Kilka ostatnich wieczorów spędziłam z niewielką książeczką zatytułowaną „Do boju!”, napisaną przez wybitnego chińskiego pisarza Lu Xana i zawierającą czternaście opowiadań z roku 1922. Wbrew tytułowi nie są to teksty o tematyce wojennej, lecz o zwyczajnym życiu mieszkańców wsi i Pekinu, zmagających się z różnego rodzaju nieszczęściami – nędzą, strachem, brakiem perspektyw na przyszłość, a nawet z utratą ukochanego dziecka.
Opowiadania mają urozmaicone formy. Większość z nich to wspomnienia narratora przypominającego sobie jakieś wydarzenie z przeszłości. Do tej grupy zalicza się na przykład „Kong Yiju” – historyjka o wykształconym bywalcu knajpy, który nie może znaleźć pracy i czasami posuwa się do drobnych kradzieży, „Kacza komedia” opowiadająca o spotkaniu z ukraińskim pisarzem i o hodowanych przez niego kaczątkach, a także „Opera we wsi”, w której narrator wspomina pewną czarowną noc, gdy wraz z innymi dziećmi płynął łodzią do sąsiedniej wsi, by obejrzeć przedstawienie. Tamten prymitywny teatrzyk dał mu dużo więcej radości niż później koncert w kosztownej operze. Dla odmiany „Włosy” to niemal w całości monolog gościa narratora, „Prawdziwa historia A Q” przypomina minibiografię, a lwią część „Dziennika szaleńca” zajmują notatki człowieka uważającego swoich rodaków za kanibali. Ciekawa rzecz, że dwa ostatnie z wymienionych opowiadań podobały mi się najmniej ze wszystkich, a uchodzą przecież za najlepsze w dorobku autora.
A które teksty oceniam najwyżej? „Jutro”, „Dom rodzinny” oraz „Króliki i kota”. W pierwszym z nich autor maluje rozpacz i bezradność matki tracącej malutkiego synka, w drugim pokazuje uczucia mężczyzny, który po latach nieobecności powraca w miejsce urodzenia, ale nie po to, by w miłym nastroju oglądać znajome kąty, tylko by się z nimi pożegnać. Jego bliscy bowiem zubożeli i nie ma innego wyjścia, jak sprzedać rodzinny dom. Autor wzruszająco pisze o tym, jak bohatera zalewają wspomnienia i smutek, jest tu też ciekawy wątek przyjaźni pomiędzy chłopcami z różnych warstw społecznych, a na końcu padają piękne, mądre słowa o nadziei. Trzecie z wymienionych opowiadań to historia o królikach (na str. 174 mylnie nazwanych gryzoniami), które Trzecia Pani kupiła ku uciesze swoich dzieci i które w nowym domu nie znajdują bezpieczeństwa, bo nie dość, że właścicielka ciągle je niepokoi, rozkopuje nawet ich norę, to jeszcze bez końca obserwowane są przez kota. We wstrząsającym finale narrator ujawnia nagle swoje dziwne, budzące sprzeciw myśli i plany.
Dobre wrażenie wywarł też na mnie zwięzły, zaledwie trzystronicowy tekst noszący przewrotny tytuł „Drobne zdarzenie”. Narrator wspomina w nim, jak kiedyś rozgniewał się na rykszarza, gdy ten, potrąciwszy staruszkę, zachował się inaczej, niż oczekiwał pasażer. Ciekawie jest tu pokazana zagadkowość ludzkiej pamięci, bo wydarzenie, które z początku bohater postrzegał jako nieistotne, zmieniło go i wryło mu się w pamięć mocniej niż te na pozór ważniejsze.
Nie wymieniłam jeszcze tytułów „Lekarstwo” i „Białe światło”. W pierwszym z tych opowiadań widzimy, jak bardzo Chińczycy wierzyli w moc tradycyjnej medycyny, bohaterem drugiego, niesamowicie smutnego, jest mężczyzna z podupadłej rodziny, który po raz szesnasty nie zdał egzaminów na urzędnika państwowego i czuje się tak, jakby się rozpadał. „Jego starannie zaplanowana przyszłość rozpuściła się jak pagoda z cukru, została po niej jedynie kałuża” (s. 166).
Miniaturki Lu Xana są treściwe, przemyślane, mają wyrazisty temat główny i zawierają wiele szczegółów obyczajowych. W świecie odmalowanym przez autora na wsiach rozciągają się pola ryżowe, po mieście jeżdżą ryksze, obchodzi się Święto Smoczych Łodzi i wierzy, że świeża krew skazańca uratuje życie chorej osobie. Dziewczynce krępuje się stopy, mężczyźni zaś noszą warkocze, a ci, którzy ich nie mają, żyją w strachu i spotykają się z obelgami. „Ty ciulu, w pudle skończysz” (s. 75) – wyzywa jedna z bohaterek swojego łysawego męża. W innym opowiadaniu autor uświadamia, jak wielu Chińczyków cierpiało i zginęło z powodu nieodpowiedniej długości włosów. „Na przykład podczas powstania tajpingów jeśli nie wygoliłeś przodu łba, obcinali ci go żołnierze, a jeśli zgoliłeś – to powstańcy” (s. 65).
Lu Xun posługuje się językiem prostym, zwięzłym, dosadnym. Nie waha się nawoływać rodaków do poprawy swojego zachowania (w „Dzienniku szaleńca” i we „Włosach” robi to wprost, ustami bohaterów, zaś w „Domu rodzinnym” bardzo subtelnie), wskazuje różne wady i podłości. Przykładów podłych zachowań jest w tej książce sporo. Mnie najbardziej zniesmaczyli bywalcy szynku wyśmiewający się z człowieka, który w wyniku wielogodzinnego bicia doznał złamań obu nóg i porusza się na brzuchu, a także pan A Q rzucający kamieniami w kobiety spotkane na odludziu.
Ładna, dająca do myślenia książeczka o Chinach sprzed ponad stu lat i o ludziach zrezygnowanych, zdesperowanych, szamoczących się niczym muchy w pajęczynie.
Kilka cytatów:
„Nadzieja jest jak droga: początkowo jej nie ma, ale jeśli wystarczająco wielu ludzi idzie w tym samym kierunku, w końcu się pojawi” (s. 93).
„Stary dom zostawał coraz bardziej w tyle. Znajome góry i rzeki oddalały się, ale nie czułem żalu, a jedynie niewidzialny, wysoki mur, który otaczał mnie z każdej strony, oddzielał od innych ludzi i dusił, aż brakowało mi tchu” (s. 92).
„Był środek zimy. Łódź powoli zbliżała się do celu i niebo znowu się zachmurzyło, a w kabinie świszczał mroźny wiatr. Wyjrzałem przez szczelinę w bambusowym zadaszeniu i pod bladożółtym niebem zobaczyłem kilka opuszczonych wiosek bez żadnych oznak życia. Poczułem się bezsilny wobec ogarniającego mnie smutku” (s. 81).
„Był jesienny poranek tuż przed świtem – księżyc już zniknął, ale słońce jeszcze nie wzeszło i puste niebo było czarne jak kruk” (s. 37).
„Jestem na ciebie taka zła, że aż bym cię zjadła!” (s. 15).
—
Lu Xun, „Do boju!”, przeł. Maria Jarosz i Katarzyna Sarek, PIW, 2025
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz