31.10.2017

„Na kogo kolej?” Luigi Pirandello

W dziewiętnastym wieku dziewczyna mieszkająca na Sycylii niewiele miała do powiedzenia: ojciec mógł ją wydać za kogoś, kto jest stary, brzydki i niemiły. Taką właśnie sytuację opisał noblista Luigi Pirandello w minipowieści „Na kogo kolej?”. Osiemnastoletnia, śliczna Stelinna musi poślubić wiekowego dona Diego, który pochował już cztery żony. Nic nie pomaga bunt, płacz, odmawianie jedzenia i grożenie samobójstwem – ojciec jest nieugięty. Przy tym jego upór wynika nie z okrucieństwa, ale z przekonania, że dzięki temu mariażowi córka będzie wolna i szczęśliwa. Przecież starzec wkrótce umrze i zostawi jej cały majątek, a wtedy będzie mogła związać się z kimkolwiek. Choćby z zakochanym w niej biedakiem Pepèm.

29.10.2017

„Szara przędza” Melanii Burzyńskiej, czyli pamiętnik chłopki


Czytać bardzo lubiłam. Pożyczałam gdzie się dało i nocami, mocno skręcając lampę, by rodzice nie dojrzeli w izbie światła, czytałam długo, aż mnie czasem strach ogarniał – wtedy szłam spać. Mama niejednokrotnie pędziła mnie od książki:
– Czytaj, czytaj, będziesz gołym tyłkiem świecić![1].

A ja pasjami czytałam! Całą szkolną bibliotekę, a była dość duża, przeczytałam, niektóre pozycje nawet po kilka razy[2].

Jadwiga Burzyńska, chłopka, autorka wspomnień pt. „Szara przędza”, książki kochała równie mocno jak swoją rodzinną wieś Jaświły. Nawet kiedy dobiegała już trzydziestki i w zniszczonym gospodarstwie nie miał kto pracować, bo jej tata zmarł, a szwagier trafił do więzienia za działalność partyzancką, potrafiła odrzucić kandydata na męża tylko dlatego, że nigdy nie przeczytał żadnej powieści. Imponujące zachowanie! Lubiła też pisać; wydała kilka tomików wierszy i uchodzi za jedną z najważniejszych poetek ludowych regionu podlaskiego.

„Podróż schizofrenii” Gabriela Przystupa


Janek im dłużej myślał o Marynie, tym bardziej się uśmiechał sam do siebie. Takiego uczucia jeszcze nie znał, nie dała mu go żadna pani, przez żadną się jeszcze nie uśmiechał. (...) Wiedział też, że ślub łączy się z połączeniem rodzin, więc pomyślał, że trzeba zadzwonić do domu do matki i powiedzieć, że podoba mu się jedna dziewczyna nie na żarty”[1].  

To jest reprezentatywny cytat z „Podróży schizofrenii” Gabrieli Przystupy. Główna bohaterka ma na imię Maryna. Przed kilkoma laty zachorowała na schizofrenię, ale lekarstwa polepszyły jej stan na tyle, że mogła rozpocząć studia we Wrocławiu. Żyła w miarę szczęśliwie aż do czasu, kiedy poznała handlującego narkotykami Janka. Ten niegodziwy człowiek „okazał się bez sumienia, gdy tylko dowiedział się o Marynie. Szybko zobaczył w niej klientkę, a być może i kochankę”[2]. Chcąc zdobyć zaufanie dziewczyny, przez dwie godzinki czytał specjalistyczną literaturę, dzięki czemu stał się znawcą psychiatrii i mógł tak dobrze udawać wariata, że Maryna nie rozpoznała w nim symulanta. 

22.10.2017

„Ojciec. Opowiadania”. Wit Szostak, Jakub Małecki i inni


W zbiorku pt. „Ojciec” znajduje się dziewięć ciekawych opowiadań o ojcach i synach. Napisali je Wit Szostak, Jakub Małecki, Michał Witkowski, Łukasz Orbitowski, Ziemowit Szczerek, Jacek Dukaj, Wojciech Engelking, Michał Cichy i Andrzej Muszyński. Ojcowie z książki są najróżniejsi. Niektórzy umieją mądrze kochać swoje dziecko, inni wciąż robią błędy wychowawcze, jeszcze inni oddają się swoim pasjom i przez to są uciążliwi we współżyciu. Większość autorów zdecydowała się uczynić tatę kimś sławnym czy bogatym, mamy więc wybitnego himalaistę, szachistę, pisarza. 

Podobały mi się wszystkie opowiadania z wyjątkiem „Maczużnika” Andrzeja Muszyńskiego. Tematyka, owszem, jest ciekawa, bo ukazano tu ojca, który wyjechał za granicę i z prostaka o wsiowym wyglądzie zaczął zmieniać się w człowieka światowego, jednak autor ma problem z językiem. Zamiast napisać „własną przeszłość” albo „swoją przeszłość”, on pisze „swoją własną przeszłość” (s. 87), a zdania z błędnie zastosowanym imiesłowem, takie jak „Ojciec, stojąc w korytarzu, zatrzymał się” (s. 107), też nie dodają tekstowi urody. Dla mnie Muszyński to nie wybitny pisarz, tylko ktoś, kto musi się jeszcze dużo nauczyć.

15.10.2017

A podobno dzieci nie umierają, czyli „Camille, moja ptaszyna” Sophie Daull


Dziś Dzień Dziecka Utraconego. Z tej okazji napiszę o jednym z najbardziej poruszających pamiętników osieroconej matki, jakie zdarzyło mi się czytać, czyli o „Camille, mojej ptaszynie” Sophie Daull. Historia Camille brzmi jak zmyślona, ale to najprawdziwsza prawda: w dwudziestym pierwszym wieku, w jednej z najważniejszych europejskich stolic, Paryżu, lekarze odmówili pomocy ciężko chorej szesnastolatce. Po czterech dobach męczarni dziewczynka zmarła we własnym pokoju, mając przy sobie jedynie bezradnych rodziców. Potrzebowała morfiny, a dostawała tylko paracetamol. Powinna leżeć na oddziale intensywnej terapii i korzystać z nowoczesnych urządzeń medycznych, tymczasem nie zrobiono jej nawet morfologii. Matka Camille nie ma siły zastanawiać się, dlaczego lekarze zachowali się tak okrutnie i niekompetentnie. Nie próbuje nikogo oskarżać, chce tylko powspominać i opowiedzieć, jak to jest, gdy traci się jedyne dziecko.