„Lewa, wspomnienie prawej” Krystyny Kofty to dziennik, którego dużą część zajmuje opis chorowania na nowotwór. Ponieważ przeczytałam mnóstwo tego typu relacji, mogę porównać je między sobą i śmiało stwierdzić, że książka Kofty jest najbrzydsza. Denerwująca, męcząca, trudna w czytaniu.
Oto jedna z wypowiedzi Kofty: „Sentymentalna ze mnie dupa w różowy rzucik w kwiatki, dupa, dupa. Pipa głupia jak kutas, kurwa jego mać, pierdolony rak, chuj z wargą sromową”[1].
Hm, czy przygotowując dziennik do druku, naprawdę nie mogła usunąć takich wulgarnych wstawek? Czy autor nie powinien okazać czytelnikowi choćby szczątkowego szacunku?
Z drugiej strony, gdyby nawet wykropkować wulgaryzmy, dziennik i tak nie zachwyciłby mnie, bo za wiele w nim powierzchownych zapisków dotyczących tego, kogo Kofta spotkała, kto do niej dzwonił albo napisał. Posunęła się nawet do tego, że wkleiła do dziennika treść przeraźliwie długich i nudnych maili od Magdaleny Środy, Anny Bojarskiej i innych polskich sław. A gdzie wrażenia z lektur i ciekawe refleksje? Trudno je znaleźć w tym dzienniku (dzienniku pisarki!).
Kofta posługuje się bardzo potocznym i ordynarnym językiem. Nie chce pisać ładną polszczyzną czy też nie umie? Dowiedziałam się, że mogłaby lepiej pisać (swoje opowiadania z tomu „Człowiek, który nie umarł” uważa za piękną prozę), ale czytelnicy są pozbawieni inteligencji, więc po co się starać?
„Czy nasi inteligenci albo intelektualiści, te nasze nadmuchane polskie wielkości są w stanie docenić tego rodzaju prozę? Gówno, gówno, rzekł Żółcik. Nie są. Nigdy. To gąbczaste mózgi. I chuj z nimi”[2].
W jakim więc celu przebrnęłam przez tak nieatrakcyjny dziennik? Odpowiedź brzmi: tylko po to, by zdobyć wiadomości o objawach nowotworu, leczeniu, operacji i rehabilitacji. O sprawach dotyczących choroby Kofta napisała zadziwiająco starannie i drobiazgowo. Szczerze odmalowała uczucia kobiety, która straciła włosy i piersi. Opisała wysiłek włożony w to, by usprawnić prawą rękę, by pomimo choroby pisać felietony i dziennik.
„Patrzę i łzy same płyną. Jest jedna pełna pierś, a z prawej strony dobrze zagojona, och, jak świetnie i szybko się goi - mówi pani doktor, długa blizna, szrama, już biała, zeszło całe zaczerwienienie. Pięknie wykonane szycie. Nie ma brodawki, choć była zdrowa, bo po co?Czas na wyrabianie odporności: patrzę na to miejsce tak długo, aż zaczyna mnie nudzić. Łzy wysychają. Unoszę rękę w górę. Widać pachę, dziura po wyciętych węzłach, porośnięta włosem, nie mogę golić pachy, nie wolno mi skaleczyć tej ręki”[3].
Kofta leczyła się prywatnie (jak wyznaje, tylko dlatego, aby nie zajmować miejsca paniom czekającym w kolejce, bo co będzie, jeśli któraś w tym czasie umrze?), nie czekała długo na operację, nie doświadczyła nieuprzejmości ze strony personelu szpitali. Z pasją walczyła o wyzdrowienie i wyzdrowiała. I nie rozumie osób, które po kolejnej nieudanej chemioterapii rezygnują.
„W Ośce czytam tekst na temat raka piersi. Przerażający. Wszystko, co robią lekarze, i te męki, które człowiek przeżywa, wszystko to zostaje zanegowane. Kończy się fantastycznie, zwłaszcza dla kogoś, kto jest po czterech czy pięciu chemiach. Mniej więcej tak: zapytaj lekarza, ile ci czasu zostało, bo jeśli mało, na przykład trzy miesiące, to lepiej wykorzystaj je dobrze, i nie męcz się na chemioterapii, która ten czas wydłuży ci do sześciu miesięcy. Czy jedna z drugą kretynka amerykańska wie, co to są trzy miesiące życia?”[4].
A czy Kofta wie, że istnieją kobiety, które w przeciwieństwie do niej nie mają wsparcia ze strony rodziny i które do szpitala muszą tłuc się tramwajem, bo ich mężowie, nie chcąc mieć żon bez piersi, złożyli w sądach pozwy o rozwód? Poza tym nie u wszystkich pacjentek leczenie przynosi efekty. Cóż złego w tym, że zmęczone, przybite kobiety rezygnują z nieskutecznej chemioterapii? I tak przecież umrą. Jeśli wolą zostać w domu i żyć trzy miesiące krócej, mają do tego prawo, dlaczego więc Krystyna Kofta tak je potępia?...
---
[1] Krystyna Kofta, „Lewa, wspomnienie prawej”, W.A.B., 2009, str. 126.
[2] Tamże, str. 43.
[3] Tamże, str. 177.
[4] Tamże, str. 280.
Nie zrozumiałaś tej książki. I zapewniam cię, że pani Kofta umie posługiwać się piękną polszczyzną. Mocne słowa musiały tu paść, by nadać tekstowi ekspresji, by bulwersować czytelnika. A porównywanie jednego przypadku choroby do innych jest nie fair, to takie typowe polaczkowate ględzenie, że inni mają gorzej...
OdpowiedzUsuńMoże i umie posługiwać się piękną polszczyzną, nie wiem, w "Lewej" nie pokazała tej umiejętności. Czytałam wiele pamiętników osób chorych na nowotwory i żadna oprócz pani Kofty nie sypała wulgaryzmami. I po co bulwersować czytelnika? Gdyby każdy chory tak przeklinał jak pani Kofta, nie dałoby się wejść do szpitala, a innym pacjentkom zwiędłyby uszy i straciłyby chęci do życia.
OdpowiedzUsuńChorób istotnie nie trzeba porównywać, faktem jest jednak, że osoby sławne i zamożne mają większe możliwości wyleczenia niż te biedniejsze i nikomu nieznane.