Ta książka chwilami przypominała mi „Piąte dziecko” Dorris Lessing. Zarówno Harriet, jak i Ewa najpierw czuły wielką niechęć do potomka rosnącego w ich brzuchu, potem podejrzewały, że urodziły jakąś niezwykłą istotę, złośliwą, wrogą, nienadającą się do życia w społeczeństwie. Dziwnymi pomówieniami starały się usprawiedliwić brak miłości. Nazywały swoje dziecko płodem, bestyjką, bałwanem.
Ben, jak wiemy, odszedł bez słowa. Wyprowadził się, nie okazał żalu. Natomiast syn Evy, Kevin, nie pozwolił o sobie zapomnieć. Zemścił się na matce za brak uczuć, za swoją pustkę wewnętrzną, za „bałwana” i za „małego śmiecia”.
Narratorką książki „Musimy porozmawiać o Kevinie” jest właśnie Eva, a od tragicznego wydarzenia minął rok i kilka miesięcy. Tragiczne wydarzenie to strzelanina w szkole, potoki krwi, dzieciaki zabite przez Kevina.
Książka napisana jest w formie listów Evy do męża, który z pewnych niezależnych powodów z nią się rozstał; w tych listach Eva wskrzesza utracony dom, okres ciąży i dzieciństwa Kevina, ujawnia drastyczne szczególiki związku matka – syn. Jej wynurzenia szokują, bo to nie jest to, co zwykle mówią matki.
Bycie matką mordercy to jedna z najtragiczniejszych kombinacji losu kobiety. Staje się ona osobą znaną, ale to nieprzyjemna sława, objawiająca się podejrzliwymi spojrzeniami, odrzuceniem, tabunami wścibskich dziennikarzy. Mało kto ją pożałuje, pomyśli, że ona także straciła bardzo wiele. Obwinia się ją o tragedię, oskarża o nieczułość wobec dziecka, błędy wychowawcze. Czy za mało razy przytuliła? Może zgotowała synowi takie piekło, że stracił sens życia i zechciał się zemścić? Z kolei inni oczekują, że będzie ich raczyła mrożącymi krew w żyłach historyjkami z dzieciństwa śmiercionośnego potomka. Jest też narażona na dyskomfort podczas zakupów, bo może pojawić się ktoś z rodziców zabitych dzieci i patrzyć na nią oskarżycielsko...
Eva nie chce na siebie wziąć całej winy, bo, jak pyta, czy to matki wina, że nie umie pokochać jednego ze swoich dzieci? Czy to jej wina, że dzieci nie można sobie wybierać? Że nie można sobie zażyczyć: nie chcę grubasa! Nie chcę dziecka upośledzonego! Nie chcę tego, tamtego i jeszcze tamtego! Są dzieci (według niej), których nie da się kochać, a ona, choć nie kochała, to przecież postępowała według zasad. Co ileś tam godzin wymuszone pocałunki, rozmowy. Starała się!
„Musimy porozmawiać o Kevinie” wyrywa z czytelnika bardzo wiele emocji, przemyśleń, a także łez. W głowie kołacze się myśl: czy tak musiało się stać? Czy, gdyby Eva i jej mąż byli inni, Kevin chodziłby na dyskoteki, zamiast celować do ludzi? Miałby wtedy wyższe uczucia i sens życia?
Być może relację Evy inaczej odbierze matka, inaczej osoba bezdzietna. Bo myślę, że kobieta, która trzymała w ramionach własne słodkie maleństwo wie, jak dziecko jest bezbronne, podatne na ciosy i smutki i nie da wiary kobiecie, która, choć wykształcona, inteligentna, ze śmiertelną powagą twierdzi, że urodziła bestię, że syn już w życiu płodowym ją prześladował itp.
To narracja pierwszoosobowa, na świat trzeba będzie spojrzeć Evy oczami, ale te jej oczy patrzą tak ostro, nieczule i strasznie... Jest to książka tak sugestywna i wciągająca, że wymusza na czytelniku, by opowiedział się po którejś ze stron. Trzeba uwierzyć albo matce, która zdecydowała się na dziecko tylko dlatego, że tak wypada, albo przylgnąć sympatią do Kevina.
Czytając książkę Shriver po raz kolejny uświadomiłam sobie, że brak matczynej miłości to pustka, której niczym się nie da zastąpić. Uczucia dziecka są zamrożone, a tego, co stracone, nigdy nie uda się odzyskać.
Jest coś skrajnie wstrętnego w matce, która odrzuca własne dziecko, twierdzi, że przemoc domowa może być pożyteczna i składa zażalenie, że nie można wybierać dzieci. To tak, jakby świat się walił, jakby już nic nie było ważne, wartościowe. Powieść wstrząsnęła mną i nawet nie zastanawiałam się nad tym, czy ma jakieś wady i niedociągnięcia.
Najsmutniejsze jest to, że choć bronię Kevina i zżymam się na jego rodziców (a przecież o ojcu nic nie napisałam, sami zobaczycie, jaki z niego numer!), nie chciałabym, by po wyjściu z zakładu ten chłopak zamieszkał w moim sąsiedztwie. Mam przecież dzieci, bałabym się o ich bezpieczeństwo. Kevina można porównać do mleka, które zostało wylane. Bardzo żal tego mleka, ale nie da się już z niego przyrządzić smacznego napoju. Chyba nie do końca wierzę w resocjalizację.
Książkę „Musimy porozmawiać o Kevinie” polecam miłośnikom psychologicznej prozy i tym, którzy nie uciekają od trudnych pytań.
Tę recenzję zamieściłam w Biblionetce 2010-03-05.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz