31.01.2012

„Kaj znów się śmieje” Hartmut Gagelmann


Młody Hartmut Gagelmann przybył do zakładu opiekuńczego celem odbycia wojskowej służby zastępczej. Dano mu pod opiekę grupkę dzieci: Sigrid bez nóżki, autystyczną Monikę, Michaela z kiłą wrodzoną, Carolę. No i jeszcze agresywnego Kaja. Kaj to dziesięciolatek, który nie umiał sam się napić i jeszcze nigdy się nie uśmiechnął, nigdy nikomu nie zaufał. Jedyne jego umiejętności to wbijanie palców w oczy opiekunów i ciągnięcie innych za włosy. Życiorys tego chłopca jest smutny – najpierw trudny poród, potem długotrwałe leczenie biodra w szpitalu. Matce nie pozwalano odwiedzać dziecka. Pozbawiony bodźców i kontaktu z ludźmi (nie licząc pielęgniarek), Kaj bez końca leżał w łóżeczku. Gdy wreszcie wrócił do domu, matka nie umiała nawiązać z nim kontaktu, oddała więc go do zakładu.

Hartmuta od razu rzucono na głęboką wodę: kazano pozmieniać pieluchy, umyć brudne dziecięce ciałka. Młodzieniec po raz pierwszy w życiu stanął przed takim zadaniem, ale z wrodzoną dobrocią starał się nie okazać wstrętu, a krępujące sytuacje rozładować humorem.

Bardzo przejął się losem tych dzieci, usiłował poprawić jakość ich życia, rozbawić, nauczyć jak najwięcej, a to, co zrobił, niewątpliwie wykraczało poza zakres jego obowiązków. Dzieci cieszyły się z zainteresowania, szybko uczyły się samodzielności. Wszystko zmierzało ku lepszemu, lecz kończył się też okres służby zastępczej Hartmuta. Co będzie z Kajem?

Książka oparta jest na faktach. Kaj, Sigrid, Carola istnieli naprawdę, ale czy żyją do dziś? Wiem tylko, że małego Michaela, który od swojego ojca dostał jeden jedyny prezent – kiłę, już nie ma.

Hartmut Gagelmann nie przedstawił siebie jako idealnego człowieka, który robi tylko wspaniałe rzeczy. Opisał także chwile słabości, swoje męskie łzy, chęć ucieczki od dziecięcego bólu, nieszczęścia, brudu. Opisał także swoje nowatorskie metody leczenia autystycznej Moniki. Pewnego razu Monika nie chciała się ubierać i płakała bez opamiętania.
Uderzam ją w twarz. Policzek podziałał tak, jakby ktoś wyłączył radio. Natychmiastowa cisza, najmniejszego pisku. Rozglądam się, czy ktoś nie widział, bo u nas jest takie niepisane prawo, że dzieci się nie bije[1].
Zaskakująca szczerość. Ktoś inny zataiłby pewnie taki makabryczny incydent, tymczasem autor do wszystkiego się przyznaje i komentuje:
Policzek dokonał cudu. Po raz pierwszy widzę, żeby autystyczne dziecko zareagowało na polecenie. Mimo wszystko mam jednak wyrzuty sumienia[2].
Metoda podziałała, ale na szczęście wychowawca nie stosował jej nigdy więcej. Moim zdaniem wtedy dopadła go bezradność. Jedno jest pewne - przedtem nikt nie zajmował się tą grupką dzieci z takim oddaniem jak on.

„Kaj znów się śmieje” to książka pasjonująca bardziej niż niejeden bestseller, a przecież opowiada o najzupełniej prozaicznych sprawach: o myciu zabrudzonych paluszków, o wzajemnym pomaganiu sobie, o wspólnych spacerach. I przede wszystkim o czekaniu na uśmiech dziecka. Na ten pierwszy uśmiech, który czasami nie przychodzi we właściwym momencie. Nie może być tak, że jakieś dziecko dusi w sobie ból, że nikt dorosły nie obdarza go uwagą i troską. Nie może być tak, że ludzie zdrowi, uważający siebie za normalnych, spychają te dzieci i ich rodziny na margines społeczeństwa.

Dwukrotnie czytałam tę książkę – jako szesnastolatka i teraz, kilkanaście dni temu. Wniosek – tak samo wzruszy i nastolatkę, i dorosłą osobę. Warto przeczytać „Kaja”, bo wydano niewiele książek o podobnej treści, bo bardzo rzadko pojawia się autor, który poznał środowisko upośledzonych dzieci, umiał je pokochać i co najważniejsze, umiał przekazać czytelnikom ten ich krzyk o miłość, o godne życie, o trochę radości.

---
[1] Hartmut Gagelmann, „Kaj znów się śmieje”, tłum. R. Turczyn, wyd. Iskry, 1988, str. 63.
[2] Tamże, str. 64.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz