Niekochający się małżonkowie często odkładają decyzję o rozstaniu, chcąc poczekać, aż dzieci podrosną. Czy jednak dorosłe pociechy na pewno łatwiej przyjmą nowinę o rozwodzie rodziców? Z powieści „Współczesna rodzina” Helgi Flatland wynika, że niekoniecznie. Torill i Sverre poświęcili bliskim kilkadziesiąt lat życia, a kiedy wreszcie postanowili się rozstać i być po prostu sobą, a nie tylko ojcem i matką, spotkali się z potępieniem ze strony swoich wypieszczonych, podstarzałych córek. I to wszystko w Norwegii, w której rozwody są na porządku dziennym.
Autorka oddaje głos kolejno wszystkim dzieciom seniorów: Liv, Ellen i ich młodszemu bratu Håkonowi. Relacja Liv częściej irytuje, niż fascynuje, gdyż ta apodyktyczna czterdziestolatka odejście ojca od matki traktuje jak katastrofę i reaguje niczym rozhisteryzowany bachor, ani przez chwilę nie myśląc, że rodzice też mają prawo do szukania szczęścia. „Rezygnują ze wszystkiego, co było kiedyś nami”[1] – lamentuje, choć mama i tata bynajmniej nie ograniczają kontaktów z nimi. To raczej ona odsuwa ich od swojej rodziny, posuwa się nawet do tego, że nie pozwala dzieciom odwiedzać dziadka w jego nowym mieszkaniu, a kiedy ten odprowadza wnuczkę, syczy do niego przez zęby, tak by nie miał wątpliwości, że popełnił „wielkie przestępstwo” i za karę będzie bojkotowany.