30.11.2016

„Ten gruby” Barbara Ciwoniuk


Barbara Ciwoniuk, autorka powieści dla młodzieży, stara się poruszać ciekawe i aktualne tematy. W „Tym grubym” napisała o wstydzie z powodu swojego wyglądu, walce z otyłością, niepełnosprawności, buncie przeciwko rodzicom i wielu innych sprawach. Główni bohaterowie to na pół sparaliżowana Adrianna oraz gruby Jacek. Ona od kilku lat nie opuszcza mieszkania. Nie utrzymuje kontaktów z rówieśnikami, zajmuje się jedynie rozmowami z matką i nauczycielami oraz patrzeniem przez okno. Z kolei Jacek postanawia za wszelką cenę schudnąć. Nie jest to łatwe, bowiem głupia matka prośbami i groźbami zmusza go do pochłaniania olbrzymich porcji jedzenia. Na szczęście ojciec wpada na pomysł, by wysłać chłopca do swojej siostry, która jest dyrektorką gimnazjum i – jak się potem okaże – koleżanką matki Adrianny. Łatwo się domyślić, że w pewnym momencie drogi nastolatków się przetną. 

Czytając dialogi tworzone przez Barbarę Ciwoniuk, można dostać bólu głowy. Jacek mówi o sobie tak: „Przede wszystkim chcę się usamodzielnić, nauczyć dbać o siebie... przyrządzać sobie zdrowe śniadania i kolacje, prać skarpety... no i walczyć o własne ja, a jeśli będzie trzeba, to nawet się bić”[1], „bo ja jestem sam, uwięziony w tym ohydnym sadle”[2]. „Wiem, że mam grubą dupę (...) jako otyły nastolatek mam pięćdziesiąt procent szans na zostanie otyłym dorosłym i że taka nadwaga zwiększa ryzyko zachorowania na choroby serca, nowotwory i inne...”[3]. Przecież to nie jest język mówiony! 

28.11.2016

W przedwojennym domu dziecka, czyli „Dzieci znikąd” Heleny Boguszewskiej





Mały Adolf zostaje przywieziony do Zakładu Opieki Społecznej. Nie cieszy się z tego, postanawia, że natychmiast ucieknie. Ale wychowawca traktuje go bardzo serdecznie, pozwala wybrać miejsce do spania, prowadzi do świetlicy, gdzie pali się światło i od pieca bucha rozkoszne ciepło. Można grać w warcaby, czytać, rozmawiać z innymi dziećmi. I chłopiec odkłada plany ucieczki na potem. Spanie pod mostem, na mrozie, już nie wydaje mu się atrakcyjne...

Dzieci z ośrodka są najróżniejsze. Marian przewodził kiedyś bandzie chuliganów. Chudziutka Anielka mieszkała na ulicy i żebrała. Ryfka, zapytana o przeszłość, mówi, że pochodzi znikąd. Najwidoczniej przeżyła coś strasznego, bo nie chce bawić się z dziewczynkami w gospodarstwo, nie ufa nikomu, a usta najczęściej otwiera tylko po to, by zrobić awanturę. A Genio to grammar nazi: zawstydza kolegów niedbających o poprawną polszczyznę. 

„– Dlaczego ty mówisz «poszłem» i «wyszłem»?
– A bo co?
– Bo mówi się «poszedłem» i «wyszedłem». Trzeba dbać o czystość języka.
Adolf oniemiał. Nie wiedział, czy ma się śmiać czy gniewać”[1].
 

26.11.2016

„Siedem obrazków” Albert Dam


Jeżeli ktoś martwi się, że już nie zdobędzie sławy pisarskiej, bo ma, powiedzmy, czterdzieści lat, niechże przyjmie do wiadomości, że nigdy nie jest za późno. Kilka dni temu dowiedziałam się, że Duńczyk Albert Dam został doceniony dopiero wtedy, kiedy ukończył lat... osiemdziesiąt. Jego „Siedem obrazków” bardzo spodobało się i krytykom, i czytelnikom. Sięgnęłam po nie z wielką ciekawością. Okazało się, że są to opowiadania, starannie dobrane i ilustrujące poglądy autora. 

Rozwiązłość. Na stepie mieszka prymitywne plemię. Jego członkowie nie mają nic przeciwko temu, by siostra spała z bratem, a ojciec z córką. Jednak pewnego razu zauważają, że kazirodztwo to nic dobrego. W jakich okolicznościach dokonują tego odkrycia? Powiem tylko, że ma to związek ze... słoniami. W opowiadaniu Albert Dam starał się pokazać sposób myślenia i odczuwania bardzo prymitywnych ludzi oraz przemianę ich obyczajów.

19.11.2016

„Najmroczniejsza ciemność” Carin Gerhardsen


Przeczytałam sobie szwedzki kryminał pt. „Najmroczniejsza ciemność”. Jako że informacja o zabójstwie pojawia się dopiero na stronie 87, a o kolejnych zwłokach jeszcze później, nie zdradzę, kim są ofiary, bo odebrałabym Wam sporo przyjemności. Carin Gerhardsen tak skonstruowała powieść, że wszystkie ważne postacie poznajemy wcześnie, ale długo nie wiemy, która z nich ucierpi, a która okaże się przestępcą. Wśród bohaterów znajdują się m.in. dwie śliczne nastolatki z patologicznej rodziny, matka zmęczona płaczem chorego niemowlęcia, uparta staruszka bawiąca się w detektywa, bity przez ojca Jocke, pedofil, monstrualnie gruba kobieta i trzyletnia Hanna.

10.11.2016

Sierotkomama, czyli znajoma, przez którą od wczoraj jestem w szoku


Byłam wczoraj na cmentarzu. Pozbierałam śmiecie, zapaliłam znicz, a potem usiadłam na ławce, bo bardzo lubię patrzeć na zadbane groby i puste alejki okolone płaczącymi wierzbami. Myślałam, że w pobliżu mnie nikogo nie ma. Jednak po kilkunastu minutach zorientowałam się, że za studnią ktoś się chowa. Widocznie temu komuś zdrętwiały nogi, bo kilka razy stęknął i zaklął. Gdy w końcu się rozprostował, zobaczyłam, że to... Agata. Poznałam ją kiedyś na OIOM-ie, gdzie nasze córeczki leżały obok siebie. Jej dziecko umarło tydzień wcześniej niż moje; pamiętam, jak pakowała do torby niepotrzebne już rzeczy – pampersy, kremy i malutkie czapeczki – po czym, głośno płacząc, żegnała się ze wszystkimi. Prosiła, bym do niej zadzwoniła. Ale nie zadzwoniłam nigdy. Ani do niej, ani do nikogo stamtąd. Nie dałam rady.
– Witam! Przyszłaś do swojej małej? Ja też idę do swoich. – Podeszła do mnie, otrzepała się z liści i pokazała reklamówkę pełną zniczy. 
– Aż tyle niesiesz jednemu dziecku? – zdziwiłam się. 
– No przecież nie jednemu. Każdej mojej córci zapalę po jednym.
– Jak to: każdej? Przecież tych zniczy jest... osiem.
– A tak, osiem. Bo po Zuzi była jeszcze Wiktoria. Potem Ela, Daria, Paulinka, Zo... Nie, co ja gadam, najpierw była Zosia, Paulinka po niej. I jeszcze Ania. Pochowałam ją miesiąc temu.
– Co więc się stało? Mieliście wypadek, że wszystkie córki zginęły?
– Jaki tam wypadek! Było dzwonić do mnie, tobym opowiadała na bieżąco. Usiądę. Po ośmiu porodach ledwie łażę. I nadal jestem sama. Nigdy nie kąpałam dziecka, nie woziłam wózka po parku. Kiedy słyszę płacz noworodka, łapie mnie taki skurcz, jakby mi ktoś ostrym drutem brzuszysko ściskał. Ale nie jęczę, nie uciekam, tylko trzymam ręce na brzuchu i słucham tego płaczu. Bo czy jest na świecie piękniejszy dźwięk niż płacz noworodka? Ja myślę, że nie ma...
I zaczęła ryczeć, głośno i chyba demonstracyjnie. Oczekiwała może, że będę ją pocieszać. Jednak im dłużej słuchałam jej opowieści, tym większy wstręt czułam do „biedaczki”. I nie po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że egoizm ludzki nie ma granic.


Było to tak: po śmierci Zuzi nieszczęsna Agata długo rozpaczała. Wszyscy radzili, żeby spróbowała raz jeszcze. Na początku nie chciała słuchać, ale potem pomyślała: czemu nie? U następnej córki lekarze wykryli te same uszkodzenia, co u wcześniejszej. Trzecia – bo Agata znowu zapragnęła być mamą – dodatkowo nie miała kości udowej i stawu kolanowego. Potem urodziła się dziewczynka czwarta, piąta, ósma... Wszystkie umierały po kilkunastu dniach albo tygodniach. Najdłużej, bo aż pół roku, żyła Wiktoria – chirurdzy zdążyli zrobić jej tracheotomię, operację nerek oraz amputować nóżkę.
Im więcej dzieci Agata traciła, tym bardziej robiła się „przyzwyczajona”. Przestała stać pod gabinetem zabiegowym, gdy jej córeczkom zmieniano cewnik lub rurkę do oddychania. Biegła w tym czasie na inne oddziały, by nawiązać nowe znajomości i pochwalić się, jaka jest wytrwała i optymistycznie nastawiona. Szklankę widzi przecież zawsze do połowy pełną, a nie pustą, nie zważa na swoje zdrowie, tylko rodzi i rodzi. I będzie próbowała do skutku. Kiedy tylko dowiadywała się, że noworodek nie ma szans na przeżycie, traciła nim zainteresowanie. Irytowało ją, że umieranie trwa tak długo, bo ileż można siedzieć w tej upiornej sali, gdzie wszyscy mówią szeptem? W dodatku przy łóżeczkach zamiast wygodnych foteli stały stołki bez oparcia i nie wolno było używać telefonów komórkowych. Kiedy rozlegał się pisk wydawany przez aparaturę monitorującą funkcje życiowe, nadbiegali lekarze, a ona musiała wyjść na korytarz. Czekała w napięciu na to, co powiedzą: przykro im, próbowali, ale się nie udało, czy też, że reanimacja zakończyła się sukcesem? W pierwszym przypadku z płaczem, a jednocześnie z uczuciem ulgi opuszczała szpital, w drugim – jak niepyszna wracała na swój twardy stołek.