„Nieboszczycy na balu” Ladislava Fuksa wbrew tytułowi nie są horrorem. To historia w całości realistyczna. Nie znajdziemy w niej trupów wstających z grobów czy opisów rozkładających się zwłok, ale za to wśród bohaterów są osoby omyłkowo uznane za zmarłe, wracające znienacka do swoich domów i budzące zdumienie oraz strach. Jednym z takich „zmartwychwstałych” ludzi jest pan Drazda. Spędziwszy trochę czasu w szpitalu, zostaje wypisany. Zbiera więc swoje rzeczy i wraca na ulicę Różaną, gdzie mieszka w ładnej kamieniczce z galeryjkami. A tam – żadnej radości. Ktoś na jego widok wytrzeszcza oczy. Ktoś krzyczy. Ktoś uznaje go za ducha wywołanego przez spirytystkę z sąsiedztwa. Ktoś ucieka. Ktoś mdleje przerażony…
Wśród bohaterów znajduje się też inna rodzina nosząca to samo nazwisko, ale niespokrewniona z tą pierwszą. Mieszka ona przy ulicy Wałowej i składa się z owdowiałego ogrodnika, jego rodziców oraz córki – miłej, rezolutnej Anusi. Familia ta często jeździ na wieś do kuzynki Mani, skąd przywozi gruszki i gęsi. Martwy drób kładziony jest w schowku na kamiennej podłodze, bo bohaterowie nie mają lodówki. Mleko przynoszą z mleczarni w konewkach, a po mieście jeżdżą tramwajami i dorożkami konnymi. Autor wskrzesza w tej minipowieści okres tuż sprzed wybuchu Wielkiej Wojny, pokazując zarówno ludzi przygotowujących się do zmian, jak i żyjących w całkowitej nieświadomości. Ktoś więc usiłuje umieścić w szpitalu zdrowego siostrzeńca i uchronić go w ten sposób przed poborem do wojska. Do szpitala i do piekarni przychodzą wysłannicy z komendy wojskowej i spisują liczbę łóżek, lekarzy, worków mąki i pieców. Właściciel piekarni cieszy się, że będzie miał większe zamówienia na chleby. Egoista czy głupiec?
Wracając do szczegółów obyczajowych, wspomnę jeszcze o szpitalu. W tej samej sali leży osoba po operacji wątroby i ktoś z zapaleniem płuc. Kiedy pacjent ma być wypisany do domu albo umiera, do jego rodziny wysyła się posłańca. Wielką nowością jest aparat rentgenowski. Portier pęka z dumy, opowiadając: „U nas nie poprzestaje się na opukiwaniu i osłuchiwaniu jak w jakichś dzikich krajach, u nas jest ren-gen”. Bardzo to wszystko ciekawe!
To już moje piąte spotkanie z twórczością Ladislava Fuksa. Polubiłam tego czeskiego pisarza, a najbardziej jego „Śledztwo prowadzi radca Heumann”, „Pana Teodora Mundstocka” i „Portret Marcina Blaskowitza”. „Nieboszczycy na balu” bardzo się różnią od tamtych książek, genialnie napisanych, ale też przesiąkniętych smutkiem, samotnością i poczuciem beznadziei. Ta minipowieść jest nieco słabsza, a przy tym pełna groteski i humoru. Autor ukazuje tu komedię wynikającą z nagromadzenia pomyłek, wprowadza postacie, które zabawnie się zachowują i mówią zabawne rzeczy. Można się na przykład pośmiać z policjantów, ze starej panny wywołującej ducha arcyksięcia Franciszka Ferdynanda czy z dozorczyni. Tę ostatnią Fuks charakteryzuje tak:
„Dozorczyni była kobietą praktyczną i tylko umiarkowanie postrzeloną. Jeżeli czasami traciła głowę ze strachu, to musiała mieć powód ku temu, na przykład mysz pod drzwiami piwnicy”.
Moja ocena: 4/6.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz