Paulina.doc Marty Fox to bajeczka stworzona dla samotnych matek po to, by je pocieszyć.. Opowiada o tym, że nawet zostając w bardzo młodym wieku panną z dzieckiem, można prowadzić budujące, twórcze, pełne miłości życie.
Magda zabrała z domu matki tylko komputer. Swoje tajne zapiski, coś w rodzaju pamiętnika, ukryła w pliku o nazwie Paulina.doc. Któż to ta Paulina? Ze zdziwieniem dowiedziałam się, że Paulina to córeczka dziewiętnastoletniej bohaterki, czyli Magdy, i że ta bohaterka o niechcianym bobasie pisze bardzo ciepło, czule, przekonałam się też, że jest supermatką i supergospodynią – nie wpadła w żadną poporodową depresję, przez jej głowę nigdy nie przemknął żal za utraconą wolnością i chociaż sama nie doświadczyła nigdy prawidłowej matczynej miłości, zawsze wie, jak trzeba postąpić w stosunku do własnego dziecka. Ubrania jej są zawsze wyprasowane, włosy czyste, talerzyki pomyte, dzidzia nie płacze, mowy nie ma o jakichś pozostałościach porodu, o dodatkowym kilogramie, o fałdzie na przedtem idealnym brzuchu – mało tego, nasza bohaterka jest piękniejsza niż przed porodem.
W dobrej książce musi wystąpić jakaś niegodziwa postać. Tutaj rolę tę pełni matka Magdy, straszliwie zła babcia, która ani na Wigilię nie zaprosi, ani grzechotki nie kupi, a jeszcze i od dziwek wyzwie, kiedy się zdenerwuje. Ta babcia wprowadza do książki sporo zamieszania i moim zdaniem udała się autorce o wiele lepiej niż mdły, papierowy Bartek, przemawiający w tym stylu:
– Jesteś za dobry, Bartku – powiedziałam już spokojniejsza – i myślę, że zasłużyłeś na lepszy los.
– Jeżeli tak myślisz, jak mówisz, to zasłużyłem na ciebie.
– Więc poczekajmy, dobrze? Poczekajmy, by zobaczyć, co wyniknie z naszych dobroci i drzazg[1].
Dosyć podobała mi się pierwsza część tej Pauliny.doc, potem czytałam już z niechęcią, byle szybciej skończyć. Miłość opisana jest w sposób, w jaki pisze się do nastolatek i egzaltowanych kobiet, do mnie to nie trafia... W dodatku w pamiętniku Magdy pełno wierszy i fragmentów innych książek, jest tu i Wharton, i Bursa, i Cortázar, czyli akurat to, co mi się nie podoba... Najbardziej nie lubię utworu Bursy o tym, że Bóg niepotrzebnie uczynił go Polakiem, a tu nasza Magda zachwyca się tym wierszem... Szczerze mówiąc, czy nie za dużo tych cytatów i wstawek? Może by tak więcej pisać od siebie, nastroje bohaterki wyrażać własnymi słowami, a nie za pomocą cudzych wierszy?
Zastanawiam się, w czym tkwi sekret powodzenia tej książki, dlaczego Fox nazywana jest objawieniem itd. Bo myślę i myślę, i nie mogę wymyślić, co krytycy i czytelnicy w niej widzą niezwykłego. Ot, średnia książka, naiwna, w dodatku gęsto upstrzona wstawkami i wierszami innych twórców. A może chodzi o pewne fragmenty? W Paulinie.doc, którą mi pożyczono, zauważyłam mnóstwo popodkreślanych akapitów. Oto próbka:
– Naucz mnie, jak mogę cię kochać mniej zachłannie –proszę, tuląc się do nagiego ramienia X.
– Nie chcę mniej zachłannie, nie obchodzą mnie letnie uczucia.
– No to naucz mnie tak, by było ci najlepiej.
– No to naucz mnie tak, by było ci najlepiej.
– Nam najlepiej – prostuje X. – Bądź, Magdo, tylko bądź – prosi – bądź tak oddana jak jesteś, a wszystko wymyślimy i zrobimy, zobaczysz, kochana moja, zobaczysz...
I wtedy nie wiem, który oddech jest mój, a który X. I plączą się nam nogi, ręce, śliny, soki, plączemy się blisko, bliżej, dziko, radośnie i tak, jakby naprawdę jutro miało nas nie być, naprawdę[2].
Jeżeli komuś się to podoba, niech czyta. Moja ocena: 3/6.
---
[1] Marta Fox, Paulina.doc, wyd. Siedmioróg. 1997, str. 22.
[2] Tamże, str. 150 (pod literą X ukryłam pewne imię, by nie zdradzać przedwcześnie, komu oddała się Magda).
Tę recenzję opublikowałam na Biblionetce 2009-02-23.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz