„Ucieczka z Sybiru” to książka pokazująca wojenne przeżycia Władysławy Pawłowskiej, pochodzącej z rodziny, „dla której takie słowa jak: Bóg, Honor, Ojczyzna – nigdy nie były frazesami, słowami bez głębokiej treści”[1]. Mąż Pawłowskiej, oficer, zginął w Katyniu, a ją wywieziono do Kazachstanu. Podróż trwała aż 16 dni. Choć na Syberii nie było kobiecie źle, nie chciała biernie czekać do końca wojny i zdecydowała się na ucieczkę.
Książka składa się z trzech części. Pierwsza to spisane w roku 1984 wrażenia z ucieczki, z pobytu w sowieckim więzieniu oraz ze spotkania z rodzicami i synkiem. Potem następuje zarys historii rodziny napisany przez Małgorzatę Jarosińską. Część trzecią stanowią fragmenty listów przysyłanych z głębi Rosji. Pawłowska opisuje w nich swoją codzienność oraz tęsknotę na najbliższymi. Wierzy, że mąż jej żyje, tymczasem jego zwłoki leżą w katyńskim lasku.
Być może nie chciała martwić rodziny, bo z jej opisów wyłania się zaskakująco łagodny obraz Syberii: „Ja szczerzę piszę, że Sybir wyobrażałam sobie gorzej”[2] – wyznaje w jednym z listów. W innym: „Sybirak z nas każdy zrobił się, że hej. Jednakże szczerze mówiąc, to Sybir nie taki straszny”[3]. Wzmianki o czyjejś śmierci lub chorobie pojawiają się bardzo rzadko. Władysławę Pawłowską nie przerażały ani prace przy pieleniu pszenicy i zbieraniu zwierzęcego nawozu, ani warunki pogodowe, miała zresztą ciepłe ubrania i dużo pieniędzy. Dopisywało jej zdrowie, nie brakowało sił. Najbardziej cierpiała z powodu tęsknoty za synkiem Jędrusiem.
Autorka tej książki to osoba bardzo pobożna. Zarówno w listach wysyłanych z Syberii, jak i we wspomnieniach spisanych w roku 1984 podkreśla swoją ogromną wiarę, czasami nawet użala się nad ateistami: „Pojąć nie mogę jak można żyć bez wiary. Strasznie to nieszczęśliwi ludzie, którzy nie wierzą”[4], „Boże, ile daje sił wiara, szczególnie w takich momentach. Jakże nieszczęśliwi są ci, którzy nie wierzą”[5].
„Widać w listach dobre pióro, a może nawet talent literacki”[6] – zapewnia Małgorzata Jarosińska, ja jednak tego dobrego pióra nie dostrzegłam. Według mnie Pawłowska posługuje się bardzo przeciętnym stylem. Ale od autorów wspomnień nie oczekujemy przecież, by olśniewali talentem literackim, chcemy tylko, by wiernie dokumentowali przeszłość.
Publikacja została zaopatrzona w archiwalne zdjęcia. Niestety, korektor przeoczył wiele błędów interpunkcyjnych, a nawet błąd ortograficzny: „Nie trudno było nas zauważyć z szosy”[7]. W tekście zdarzają się niezgrabności językowe, które warto byłoby poprawić: „Nikt nie wierzył i bał się podstępu”[8], „Ilu niewinnych ludzi męczy się w tym okropnym kraju męczonych przez katów”[9], „w końcu skończy”[10].
Jeśli chodzi o moje wrażenia, „Ucieczka z Sybiru” nie wstrząsnęła mną tak mocno jak „Za mało, by żyć” Julii Kłusek czy też „Syberyjskie noce” Janusza Szymańskiego. W porównaniu z tamtymi przerażającymi wspomnieniami książka Pawłowskiej wydaje się dziwnie łagodna. Nie dowiedziałam się z niej niczego nowego o życiu zesłańców ani o obyczajach Sybiraków. Drażniły mnie zbyt częste – prawie na każdej stronie – wzmianki na tematy religijne i oczywiście niestaranna korekta.
Pawłowska rozstała się z ukochanym synkiem, gdy miał niewiele ponad roczek, toteż bardzo zdziwiły mnie takie oto słowa: „Często przypominam sobie te chwile jak raz wybiłam Jędrusia, on tak płakał, a wyście wszyscy tak na mnie krzyczeli. Nigdy już mateńka nie będzie biła jak Bozia da powrócić do ciebie. Ale i czasem da w skórę”[11]. Jak można bić niemowlę? To jedna z rzeczy, których nigdy nie zrozumiem.
---
[1] Władysława Pawłowska, "Ucieczka z Sybiru. Z miłości do dziecka", Libra PL, 2012, str. 104.
[2] Tamże, str. 123.
[3] Tamże, str. 153.
[4] Tamże, str. 156.
[5] Tamże, str. 30.
[6] Tamże, str. 109.
[7] Tamże, str. 32.
[8] Tamże, str. 49.
[9] Tamże, str. 24.
[10] Tamże, str. 32.
[11] Tamże, str. 195.