Rok 1942, Karelia. Pewien sierżant-maruda, mający za zadanie pilnowanie rozjazdu kolejowego przed atakiem Niemców, wciąż pisał skargi do dowództwa Armii Czerwonej i żądał, by podległych mu żołnierzy wymienić na takich, którzy będą stronić od alkoholu i od kobiet. Po którejś z kolei skardze dowództwo postanowiło zrobić mu psikusa i przysłało... oddział dziewcząt. Wkrótce wokół kwater zawisły damskie fatałaszki, karabiny leżały na piasku, a dziewczęta opalały się i śpiewały pieśni patriotyczne. I nie przejmowały się rozkazami sierżanta, którego uznały za nudną piłę wiecznie cytującą regulaminy.
Jak na złość właśnie teraz, po wielu miesiącach spokoju, pojawili się Niemcy z paczkami trotylu. Sierżant otrzymał rozkaz, by powstrzymać atak dywersantów. Z kwaśną miną, bo uważał, że dziewczęta nie nadają się do takich akcji, wziął ze sobą Ritę, Żenię, Halę, Sonię i Lizę i wyruszył w stronę rozjazdu kolejowego. Postanowił, że pójdą na skróty przez trzęsawiska. W ten sposób wyprzedzą Niemców i przygotują zasadzkę.