Dom na pustkowiu ma dosyć nietypową konstrukcję, przypomina raczej reportaż niż typowy kryminał. Na początku dowiadujemy się, że narratorka spędziła kiedyś lato w pewnej bawarskiej wsi, która obecnie znana jest w całym kraju jako miejsce ohydnej zbrodni. Kobieta chce przeprowadzić wywiady z osobami mającymi coś wspólnego z ofiarami i odkryć, co naprawdę wydarzyło się w znajdującym się na odludziu gospodarstwie rodziny Dannerów.
Dannerowie nie byli lubiani w sąsiedztwie. Krytykowano ich za niechlujstwo (babka chodziła w brudnym ubraniu i wkładała do cukiernicy ośliniony palec, jej wnuk raczkował po lepiącej się z brudu podłodze), za skąpstwo i okrucieństwo wobec młodej Polki przysłanej do nich w czasie wojny na przymusowe roboty. Podobno też w rodzinie Dannerów dochodziło do kazirodztwa, ale ofiary nie skarżyły się, nawet księdzu podczas spowiedzi nie chciały niczego powiedzieć.
Podoba mi się czas akcji – lata pięćdziesiąte, kiedy wciąż żywe są wspomnienia z wojny. Podoba mi się też realistyczne tło i mroczny, niepokojący nastrój. Uważam, że niektóre sceny, takie jak przybycie Marii do gospodarstwa i wizyta mechanika, są bardzo dobrze napisane. Za niepotrzebny i denerwujący zabieg uważam wplatanie litanii w tekst powieści. Szkoda, że narratorka prawie niczego o sobie nie ujawniła.
Moja ocena: 4/6.
---Andrea Maria Schenkel, Dom na pustkowiu (Tannöd), przeł. Urszula Palik, Sonia Draga, 2008.