnością miał jednak nadzieję, że czytelnicy go nie posłuchają.

Czy dawać te powieści dzieciom? Trudne pytanie. Książki z tej serii są pesymistyczne, panuje w nich klimat bezustannego zagrożenia, wykreowany świat jest brzydki i bardzo wrogi, niektóre postacie umierają. Ale przecież baśnie też straszą, a czytamy je dzieciom. Dostarczają więcej emocji niż słodkie historyjki o wróżkach siedzących na kwiatkach. W każdym razie Przykry początek i Gabinet gadów to bardzo sprawnie napisane powieści. Lemony Snicket (właśc. Daniel Handler) ma lekkie pióro i umie pisać w sposób wciągający.

14.12.2012

„Opowieść rozbitka” Marqueza oraz film „Alive, dramat w Andach”


„Opowieść rozbitka” Marqueza to dramatyczna, pasjonująca książka w formie reportażu. Przedstawia historię prawdziwą: w roku 1955 Luis Alejandro Velasco wypadł za burtę statku. Po czterech dniach poszukiwań uznano go za zmarłego. Tymczasem on wciąż żył. Bez jedzenia, bez słodkiej wody oraz bez ciepłego okrycia przez dziesięć dni dryfował na tratwie po Morzu Karaibskim i odnalazł się w odludnym zakątku Kolumbii.

Ta nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa historia obiegła cały świat. Rozbitka uznano za bohatera. Powiedział, że to żadne bohaterstwo, on przecież tylko utrzymał się przy życiu. Ja jednak uważam, że nie każdy poradziłby sobie w takich warunkach, były przecież momenty, kiedy ocalenie życia wymagało wielkiej zręczności i przytomności umysłu, np. w chwili, gdy wywróciła się tratwa albo gdy dryfowała w stronę skał. Ja na widok rekina od razu wpadłabym do wody, tymczasem Luis wykazał się wielką odwagą.

12.12.2012

„Listy do Jerzego” i „Odkrycie Patusanu” Maria Kuncewiczowa


Jakże smutną lekturą są „Listy do Jerzego”! Maria Kuncewiczowa pisała je wtedy, gdy jej mąż Jerzy już nie żył, a ona została na świecie sama, z przeczuciem, że jej życie niedługo także się skończy. Uważam tę książkę za jedną z najbardziej wzruszających o starości, o żałobie i o tęsknocie za osobą zmarłą. Nie byłam w stanie przeczytać od razu wszystkich listów, musiałam dawkować je sobie po kawałeczku, po kartce - tak są smutne.
Ach, Jerzy, te moje listy do ciebie coraz bardziej zmieniają się w korespondencję z sobą samą, w skrzypienie wierzby, która utraciła jeden pień i stała się kaleka” (str. 68).
Jerzy, jak mam sobie wyobrażać tę przestrzeń czy ten żywioł, czy ten byt, gdzie ty teraz jesteś? Patrzę na to samo, na co kilka miesięcy temu i przez sześćdziesiąt lat przedtem patrzyliśmy razem, i widzę co innego. Wisła płynie i niebo się smuży obłokami, promieniami, wspomnieniami, czuciami, ale tylko po wierzchu, bo tam gdzieś głęboko na dnie leżysz ty w swoich najlepszych, ciągle jeszcze nowych bucikach” (str. 9).
Jerzy, niedługo już przestanę do ciebie pisać, bo mój ludzki słownik się kończy i ręka drży. Wróciłam znowu ze szpitala. Już trzecia reanimacja, a wiadomo, że do «trzech razy sztuka». Trzeba się streszczać (str. 113).
Książka sprawia wrażenie bardzo osobistej, intymnej, bo Kuncewiczowa wspomina w niej nie tylko męża, ale też pisze o różnych prywatnych sprawach, np. o tym, jak rodziła syna i dlaczego nie zdecydowała się na drugie dziecko. Opowiada też o swoim pobycie w szpitalu, o tym, że w tak dramatycznym momencie jak wybudzenie po reanimacji potrafiła zdobyć się na poczucie humoru i rozbawić personel szpitala:
Blaski, dźwięki, plątanina ramion, nóg, głosów, światełka świdrujące twarz. Wreszcie koniec blasków, ciemność twarda jak żelazo. Potem ulga. Zapadam w aksamitną dziurę. Budzę się, nie ma bólu, nie ma dziury, znowu jest jasno. W nogach łóżka stoi biała grupka, Apollo i nimfy. "Jak się pani czuje?" Jest mi wesoło. Mówię głośno:
        Jak się ma pani krowa?
       Czy nie boli ją głowa?
Apollo zgorszony, nimfy chichoczą” (str. 90).
Maria Kuncewiczowa, „Listy do Jerzego”, PAX, 1988.



Kolejna książka Kuncewiczowej, którą przeczytałam około pół roku temu, to „Odkrycie Patusanu” - opowiadania i felietony na najróżniejsze tematy. W zbiorku znajdują się opowieści o ukochanych książkach, o Helenie Modrzejewskiej, o Conradzie, o Mickiewiczu, o Żeromskim, a także opowiadanie o małej patrycjuszce. Nie brakuje opisów Kazimierza, ukochanego miasta pisarki.

Felietony jak felietony, jedne są bardzo ciekawe, inne mniej. Mnie najbardziej spodobały się wyznania o ulubionych książkach oraz przepiękne opisy Kazimierza. Trzeba przyznać, że Kuncewiczowa umiała cudnie pisać o przyrodzie! Oto kilka fragmentów dla zachęty:
Księżyc, wydźwignąwszy się z brzeziny, był z początku ciężki i gorący, rozjarzył pół nieba, w twarze ział czerwonym blaskiem. Woda stężała. Krajało się ją wiosłami jak martwą. Ptaszki na wysokich cieniutkich nogach biegały w podskokach po wyspie. Brzeg naprzeciwko księżyca uciekał w głąb, oplątany przeciwnymi prądami, wirami. Przestaliśmy troszczyć się oń, zagapieni w księżycowy pożar” (str. 113).
Miasteczko czarowne, bo się poczęło z miłości. Z miłości króla do ubogiej Żydóweczki, Estery. Miasteczko magiczne, bo każdy, kto w nim choć trochę pomieszka, zaczyna czuć w sobie królewską żądzę tworzenia. - Ach, malować! ach, pisać! ach, kochać... - wzdychają młodzi i starzy, patrząc w nocy na ruiny zamku prześwietlone księżycem” (str. 127).
Kiedy po raz pierwszy prowadziła mnie po Kazimierzu moja duża piękna przyjaciółka, nie rozglądałam się po widokach, pochłonięta dziwnością samej drogi. Dziwność polegała na tym, że - skoro tylko opuściłyśmy Rynek - drogi właściwie już wcale nie było. Szło się bez niczyjego sprzeciwu podwórkami, między ścianą a ścianą, po kładkach, śmietnikach, tu przez strumień, ówdzie pod ruchomą żerdzią płota, bruzdą, polem, sadem, cudzą zagrodą. Przyjaciółka odsuwała dzieci, kozy, unosiła w górę lub przydeptywała druty kolczaste, czarowała psy. Ludzie wyglądali zza niziutkich okien, odprostowywali grzbiety i patrzyli obojętnie, jak idziemy pośrodku ich życia” (str. 119).
Maria Kuncewiczowa, „Odkrycie Patusanu”, PAX, 1983.

10.12.2012

Susan Hill „Ptak nocy”


Książkę tę przeczytałam już dawno, ale że na dysku mam kilka zdań na jej temat, postanowiłam sklecić krótką notatkę. Zacznę od tego, że lubię Susan Hill, ale nie jako autorkę kryminałów, wolę jej stare utwory takie jak Albatros, Wiosną owego roku, Jestem królem zamku oraz Dziwne spotkanie. Ptak nocy też bardzo mi się podobał.

W książce tej angielska autorka opowiada o przyjaźni, jaka łączyła dwóch mężczyzn o bardzo różnych charakterach: Harvey to człowiek praktyczny, zdolny do wielkich poświęceń, natomiast Francis był wrażliwym, niezaradnym, skłonnym do załamań poetą. Harvey zaczął pełnić rolę bariery między nim a wścibstwem i natręctwem ludzi z zewnątrz*, czuwał nad tym, by przyjaciel nie dostał się do szpitala psychiatrycznego, pozwalał też, by podczas ataków obłędu Francis wyładowywał na nim swoje humory. O dziwo, Harvey i Francis nie od razu przypadli sobie do gustu. Poznali się w bibliotece, ale przyjaźń ich narodziła się dopiero po pewnym czasie, kiedy to udali się na nocny spacer po obsypanym śniegiem parku.

4.12.2012

„Niebieska latarnia” Colette

W Polsce Colette znana jest przede wszystkim jako autorka serii powieści o niesfornej Klaudynie. Książka, o której tu piszę, należy do dzieł autobiograficznych  i podzielona jest na dwie części o tytułach: Moje lata terminowania oraz Niebieska latarnia. Druga część, w moim odczuciu słabsza, to już ostatni utwór Colette, napisany przez nią wtedy, gdy chorowała na zapalenie stawu biodrowego i nie mogła się poruszać, natomiast pierwsza część to wspomnienia z lat młodości.

Mając 20 lat, Colette poznała starszego od siebie literata i wyjechała z nim do Paryża. Decyzja ta nie sprawiła jej radości – mąż, pan Willy, okazał się człowiekiem skąpym, nieczułym, a wielkie miasto ją przerażało: 
Nie wystawiałam nosa z nory, przede wszystkim żeby nie poznawać Paryża, a po dziesięciu miesiącach małżeństwa miałam już doskonałe powody, by się go lękać. Sufit tuż nad głową, książka, słodycze zamiast mięsa, lampa naftowa zamiast słońca [1]. 
Straciła apetyt, tęskniła za wsią, za matką. Uciekłaby, gdyby nie fakt, że nie miała dokąd uciec i nie chciała martwić matki: 
Dawałam jej w prezencie kłamstwo: udawałam, że jestem szczęśliwa. Opierałam się straszliwej pokusie, żeby wrócić do niej, wrócić pokaleczona, nikomu nie znana, bez pieniędzy i zaciążyć nad schyłkiem jej życia [2].
Jej mąż miał wielkie ambicje literackie, jednak brakowało mu natchnienia i wytrwałości. Wpadł więc na pomysł, żeby pod własnym nazwiskiem wydawać utwory nieznanych pisarzy. To on namówił Colette do napisania Klaudyn, on też podawał się za ich autora. Mówiąc wprost – ukradł, przywłaszczył sobie jej wczesną twórczość.

Colette w roku 1890
.
Miał zwyczaj wzywać mnie, bym słuchała pochwał, których mu nie szczędzono, kładł mi na głowie swoją miękką dłoń i oznajmiał: 
– Muszę państwu powiedzieć, że ta mała oddała mi nieocenione usługi! Ależ tak, tak, nieocenione! Opowiedziała mi o swojej szkole powszechnej rzeczy zachwycające! [3].

Wyobrażam sobie, jak okropnie musiała się wtedy czuć Colette. Klaudynę w szkole kiedyś czytałam i nie domyślałam się, że napisała ją osoba przygnębiona, nieszczęśliwa.

Niebieską latarnię polecam osobom zainteresowanym życiem prywatnym Colette, szczególnie jej pierwszym małżeństwem (mężów miała aż trzech!), i uprzedzam jednocześnie, że francuska pisarka nie opowiedziała o sobie wszystkiego, niektóre ważne wydarzenia ze swojego życia pominęła milczeniem.

4/6.

---
[1] Colette, Niebieska latarnia (Le fanal bleu), tł. Krystyna Dolatowska, PIW, 1984, str. 29.
[2] Tamże, str. 68.
[3] Tamże, str. 61.

3.12.2012

„Bal w Sceaux” Honoriusz Balzac


Emilia to najmłodsza córka pana de Fontaine'a, Wandejczyka, który stracił wiele pieniędzy i spodziewał się odszkodowania oraz tytułu para Francji. Trzej bracia Emilii zajmowali wysokie stanowiska, a dwie starsze siostry zawarły korzystne mariaże. I tylko ona zwlekała z zamążpójściem, kaprysiła, żaden mężczyzna jej się nie podobał: ten był za gruby, ten za mało dowcipny, tamten miał za jasne włosy, a tamten pracował jako bankier... Kąśliwa dziewczyna tyranizowała rodzinę i wygłaszała śmiałe poglądy na różne tematy. Opinie te były nadzwyczaj trafne, jednak w ustach panienki żyjącej na początku dziewiętnastego wieku brzmiały niestosownie.

26.11.2012

„Refren kolczastego drutu” August Kowalczyk


August Kowalczyk, który zmarł całkiem niedawno (29 lipca 2012), to znana w Polsce postać. Był aktorem - wystąpił m.in. w „Układzie krążenia” i w „Stawce większej niż życie”. Zasłynął także jako człowiek, któremu udało się uciec z obozu koncentracyjnego. O tej ucieczce często opowiadał na spotkaniach z młodzieżą.

„Refren kolczastego drutu” został wydany dopiero w 1995 r. Kowalczyk przedstawił w tej książce właściwie to samo, o czym mówił na spotkaniach, tyle że obszerniej i dokładniej. Opisał więc, w jaki sposób trafił do Oświęcimia, jak wyglądała obozowa codzienność i jak udało mu się uciec. Nie zapomniał przy tym wspomnieć z wdzięcznością o osobach, które - ryzykując życiem - pomogły mu się ukrywać: o pani Helenie Stupkowej, jej mężu Janie, pani Łucji Sklorz oraz o mieszkańcach Bojszowic.

W przeciwieństwie do wielu innych byłych więźniów Kowalczyk postanowił nie unikać trudnych i wstydliwych tematów. Przyznał się więc do tego, że miewał w obozie kontakty homoseksualne, że czasami bił innych więźniów, a podczas bicia odczuwał przyjemność: Czwarty raz nie uderzyłem. Ręka zawisła w powietrzu, a w spodniach ciepło wypełniło rozgrzane nagie ciało. Byłem o krok od nieznanej mi jeszcze męskiej rozkoszy*. Na szczęście kiedy uświadomił sobie, że powoli staje się sadystą, zaprzestał bicia.

W obozie Kowalczyk
 otrzymał numer 6804.
Kowalczyk przebywał w Oświęcimiu półtora roku. Nie głodował tak mocno jak inni, bo pracował poza obozem i utrzymywał kontakty z cywilami, poza tym pełnił funkcję blokowego. 

Książka wzbogacona została wieloma wyciągami z dokumentów oraz zdjęciami archiwalnymi. Składa się z trzech części o następujących tytułach: „Przygoda w cieniu świata”, „Okruchy z dna”, „Szesnaście powrotów”. Dwie pierwsze części przeczytałam z ciekawością, a ostatnia mnie znudziła. Pod względem literackim „Refren kolczastego drutu” nie jest szczególnie piękny, niektóre wydarzenia opisane zostały zbyt pobieżnie. Przydałaby się też korekta.

Zastanawiam się, czy to napisać... ale niech będzie. Z przykrością wyznaję, że świadectwo Kowalczyka nie wstrząsnęło mną tak mocno, jak inne tego typu. Takimi książkami jak „Nadzieja umiera ostatnia”, „Czy to jest człowiek”, „Dzieciństwo w pasiakach” i wieloma innymi przejmowałam się bardzo, przeżywałam je, natomiast „Refren kolczastego drutu” nie wywarł na mnie większego wrażenia. Może nabrałam niechęci do Kowalczyka za to, że znęcał się nad innymi więźniami?... Nie wiem.

4/6.

---
* August Kowalczyk, „Refren kolczastego drutu: trylogia prawdziwa”, wyd. Pszczyna: Urząd Miejski, 1997, str. 170.

21.11.2012

„Genitrix” François Mauriac


Wyobraźcie sobie prowincjonalny dom, z zewnątrz zadbany i porządny, w środku którego dzieją się rzeczy straszne. Podzielony jest na strefy, niczym na terenie ogarniętym wojną. W jednej części, nazywanej „siedliskiem wroga”, mieszka ciężarna Matylda, w drugiej - jej świeżo poślubiony mąż Fernand ze swoją matką Felicją.

Przed zawarciem małżeństwa Matylda tkwiła na łasce krewnych. Któregoś razu ujrzała Fernanda w ogrodzie, gdzie potajemnie palił papierosa oraz zjadał melona (matka nie pozwalała mu jeść owoców, bo uważała, że szkodzą na żołądek). I nie byłoby w tej konspiracji nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Fernand miał już lat... pięćdziesiąt. W głowie młodej kobiety powstał szaleńczy pomysł: wyda się za tego kawalera-maminsynka, zmieni upokarzający status ubogiej krewnej na status żony. Sądziła, że łatwo poradzi sobie z zastraszonym, niemęskim mężczyzną. I tak się stało: Fernand pozwolił się zdobyć i został jej mężem.

Gdyby Matylda wiedziała, na co się porywa! Gdyby wiedziała, jakimi pobudkami kierował się Fernand! Bo nie z miłości ją poślubił. Ten maminsynek w głębi duszy cierpiał, nie czuł się szczęśliwy. Matka była jakby słońcem, wokół którego on krążył niczym orbita. Ale nie krążył z miłością, tylko raczej z nienawiścią, świadomy swojej zależności, śmieszności, upokorzony, sfrustrowany. Czasami zdobywał się na odruchy buntu. Wyjeżdżał wtedy do Bourdeaux i przez kilka dni mieszkał u kobiety lekkich obyczajów, czym doprowadzał matkę do pasji. Kiedy uznał, że już wystarczy, z ulgą wracał do swego domu na prowincji. Tak było i z małżeństwem. Poślubił Matyldę, by zdenerwować matkę. Szybko znużył się żoną i przestał się nią interesować. Samotna, bezbronna kobieta miała niewielkie szanse w walce z okrutną, rozgniewaną teściową...

Matylda rozumie, że w tak dramatycznej sytuacji znalazła się z własnej winy. Sama dążyła do tego małżeństwa, kierowały nią pobudki materialne - chciała po prostu mieć swój dom:
„Sama ściągnęłaś na siebie to nieszczęście. Żaden odruch czułości nie wiódł cię do tego starego człowieka. Jakiś kreci instynkt kazał ci szukać jakiegokolwiek wyjścia z twego upokarzającego położenia. Najgorsze w ciężkich warunkach życiowych jest to, że każą nam patrzeć na ludzi pod kątem widzenia ich przydatności, że bierzemy pod uwagę tylko ich użyteczność. Każdą istotę, każde wydarzenie badałaś i odkrywałaś jak karty w oczekiwaniu na atut”*
„Genitrix” Françoisa Mauriaka powstał w roku 1923. Jest to krótka, bardzo ciekawa, poruszająca historia o nieszczęśliwej kobiecie, o odwiecznej walce synowa-teściowa, o patologicznej zależności niektórych dorosłych synów od matek. Przerażająca opowieść, z mocno rozwiniętą warstwą psychologiczną, napisana z wielkim kunsztem literackim.

PS. Książkę tę poleciłabym miłośnikom dobrej literatury, a także mężatkom, które narzekają na swoje teściowe. Być może dojdziecie do wniosku, że w porównaniu z Felicją matki Waszych mężów to aniołki :)

5/6.

---
* François Mauriac, „Genitrix”, tł. Gabriela Mycielska, 1979, Wydawnictwo Literackie, str. 28.

19.11.2012

„Palec boży” Erskine Caldwell


„Palec boży” to króciutka powieść wydana po raz pierwszy w roku 1947. Bohaterką jest trzydziestopięcioletnia Molly, której mąż zginął pod kołami pociągu. Wdowa nie chce żyć samotnie, bo uważa, że w samotności można zwariować, poza tym nie umie zarobić na swoje utrzymanie. W miasteczku, w którym mieszka, nikt nie kwapi się, by dać jej zajęcie. Kobiety nie lubią jej, potępiają ją za to, że pije wino, pokazuje się w oknie bez ubrania i zaprasza do siebie żonatych mężczyzn.

Molly uważa, że przeszkodą w znalezieniu męża jest po pierwsze jej otyłość, po drugie – siedemnastoletnia córka Lily. Każdy zaproszony do domu pan ulega urokowi ślicznej panienki, a na grubą matkę nie zwraca uwagi. Zaradna Molly postanawia więc najpierw wydać za mąż córkę, a potem zająć się sobą. Być może w poszukiwaniu męża i szczęścia powinna wyjechać do innego miasta, lecz ona, tak jak wiele postaci Caldwella (np. Spence z „Ziemi tragicznej” i Cunnicutt z „Blisko domu”), nie umie opuścić miejsca, do którego się przywiązała.

W „Palcu bożym”, podobnie jak w wielu innych powieściach tego autora, można zauważyć elementy tragikomiczne. Molly rozśmiesza, ale też denerwuje. Niektóre sceny – choćby ta z zastrzykami – są bardzo zabawne, inne trochę mniej (brat Putta grzebiący w śmietniku). Powieść nie dorównuje „Ziemi tragicznej”, ale śmiało można po nią sięgnąć. 

Moja ocena: 4/6.

15.11.2012

„Tarnina” Jerzy Szczygieł


Akcja „Tarniny” Jerzego Szczygła toczy się w czasie drugiej wojny światowej. Bohaterami są chłopcy mieszkający na tej samej ulicy w niedużym miasteczku pod Warszawą – Tadek, Mietek, Kazik, Zymek, Jurek, Benek, Stefek, Witek oraz Gietek. Chłopcy ci nie mieli butów ani ciepłych ubrań. Często głodowali, bo w ich domach brakowało jedzenia i podstawowych rzeczy. Próbowali sobie jakoś radzić – kradli ziemniaki z okolicznych pól i jabłka z sadów. Większość chłopców nie miała ojców, a niektórzy w ogóle nie mieli rodziny i spali, gdzie popadnie.

14.11.2012

„Rex” Cathleen Lewis


Chłopiec będący bohaterem tej książki jest niewidomy i głęboko upośledzony. Nie widzi nut, nie umie zawiązać sznurówek w swoich butach, a jednak z powodu niezwykłego talentu muzycznego znany jest na całym świecie. Po jednorazowym wysłuchaniu nawet najtrudniejszego utworu potrafi bezbłędnie go odtworzyć, zawstydzając zawodowych muzyków.

Chłopiec ten nazywa się Rex Lewis-Clark. Jego matka miała 36 lat, gdy zaszła w ciążę. Trzy tygodnie przed terminem porodu lekarze wykryli, że w mózgu płodu znajduje się ogromna, wypełniona płynem torbiel. W tej sytuacji najrozsądniejszym wyjściem wydawało się natychmiastowe wykonanie cesarskiego cięcia. Rex urodził się w czerwcu roku 1995 roku. W wieku dwóch miesięcy został poddany skomplikowanej operacji mózgu. Wkrótce okazało się, że chłopczyk jest niewidomy, a jego rozwój fizyczny i umysłowy nie przebiega prawidłowo. W wieku trzech lat jeszcze nie chodził, nie próbował mówić. Przejawiał cechy autyzmu, okazywał nadwrażliwość na dźwięki, na dotyk. Ojciec, zmęczony jego krzykami (dzieci autystyczne bez końca krzyczą) porzucił rodzinę. Bardzo schorowany malec został ze swą jedyną opiekunką, mamą.

Rex Lewis-Clark i jego mama.
Cathleen Lewis jest bezgranicznie oddana swojemu synowi. Nie należy do osób, które siadają w kącie i płaczą, a chore dziecko chowają przed światem. Bezustannie szukała różnych możliwości na poprawę losu synka, starała się jak najwięcej go nauczyć, poprawić mu nastrój, przyzwyczaić go do kontaktów z rówieśnikami, a inne dzieci przekonać, żeby chciały bawić się z Rexem, nie wyśmiewały go i nie odrzucały.

W książce napisała, jak wygląda edukacja niewidomego dziecka, jak walczyła z lekarzami o właściwą diagnozę, jak szukała sposobu na wyciszenie synka, który wciąż krzyczał i źle reagował na hałasy. I napisała o tym, jak pewnego dnia Rex dostał w prezencie keyboard. Ze zdumieniem zauważyła, że uspokoił się, a spod jego paluszków zaczęły wychodzić nie przypadkowe zbitki dźwięków, lecz melodie. Nie od razu zrozumiała, że słucha gry geniusza i nie od razu nauczyciele muzyki zorientowali się, z kim mają do czynienia. Podejrzewali na przykład, że Rex pobierał wcześniej lekcje gry na fortepianie.

„Rex” to piękna, wartościowa książka dla osób, które lubią historie wzięte z życia i interesują się losem niepełnosprawnych dzieci. Konieczna lektura dla matek chorych dzieci, bo Kathleen Lewis nie użala się nad sobą, nie narzeka na nieprzespane noce, samotność; ważny jest dla niej tylko syn, tylko jego szczęście. Przejawia niezwykły optymizm i siłę ducha, zaraża entuzjazmem.

5/6.

---
Cathleen Lewis, „Rex”, tł. Rasztawicka-Szponar Agnieszka, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, 2009.

Osoby takie jak Rex, mające uszkodzony mózg i przejawiające
niezwykły talent w jednej dziedzinie, najczęściej w muzyce
albo w matematyce, nazywane są sawantami. 

13.11.2012

David Lodge "Gorzkie prawdy" oraz zabawa blogowa "Liebster Blog" po raz drugi

"Gorzkie prawdy" Davida Lodge'a to utwór sceniczny przerobiony na minipowieść. Książka tematyką nieco przypomina "Utraconą cześć Katarzyny Blum" Heinricha Bölla, bo pokazuje, ile złego potrafią wyrządzić pozbawieni skrupułów, agresywni dziennikarze. Po przeczytaniu książki Bölla czułam się wstrząśnięta, "Gorzkie prawdy" nie wywarły na mnie żadnego głębszego wrażenia, być może z powodu nieudanego zakończenia.

Prawie całe "Gorzkie prawdy" składają się z dialogów pomiędzy niewielką ilością bohaterów. Nieliczne opisy są suche, bezbarwne i przypominają uwagi w sztukach dramatycznych. Bohaterowie to małżonkowie Adrian i Eleonor, ich przyjaciel z lat młodzieńczych Sam Sharp oraz dziennikarka Fanny Tarrant; pod koniec na krótko pojawia się jeszcze Creighton, mąż Fanny.

Pięćdziesięcioletni Adrian w młodości napisał "Kryjówkę", która obecnie jest lekturą szkolną. Potem przestał pisać z powodów, które zostaną ujawnione w dalszej części "Gorzkich prawd". Eleonor, jego żona, to spokojna osoba. Czytając powieści męża nieraz natrafiała na fragmenty ze swojego życiorysu, ale nie skarżyła się na to. Sam Sharp to ich przyjaciel z lat młodości. W przeciwieństwie do nich odnosi sukcesy i dużo zarabia.

12.11.2012

„Blisko domu” Erskine Caldwell


Głównym bohaterem Blisko domu E. Caldwella jest Cunnicutt, ubogi mężczyzna o białej skórze. Poznajemy go w kilka godzin po tym, jak zawarł małżeństwo z majętną Maebelle. Wszyscy uważają, że Cunnicutt zrobił dobrą partię, bo wdowa posiada dużo ziemi i lasów. On jednak nie przywiązuje wagi do pieniędzy; ożenił się tylko dlatego, że znudziły mu się hamburgery i zupki z puszki, a Maebelle dobrze gotuje.

Po ceremonii ślubnej Maebelle przygotowała pyszną kolację i przytulny pokój. Z pewnością liczyła na miłe chwile. Zjedzą, potem zamkną się w sypialni... Jakież było jej zdziwienie i wściekłość, gdy mąż, zapełniwszy żołądek, wyszedł z domu i zniknął! Wrócił dopiero rankiem, gdy zgłodniał i zapragnął następnego posiłku. Wyjaśnił, że nocą polował na oposy. Zachowywał się tak, jakby nie rozumiał, dlaczego nowo poślubiona żona ma do niego pretensje. Wkrótce dowiadujemy się, że Cunnicutt utrzymuje stosunki z młodą, piękną Mulatką o imieniu Josene.

Caldwellowi udało się wymyślić niezwykle irytującego bohatera. Cunnicutt to okropny, traktujący kobiety instrumentalnie, gruboskórny prostak, który nie wie, czego się od niego oczekuje i nie widzi swoich gaf ani niedelikatności. Wspomnę o jednym epizodzie, dobrze ukazującym charakter tego mężczyzny: dowiedziawszy się, że Maebelle piekli się i rzuca patelniami, Cunnicutt stwierdza z chichotem, że w takim razie nie będzie wracał do domu, i poleca Josene, by poszła do Maebelle i przyniosła mu posiłek. W ogóle nie martwi się tym, że wściekłość jego żony skupi się na bezbronnej Mulatce!...

Najsympatyczniejszą postacią książki jest Josene, mama małej Ellen. Mając 25 lat, Josene uświadomiła sobie, że nie ma domu ani męża, a na kochanka nie może liczyć. Cunnicutt nie zadba o nią, nie obroni jej przed wściekłością białej pracodawczyni. Gdyby w miasteczku panowała większa tolerancja, może mieszkaliby razem i żyliby szczęśliwie. A wyjechać w inne miejsce Cunnicutt nie chce, bo lubi być blisko domu.

W książce opisanych zostało wiele tragikomicznych sytuacji. Tematy, które poruszył Caldwell, wcale nie są błahe: to rasizm, nietolerancja, zależności pomiędzy czarnoskórymi i białymi. W miasteczku, w którym dzieje się akcja, mnóstwo białych mężczyzn utrzymuje intymne kontakty z Murzynkami, bo według nich Murzynki są powabniejsze i milsze. Murzynki nadzwyczaj często rodzą dzieci o jasnej skórze; fakt ten doprowadza białe panie do pasji.

Przeczytałam sześć książek Caldwella. Blisko domu to jedna z lepszych. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał, serdecznie polecam!

5/6.

10.11.2012

„Czas Czerwonych Gór” Petra Hůlová oraz blogowa zabawa Liebster blog







Bohaterki „Czasu Czerwonych Gór” Petry Hůlovej mieszkają w Mongolii – kraju umiejscowionym pomiędzy Rosją a Chinami. Powieść została napisana narracją pierwszoosobową, a narratorkami są kobiety z jednej rodziny: Alta, jej córki Dzaja, Ojuna i Nara oraz wnuczka Dolgorma. Niektóre z nich całe życie spędziły w koczowniczym obozowisku w górach, inne zamieszkały w Ułan Bator. Każda ze swojego punktu widzenia opisuje własne życie, dzieli się wrażeniami, smutkami. Nie rozczulają się nad swoim losem. Opowiedziane przez nich historie są raczej gorzkie.

Hůlova nie idealizuje Mongołów, przedstawia ich jako ludzi nienawidzących Chińczyków, myjących się rzadko i niechętnie, pokrytych skorupą brudu. Śmiecie składają na podwórku albo – jeśli mieszkają w Ułan Bator – wyrzucają przez okno. Zwłoki bliskich osób zostawiają na stepie, dzikim zwierzętom na pożarcie. Pierwszoplanowe bohaterki nie należą do kobiet inteligentnych. Nie czytają książek, nie rozumieją, że tłuste jedzenie im szkodzi. Wychowywane zostały w przekonaniu, że wartościowa kobieta musi rodzić dużo dzieci, a ta, która nie rodzi, jest godnym pożałowania dziwadłem.

W takim namiocie koczowniczym wychowały
się bohaterki Czasu Czerwonych Gór
Powieść przeczytałam z zainteresowaniem. Najbardziej zaciekawiły mnie losy Dzaji. Dzaja przez długi czas nie rozumiała, dlaczego jest mniej kochana przez mamę niż Megi i Ojuna i dlaczego wygląda inaczej niż siostry: ma dziwne, skośne oczy i niski wzrost. Musiało minąć wiele lat, by do dziewczyny dotarło, że nie jest pełnej krwi Mongołką, że jej matka zdradzała męża. Mężczyzna, którego uważała za ojca, najbardziej kochał Megi, ale dobry był dla wszystkich dziewczynek.

Petra Hůlová, autorka tej książki, to Czeszka. Urodzona z roku 1979, ukończyła mongolistykę i kulturoznawstwo. Napisała też powieść pt. „Stacja Tajga”, którą niebawem zamierzam przeczytać.



A teraz zabawa blogowa, do której zaprosiła mnie Viv.  Dziękuję za zaproszenie i odpowiadam na pytania:

1. Jaka była twoja pierwsza, przeczytana samodzielnie książka?
„Kot, który zawsze chadzał własnymi drogami” Kiplinga.

2. Chuchasz, dmuchasz na książki czy nie przejmujesz się i zaginasz rogi, zakreślasz?
O nie, nigdy nie zakreślam, nie zaginam rogów i w żaden sposób nie niszczę książek. Nie lubię, gdy ktoś niszczy książki. Osoba, która książki niszczy, pożycza i ich nie oddaje lub też wypowiada się o nich lekceważąco, budzi mój gniew. Nie lubię takich osób.

3. Przeczytałaś (łeś) kiedyś szeroko pojętego gniota, który mimo to ci się podobał?
A tak. Kiedyś przeczytałam z zapartym tchem kilka książek Danielle Steel, potem zmieniłam zdanie na ich temat.

4. Co cię skłoniło do założenia bloga?
U mnie najpierw była Biblionetka przez około 4 lata. Dobrze pamiętam dzień, kiedy wpadłam na pomysł założenia bloga – 18 I 2012. Skopiowałam swoje wszystkie stare recenzje i okazało się, że na blogu mam całkiem sporo rzeczy. Na Biblionetkę nadal zaglądam, ale o wiele rzadziej, bo czas, jaki mogę poświęcić na buszowanie po internecie, jest mocno ograniczony. Lubię swojego bloga i prowadziłabym go nawet w przypadku, gdyby nikt na niego nie zaglądał. Ale oczywiście kiedy ktoś tu zajrzy, bardzo się cieszę. :)

5. Skąd wzięła się nazwa twojego bloga?
Nie miałam pomysłu na tytuł. Najpierw wymyśliłam tytuł „Przede wszystkim o książkach”, potem zmieniłam na „Koczowniczka o książkach”.

6. W jakie miejsce zapragnęłaś (zapragnąłeś) pojechać po tym, jak przeczytałaś (łeś) o nim w książce?
W wiele miejsc... Ostatnio, po przeczytaniu „Świni w pałacu” Tessy de Loo, do Albanii.

7. Jaką książkę szczególnie chciałabyś (chciałbyś) polecić, podsunąć swoim dzieciom?
Wiele, na przykład książki Lindgren, Musierowicz. Ale dzisiaj dzieci nie przepadają za takimi książkami, wolą H. Pottera.

8. Lubisz się spotykać z ludźmi zafiksowanymi na książkach, czy wolisz samotnie się realizować w tym zakresie?
Lubię towarzystwo osób rozmiłowanych w książkach, tyle że takich osób znam niewiele. Chętnie jeździłabym na biblionetkowe spotkania, ale jest mi na nie za daleko. W dyskusyjnych klubach książek nie biorę udziału. Byłam kilka razy i nie spodobało mi się to – więcej zdjęć niż dyskusji, osoby dyskutujące nie znały dobrze treści książki itd.
I jeszcze dodam, że nie uważam się za osobę „zafiksowaną” na punkcie książek. Nie wydaję ostatnich pieniędzy na książki, nie czytam, kiedy dziecko jest chore lub gdy sąsiadka zza ściany woła: „Pomocyyyy!”.  :)

9. Chichrałaś (chichrałeś) się kiedyś na głos w środkach transportu publicznego, czytając książkę?
W miejscach takich jak autobus, pociąg, poczekalnia lekarska rzadko czytam, bo mam trudności ze skupieniem uwagi, a jaki sens czytać, gdy się nie rozumie dobrze treści? Najchętniej czytam w domu. Ulubiona pora na czytanie to wieczór. Lubię ciszę, spokój. Lubię czytać książkę od razu całą, czyli zaczynam np. o osiemnastej i siedzę aż do pierwszej, drugiej, a nawet trzeciej. A potem przez dwa albo trzy dni mogę nic nie czytać. 

10. W szkole byłaś (byłeś) outsiderem, siedzącym w kącie z książką, czy duszą towarzystwa, a książki były zarezerwowane na przebywanie w domu? A może w szkole nie czytałaś (łeś)?
Czytałam w szkole pod ławką. Moim ulubionym przedmiotem był język polski, ale nie miałam szczęścia do dobrych nauczycieli polskiego. Co do pierwszej części pytania – znajdowałam się gdzieś pośrodku. Duszą towarzystwa nigdy nie byłam, ani w szkole, ani nigdzie indziej, bo jestem osobą skrytą i raczej spokojną, mniej mówię, więcej słucham. Nie lubię też babskich plotek, wyśmiewania kogoś.

11. Kontynuację jakiej książki chciałabyś (chciałbyś) przeczytać?
W tej chwili nic mi nie przychodzi do głowy.

7.11.2012

„Wiosną owego roku” Susan Hill



Bohaterką powieści pt. „Wiosną owego roku” Susan Hill jest Ruth, młoda smutna kobieta z angielskiej wsi. Wychowywał ją zaborczy owdowiały ojciec. Gdy miała dziewiętnaście lat, ojciec się ożenił; pojechała wówczas do swojej matki chrzestnej. Tam poznała Bena i zakochała się w nim. Nie zdążyła nacieszyć się mężem, bo wkrótce po ślubie zginął w wypadku.

Najmilszym towarzyszem Ruth stał się Jo, czternastoletni brat Bena. To chłopiec bardzo odpowiedzialny, pełen taktu, zaradny, pracowity, rozmiłowany w przyrodzie. Z całej rodziny Bena jeden tylko Jo rozumie, jak wielki jest ból Ruth i tylko on wie, jak się zachowywać, by jej nie ranić. Z kolei siostra Bena, Alice, jest osobą bezduszną, pozbawioną wyobraźni. Wciąż podejrzliwie obserwuje zachowanie młodej wdowy i nie waha się przed wypowiedzeniem tak okrutnych słów: „Nawet nie płaczesz. Nie masz tyle uczucia, by chociaż zapłakać”*.

5.11.2012

„A jeśli zostanę” Barbara Ciwoniuk

No i proszę, niedawno skrytykowałam Barbarę Ciwoniuk za książkę pt. „Musisz to komuś powiedzieć”, a dziś tę autorkę pochwalę. Jej powieść pt. „A jeśli zostanę” okazała się od tamtej lepsza, i to nie trochę lepsza, ale o wiele lepsza. Niegłupia, ciekawa, dosyć ładnie napisana. Warto więc dawać pisarzom kolejne szanse.

A teraz kilka słów o treści. Bohaterką „A jeśli zostanę” jest sierota Wiktoria, uczennica drugiej klasy gimnazjum. Ta wychowana na wsi dziewczyna trafiła do dużego miasta pod opiekę zamożnej, lecz niemiłej ciotki Janki oraz jej jeszcze bardziej niemiłej córki zwanej Lalą. Lala to taka nastolatka, którą niejeden dorosły miałby chęć wytargać porządnie za włosy. Wredna, złośliwa, rozkapryszona, przekonana o tym, że miastowe dziewczyny są wspaniałe, a te ze wsi – godne pogardy. Wciąż wypisuje brednie na Facebooku i różnych forach, włóczy się po galeriach handlowych i kawiarniach, plotkuje, oczernia innych.

2.11.2012

Bolesław Prus „Placówka”


Jakiś czas temu zgłosiłam się do wyzwania Czy znasz Prusa? Trzeba było przeczytać jakąś książkę Bolesława Prusa i podzielić wrażeniami na jej temat. Jako że Lalkę czytałam kilka razy i Emancypantki też, a od Faraona odstrasza mnie wiadomość, że była to ulubiona powieść Stalina i że jest w niej wiele błędów rzeczowych, postanowiłam zapoznać się z Placówką.

Placówka to opowieść z życia wsi. Główne tematy, jakie poruszył Prus, to konflikty między mieszkańcami, miłość do własnej ziemi, zjawisko chłopomanii, tragiczny los porzuconych dzieci oraz kolonizacja niemiecka na ziemiach polskich. Pierwszoplanowym bohaterem jest chłop o nazwisku Ślimak. Posiadał on chatę, chlewik i szopę, trzy morgi gruntu, ale nie miał łąki i bardzo się tym martwił. Paszę dla zwierząt musiał kupować we dworze. Jego chata stała daleko od wsi i dworu, za to blisko rzeki, gościńca i kościoła. Mieszkał wraz z żoną i dwoma synami, Jędrkiem oraz Staśkiem. W gospodarstwie pomagała sierota Magda oraz niepełnosprawny Maciek Owczarz.

Ślimak to człowiek skłonny do okrucieństwa, mściwy. Nie mieściło mu się w głowie, że mogłyby zniknąć różnice klasowe. Giął się w ukłonach przed bogatymi i wysoko urodzonymi, natomiast ludzi słabszych i zależnych od siebie nie szanował. Kiedy z jakiegoś powodu wpadał w złość, znęcał się nad zwierzętami (schwycił widły i bez miłosierdzia pobił obydwie krowiny [1]) oraz swoimi dziećmi:

Wróciwszy do izby ciskał się tak, że pieniek obalił. Jędrek widząc to parsknął śmiechem, a wówczas Ślimak zdjąwszy rzemienny pas zaczął walić nim chłopaka, aż ten wlazł pod ławę i krwią się zalał. Chłop mimo to jeszcze pasa nie zapiął. Chodził po izbie z rzemieniem w ręku, czekając, rychło odezwie się żona, ażeby i ją skatować [2].

Ślimakowa to kobieta rozsądna, pracowita, trzymająca męża w dyskretny sposób pod pantoflem. Miała na niego swoje sposoby: kiedy chciał bić syna, nie prosiła o darowanie kary, bo wiedziała, że to nic nie da; wywabiała więc Ślimaka z chaty podstępem: A choć prędko, Józek - mówiła - bo cosik się stało nowej krowie. Tak się tarza... [3].

Najpiękniejsza (w sensie charakteru) postać z tej książki to Owczarz, kulejący parobek, bezdomny i przeganiany z miejsca na miejsce. Wdzięczny był Ślimakowi za przygarnięcie, toteż pracował za dwóch. Owczarz rzadko się odzywał, to typ człowieka, który mało mówi, a dużo robi.

Placówka nie dorównuje Lalce. Jest w niej kilka elementów, które w naszych czasach rażą. Przede wszystkim Prusowi nie udało się zakończenie - jest nieprawdopodobne, naiwne. Po drugie, narracja chwilami sprawia wrażenie przestarzałej. Niepotrzebnie Prus opisywał, co myślą wróble, sosna oraz ziemia. Oto przykład:  Nie tyżeś winien? - szeptała z kolei ziemia. - Sam jadasz trzy razy na dobę, a mnie - jak często karmisz?... Daj, Boże, raz na osiem lat! A dużo mi dajesz? Pies by zdechł na takim wikcie [4] - tego typu zdań jest jeszcze kilka. Po trzecie, zbyt wielu bohaterów umiera, a przecież akcja nie dzieje się ani podczas wojny, ani podczas epidemii.

Tak więc Placówka nie dorównuje Lalce, ale to nadal bardzo dobra powieść. Czytając niektóre fragmenty, myślałam: jakie to piękne! Nieraz Prus zaskakiwał mnie swoją intuicją psychologiczną, na przykład wtedy, gdy w przejmujący sposób pokazał, że nawet w kobiecie chorej psychicznie drzemie instynkt macierzyński. Najbardziej wzruszył mnie wątek małej sierotki oraz Owczarza.

---
[1] Prus Bolesław, „Pisma wybrane, tom III”, PIW, 1972, str. 337.
[2] Tamże, str. 337.
[3] Tamże, str. 214.
[4] Tamże, str. 170.

26.10.2012

„Wyrąbany chodnik” Gustaw Morcinek



Gustaw Morcinek to autor trochę już dziś zapomniany, kojarzony przede wszystkim z opowiadaniem o biednym koniu Łysku. Opowiadanie pamiętam z czasów szkolnych, a teraz sięgnęłam po kolejny utwór Morcinka, czyli po „Wyrąbany chodnik”.

Jest to długa, dwutomowa powieść przedstawiająca życie górników na początku dwudziestego wieku, ich niebezpieczną pracę w kopalni, a także walkę o zachowanie polskości. Książka napisana jest językiem, jakim posługiwali się górnicy. Ale bez obawy – język ten łatwo zrozumieć.

Główny bohater, czternastoletni Gustlik Wołoszek, mieszkał w Karwinie (jego rodzice w roku 1886 zostali wygonieni z Górnego Śląska). Otrzymał właśnie świadectwo ukończenia szkoły. Matka jego, wdowa po tragicznie zmarłym górniku, niecierpliwie czekała na tę chwilę; chciała, by syn porzucił książki i natychmiast rozpoczął pracę w kopalni. I już następnego dnia Gustlik musiał wstać o świcie i wraz z tłumem górników zjechać pod ziemię. Morcinek bardzo obrazowo opisał wygląd kopalni, lęk chłopca, potworne zmęczenie, tęsknotę za światłem słonecznym, i wreszcie – powolne przyzwyczajanie się do ciężkiej pracy.

„Wyrąbany chodnik” to powieść panoramiczna. Morcinek bardzo powoli wprowadził kolejnych bohaterów. Najpierw dokładnie przedstawił Gustlika i jego mamę, potem pokazał pozostałych członków rodziny, takich jak na przykład śliczna trzynastoletnia Helenka i mieszkający w Ligocie wuj Wołoszek. Wuj to patriota, który „piorunował” na Niemców i w swoim domu urządzał czytanie polskich książek oraz recytowanie polskich wierszy.

Podczas gdy wielu bohaterów starało się zachować polskość, niektórzy dopuszczali się zdrad. Jeden z najpodlejszych bohaterów książki to Sojka, wysługujący się Niemcom i składający donosy na swoich rodaków. Także syn Wołoszka, Józef, ulegał zniemczeniu. Służył w pruskim wojsku, do rozmowy wtrącał niemieckie słowa, a ojca nazywał „vaterem”, nie bacząc na to, jak wielką przykrość wyrządza najbliższym.

W „Wyrąbanym chodniku” znajduje się wiele ładnych fragmentów o miłości Gustlika do książek. Jedna z najbardziej wzruszających scen to pierwsza wizyta w czytelni. Chłopiec najpierw podczytywał kalendarze religijne matki, potem szukał książek u sąsiada Kubienki, jednak dostęp do większej ilości książek uzyskał dopiero wtedy, gdy stał się pracownikiem kopalni i mógł zapisać się do czytelni dla górników. W niedzielę, bo czytelnię otwierano tylko w niedziele, ubierał się uroczyście i wędrował najpierw do kościoła, a potem do książkowego raju. Czytelnia nie świeciła pustkami, tak jak to się dzieje w naszych czasach – wielu górników wypożyczało lektury, grało w szachy.

Powieść bardzo ciekawa, warto przeczytać.

 5/6.

23.10.2012

„Kobieta zawiedziona” Beauvoir Simone

Simone de Beauvoir przedstawia portrety dwóch zawiedzionych kobiet. Pierwsza kobieta cierpi z powodu niewierności męża, druga czuje się rozczarowana zachowaniem swojego jedynego syna. Obie bohaterki mieszkają w Paryżu, są wykształcone, pochodzą z zamożnych rodzin. Obie przejawiają też skłonność do despotyzmu, próbują wpłynąć na wybory życiowe własnych dzieci.

Monika, bohaterka „Kobiety zawiedzionej”, nie pracuje, zajmuje się domem oraz działalnością dobroczynną, pomaga np. piętnastoletniej Małgorzacie, która przebywa w ośrodku opiekuńczym. Bardzo kocha swojego męża Maurycego, uważa, że łączy ich nierozerwalna miłość. Niestety, któregoś dnia odkrywa, że mąż chce ją opuścić.

Simone de Beauvoir w bardzo szczegółowy sposób opisuje udręki duchowe Moniki, rozpacz, próby utrzymania niewiernego mężczyzny przy sobie. W pewnym momencie zachowanie bohaterki staje się żenujące, bo Monika nie umie przegrywać z honorem.

Drugie opowiadanie nosi tytuł „Wiek umiaru”. Bohaterką jest emerytka, która czuje się opuszczona i zdradzona przez swojego syna Filipa. Bardzo wiele wysiłku włożyła w to, by ten niezbyt inteligentny i ambitny syn zdobył wykształcenie - zmuszała go do nauki, do pisania wypracowań, a potem załatwiła mu pracę na uniwersytecie, podpowiedziała też, że ma głosować na partię komunistyczną. Znienacka porzucił pracę i zmienił poglądy polityczne, czym sprawił matce ogromny ból. Bohaterka uważa, że tak się nie robi, że w takiej sytuacji miłość rodziców do dzieci nie jest możliwa. Martwi się także obniżeniem swoich zdolności umysłowych. Jest pisarką, chciałaby wnieść coś nowego do literatury, jednak czy w wieku sześćdziesięciu lat nie jest na to za późno? O powodach miłości do książek mówi tak ciekawie, że muszę ją zacytować: 
Książki uchroniły mnie od rozpaczy, kiedy byłam dzieckiem, dojrzewającą dziewczyną; to mnie przekonało, że kultura jest najwyższą z wartości, i nie udaje mi się spojrzeć krytycznym okiem na to przekonanie*.
Bohaterki obu opowiadań mają w sobie coś denerwującego. Pierwsza pani zachowuje się tak, jakby nie miała honoru ani szacunku do siebie, druga jest przesadnie wymagająca, surowa i apodyktyczna. Obie są w zasadzie niedobrymi matkami, nie umieją zrozumieć, że dziecko ma prawo do własnego stylu życia i do własnych sympatii.

5/6.

---
* Simone de Beauvoir, „Kobieta zawiedziona”, tł. Ewa Gryczko, PIW, 1989, str. 117.

22.10.2012

„Podróże z moją ciotką” Graham Greene


Główny bohater „Podróży z moją ciotką” Grahama Greene'a nazywa się Henry Pulling i jest emerytowanym dyrektorem banku. Nigdy nie miał żony, dzieci ani rodzeństwa. Ceni samotność, nie marzy o tym, by zawierać nowe znajomości. Nawet matki nie darzył cieplejszym uczuciem. Po jej śmierci ani razu nie zapłakał, a pogrzeb uznał za dobrą okazję do wyrwania się z domu.

20.10.2012

„Jeden dzień Ani” Barbara Tylicka

Moje dziecię uczące się w podstawówce otrzymało ze szkolnej biblioteki taką oto lekturę: „Jeden dzień Ani” Barbary Tylickiej. Z ciekawości zaczęłam czytać i doszłam do wniosku, że nie polecałabym takiej książki. Ładnie, zgrabnie napisana, ale te morały!...

 Uprzedzam, że zdradzam treść oraz zakończenie!

Książeczka ta, dosyć krótka, zawiera dwa opowiadania. Pierwsze z nich przedstawia epizod z życia Ani, uczennicy szkoły podstawowej. Dziewczynka ta zaczęła swój dzień o piątej rano. Wstała tak wcześnie, bo w nawale obowiązków nie zdążyła poprzedniego dnia odrobić lekcji:
„Dopiero parę minut po piątej. Ania, z wysuniętym językiem, spiesznie coś pisze. Wczoraj wieczorem nie miała już siły dokończyć wypracowania. Trzeba było jak zwykle pozmywać naczynia, uprać Jacusiowi fartuszek, nawet Michałowi zacerować skarpetki. Och, ten Michał! Stary koń, mógłby sam sobie wszystko zrobić i pomóc w domu, a nie tylko ona i ona.
Ty jesteś dziewczynką  tłumaczy jej zawsze mama i Ania coraz częściej żałuje, że nie urodziła się chłopcem. Teraz też musi się spieszyć z tym wypracowaniem, za chwilę obudzą się bracia i trzeba będzie wyszykować jednego do przedszkola, drugiego do szkoły”[1].
Chociaż Ania wstała o świcie, nie może w spokoju odrobić lekcji, bo przeszkadza jej... mama: „Widziałaś, jak Michał rozerwał koszulę? Trzeba mu wyprasować drugą, przecież nie może tak iść do szkoły. Weź, dziecko, i wyprasuj, bo zaraz będzie siódma”[2].

16.10.2012

„Tędy i owędy” Melchior Wańkowicz

„Jesień i zima z Wańkowiczem” to wyzwanie blogowe założone przez Anek7. Nie znałam twórczości Wańkowicza, jedyna jego książka, którą czytałam, to „Karafka La Fontaine'a”. Ale czytałam ją w wieku kilkunastu lat i niewiele pamiętam. Nastawiłam się więc na dobre wrażenia i sięgnęłam po pierwszy z brzegu utwór pisarza, czyli po tom wspomnień pt. „Tędy i owędy”.

Źle wybrałam. Książka zupełnie mi się nie spodobała. Jej autor również. 

W książce tej Wańkowicz pokazał się jako bardzo zaradny Polak, który wszystko potrafi: zdaje maturę bez nauki, bez nauki dostaje się na studia, podczas pobytu w więzieniu (za bójkę) zabiera współwięźniom najlepsze kąski z ich paczek, wymiguje się od wojska... Udaje mu się nabierać nauczycieli, lekarzy, współwięźniów, pracodawców. Niektóre jego czyny, takie jak plagiatowanie artykułów do Kuriera Porannego z amerykańskich czasopism, są po prostu nieuczciwe. Okoliczność, że Kurier mało mu płacił, nie jest według mnie żadnym usprawiedliwieniem.

Gawędziarz tonem chwalipięty opisuje różnorakie swoje wyczyny i dowcipy, ale to, co uważał za dobry żart, często jest po prostu małostkowym dokuczaniem. Za przykład niech posłuży długotrwałe telefoniczne nękanie kobiety o nazwisku Łabędź. Pan Melcio z wielką zaciekłością wydzwaniał do niej i pytał: „Czy pani zniosła już jajko?”. W „zabawę” wciągnął nawet swojego wuja.

Kiedy pracował jako nauczyciel, do zeszytów uczennic wpisywał dziwne i głupie uwagi: „W kajecie przy zdaniu «Arabowie nic nie robili, tylko jeździli na wielbłądach i bili kobiety» widniał czerwonym atramentem mój dopisek: «To przyjemne zajęcie»”[1]. Czy to śmieszne? Czy ktoś chciałby, by taki nauczyciel uczył jego dzieci?

Wańkowicz tonem chwalipięty przypomina, że to on stworzył słowa „chciejstwo” i „kundlizm” i to on ukrywał się pod pseudonimem Adolf Czybygdyby. W jego zachowaniu widać wielką troskę o to, by żaden okruch twórczości nie zaginął, toteż „Tędy i owędy” zostało wzbogacone mnóstwem autocytatów.

„Szpital i więzienie - to najmilsze miejsca, jakie w życiu pamiętam. (...) Są szachy, jest książka i polegiwanie. I nikt niczego nie wymaga”[2] - napisał Wańkowicz. Trochę mnie dziwi, że ktoś może uważać więzienie za miłe miejsce. Ale cóż...

Już po przeczytaniu kilkunastu kartek tych wspomnień Wańkowicz zaczął działać mi na nerwy, bo nie lubię samochwałów, cwaniaczków, megalomanów i ludzi pozbawionych empatii. Podobały mi się tylko końcowe rozdziały książki, ale ich nie pisał Wańkowicz, tylko inni członkowie rodziny. W tych rozdziałach uroczo pokazane są psoty malutkich dziewczynek, Ani i Ewy.

---
[1] Melchior Wańkowicz, „Tędy i owędy”, Pax, 1974, str. 30
[2] Tamże, str. 200.

10.10.2012

„Uciekaj, króliku” John Updike



„Poczułem nagle, że staram się utrzymać na siłę cały ten bałagan, który ona robi... miałem takie uczucie, że jestem oblepiony połamanymi, pustymi szklankami... miałem po dziurki od nosa telewizji, spóźnionych kolacji i tak dalej, i że z tego nie ma wyjścia. Aż nagle strzeliło mi do głowy, że wyjście jest, i to łatwe, po prostu wziąć i wyjść z domu, i niech wszystko diabli wezmą”[1].
Pewnego dnia Harry Angstrom, zwany Królikiem, pod wpływem impulsu porzucił syna Nelsona i żonę Janice. Miał dosyć nieudanego życia z kobietą, która spędzała czas na oglądaniu telewizji, paleniu papierosów, piciu alkoholu i nie umiała nawet gotować (parówki w jej wykonaniu były zawsze popękane i skręcone). Wsiadł do samochodu i pojechał w stronę Zachodniej Wirginii.

I nawet rozumiem, dlaczego doszło do ucieczki. Oczekiwałam jednak, że Królik szybko się opamięta i wróci do domu, że nie zostawi dwuletniego dziecka z ciężarną, nieudolną, skłonną do załamań Janice. Wielu z nas żyje w podobnie złych warunkach albo nawet gorszych, biegając pomiędzy pokojem dziecięcym a kuchnią, sklepem a marudnym małżonkiem, a jednak nie porzucamy rodziny, bo zadajemy sobie pytanie: „Co będzie z moimi dziećmi i z moim domem, kiedy odejdę? Czy warto?” - i dochodzimy do wniosku, że jednak nie warto, że lepiej dla dobra dzieci się pomęczyć. Bohater powieści o tym nie pomyślał. 

Królik ożenił się w wieku 24 lat, a przedtem odnosił wielkie sukcesy jako sportowiec. „Grałem pierwszorzędnie w koszykówkę. Naprawdę pierwszorzędnie. A jeżeli człowiekowi coś się udaje pierwszorzędnie, wszystko jedno co, to już nie ma serca do tego, co wychodzi gorzej. A to, co miałem z Janice, mój Boże, takie to małe było, takie liche”[2] - mówi o sobie.

Janice nie jest ani dobrą żoną, ani dobrą matką. Nie umie podołać codziennym obowiązkom, potrafi uderzyć synka po twarzy, a będąc w ciąży, pije alkohol. Nie lubi własnej matki, uważa ją za osobę nieprzyjazną i groźną. Dziadkowie wiedzą o tym, że młoda matka pije, a jednak nie starają się jej pomóc, nie boją się też o bezpieczeństwo malutkich wnucząt.

Updike przedstawił przygody uciekającego Królika, ale też pokazał, jak jego odejście wpłynęło na osoby, które zostały porzucone. Bo podczas gdy mężczyzna przeżywał erotyczne uniesienia i cieszył się życiem, jego żonie i dzieciom działo się gorzej, o wiele gorzej.

Tak sobie czytałam i czytałam książkę Updike'a, zżymając się na nieodpowiedzialnych, niesympatycznych bohaterów, i nagle, około 250 strony, zaczęłam się bać. Następuje zwrot akcji, robi się bardzo strasznie...

„Uciekaj, króliku” nie jest powieścią przyjemną. Chyba nigdy nie będę miała ochoty do niej wrócić. Ale uważam, że została napisana po mistrzowsku i przekazuje wiele prawd o ludzkiej naturze.

Moja ocena: 5/6.

---
[1] Updike John, „Uciekaj, Króliku”, przeł. Demkowska-Bohdziewicz Ariadna, PIW, 1988, str. 107.
[2] Tamże, str. 108.

8.10.2012

„Zapiski ze zwierzyńca” Durrell Gerald

Ach, ten Durrell! Przy jego pełnych humoru i entuzjazmu książkach o zwierzętach spędziłam wiele godzin dzieciństwa. Piękne to były godziny. Dowiadywałam się o zwyczajach zwierząt i o tym, że istnieją ludzie, którzy potrafili urzeczywistnić swoje marzenia z dzieciństwa, nawet te tak na pozór nierealne jak założenie własnego zoo.

W „Zapiskach ze zwierzyńca” Durrell opowiada o swojej wczesnej młodości i o tym, jak udało mu się znaleźć pracę w wielkim, nowoczesnym zoo w Whipsnade. Po raz pierwszy zetknął się wówczas z tak egzotycznymi zwierzętami jak lwy, tygrysy, wielbłądy, niedźwiedzie. Opiekował się nimi, sprzątał wybiegi, karmił, poznawał ich zwyczaje, a w międzyczasie czytywał książki dawnych przyrodników i konfrontował wiedzę z tych książek z własnymi obserwacjami.

3.10.2012

„Idź za głosem serca” Susanna Tamaro





„Idź za głosem serca” Susanny Tamaro to powieść epistolarna. Osiemdziesięcioletnia Olga obawia się, że już nigdy nie zobaczy przebywającej na zagranicznych studiach wnuczki, pisze więc do niej długi list. W liście opowiada o swoim obecnym monotonnym życiu, o pracy w ogródku i opiece nad psem, a także zdradza kilka tajemnic rodzinnych, wyznaje to, co dotychczas było przemilczane, ukrywane. Nigdy na przykład nie mówiła wnuczce o jej nieżyjącej matce Eulalii, co z perspektywy czasu wydaje się jej błędem.

Olga, córka Żydówki i włoskiego barona, stała się ofiarą tzw. zimnego wychowu. Traktowano ją surowo, bezosobowo, nie liczono się z jej zdaniem, toteż w wieku dwunastu lat była już smutną, zgorzkniałą osobą. Nigdy nie starała się walczyć o swoje racje i o swoje marzenia, nie miała w sobie spontanicznej radości właściwej dzieciom.

„Za stołem musiałam siedzieć wyprostowana, z łokciami blisko ciała. Fakt, iż robiąc to zastanawiałam się nad najskuteczniejszym sposobem odebrania sobie życia, nie miał żadnego znaczenia”[1] - wyznaje.

Pragnęła stać się inną osobą niż matka, jednak kiedy dorosła, z przerażeniem zauważyła, że robi się podobna właśnie do... matki. „Nienawidziłam mojej matki, jej powierzchownego i pustego sposobu bycia. Nienawidziłam jej, jednak powoli i wbrew sobie stawałam się właśnie taka jak ona. Jest to wielki i okrutny haracz za wychowanie, od którego niemal nie da się uciec”[2] - oto kolejne wyznanie Olgi.

Susanna Tamaro
Z czasem dowiedziała się, że jej matkę w dzieciństwie też poddano zimnej tresurze. Dziewczynki traktowane bezdusznie stawały się bezdusznymi matkami, ten model wychowania powtarzał się w ich rodzinie od wielu pokoleń.

Kiedy czytałam pełne bólu wyznania staruszki o jej dzieciństwie, myślałam sobie: a jaka ty, Olgo, byłaś dla swojej córki? Czy ty też skrzywdziłaś Eulalię? Dlaczego tak niewiele o niej piszesz, unikasz jakby tego tematu, dlaczego twoja córka umarła, mając zaledwie trzydzieści kilka lat? Olga trochę zwleka z opowieścią o swoim macierzyństwie, na jej zwierzenia trzeba poczekać.

W powieści znajduje się bardzo ciekawy wątek pokazujący, że psychoanaliza czasami szkodzi i że nie zawsze warto zastanawiać się, skąd wzięły się nasze traumy i kompleksy.

„Idź za głosem serca” to powieść trochę smutna, gorzka, nostalgiczna. Chwilami monotonna, chwilami ciekawa i moim zdaniem niesłusznie zapomniana. Być może czytelników od książki Tamaro odstrasza tytuł kojarzący się z Coelho, jednak nie ma się czego bać. Wprawdzie narratorka pozwala sobie czasami na udzielenie kilku porad, ale robi to w sposób nienatrętny.

4/6.

---
[1] Susanna Tamaro, „Idź za głosem serca” („Va' dove ti porta il cuore”), tł. Halina Kozieł, Wydawnictwo Literackie, 1996, str. 27.
[2] Tamże, str. 46.