Szesnastoletnia Chloe mieszkająca z ojcem i macochą chce wreszcie nawiązać kontakt z rodziną swojej nieżyjącej matki. Podczas wakacji przyjeżdża więc do kanadyjskiego miasteczka Salmon Arm, gdzie poznaje ciocię Annę, na pół sparaliżowaną babcię oraz rówieśnika z sąsiedztwa. W okolicy znajdują się piękne lasy, wodospad, plaże, jezioro. Jednak dziewczyna, zamiast odpoczywać, czuje coraz większy niepokój. Nabiera podejrzeń, że ciocia ją oszukuje, a mama wcale nie zginęła w wypadku. Może popełniła samobójstwo albo została zamordowana? I dlaczego nie wolno zbliżać się do domku wynajmowanego przez nietowarzyską rzeźbiarkę?
Główna bohaterka „Wodnych strachów” to osóbka interesująca i budząca sympatię. Z pozoru jest pewna siebie, w środku – wrażliwa, przekonana, że dzieje się z nią coś złego. To przecież nienormalne, by dziewczynę w jej wieku męczyły ataki paniki i koszmarne sny. Dziwne też, że w ogóle nie pamięta matki i nie tęskni do niej. Determinacja, z jaką dąży do poznania prawdy, zasługuje na wielki podziw.
Anna i Roz (matka Chloe) urodziły się jako bliźniaczki. Stanowiły swoje lustrzane odbicia, czyli jedna posługiwała się lewą ręką, druga prawą. Na pozór tylko po tym można je było odróżnić. Jednak kiedy dorosły, okazało się, że późniejszy ojciec Chloe wcale nie musiał patrzeć im na ręce, by wiedzieć, z którą z sióstr ma do czynienia. Pokochał Roz, a zapytany, dlaczego po jej śmierci nie poślubił identycznie wyglądającej Anny, wyjaśnił: „Bliźniaczki jednojajowe nie są klonami. Są odrębnymi jednostkami. Nie pytaj mnie, dlaczego pokochałem jedną bliźniaczkę, a nie drugą. Nie wiem tego”*.
Czytając tę powieść, można najeść się dużo strachu, gdyż Brenda Bellingham umiejętnie tworzy klimat narastającego zagrożenia. Kilka scen wręcz mrozi krew w żyłach. Można też porozmyślać, czy ojciec, ukrywając przed Chloe bolesne fakty z przeszłości, postąpił mądrze. Moim zdaniem źle, bo doprowadził do tego, że córka zaczęła obwiniać się o śmierć matki. Dobrze, że za wszelką cenę postanowiła odkryć prawdę.
Trochę szkoda, że tłumaczka niekiedy przesadza z liczbą powtórzeń (vide zdjęcie pod recenzją), poza tym słowa „przybrany” i „przyrodni” traktuje jak synonimy. Bracia przyrodni to nie to samo co przybrani. Chloe miała akurat przyrodnich, bo ona oraz Matthew i Jason pochodzili od tego samego ojca. Ale to będzie przeszkadzało tylko bardziej wymagającym czytelnikom. Młodzież śmiało może po „Wodne strachy” sięgać.
---
* Brenda Bellingham, „Wodne strachy” („Drowning in secrets”), przeł. Monika Tietze, C&T, 2005, str. 123.
Taki krótki fragment (ze str. 94), a słowo „woda” powtarza się pięć razy, „jej”– cztery, „twarz” – trzy, „fala” również trzy... Czyżby tłumaczka Monika Tietze chciała zostać rekordzistką powtórzeń?
Taki krótki fragment (ze str. 94), a słowo „woda” powtarza się pięć razy, „jej”– cztery, „twarz” – trzy, „fala” również trzy... Czyżby tłumaczka Monika Tietze chciała zostać rekordzistką powtórzeń?