31.01.2012

„Krew królów” Thorwald Jürgen


Moje sukcesy modnego lekarza odnoszone w erze triumfalnego pochodu chirurgii sprawiły, że stałem się dumny, może nawet zadufany. Niemal zupełnie zapomniałem o granicach swoich możliwości. I kiedy te dziecięce oczy wpatrywały się we mnie z nadzieją, wydało mi się, że naraz niesłychanie wyraziście ujrzałem przed sobą całą nędzę tego, co nazywaliśmy nauką i postępem.
Nagle wyciągnąłem ku Dieriewience puste dłonie.
- Co to ma znaczyć? - spytał.
- Właśnie tak się teraz czuję - odrzekłem. - Oto stoję z pustymi rękami i nic nie mogę zrobić...*
To słowa jednego z lekarzy, wypowiedziane nad łóżkiem chorego na hemofilię małego carewicza Aleksego. Wyobraźcie sobie bogaty pałac w Carskim Siole, wszystkie najpiękniejsze zabawki świata i postać małego chłopczyka przykutego do łóżka. Jego krzyki bólu przeszywają cały pałac. Rodzice gotowi są oddać wszystko, by pomóc synkowi, lecz nic nie da się zrobić. Wzywani lekarze czują się bezradni, nie potrafią nawet uśmierzyć bólu, bo umierający zwraca leki doustne, a zastrzyków hemofilikowi podawać nie wolno. 

I nie trzeba strasznego wypadku, by spowodować tak ciężki stan. Chorym na hemofilię wystarczy drobny upadek, lekkie zranienie. Zagrożeniem jest wypadanie zębów mlecznych, gwałtowna zmiana pozycji ciała. Hemofilia powoduje, że krew nie krzepnie. Krwotoki mogą spowodować śmierć pośród straszliwych cierpień, o ile nie nastąpi cud. Kiedyś chorzy na hemofilię byli przez lekarzy mordowani już w niemowlęctwie - słyszeliście pewnie o miłym zwyczaju upuszczania krwi przy każdej okazji? 

Niewiele osób choruje na hemofilię, a tak się składa, że choroba ta wyjątkowo często występowała wśród królów. To jest właśnie tematem książki „Krew królów” Jürgena Thorwalda. W posłowiu napisał o tym, jak trudno było mu zebrać materiały, gdyż przypadki hemofilii w królewskich rodach skrzętnie ukrywano. W książce występują postacie historyczne: carskie i królewskie rodziny, znani lekarze oraz „święty ojczulek” Rasputin o ogromnych wpływach. Autor podzielił książkę na trzy części i omówił życie trzech hemofilików.

Część pierwsza ma formę spowiedzi księcia Alfonsa. Część druga dzieje się w roku 1945 w Bawarii, w chaosie końca wojny. Lekarz Hertrich pragnie uratować życie pruskiego księcia Waldemara, jednak ma problemy z wymknięciem się z lazaretu, w którym pracuje. Bo tak się składa, że akurat przywożeni są tu uwolnieni z obozów koncentracyjnych więźniowie. Nowy zwierzchnik nie przejmuje się tym, że gdzieś tam kona krwawiący książę. Część trzecia jest najciekawsza i najbardziej wzruszająca. Może sprawił to klimat Rosji ze świętymi ojczulkami i wiarą w cuda, a może bohater - dziecko, carewicz Aleksy, na którego przykładzie najlepiej widać, jak nędzne może być życie bogacza. 

„Krew królów” to najbardziej krwawa książka, jaką kiedykolwiek czytałam. Krew leje się z książęcych nosów, błon śluzowych, dziur po zębach. W wielu scenach autor opisał cierpienia fizyczne, rozpacz, bezradność. Choć wielu w tej książce  królów, nie oni królują, tylko nieuleczalna choroba. 

Thorwald jako autor zachwycił mnie; obok Haileya i Michenera należy on do tych pisarzy, którzy wielką porcję wiedzy łączą z ciekawą fabułą. 

--- 
* Jürgen Thorwald, „Krew królów”, tłum. K. Jachimczak, Wydawnictwo Literackie, 1994, str. 151. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz