30.01.2012

Ewa Ostrowska „Śniła się sowa”

Wiem jedno: nigdy nie wrócę do powieści Śniła się sowa. Czytając ją, miałam wrażenie, że zamknięto mnie w czarnym worku bez powietrza i światła. Gdyby książki opisywać kolorami, ta byłaby całkiem czarna. Czarna, bez odrobiny światła, bez plamki ciepła. Wyjątkowo pesymistyczna, z okrutnymi i bezmyślnymi bohaterami, pełna koszmarnych scen. Okrucieństwo wobec dzieci, okrucieństwo wobec zwierząt. Scena za sceną, kartka po kartce.

Akcja toczy się na wsi, tak pięknej i malowniczo położonej, że zapragnęli na niej zamieszkać małżonkowie z zagranicy. Biedacy nie wiedzieli, w jakim sąsiedztwie przyjdzie im żyć. Nie wiedzieli, że sąsiadkami będą ohydne, prostackie babsztyle, gotowe do intryg, do bicia, do podłego śmiechu. Lubią te wiejskie baby intrygować i plotkować, lubią też śmiać się z czyjegoś nieszczęścia. Wszystko je śmieszy: topienie psiaka, czyjaś rozpacz, a nawet powieszony człowiek. Dzieci tych kobiet leżą w chałupach głodne i brudne, a one „oblatują domy”, szukając rozrywki. Zdolne są nawet do tego, by własnym dzieciom wyrwać podarowane im przez kogoś przysmaki, takie jak na przykład pomarańcze.
„A te pomarańcze, Ciućkowa mówiła, to też sama zeżarła. Bo jak Ciućkowa pod wieczór do Klukowej zaszła, to Klukowa siedziała na wersalce, ćpała pomarańczę, wokół niej skórki leżały, a dokoła wersalki dzieci stały i patrzyły, obślinione takie, jak pies, kiedy na kość patrzy, której dosięgnąć nie może”.
Narratorem tej powieści jest jeden z mieszkańców tej wsi, człowiek zazdrosny, pełen nienawiści, który wygładza różne podłe komentarze. W taki sposób opisuje on rozbijanie dziobów kawkom:
„Stasiek puszcza i kawka biega po podwórku, a że ślepa, bo bez dzioba, to biega w kółko jak pies za własnym ogonem. Ale cyrk, uciesznie. Smolarkowa za płotem Ciućków stanęła i woła: Stasiek, Stasiek, kota wypuść. No, warto by zobaczyć, jak kot ze ślepą kawką bawić się będzie”.
Książka ta napisana została w całości wiejską gwarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz