tag:blogger.com,1999:blog-46560721996931745042024-03-29T07:22:58.176+01:00Koczowniczka o książkach Recenzje książekAgnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.comBlogger793125tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-85481499138933247542024-03-26T16:47:00.000+01:002024-03-26T16:47:23.798+01:00Czwarta część cyklu o Przygodnym, triathlon i nieładne zachowanie niektórych polskich tłumaczy, czyli wywiad z Pawłem Pollakiem<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz9ev4pXLgIM0eywG9A-vZii6XF0xJgzCUWsDIVcy2DSs8ruIUDJd20RFzoaV6MzmqLlc1GURWCY6qVfjWNqG3ngUtI0kRr0iq96xwC20D5pL9tElfPZvB6dyYrCEQ19-w6DEJnvDZhzmD1RG41MI-dXjnotd2U7_NRXXHm2CofOumC5JiIh8L0_hX/s1968/Pawe%C5%82%20Pollak%20zdj%C4%99cie.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="1968" data-original-width="1968" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz9ev4pXLgIM0eywG9A-vZii6XF0xJgzCUWsDIVcy2DSs8ruIUDJd20RFzoaV6MzmqLlc1GURWCY6qVfjWNqG3ngUtI0kRr0iq96xwC20D5pL9tElfPZvB6dyYrCEQ19-w6DEJnvDZhzmD1RG41MI-dXjnotd2U7_NRXXHm2CofOumC5JiIh8L0_hX/w200-h200/Pawe%C5%82%20Pollak%20zdj%C4%99cie.jpg" width="200" /></a></div><p><br /></p><p><br /></p><div style="text-align: justify;">Dziś wpis nietypowy, bo wywiad, i to pierwszy na moim blogu. Rozmawiam z Pawłem Pollakiem, pisarzem, tłumaczem literatury szwedzkiej i tłumaczem przysięgłym. Cenię książki, które napisał i przełożył, a czytałam prawie wszystkie. Kiedyś był mocno aktywny w internecie, od paru lat rzadko się go widuje. Pomyślałam, że warto by mu zadać kilka pytań. Zgodził się – zapraszam więc do czytania. </div><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span></div><p></p><div style="text-align: justify;"><b>Agnieszka: – Zacznę od tradycyjnego pytania. Czy teraz Pan coś pisze? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Paweł Pollak: – Niedawno skończyłem czwartą część z cyklu o komisarzu Przygodnym i uznałem, że na jakiś czas mogę wrócić do zajęcia, które lubię w takim samym stopniu jak pisanie, czyli do tłumaczenia literatury. Przekładam opowiadania Hjalmara Söderberga ze zbioru pt. „Zmrok zapada na drodze” z 1907 roku. Muszę powiedzieć, że kiedy zaraz obok toczy się brutalna wojna, zanurzenie się w świecie, w którym wydarzeniem jest zrobienie sobie zdjęcia czy obserwacja kaczek z mostu, ma kojący wpływ na psychikę. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Lubię cykl o Przygodnym, a najbardziej „Przepustkę do męskości”. Skoro powstała część czwarta, może mógłby Pan zdradzić tytuł? Nad czym tym razem będzie pracował komisarz? I czy dziennikarz Kuriata też się pojawi? Ciekawie wygląda ta ich przyjaźń, bo Przygodny jest spokojny, kulturalny, wierny ukochanej kobiecie, a Kuriata to jego przeciwieństwo – skacze z kwiatka na kwiatek, potrafi być chamski. Mimo tych różnic w charakterach panowie dobrze się dogadują. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Komisarz będzie pracował nad zabójstwem zawodnika uprawiającego mało w Polsce popularny sport zespołowy. Ponieważ serię wyróżniają oryginalne tytuły, nie mogłem dać „Morderstwo na stadionie” i zdecydowałem się na „A na boisku pusto”. Kuriaty oczywiście nie zabraknie, ale znajdzie się w sytuacjach, że zapomni języka w gębie, co dotąd mu się nie zdarzało. Na przyjaźni policjanta i dziennikarza pojawią się też rysy, ale więcej nie ujawnię. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Jaka siła mogła sprawić, że Kuriata zapomniał języka w gębie? Przecież to ktoś bardzo wygadany, pewny siebie, powiedziałabym nawet, że bezczelny. Nic go nie wzrusza, nawet kobiece łzy. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Jeżeli chodzi o prywatne losy bohaterów, w tej części położyłem większy nacisk na element zaskoczenia niż w poprzednich, nic więcej zatem nie powiem, żeby nie pozbawić czytelników dreszczyku emocji. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Pisarz od zawsze kojarzył mi się z kimś dużo czytającym, przesiadującym w bibliotekach. A Pan nie korzysta z bibliotek. Dlaczego? W jaki więc sposób zdobywa Pan materiały do powieści? Zauważyłam na przykład, że ma Pan bardzo dużą wiedzę dotyczącą technik kryminalistycznych, pracy dziennikarza, przeszczepów. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Nie korzystam ze względu na konieczność zwrotu w określonym terminie. Wolę książki kupować, czasami pożyczam od znajomych albo biorę z bookcrossingu. Taką podstawową wiedzę, jeżeli chodzi o kryminalistykę czy medycynę sądową, czerpię z podręczników, a te wystarczyło nabyć raz. Całą inną wiedzę dostarczają mi internet i własne doświadczenia. To ostatnie odnosi się do zawodu dziennikarza, który przez krótki czas wykonywałem. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Söderberg też przez pewien czas pracował jako dziennikarz. Lubił tę pracę? Pan bardzo dobrze zna jego biografię i twórczość, prawda? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Jako dziennikarz pracował w Kristianstad, które wówczas w porównaniu ze Sztokholmem było prowincją, a on się w tej atmosferze nie odnajdował i bardzo na nią narzekał. Ale samą pracę chyba lubił, bo poza tekstami czysto dziennikarskimi mógł pisać, co chciał, proszę sobie wyobrazić, że nawet wiersze. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Pana ulubionym autorem jest...</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Wspomniany szwedzki pisarz Hjalmar Söderberg. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Czy ma Pan może jakieś stare wydania dzieł Söderberga, pamiątki z nim związane? A może widział Pan miejsce jego urodzenia? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Nie pasjonuje mnie kolekcjonowanie pamiątek, nie odczuwam też potrzeby zobaczenia miejsca jego urodzenia ani tym bardziej pochówku. Zgodnie z jego i moim światopoglądem to już nie on tam leży. Kupiłem rzeczywiście pierwsze wydanie zbioru „Zmrok zapada na drodze”, ale z przyczyn czysto praktycznych. Chciałem przy tłumaczeniu korzystać z tekstu źródłowego, poza tym oszczędzić sobie szukania po antologiach, bo ten zbiór nie był później w całości wznawiany. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Jeśli Söderberg by nie istniał, który pisarz byłby u Pana na pierwszym miejscu? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Co najmniej kilku ex aequo. Bardzo cenię wielu pisarzy, ale Söderberg przemawia do mnie nie tylko swą twórczością, lecz także światopoglądem i życiową postawą. No i jestem jego tłumaczem, a to też wiąże człowieka z autorem. Zwłaszcza kiedy trzeba się naprawdę wysilić, żeby uzyskać dobry przekład.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– No właśnie, trzeba się namęczyć. Ale nie wszyscy tłumacze chcą się męczyć, niektórzy pracują byle jak, nie okazują szacunku ani czytelnikowi, ani autorowi. Söderberga polubiłam już parę lat temu i przeczytałam wszystkie jego książki wydane w Polsce. A niedawno natrafiłam na dwa jego opowiadania znajdujące się w antologiach wydanych przez Wielką Literę – i przeżyłam szok. Opowiadania zostały niechlujnie przełożone, ogołocone z piękna. W „Pocałunku” już w pierwszym zdaniu pojawia się błąd gramatyczny, w „Futrze” po Sztokholmie jeżdżą dorożki na płozach... A nie są to jedyne błędy popełnione przez tłumaczkę. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– <a href="https://pawelpollak.blogspot.com/2024/03/dorozka-na-pozach-czyli-jak-nie.html">Analizę tego tłumaczenia „Futra”</a> zamieściłem w grupie tłumaczy literatury na Facebooku. Reakcją było odsądzanie mnie od czci i wiary włącznie z przypisywaniem mi zaburzeń psychicznych. Kilkadziesiąt osób było śmiertelnie oburzonych bynajmniej nie poziomem przekładu, lecz tym, że śmiem go ostro krytykować. Co nasuwa mi przypuszczenie, że ci tłumacze albo się boją, albo w ogóle mają świadomość, że jeżeli ktoś weźmie pod lupę ich przekłady, ocena wypadnie podobnie. Niestety, wydawcy zlecając tłumaczenia, kierują się zasadą byle jak, byle szybko, byle tanio, więc nic dziwnego, że potem czytelnik dostrzega nieporadność tłumacza, nawet jeśli nie zna oryginału. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– To bardzo przykre, co Pan pisze. Ale chyba spodziewał się Pan takiej reakcji? W swoich książkach i na blogu nieraz Pan pisał, że w Polsce atakuje się nie fuszerów, ale osoby, które odważą się wskazać fuszerkę.</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Tak niepohamowanego hejtu jednak się nie spodziewałem. Najwyraźniej dotknąłem dużo bardziej czułego punktu, niż mi się wydawało. I bynajmniej nie cieszy mnie, że moja diagnoza co do poziomu tłumaczeń literackich w Polsce okazuje się trafna, bo przede wszystkim jestem czytelnikiem, na którym się to odbija. Tam, gdzie mogę, czytam w oryginale, ale sięgam po autorów z najrozmaitszych krajów – często zresztą wskazanych przez Panią na tym blogu – więc przekładów nie ominę. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Po ludziach wykształconych można by się spodziewać mniej prymitywnego i złośliwego zachowania. Ale do czorta z nimi. Zagadnę teraz o „Śmierć tłumacza”. Jest to bardzo ciekawa książka z akcją osadzoną właśnie wśród tłumaczy z języka szwedzkiego. Nie przedstawił Pan tego środowiska w korzystnym świetle. Czy jest to powieść z kluczem? Czy główni bohaterowie – Naczyński, Stypuła i Cedro – mieli pierwowzory? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Myślę, że podobne emocje, niezdrową rywalizację i nie zawsze etyczne zachowania zobaczy się w każdym środowisku, jeśli opisze się je rzetelnie, a nie ograniczy do wystawienia laurki. Bohaterowie „Śmierci tłumacza” nie mają jednak pierwowzorów, jedynym rzeczywistym tłumaczem w tej powieści jestem ja sam. Pisząc już książkę, nie byłem zdecydowany, czy posłużyć się fikcyjnym, czy prawdziwym nazwiskiem. Dylemat rozstrzygnęła scena, w której napisało mi się, że Naczyński nazywa mnie bufonem. Rozbawiła mnie do tego stopnia, że musiałem dać prawdziwe. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Jeden z bohaterów Pana książek, Kuriata, myśli: „Z wiekiem człowiek powinien uprawiać więcej sportu, a jeść mniej niż w młodości, tymczasem większość robiła odwrotnie”. Jak to wygląda u Pana? Uprawia Pan sport? Jeśli tak, to jaki? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Uprawiam. Regularnie biegam, co tydzień chodzę na basen, a latem jeżdżę na rowerze. W sierpniu zeszłego roku ukończyłem triathlon w Sztokholmie na dystansie olimpijskim, czyli 1500 m pływanie, 40 km rower i 10 km bieg. Oczywiście wszystko za jednym zamachem, bo na tym polega cała zabawa. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– O, gratuluję! To wielkie osiągnięcie. To nie pierwszy Pana triathlon, prawda? Już ponad dziesięć lat temu udało się Panu go ukończyć. Ile tym razem czasu to zajęło? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Tak, chociaż wtedy nie na zawodach, tylko urządziłem go sam dla siebie. Teraz uzyskałem czas 3:37:34 i uważam te niecałe cztery godziny za jedne z najlepiej spędzonych w życiu. Z dotarcia do mety jestem niezwykle dumny, więc bardzo dziękuję za gratulacje. </div><div style="text-align: justify;"><b><br /></b></div><div style="text-align: justify;"><b>– A jak się biega w Sztokholmie? Czy psy nie łapią za nogawki, jak to się dzieje u nas? À propos jeżdżenia rowerem, przypomniała mi się scena z „Gdzie mól i rdza”, kiedy to Przygodny wyciągnął z piwnicy rower, ale daleko nie zajechał, bo przydarzyło mu się coś bardzo niemiłego. Tę jego przygodę Pan wymyślił czy też zaobserwował? </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– W Sztokholmie brałem udział przez dwa semestry w warsztatach przekładu literackiego ze szwedzkiego na polski. Przez cały ten okres tylko raz podczas joggingu podbiegł do mnie pies, a wyraźnie zakłopotany właściciel natychmiast go zabrał i mnie przeprosił. Miał świadomość, że mogę psa się bać albo nie życzyć sobie z nim kontaktu. U nas, jak ostatnio rzucił się na mnie ujadający pies, właściciel na zwróconą uwagę odparł „nie zje pana”. </div><div style="text-align: justify;">Scenę z Przygodnym na rowerze wymyśliłem, późniejsze zdarzenia są już zaczerpnięte z rzeczywistości. Sporo epizodów tworzę w ten sposób: to kompilacja fantazji i faktów. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Zapewne tak robi większość autorów. A na koniec zapytam jeszcze, czy może ostatnio zetknął się Pan z książką ładnie przełożoną na polski, godną polecenia. Bo skoro wspominaliśmy o przekładach złych, warto wspomnieć i o dobrych. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Ostatnio nie, ale na doskonały przekład zwróciłem uwagę, czytając „Trawiastą ulicę” Asara Eppela w tłumaczeniu Jerzego Czecha. Nie znam rosyjskiego, by móc definitywnie stwierdzić, że ten przekład jest kongenialny, ale nic tam po polsku nie zgrzyta, a dobór słownictwa wskazuje, że tłumacz naprawdę się przyłożył, by znaleźć najlepsze odpowiedniki. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>– Bardzo dziękuję za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi. </b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">– Również dziękuję za rozmowę i zaproszenie do wywiadu. </div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-51855355521290815982024-03-24T14:09:00.002+01:002024-03-24T14:09:34.058+01:00„Utracona” Karin Fossum<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihJuWRxDwpkM1ubmKj0K53lkJgj0oe5Qg7VC7SMy7Rc6k7l8zGIhs1vsFGWtLlxVj_es0-VqI1FPSL7hdyjK9GdStsa2udg0KUQ648tZPi7hDxCvA7naRYvNpBhUmFKFc_QgJohr1TZdg4tSOzBfzjttZd5maAPBheBsUI0LHANcemvsLgB-Q9KfLa/s741/Fossum%20Utracona.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="741" data-original-width="484" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihJuWRxDwpkM1ubmKj0K53lkJgj0oe5Qg7VC7SMy7Rc6k7l8zGIhs1vsFGWtLlxVj_es0-VqI1FPSL7hdyjK9GdStsa2udg0KUQ648tZPi7hDxCvA7naRYvNpBhUmFKFc_QgJohr1TZdg4tSOzBfzjttZd5maAPBheBsUI0LHANcemvsLgB-Q9KfLa/w131-h200/Fossum%20Utracona.jpg" width="131" /></a></div><div><br /></div><div style="text-align: justify;">Uporządkowany, flegmatyczny Gunder krąży pomiędzy domem a pracą, żyje oszczędnie i samotnie. Choć przekroczył pięćdziesiątkę, nigdy nie był związany z kobietą. Aż tu nagle zamarzyła mu się żona, i to koniecznie z Indii. Siostra – jedyna bliska mu osoba – jest przerażona tą ekstrawagancją. Bo jak to, Hinduska miałaby zamieszkać w zimnej Norwegii? I to na prowincji, gdzie nastawienie do obcokrajowców nie jest zbyt przyjazne? Jednak Gunder nie liczy się z przestrogami i uparcie dąży do celu. Poznaje ciemnoskórą Poonę, oświadcza się. A potem szykuje dom na jej przyjęcie. Ukochana wydaje mu się ósmym cudem świata: delikatna, filigranowa, pełna ciepła i spragniona męskiej opieki, zupełnie inna niż wysokie, niezależne i często niesympatyczne Norweżki. Zakochany marzyciel bezustannie myśli o swojej wybrance i ma wrażenie, że płonie. Aż wreszcie nadchodzi dzień, kiedy trzeba odebrać ją z lotniska.</div><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span></div><div> <div style="text-align: justify;">I na tym skończę opowiadanie o fabule, ponieważ dalsze wydarzenia nie przebiegają tak, jak można by się spodziewać. We wsi, która miała być spokojnym domem dla Poony, dochodzi do wyjątkowo okrutnej zbrodni i wszystko się komplikuje. Śledztwo od początku jest trudne, już samo ustalenie tożsamości ofiary sprawia problemy, w efekcie czego morderca zyskuje czas na zacieranie śladów i przygotowanie alibi. W dodatku, jak to bywa w małych społecznościach, ludzie nie chcą dzielić się z obcymi swoimi spostrzeżeniami i podejrzeniami. Boją się ściągnąć uwagę policji i dziennikarzy na kogoś niewinnego, boją się ostracyzmu ze strony sąsiadów, przekonani są zresztą, że mordercy trzeba szukać gdzieś indziej, bo tu nikt nigdy nie zachowywał się dziwnie ani agresywnie. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Karin Fossum przybliża postacie kilkorga mieszkańców tej wsi, a także oficera prowadzącego śledztwo. Jest to Konrad Sejer, niemłody już wdowiec. Ukrywający emocje, nieśmiały, nieprzepadający za grzebaniem w cudzej prywatności. Grzeczny wobec przestępców. Nie uderzy podejrzanego, raczej zamówi dla niego ulubioną potrawę. Ale za tym zachowaniem kryje się nie tyle współczucie, bo dlaczego miałby współczuć mordercy, co chęć uspokojenia go, zasugerowania, że ma do czynienia z niegroźnym starszym panem. W rzeczywistości Sejer jest silny, wytrwały i skuteczny. O śledztwie myśli dniami i nocami, „wtapia się w nie”. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kryminały często są smutne – i powinny takie być, kryminał na wesoło to według mnie jakieś nieporozumienie – ale ten jest jeszcze smutniejszy od innych, wręcz przytłaczający, porażający ogromem ukazanego zła. „Utracona” to jedna z tych książek, których treści długo nie może się zapomnieć, a przynajmniej ja nie mogę. Choć od przeczytania minęło trochę czasu, wciąż mam w pamięci Poonę gotową jechać do nieznanej Norwegii, Gundera cieszącego się, że będzie miał kogo adorować, mordercę i innych bohaterów. Ta powieść ma nie tylko ciekawą intrygę, ale też rozbudowaną warstwę psychologiczną. Autorka pokazuje, jak dochodzi do morderstwa, jak wpływa ono na życie osób z otoczenia ofiary, jak trudno jest skazać zbrodniarza, kiedy ten ma do pomocy przebiegłego, pozbawionego sumienia adwokata. Zresztą czy można mieć stuprocentową pewność, że złapało się właściwego człowieka?... </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Moja ocena: <b>5/6</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">Karin Fossum, „Utracona”, przeł. Arkadiusz Nakoniecznik, Znak, 2009 </div><p></p></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-35543071384142228722024-03-18T13:23:00.000+01:002024-03-18T13:23:17.251+01:00 „Moja droga do nowego życia” Dominiki Gwit, czyli nieudana walka z otyłością<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuSsWG74Q4rZUcLqkjLlRXDIATYtFtHd8iQPl9zbrxb_9AylM3S5Y55KQgvK3F4rxyNUuah9TopDeqp79_ik8AH9YMpBkqNuhzv-T1YvQxPV_W6b4_750oTFyOE2OPnB231ywN_JautDTOFGTOsljytc3BJF7PBWg9G1TmNJIBBAbZb8hm3md3HbiK/s500/Dominika%20Gwit%20ksi%C4%85%C5%BCka.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuSsWG74Q4rZUcLqkjLlRXDIATYtFtHd8iQPl9zbrxb_9AylM3S5Y55KQgvK3F4rxyNUuah9TopDeqp79_ik8AH9YMpBkqNuhzv-T1YvQxPV_W6b4_750oTFyOE2OPnB231ywN_JautDTOFGTOsljytc3BJF7PBWg9G1TmNJIBBAbZb8hm3md3HbiK/w141-h200/Dominika%20Gwit%20ksi%C4%85%C5%BCka.jpg" width="141" /></a></div><p style="text-align: justify;">Mało komu udaje się wyjść z otyłości trzeciego stopnia, i to bez operacji, ale niektórzy próbują, wierząc, że tę chorobę można pokonać dietą i treningami. Jedną z takich śmiałkiń była Dominika Gwit. Kiedy jej waga doszła do 104 kilogramów, aktorka postanowiła schudnąć. Dieta, ułożona specjalnie dla niej przez Konrada Gacę, miała polegać na drastycznym ograniczeniu podaży kalorii i całkowitym zakazie spożywania ziemniaków, pieczywa, cukru oraz potraw solonych. Gwit stosowała się do niej prawie przez rok. Zrzuciła około pięćdziesiąt kilogramów, ale zaraz potem nie tylko je odzyskała, ale nabrała ponad trzydzieści dodatkowych. Czy wobec tego warto było katować się przez rok głodówką, nagłaśniać swoją „metamorfozę” w telewizji i wydawać książkę? Moim zdaniem nie. Aktorka mądrzej by zrobiła, gdyby trochę poczekała, upewniła się, że zrzucenie wagi jest trwałe. Tymczasem ona już w trakcie pisania miała już dość dbania o linię i tyła sobie w najlepsze, ale nie zrezygnowała z opublikowania książki. Co zyskała? Trochę pieniędzy i sławy. Straciła zaś bardzo wiele, bo obcy ludzie poczuli się uprawnieni do komentowania jej wyglądu, do szyderstw, do wyszukiwania sprzeczności w jej wypowiedziach. Może gdyby nie ta autobiografia, hejtu byłoby mniej?...</p><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;">Ale to nie moja sprawa, ja mogę tylko napisać, co przeczytałam w książce. Otóż jest ona połączeniem autobiografii z historią tycia i odchudzania się, przy tym aktorka co jakiś czas zmienia się w domorosłego psychologa i zarzuca czytelnika poradami oraz sentencjami w rodzaju „Życie jest kapryśne. Raz na wozie, raz pod wozem. To my sami decydujemy jednak o tym, co będzie jutro. Los czasem nam nie sprzyja, ale od nas zależy, czy się mu poddamy, czy nie. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, musi się udać”. Tylko kto uwierzy, że musi się udać, skoro głosicielce tych poglądów się nie udało?</div><p style="text-align: justify;">Przemyślenia aktorki pominę milczeniem, bo wydały mi się płytkie. Ciekawszy jest temat otyłości. Pani Dominika wyznaje, że odkąd pamięta, zawsze ważyła więcej, niż powinna. Lubiła jeść, i to bardzo. W przedszkolu sprzątała wszystko z talerzy, w szkole podczas przerw wciąż biegała do sklepiku, by kupić pączka albo batonika, a na studiach nie umiała powstrzymać się od pożerania pizz, czekolad i innych bomb kalorycznych. Chłopcy nie zwracali na nią uwagi, bolały ją kolana, nie dawała rady się schylić, skóra na udach wciąż była poobcierana. Wtedy właśnie autorka zdecydowała się na tę swoją słynną dietę. W przeddzień zaszalała – kupiła chipsy, opróżniła lodówkę. A potem zaczęła głodować. I robiła to konsekwentnie przez prawie rok. Chudła, jednak nie czuła się z tym dobrze. Znikały kilogramy, ale jednocześnie znikało jej radosne usposobienie. Po zakończeniu diety rzuciła się na jedzenie. „Zawsze byłam pączkiem, nie będę już z tym walczyć. To wymaga ode mnie za dużo pracy!”– stwierdziła. </p><p style="text-align: justify;">Żal mi aktorki, bo taki ciągły, niepohamowany głód, jaki ona czuła i zapewne nadal czuje, to coś strasznego, ale przy całej swojej sympatii do niej nie mogę powiedzieć, by książka była dobra. Gwit wszystko opisuje w sposób powierzchowny, nijaki. Często na przykład wspomina, że chodziła na imprezy, ale poprzestaje na wyliczeniu potraw stojących na stole oraz zapewnieniach, że było cudownie. Dlaczego cudownie, tego się nie dowiemy. O ślubie przyjaciół wspomina tylko tyle: „Przepiękna uroczystość, wspaniałe wesele. Jeszcze raz życzę Gosi wszystkiego najlepszego”. O urodzinach pisze, że były przecudowne i że „Oj, działo się na tej imprezie!”. Ale co się działo, nie informuje. Poza tym ciągle zapewnia, jaka to jest szczęśliwa, jaką ma cudowną rodzinę i cudowne przyjaciółki (przymiotnik „cudowny” powtarza się milion razy), przesyła za pośrednictwem książki podziękowania dla rodziców itd. Czytanie tego jest nużące. Ona nawet nie rozumie albo nie potrafi przyznać, że dieta, na którą ją namówiono, okazała się szkodliwa. Przecież gdyby nie ta głodówka, nie doszłoby do gigantycznego efektu jo-jo. </p><p style="text-align: justify;">„Otyłość to choroba, która polega na tym, że metabolizm jest zwolniony i organizm nie spala tak jak u zdrowego człowieka. Jest uznawana za jedną z chorób cywilizacyjnych” – tłumaczy pani Dominika. Ale dlaczego nie wspomina, że ta choroba bierze się też stąd, że chory je więcej, niż potrzebuje? Gdyby zdrowy człowiek wpychał w siebie tyle, co autorka, to przecież też by tego nie spalił i szybko przytył. W kilku miejscach książki autorka zdradza, jak wyglądał jej jadłospis, i naprawdę jeżą się od tego włosy na głowie.</p><p style="text-align: justify;">Dla kogo jest ta książka? Chyba tylko dla fanów Dominiki Gwit oraz osób, które chcą się przekonać, jak trudno walczyć z otyłością. Na pewno nie nadaje się dla tych, którzy szukają wsparcia w odchudzaniu, bo aktorka wcale do tego odchudzania nie zachęca. Przytyła na przykład w ciągu pół roku dwadzieścia kilogramów i twierdzi, że to żadna tragedia. Utrzymuje, że jako grubaska czuje się szczęśliwsza i bardziej kobieca niż wtedy, kiedy była szczupła. Najważniejsze, by dobrze się czuć w swoim ciele i być zdrowym. Jakim cudem ona teraz czuje się dobrze, skoro przy o wiele mniejszej wadze narzekała na przejmujący ból kolan i kręgosłupa, tego ja, szczerze mówiąc, nie rozumiem. </p><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">Dominika Gwit, „Moja droga do nowego życia”, Muza, 2016. <a href="https://koczowniczkablog.blogspot.com/2024/03/zawsze-byam-paczkiem-nie-bede-juz-z-tym.html">A tu kilka cytatów z tej książki.</a> </div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-15579391149522264202024-03-18T11:43:00.001+01:002024-03-18T11:46:43.763+01:00„Zawsze byłam pączkiem, nie będę już z tym walczyć”, czyli kilka cytatów z książki Dominiki Gwit<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDF1qTXAMC9tiDoLDfjp4w45Rv-CDnlsPOt9fcTLsZHtxRCrI93neaPdgGOYR0mHm5wmxqsRQ_mUuIe2P08Daa2vr3K5jMtc9NarB2tEQgHSHFzz1keUQxoaSFuNhUJ2ZyTPzFCbek_vV-OVCt6NoRzTkmOun4kj-y1K8GQ6tQBeOONJEYbBSYR-V0/s3264/Dominika%20Gwit%20Moja%20droga%20do%20nowego%20zycia.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="2448" data-original-width="3264" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDF1qTXAMC9tiDoLDfjp4w45Rv-CDnlsPOt9fcTLsZHtxRCrI93neaPdgGOYR0mHm5wmxqsRQ_mUuIe2P08Daa2vr3K5jMtc9NarB2tEQgHSHFzz1keUQxoaSFuNhUJ2ZyTPzFCbek_vV-OVCt6NoRzTkmOun4kj-y1K8GQ6tQBeOONJEYbBSYR-V0/s320/Dominika%20Gwit%20Moja%20droga%20do%20nowego%20zycia.jpg" width="320" /></a></div><p><span style="text-align: justify;"><br /></span></p><div style="text-align: justify;">„Do moich drzwi zapukała rzeczywistość – mama załamała się moim wyglądem. W czasie ostatnich kilku miesięcy mocno przytyłam. Spory udział w tym miały niezliczone ilości lodów, batonów i kilogramy makaronu, które jadłam w kawalerce przy Dolnej w Warszawie (...) Zaczęło mi się wydawać, że skoro mogę grać, będąc gruba, to nie będę sobie żałować. No i nie żałowałam sobie”. (s. 65) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><span></span><div style="text-align: justify;">„Oj tak. Lubiłam to. Cały czas, mimo że bywało mi bardzo źle z powodu wyglądu, uwielbiałam jeść! To była wielka przyjemność. Moje przyjaciółki przecież też jadły, wszyscy jedli. Tylko że to wyłącznie ja tyłam na potęgę... I nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak jest. Dlaczego one są szczupłe, a ja nie. Otyłość to choroba, która polega na tym, że metabolizm jest zwolniony i organizm nie spala tak jak u zdrowego człowieka. Jest uznawana za jedną z chorób cywilizacyjnych”. (s. 38)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span>„Często włączałam muzykę na cały regulator, stawałam na środku pokoju, tańczyłam i śpiewałam. (...) No ale co z tego. Gdy tylko zgłodniałam, schodziłam na dół do kuchni i wyżerałam pół lodówki. Szybko uzupełniałam spalone kalorie”. (s. 194)</div><p></p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><div style="text-align: justify;">„Pewnego październikowego dnia 2015 roku (przypominam, że dieta skończyła się w marcu) obudziłam się rano i uświadomiłam sobie coś ważnego. Choć przytyłam około 20 kilogramów, jednak właśnie teraz, w tej chwili czuję się spokojna. Stało się to, czego bałam się najbardziej – lecz nie wydarzyła się żadna tragedia!” (s. 233)</div><p></p><div style="text-align: justify;">„Jestem w połowie taka, jak kiedyś. Nie jestem chuda ani otyła. Jestem zaokrąglona. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Jestem szczęśliwa (...) Hormony wróciły na swoje miejsce, odrosły mi włosy, paznokcie przestały się łamać. Wszystko jest w porządku”. (s. 234)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Schudłam i wpadłam w obsesję. Nie czułam się kobieco, cieszyła mnie tylko jak najmniejsza masa ciała”. (s. 235)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Życie jest kapryśne. Raz na wozie, raz pod wozem. To my sami decydujemy jednak o tym, co będzie jutro. Los czasem nam nie sprzyja, ale od nas zależy, czy się mu poddamy, czy nie. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, musi się udać”. (s. 228) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Mam już zdrowy, normalny stosunek do jedzenia. (...) Trenuję, staram się jeść zdrowo, ale na chwile słabości też sobie pozwalam”. (s. 236) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Rodzina i Przyjaciele to największy skarb, jaki mam”. (s. 226)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Nie drzwiami, to oknem. Taką mam zasadę”. (s. 221)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Tu drzwi są zamknięte, to zapukam do drugich. Tam też nie można wejść? To może okno jest otwarte. A czemu nie? Dlaczego nie, pytam. Do odważnych świat należy”. (s. 270)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Wiedziałam, że nic mi po tylu dyplomach, jeśli zaraz przestanę chodzić. A podejrzewam, że jeszcze jakieś 20 lub 30 kg i naprawdę miałabym problem z nogami... Stawy, kręgosłup. Dramat”. (s. 223)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Obrałam nowy cel. Schudnę, choćbym miała gryźć ziemię”. (s. 224) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Mogę śmiało powiedzieć, że mimo nadprogramowych kilogramów byłam elastyczna. Ciało zaczęło mnie ograniczać dopiero przy największej otyłości, kiedy ważyłam 100 kilogramów”. (s. 193) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Im większe mięśnie, tym lepsze spalanie, ale też więcej na wadze. Mięśnie zatrzymują bardzo dużo wody. W pewnym momencie różnica między wieczorem a porankiem wynosiła u mnie nawet 4 kilogramy”. (s. 207)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Aby osiągnąć jakiś szczyt, należy do plecaka zabrać najodpowiedniejsze rzeczy. Prowiant, ubranie, stosowne buty”. (s. 216) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Największy rozmiar, jaki nosiłam, to 50. Pamiętam, że pocieszałam się wtedy, iż w tym dziale można dostać nawet 58... To znaczy, że może być gorzej... Matko. Jakiś dramat”. (s. 98)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Zawsze byłam pączkiem, nie będę już z tym walczyć. To wymaga ode mnie za dużo pracy!” (s. 13)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Jestem otyła i taka będę zawsze”. (s. 15) </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Organizm musi mieć siłę, żeby spalać tłuszcz, w przeciwnym wypadku zablokuje się i cała praca będzie szła na marne”. (s. 117)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Żeby zmienić ciało, trzeba zacząć od zmiany przekonań – dopiero wtedy będziemy mogli wytrwać w swoich postanowieniach”. (s. 33)</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Komuś się może wydawać, że dodatkowe kilogramy są efektem obżarstwa. 90 proc. z nas, kobiet plus size, doskonale wie, że to nieprawda. Choroby metaboliczne to zmora dzisiejszych czasów. To trudny temat, z którym zmaga się wielu ludzi. I kobiet i mężczyzn. Chudniesz, tyjesz, chudniesz, tyjesz. Ale oceniać jest łatwo. Oj łatwo. I powiem wam tak. Ocenianie innych jest słabe i świadczy o ludzkiej małości. W związku z tym, że jestem gruba mam się zamknąć w domu, nie pokazywać nikomu, bo ktoś sobie pomyśli, że co, że jestem... gruba?! No jestem! I doskonale o tym wiem! I w du*ie to mam! Znam siebie i siebie kocham”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">Cytaty pochodzą z książki „Moja droga do nowego życia” Dominiki Gwit, Muza, 2016, z wyjątkiem ostatniego, który znalazłam w necie</div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-43049429599978162362024-03-10T13:17:00.000+01:002024-03-10T13:17:29.862+01:00„Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_2aD_lSbACuQc9DQwIfN8aQyEWfX-opkSEDVbjHr1mEn7ccwaV5kuKLoqfas4Wjf-UH2ptYP-Er9nKqV-RAaOY3wWqKkE4DwXgoBcGZgdh3kMMvLEKz71o96agTCnmZ-omtbiETW4-c7_Uf1ERLJDx5s18snfZe5QzbdOn63_gYbZTfz-Vy5v-gWv/s588/Mistrzowie%20opowie%C5%9Bci.%20Skandynawskie%20lato.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="588" data-original-width="400" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_2aD_lSbACuQc9DQwIfN8aQyEWfX-opkSEDVbjHr1mEn7ccwaV5kuKLoqfas4Wjf-UH2ptYP-Er9nKqV-RAaOY3wWqKkE4DwXgoBcGZgdh3kMMvLEKz71o96agTCnmZ-omtbiETW4-c7_Uf1ERLJDx5s18snfZe5QzbdOn63_gYbZTfz-Vy5v-gWv/w136-h200/Mistrzowie%20opowie%C5%9Bci.%20Skandynawskie%20lato.jpeg" width="136" /></a></div><p style="text-align: justify;">Jako miłośniczka literatury skandynawskiej nie mogłam nie sięgnąć po antologię „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato”, której motywem przewodnim jest właśnie lato spędzane w Szwecji, Norwegii czy na Islandii. Znajduje się w niej dwadzieścia kilka krótkich utworów wybranych przez Justynę Czechowską; po tytuły, nazwiska autorów oraz tłumaczy <a href="https://wielkalitera.pl/produkt/skandynawskie-lato-ksiazka/">odsyłam na stronę wydawnictwa</a>, gdyż wypisanie ich zajęłoby zbyt dużo miejsca. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Niestety książka mnie nie zachwyciła. Z kilku powodów. Po pierwsze większość opowiadań jest albo nudna, albo niesamowicie infantylna. Redaktorka zbiorku najwidoczniej nie zastanowiła się, do jakiego czytelnika kieruje książkę, i powybierała teksty na chybił trafił. Obok wulgarnej historyjki o mężczyźnie podpalającym działkę czy o dziewczynie prowokowanej przez lesbijkę znajdują się tu bajeczki o rodzince ślimaków, o pszczole wdowie, o Rasmusie i włóczędze. W materiałach promocyjnych owa różnorodność prezentowana jest jako zaleta, bo niby każdy może tu znaleźć coś dla siebie. Tylko gdzie tu logika? Jeśli skuszę się na książkę, to chcę ją przeczytać od deski do deski, a nie poprzestać na kilku opowiadaniach i szukać chętnych na pozostałe. Jak coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo. Tej antologii nie da się przeczytać w całości i przyznaję, że nie dobrnęłam do końca bajeczki o mniszku z uśmiechem wpatrującym się w słońce, bo po prostu nie dałam rady. </p><p style="text-align: justify;">Zresztą nawet wśród tekstów przeznaczonych dla dorosłych znajduje się dużo słabych, wywołujących jedynie znużenie albo zażenowanie. „Tego lata odwiedzała cmentarze”, „Dziecko, które kochało drogi”, „Konie w nocy” i „Lato” są, cóż tu ukrywać, niesamowicie nudne, a „XVI”, którego narrator bez końca przeklina i narzeka, może spodobać się jedynie mocno zaburzonej osobie. Podobnie odrzucające są „Biały zając” i „Jak syreny”. W pierwszym z tych opowiadań wiecznie marudzący bohater podpala szopę, w której przebywa tytułowe zwierzę, w drugim zaś dziewczyna rozważa, czy byłaby w stanie przespać się ze znajomą lesbijką, czy jednak nie. I tak przez całe opowiadanie. Kolejny nieudany tekst nosi tytuł „Lato. Nanoopowieść” i składa się z zaledwie ośmiu słów. Powstał specjalnie na potrzeby antologii, ktoś więc musiał go zamówić, zaakceptować. Tylko po co? Nie szkoda pieniędzy na honorarium dla autora i dla tłumacza tych kilkuwyrazowych wypocin?</p><p style="text-align: justify;">Innego rodzaju koszmarkiem jest „Pocałunek” Hjalmara Söderberga. Koszmarkiem nie z winy autora, tylko tłumaczki, gdyż został przełożony tak nieudolnie, że można by to uznać za ponury żart. Pisarza słynącego z pięknego stylu zaprezentowano w tej antologii jako niechluja językowego, który już w pierwszym zdaniu popełnia błąd gramatyczny. Dalej też nie jest lepiej, całość zaś wygląda jak wprawka. <a href="https://lubimyczytac.pl/ksiazka/mistrzowie-opowiesci-skandynawskie-lato/opinia/81899187">Tu można przeczytać recenzję</a> napisaną przez osobę, która perfekcyjnie zna szwedzki i porównała tłumaczenie z oryginałem. </p><p style="text-align: justify;">Kolejna wada „Skandynawskiego lata” to niestaranne notki o autorach. By nie przynudzać, napiszę tylko, że powieść Laxnessa nosi tytuł <a href="https://koczowniczkablog.blogspot.com/2017/01/duszpasterstwo-koo-lodowca-halldor.html">„Duszpasterstwo koło Lodowca”</a>, a nie, jak twierdzą twórcy książki, „Chrześcijaństwo koło lodowca”. Owszem, duszpasterstwo i chrześcijaństwo to podobne słowa, jednak redaktor nie ma prawa ich mylić. </p><div style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidZg-idW_Kq94c51Tg_9G0noopHPRHS-NfAgD_0-4NxDUn2m3DbQ4icLHU51ewFqM2K0mEa5AuLBPBMdo4SDM74famGfMMrBwboaqoTWCYh2z-cAcVKCe-FE_wiBTt0kmHpNWMXBu5DYisUE758xtpFLO2hWvcMqkpzMUeX9eqqVicD00ekfaYchE9/s3149/Skandynawskie%20lato.jpg"><img border="0" data-original-height="1505" data-original-width="3149" height="153" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidZg-idW_Kq94c51Tg_9G0noopHPRHS-NfAgD_0-4NxDUn2m3DbQ4icLHU51ewFqM2K0mEa5AuLBPBMdo4SDM74famGfMMrBwboaqoTWCYh2z-cAcVKCe-FE_wiBTt0kmHpNWMXBu5DYisUE758xtpFLO2hWvcMqkpzMUeX9eqqVicD00ekfaYchE9/s320/Skandynawskie%20lato.jpg" width="320" /></a></div><p style="text-align: justify;">Koniec końców tylko pięć tekstów – „Letnie marzenie”, „Filar”, „Szczeliny powietrza”, „Babie lato” i „BeSafe” – uznałam za ciekawe. Narratorką tego pierwszego jest kobieta, której w dzieciństwie nie dane było wyjechać na kolonie. Po upływie kilkudziesięciu lat nadal ją to boli. W żadnym z opowiadań wieś nie została odmalowana tak kusząco, tak czarownie jak właśnie w tym, będącym jedynie opisem wyobrażeń nieszczęśliwego dziecka. W „Filarze” obserwujemy mężczyznę, który z uporem uczy syna pływać. Ojciec ten uchodzi za niezłomnego, za opokę rodziny, tymczasem wydarza się coś, co zbija go z nóg. „Szczeliny powietrza” to obrazek z życia dwóch przyjaciółek, lekarki i pisarki. Od młodości celebrowały lato, nocując na bezludnej wyspie, i na starość ani myślą zrezygnować z tego zwyczaju. Zawsze był to dla nich spokojny, piękny czas, jednak teraz piknik przebiega inaczej niż zwykle. Pojawia się intruz, zostają ujawnione mroczne tajemnice z przeszłości. W „Babim lecie” autorka z niezwykłą subtelnością ukazuje narodziny nieporozumienia oraz ból starszego mężczyzny, który uwierzył, że pokochała go młoda dziewczyna. A w „BeSafe” widzimy rodzinę z małym dzieckiem. Mąż wybiera się do pracy – i tyle, przed rozpoczęciem lektury lepiej nic więcej nie wiedzieć, bo tylko w tym wypadku poczujemy się tak, jakbyśmy dostali młotem w głowę. Autor po mistrzowsku buduje napięcie i przeraża czytelnika.</p><p></p><div style="text-align: justify;">Pięć dobrych opowiadań to jednak za mało, by zrównoważyć wady antologii i uznać ją za wartościową. Podsumowując – nie polecam. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">„Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato”, antologia pod redakcją Justyny Czechowskiej, Wielka Litera, 2022</div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-75639176741212685502024-03-02T20:17:00.002+01:002024-03-02T21:58:34.584+01:00„Nad czarną wodą” Halina Górska. Stara powieść o biednych dzieciach z Powiśla<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgraDa3SbR7mNDhlcK2sr1_FB9CSAiIKzqtTzAI76DWBw4rEAkZN9YR0Yy9NW-vL911Uki0UGsCG9yoasrt1p69Q1TIZ0r-soLhJN13WqefGE74dYKDwDeuu6iJQGVF9KasILNB10Ysjf6ltSwTSpuOOJ_Mq4UpImMYAxJlGa5HzbIoNBde_pE-sOot/s361/Halina%20G%C3%B3rska%20Nad%20czarn%C4%85%20wod%C4%85.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="361" data-original-width="254" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgraDa3SbR7mNDhlcK2sr1_FB9CSAiIKzqtTzAI76DWBw4rEAkZN9YR0Yy9NW-vL911Uki0UGsCG9yoasrt1p69Q1TIZ0r-soLhJN13WqefGE74dYKDwDeuu6iJQGVF9KasILNB10Ysjf6ltSwTSpuOOJ_Mq4UpImMYAxJlGa5HzbIoNBde_pE-sOot/w141-h200/Halina%20G%C3%B3rska%20Nad%20czarn%C4%85%20wod%C4%85.jpg" width="141" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;">„Nad czarną wodą” to stara powieść napisana przez Halinę Górską i opowiadająca o dzieciach z Powiśla, spędzających wolny czas w świetlicy, którą samodzielnie sprzątają, remontują i którą lubią o wiele bardziej niż własne domy. I nic w tym dziwnego, bo te domy często są nędzne, ciasne, pełne przemocy. Jeden z głównych bohaterów, Jacek, jest bity przez ojca alkoholika. Inny mieszka u ciotki i nieraz musi siedzieć na mrozie i czekać, aż agresywny wuj wytrzeźwieje. Dla takich dzieci jak oni świetlica wydaje się cudem. Mogą w niej odrabiać lekcje, czytać książki, dostają nawet posiłek, toteż dbają o nią ze wszystkich sił. <span><a name='more'></a></span></div><p></p><div><div style="text-align: justify;">Narratorką jest Krysia, ni to starsza koleżanka, ni opiekunka tych dzieci. Wraz z kilkoma chłopcami zakłada ona Zakon Błękitnych Rycerzy, którego zadaniem jest szukanie Prawdy, wyzwolenie w sobie Człowieka i walczenie o nowe Jutro ziemi (takimi właśnie słowami zostało to określone w powieści). Krysia nie opowiada o swoich sprawach prywatnych, ale wyłącznie o tym, co jest związane ze świetlicą, czyli o tak emocjonujących wydarzeniach jak robienie porządków w szafie, zbieranie pieniędzy na sztandar, wizyta pań z kółka dobroczynnego czy zdobywanie nowych klamek. Niemal każda z przygód zostaje przez narratorkę wzbogacona morałami oraz pouczeniami. Dowiadujemy się więc, że „Nie doda chwały swej ojczyźnie ten, który podczas wojny rabuje dla niej dzieła sztuki obcych ludów” (s. 39), że „W każdym sercu ludzkim śpią rzeczy wzniosłe i niskie, piękne i brzydkie, złe i dobre, i od nas samych zależy, które potrafimy obudzić” (s. 99), że często ten, kto dogryza innym, czuje się nieszczęśliwy. Ojciec Jacka upija się i znęca nad rodziną nie dlatego, że ma podły charakter, ale po prostu nie radzi sobie z upokorzeniem wynikającym z bezrobocia. Szewc nie współczuje sierotom z przytułku, bo kiedy na początku wojny Kozacy spalili jego dom, a syn umierał z głodu, nikt nie pospieszył z pomocą. Pawełek zaś chuligani tylko dlatego, że nie ma spokojnego domu ani ciepłych butów. „Może miał myśli złe, niesprawiedliwe, mściwe? Ale czyż był naprawdę winny? Dziurawe buty, moi kochani, gdybyście wiedzieli, ile one rzeczy tłumaczą...” (s. 33). </div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div>Po lekturze zajrzałam do internetu i natrafiłam na informację, jakoby w „Nad czarną wodą” występował bohater nieheteronormatywny. I zdumiałam się wielce, bo ja żadnej takiej postaci nie zauważyłam. Owszem, jeden z chłopców wyznaje, że kocha kolegę i chciałby przebywać z nim sam na sam, ale moim zdaniem te słowa są całkiem niewinne. Ot, nastolatek, jeszcze za młody, by interesować się dziewczynami, czuje fascynację kolegą. A że używa słowa kocham? Każdy, kto czyta starszą literaturę, wie, że kilkadziesiąt lat temu słowo to często znaczyło tyle, co teraz lubić, i absolutnie nie miało tak jednoznacznej wymowy jak dziś. Chłopak ma naście lat, zafascynowany jest kolegą, to całkiem normalny etap w rozwoju. Zresztą gdyby naprawdę był gejem, to przecież nie przyznawałby się do tego ot tak po prostu, tylko głęboko to odkrycie ukrywał.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><div>W „Nad czarną wodą” jest bardzo dużo patosu i pouczeń w rodzaju „Jeśli któryś z was ma choć jeden grosz, niech odda go Ojczyźnie” (s. 106). To może drażnić. Ale trzeba docenić, że autorka pokazuje, jak niesamowita, okrutna bieda panowała tuż po ukończeniu Wielkiej Wojny i jak źle żyło się dzieciom, które nie miały mądrych ani dobrze sytuowanych rodziców. W książce pojawia się wiele przykładów nędzy małych warszawiaków. Widzimy chociażby, jak źle były karmione sieroty z przytułku – dostawały na obiad ryż z marchwią, a o chlebie, mleku, ziemniakach czy mięsie mogły tylko pomarzyć. Wśród bohaterek znajduje się czteroletnia dziewczynka, bita i wysyłana na ulicę, by handlowała sacharyną (w owym czasie cukier był trudno dostępny i herbatę słodziło się właśnie sacharyną). Autorka ukazuje głód, przemoc fizyczną i psychiczną; świat, w którym poruszają się młodzi bohaterowie, jest bardzo gorzki. </div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsliZxJzAi7AVUR5w5LTT0pGAVsjRcNoxq6qr6t4HkbOtepW9WhnWaqOsJdk7IaxCem8t-sUJitLp0J4egxiOD7L3VkIw3ZF4Tl6dmHYrR2V2RMrUgwpaoIx6OFkEoHA8Uv1JRsWFjSGnHFwd6mYtpbkuGTholyqiFevpCH-xx1U9T2jcHx3em9Afg/s1769/Nad%20czarn%C4%85%20wod%C4%85%20G%C3%B3ska.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1685" data-original-width="1769" height="305" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsliZxJzAi7AVUR5w5LTT0pGAVsjRcNoxq6qr6t4HkbOtepW9WhnWaqOsJdk7IaxCem8t-sUJitLp0J4egxiOD7L3VkIw3ZF4Tl6dmHYrR2V2RMrUgwpaoIx6OFkEoHA8Uv1JRsWFjSGnHFwd6mYtpbkuGTholyqiFevpCH-xx1U9T2jcHx3em9Afg/s320/Nad%20czarn%C4%85%20wod%C4%85%20G%C3%B3ska.jpg" width="320" /></a></div><div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsliZxJzAi7AVUR5w5LTT0pGAVsjRcNoxq6qr6t4HkbOtepW9WhnWaqOsJdk7IaxCem8t-sUJitLp0J4egxiOD7L3VkIw3ZF4Tl6dmHYrR2V2RMrUgwpaoIx6OFkEoHA8Uv1JRsWFjSGnHFwd6mYtpbkuGTholyqiFevpCH-xx1U9T2jcHx3em9Afg/s1769/Nad%20czarn%C4%85%20wod%C4%85%20G%C3%B3ska.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"></a></div></div><div>Halina Górska, „Nad czarną wodą”, Nasza Księgarnia, 1985 </div><div><br /></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-62623597970774947252024-02-25T10:47:00.001+01:002024-02-25T11:29:24.805+01:00„Lód” Ulla-Lena Lundberg. Piękna książka w niechlujnym przekładzie Justyny Czechowskiej<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXg_hvCtpGqZEe1ZtsAhyWuaSwNHYDJaeBJO60iPIHlwmGeEZ0tUj1tspzfZ71k1sFJghTCoFQx-Q32Ll2MV0ZX1YZzHkbon290otT3kMgyMPpkQinnWoIMRHnGoDPigMonlPsz8giPP_tetSUO22YEmGAi3rTW-1WAXcrWJrs45ifiJEU-muDxA/s330/Ulla-Lena%20Lundberg%20L%C3%B3d.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="330" data-original-width="234" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXg_hvCtpGqZEe1ZtsAhyWuaSwNHYDJaeBJO60iPIHlwmGeEZ0tUj1tspzfZ71k1sFJghTCoFQx-Q32Ll2MV0ZX1YZzHkbon290otT3kMgyMPpkQinnWoIMRHnGoDPigMonlPsz8giPP_tetSUO22YEmGAi3rTW-1WAXcrWJrs45ifiJEU-muDxA/w142-h200/Ulla-Lena%20Lundberg%20L%C3%B3d.jpg" width="142" /></a></div><p style="text-align: justify;">Akcja „Lodu” Ully-Leny Lundberg została osadzona w niezwykłym miejscu, bo na Wyspach Alandzkich, które w powieści noszą nazwę Örlandia. Na jedną z wysepek tego archipelagu, ważniejszą od innych, bo kościelną, przypływa pastor Petter Kummel wraz z żoną Moną i malutką córeczką Sanną. Odprawia nabożeństwa, urządza się, poznaje tubylców i ich problemy i nie wiadomo kiedy zakochuje się w swojej nowej parafii, bo chociaż tutejszy klimat jest bezlitosny, to jednak ludzie cechują się wyjątkową życzliwością. Pettera cieszy też to, że dostaje do dyspozycji pole, dwie krowy, dwie owce, dwie małe wysepki do pasienia bydła i oborę, dzięki czemu jego rodzinie nie zabraknie ziemniaków ani mleka. W Polsce mówi się, że „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”, tymczasem na Örlandii jest inaczej – pastor otrzymuje niezbyt wysoką pensję, a parafianie nie rozpieszczają go żadnymi prezentami, ba, ciągle odwiedzają plebanię, a ponieważ przybywają z daleka, Mona czuje się w obowiązku poczęstować ich przynajmniej drożdżówką i gorącą kawą. W efekcie szynka, która miała starczyć na kilka dni, często znika już po godzinie. Dodatkowym utrapieniem są krewni Pettera, lubiący przyjeżdżać tu na wakacje. Podczas gdy oni wypoczywają, Mona uwija się całymi dniami i nie może niczego zaoszczędzić. </p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Akcja rozgrywa się w ciągu około trzech lat. Autorka drobiazgowo opisuje przyjazd na wyspę, zawieranie znajomości, odprawianie nabożeństw, wizytę w Turku, egzamin w Helsinkach, kontakty pomiędzy małżonkami, dzień, w którym zostało poczęte ich drugie dziecko, dzień, w którym owo dziecko się urodziło, sztorm oraz wiele innych wydarzeń, układających się na życie może niezbyt efektowne, ale dla bohaterów piękne i ważne. Małżonkowie potrafią się nim cieszyć i właściwie mają tylko jedno zmartwienie: by inny duchowny, mający większe kwalifikacje, nie wygryzł Pettera z Örlandii. Do opisów codzienności Ulla-Lena Lundberg dołącza wspomnienia z dzieciństwa pastora oraz wspomnienia wojenne, które wtedy (akcja toczy się tuż po drugiej wojnie światowej) były jeszcze bardzo intensywne. Akurat Petter nie może się poszczycić żadnymi bohaterskimi czynami, bo ze względu na przebytą kiedyś gruźlicę nie wysłano go na front. O wiele więcej mają do powiedzenia inni mieszkańcy archipelagu, chociażby córka fińskiego generała, która uciekła z ZSRR. Ocaliła życie, ale zapłaciła straszną cenę – w Finlandii nie może pracować jako lekarka, jest tu tylko położną, poza tym za żelazną kurtyną został jej syn, o którym nie ma żadnych wieści.</p><p style="text-align: justify;">W powieści nie brakuje opisów tamtejszej przyrody, w tym tytułowego lodu, przez sporą część roku skuwającego przestrzeń pomiędzy wysepkami i stanowiącego swoistą podłogę, po której mieszkańcy przemieszczają się na saniach, łyżwach, a nawet na rowerach. Ale ten lód może też być śmiertelną pułapką, bo w niektórych miejscach jest bardzo cienki i łatwo się łamie. Stali mieszkańcy archipelagu nie wychodzą z domu bez solidnego noża lub szpikulca, nowi często nie umieją docenić niebezpieczeństwa i zapominają o środkach ostrożności. O tym, jak groźny jest lód, najlepiej wie rozwoziciel poczty, żyjący w nieustannym strachu, świadomy, że każda wyprawa na sąsiednie wyspy może być tą ostatnią. Od nieustającego strachu zaczyna mu się mącić w głowie. </p><p style="text-align: justify;">Podsumowując, „Lód” jest piękną książką o urządzaniu się w nowym miejscu, o miłości do rodziny, o pracy duszpasterskiej, żałobie, potędze żywiołów, ale przede wszystkim o Wyspach Alandzkich. Dużo w tej powieści szczegółów obyczajowych i kolorytu lokalnego. Oczywiście aby ją docenić, trzeba lubić powolną akcję i opisy zwyczajnej codzienności. Bohaterem jest pastor, ale to nie znaczy, że tylko wierzące osoby będą umiały wczuć się w losy jego rodziny. Ja w żadne bogi nie wierzę, a mimo to czytałam książkę z ciekawością, a pod koniec ze ściśniętym sercem, bo w pewnym momencie sielankowy nastrój zostaje przełamany, robi się groźnie i rozdzierająco smutno. </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAVPPEasAS7yn84q3WLECj9yePdmwB1GSXEiHd93NesCqdJepFU4PuYJNSZHT9aBp2KAv9tRj_pq5gcC8gR9fCLBi9Xu7deguaU3kjD16pnZnlRYeIqTq9eIf61Bs6ZVthxq6NoXfcnb-UeMmM_XoK4YPFzkwRYydQx3OhgTt1dKxeTsSQE2i2wGtb/s3185/t%C5%82umaczy%20Justyna%20Czechowska%20(1).jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="561" data-original-width="3185" height="56" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAVPPEasAS7yn84q3WLECj9yePdmwB1GSXEiHd93NesCqdJepFU4PuYJNSZHT9aBp2KAv9tRj_pq5gcC8gR9fCLBi9Xu7deguaU3kjD16pnZnlRYeIqTq9eIf61Bs6ZVthxq6NoXfcnb-UeMmM_XoK4YPFzkwRYydQx3OhgTt1dKxeTsSQE2i2wGtb/s320/t%C5%82umaczy%20Justyna%20Czechowska%20(1).jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Może ci, co chwalą tłumaczkę, wytłumaczyliby mi, co to znaczy, że powolność nadrabia drogi? </td></tr></tbody></table><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRXI5N-UEjjayWYb3ZT5MenfbJ3SKtsLPbX2cB4H1Pef0u3K7b4EzbLbCTWmMZi0ZvQY98qzgHtuotCXVtIpGjNFdqARv87nJSCtCtbb4VStpENC919H607TRWsY9cDo7ArqOO_9hDxkNPsqHkeKUZvvnzcfADXgg2Gl6JEThvFvaTZI7exlRcGogg/s3181/t%C5%82umaczy%20Justyna%20Czechowska%20(2).jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1013" data-original-width="3181" height="102" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRXI5N-UEjjayWYb3ZT5MenfbJ3SKtsLPbX2cB4H1Pef0u3K7b4EzbLbCTWmMZi0ZvQY98qzgHtuotCXVtIpGjNFdqARv87nJSCtCtbb4VStpENC919H607TRWsY9cDo7ArqOO_9hDxkNPsqHkeKUZvvnzcfADXgg2Gl6JEThvFvaTZI7exlRcGogg/s320/t%C5%82umaczy%20Justyna%20Czechowska%20(2).jpg" width="320" /></a></div><p style="text-align: justify;">Niestety polska wersja powieści ma wielką wadę, a mianowicie została niechlujnie przełożona. Mnóstwo w niej kulawych zdań, błędów gramatycznych i wszelkich innych. Ponieważ niektórzy tłumacze okazują niezadowolenie, jeśli krytykuje się ich pracę bez podania konkretów, wypiszę kilka kwiatków – a wcale nie są to jedyne, które zauważyłam.</p><p></p><blockquote style="text-align: justify;"> – „Idą w stronę plebanii, dwóch bezceremonialnych mężczyzn, bez pośpiechu, ale są tak młodzi, że nawet ich powolność nadrabia drogi” (s. 90) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „W naszym luterańskim kościele mają być też żona i dzieci, umeblowanie, które go uwiązują i zabierają mu czas” (s. 10)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „W tej samej chwili nad zmartwieniem przemyka szybki jak strzała nawias, w którym wcale nie jest niezadowolony z tego, że Petter nie dostał wyróżnienia” (s. 243)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Duszka się ocieliła, zamierzają ją zatrzymać, a Rubinka byczka, który przez lato podrośnie, a jesienią pójdzie na rzeź – pieniądze do kasy i trochę mięsa” (s. 103)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Cała Finlandia woła o własny dom, a ten żeglował i teraz osiadł na skraju Bałtyku” (s. 20).</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Kiedy człowiek żyje tak daleko jak my, samo przez się rozumie, że jesteśmy na ostatnim miejscu listy dostaw” (s. 64)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Dopóki Sanna siedzi przy stole, wystarczy, że Petter opowie o ślubie i przekaże Monie srebrną ozdobę. Ona twierdzi, że to niepotrzebny wydatek; a Sannie drobiazgi i przesłane prezenty” (s. 245)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Pastorowi przyszło go głowy, że śmieją się do nieprzytomności, a potem już tylko nieprzytomności” (s. 290)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „smutek staje się być nieograniczony” (s. 377)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Trzeba wrócić do domu za widoku” (s. 379)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Człowiek często chodzi o własnych nogach aż do śmierci, ale wtedy koniec” (s. 262)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Drzemią, ale śpią płytko” (s. 253)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „To tędy rozładuwują pocztowe worki” (s. 176)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „W kościele jest całkowicie cicho, ale słychać przyjazny szum” (s. 48)</blockquote><p></p><blockquote style="text-align: justify;"> – „gdy podpływają do brzegu i zeskakują na pomost w białych spodniach żeglarskich, żeby zacumować” (s. 104)</blockquote><p></p><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Jego głos jest radosny i świadomy, że ma z nim kontakt, kiedy odprawia wyznanie grzechu”(s. 46) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Mężczyźni są czarni pod zmarzniętymi głowami, dopiero po drugiej stronie furtki zakładają czapki” (s. 379)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Cierniem w jej boku było to, że (...)” (s. 311) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „jej twarz jest cała od łez” (s. 52) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „trzeba wypróbować swoich sił” (s. 66) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– na str. 333 pisząc o dwóch mężczyznach, tłumaczka używa zaimka „oboje” </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „dwoje przybyłych pastorów i kantor” (s. 372) – tutaj dodam, że ci pastorowie to mężczyźni</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „kroki, które idą szybko i ciężko, jakby niosły martwego” (s. 332)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „zniknie z polem widzenia” (s. 142)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Stoją na skraju nowego życia we własnej plebanii” (s. 15) – tu chodzi o to, że otrzymali plebanię i zaczynają nowe życie, powinni więc stać na progu, a nie na skraju</blockquote><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Pacjenci najróżniejszego rodzaju pokazują zabliźnione rany i złamane ręce, po których nie widać, że coś z nimi było nie tak” (s. 307) </blockquote><p></p><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „goli się z mozołem, oczywiście się zacina i musi zatrzymać krwotok gazetą” (s. 233) – przy drobnym skaleczeniu powstaje krwawienie, a nie krwotok </blockquote><p style="text-align: justify;">Tłumaczka ma jeszcze taki zwyczaj, że w dłuższych zdaniach nieraz odmienia przez przypadki tylko początkowe wyrazy, resztę czy to z lenistwa, czy z innego powodu pozostawia nieodmienioną, tak jak tutaj: </p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Jest już wyposażony, w kilka godzin pastorowej udało się zadomowić przestrzeń, jedyne, czego brakuje, to przyzwoity zapach jedzenia” (s. 21) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Ale nie uczył się angielskiego, opanował tylko fiński i niemiecki, trochę francuskiego i łaciny, ponadto starożytna greka i hebrajski” (s. 264)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Pół dnia zajmuje obejrzenie wyspy kościelnej, gór za zachodzie, ich dziewiczy taniec i pradawne kryjówki przed piratami i Rosjanami, świeże wykopaliska z epoki brązu i dla kontrastu niedawne rozminowanie po wojnie kontynuacyjnej” (s. 105) </blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Opowiada o przebiegu wypadku, rower, ubrania na lodzie, poszukiwania przy rynnie po parowcu” (s. 349)</blockquote><p></p><p></p><blockquote style="text-align: justify;">– „Lekarz musi zbadać przyczynę zgonu, utonięcie i hipotermia” (s. 262)</blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Do tego dochodzą błędy ortograficzne: „nie widzi nic poza wąską stróżką światła” (s. 321), „idealnie uważony podpiwek” (s. 273), „Acha” (s. 222), „Z modlitewnikiem i biblią w dłoni wychodzi na kościół” (s. 49), „nauczył się niedowierzać odmianie” (s. 220), „czółki obejmują czaszkę i ją ściskają” (s. 233). W<span style="text-align: left;"> posłowiu Justyna Czechowska, bo to ona jest ową niestaranną tłumaczką, kokieteryjnie stwierdza: „Mam nadzieję, że pod żadnym względem nie wyrządziłam powieści <i>Lód</i> krzywdy” (s. 412). A ja sądzę, że słowo krzywda jest zbyt słabe na określenie ogromu usterek szpecących tę książkę... </span></p><p>Moja ocena: dla autorki <b>5/6</b>, dla tłumaczki <b>1/6</b>.</p>---<br />Ulla-Lena Lundberg, „Lód”, przeł. Justyna Czechowska, Marpress, 2022<div><br /></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-88777397905355680022024-02-17T19:45:00.001+01:002024-02-17T19:45:39.664+01:00„Córka księdza” Marta Glanc<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiusGPZjF8WIz60zZZRq9_ywIp_EgCjC2ayp021J4RDB3fDx8UvP9TaWdjISqQC01IP43j782KY5GIUTKz5dntv2gf9PnCuyYf2NlJDjGteyHX8FQR-fcVywNHa5snWjxLEXQ_3-gkSi1wUnLWtiAa34DM6FsRtawOubfvJqEuclscs5ijLqfYsTSbO/s2421/Marta%20Glanc%20C%C3%B3rka%20ksi%C4%99dza.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="2421" data-original-width="1571" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiusGPZjF8WIz60zZZRq9_ywIp_EgCjC2ayp021J4RDB3fDx8UvP9TaWdjISqQC01IP43j782KY5GIUTKz5dntv2gf9PnCuyYf2NlJDjGteyHX8FQR-fcVywNHa5snWjxLEXQ_3-gkSi1wUnLWtiAa34DM6FsRtawOubfvJqEuclscs5ijLqfYsTSbO/w130-h200/Marta%20Glanc%20C%C3%B3rka%20ksi%C4%99dza.jpg" width="130" /></a></div><p style="text-align: justify;">Marta Glanc, autorka reportażu „Córka księdza”, jest, jak wskazuje tytuł, córką księdza. Ale jak to możliwe, skoro polskich księży obowiązuje celibat? Cóż, tylko naiwniacy wierzą, że duchowni powstrzymują się od życia seksualnego. „Plebanie to miejsca, gdzie nocują dzieci księży, więzione są ich ofiary, organizowane są orgie”[1]. Tak więc i autorka niejeden raz spała na plebanii, ponadto była zapraszana przez ojca na wakacje, do kina, restauracji – ale zawsze musiała zwracać się do niego per wujku, a do jego rodziców przez pan i pani, co psuło jej całą przyjemność ze spotkań. Przez wiele lat godziła się ze swoim losem, bo wiadomo, dziecko różne dziwne sytuacje uznaje za naturalne, i dopiero kiedy dorosła, zaczęła się buntować. Dziś ma trzydzieści kilka lat, nie utrzymuje kontaktów z ojcem i próbuje odzyskać zniszczone zdrowie psychiczne, chodząc na psychoterapię. Za którą płaci z własnej kieszeni. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Wielu polskich księży ma kochanki i dzieci. Kościół to akceptuje, o ile tylko jurny duszpasterz potrafi utrzymywać swoje wybryki w tajemnicy. A jeśli ktoś je nagłośni, to też nic wielkiego się nie dzieje – winowajca przenoszony jest do innej parafii i po sprawie. Kościół nie interesuje się tym niechcianym potomstwem, ich cierpieniem psychicznym, nieuregulowaną sytuacją prawną. Duchowni nie przyznają się publicznie do ojcostwa, ale jeśli mają jakieś resztki przyzwoitości, utrzymują po cichu kontakt z dzieckiem i pomagają mu finansowo. Tak właśnie zachowywał się ojciec Marty Glanc. Kupował jej ubrania, finansował studia. Obdarowywał żywnością, którą dostawał od parafianek. Ale nie pozwalał, by nazywała go tatą. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both;">Autorka dużo pisze o swoich zaburzeniach lękowych, o tym, że czuła się niechciana, zawstydzona, wyobcowana. Czytając te wynurzenia, z niechęcią myślałam o nieodpowiedzialności jej rodziców, o ojcu, który spłodził dziecko, nie mając mu nic do zaoferowania, i o matce, która nie pomyślała, jakie konsekwencje może przynieść seks z facetem w czarnej sukience. Jakież więc było potem moje zdziwienie, kiedy przejrzałam wywiady i dowiedziałam się, jak na tę sprawę patrzy Marta Glanc! Otóż ręce jej opadają, gdy słyszy, że i matka jest winna. Według niej kobiety romansujące z księżmi nie powinny być obwiniane, bo przecież one nie są w celibacie. </div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;">Tylko co z tego, że matka autorki nie ślubowała celibatu? W jaki sposób to zmniejsza jej wkład w nieszczęście córki? A nie był to jedyny błąd, jaki popełniła. Moim zdaniem potem też dolewała oliwy do ognia, na którym spaliło się zdrowie psychiczne jej córki. Pozwalała wyjeżdżać jej z ojcem na wakacje, a podczas tych wyjazdów wrażliwa dziewczynka cierpiała katusze, widząc, że jest dla taty powodem wstydu, że dziadkowie traktują ją jak obcą. Wydaje mi się, że żadna rozsądna matka nie wysyłałaby dziecka w miejsce, gdzie doznaje ono mnóstwa przykrości. I jeszcze taki drobiazg: autorka wyznaje, że w czasie studiów próbowała popełnić samobójstwo. Rzekomo połknęła tyle tabletek nasennych, że przez trzy dni nie dała rady wstać. A mama przez te trzy długie dni nie wezwała żadnego lekarza. Nie wyobrażam sobie, by patrzeć na bliską osobę znajdującą się w tak ciężkim stanie i nie szukać pomocy. Ja rozumiem, że autorka kocha matkę i wybacza jej błędy (bo kto ich nie robi?), ale można było to uczciwie napisać, zamiast wmawiać czytelnikowi, że mama jest cudowna, a tylko ojciec zły. W wywiadzie nazwała nawet tego ojca oprawcą i przyznam, że nie rozumiem dlaczego, bo owszem, on był skąpy, wredny, ale przemocy fizycznej jednak nie stosował. </div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;">Nazwisko księdza w książce nie pada, ale podane jest jego imię, a także nazwa parafii, w której był proboszczem, wystarczy więc minuta, by znaleźć to nazwisko przez Google. </div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;">Podsumowując, jest to warta uwagi książka o hipokryzji Kościoła, zawierająca wiele opisów cierpienia skrzywdzonego dziecka. Widzimy autorkę jako małą dziewczynkę, odkrywającą, że jest dla swego taty i jego zwierzchników wstydliwą tajemnicą, a potem widzimy ją jako dorosłą kobietę, która zaczyna rozumieć, że to Kościół powinien się wstydzić, a nie ona. Obserwujemy, jak szuka spokoju, sprawiedliwości, jak chcąc zwrócić uwagę na sytuację takich dzieci jak ona, pisze list do prymasa Polski, a także do papieża. Prymas odpowiedział (w reportażu znajduje się ta odpowiedź), a papież nie. </div></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiBdY9WP46U-XuPjgYf192yWebv2BFSsKyJXvlMADfkipKSBPkCVxyHH3g3iT8fMTmSGPcHO-Rj_L2zwYNTNgBiecznvilJw07cK3gbPemLUR7rmC5k7aMwSpubjkdRxYLvuVzUClToaBwTXQQWLmapV7nTj-r6sHD5FhpYqjZDDXkZfbeH2hEFKP_/s2825/Marta%20Glanc%20C%C3%B3rka%20ksi%C4%99dza.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1739" data-original-width="2825" height="123" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiBdY9WP46U-XuPjgYf192yWebv2BFSsKyJXvlMADfkipKSBPkCVxyHH3g3iT8fMTmSGPcHO-Rj_L2zwYNTNgBiecznvilJw07cK3gbPemLUR7rmC5k7aMwSpubjkdRxYLvuVzUClToaBwTXQQWLmapV7nTj-r6sHD5FhpYqjZDDXkZfbeH2hEFKP_/w200-h123/Marta%20Glanc%20C%C3%B3rka%20ksi%C4%99dza.jpg" width="200" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><u>Kilka cytatów: </u></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><blockquote>„Gdy jestem już starsza, domaga się SMS-ów, w których pisałabym, że go kocham. (...) Czasami chciałam wierzyć, że naprawdę go kocham, ale nigdy mi się nie udało samej siebie do tego przekonać. Zawsze czułam wewnętrzny opór. Po ponad rocznej terapii przyznaję sama przed sobą, że ojciec budzi we mnie niechęć, a nawet wstręt. Nie lubię, jak na mnie patrzy, jak mnie dotyka: przytula czy zbliża się, żeby go pocałować w policzek”[2]. </blockquote></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><blockquote>„Przez jakiś czas podejrzewałam nawet, że ojciec mógł mnie molestować, gdy byłam mała. Próbowałam tak sobie tłumaczyć te dziwne i trudne uczucia, które we mnie wzbudza. Czasami nawet śniło mi się, że zachowuje się wobec mnie niestosownie”[3]. </blockquote></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><blockquote>„Moim zdaniem celibat w Kościele jest po pierwsze głupotą, a po drugie fikcją. Jestem tego najlepszym przykładem”[4]. </blockquote></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">---</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[1] Marta Glanc, „Córka księdza”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023, s. 179.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[2] Tamże, s. 52.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[3] Tamże, s. 56.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[4] Tamże, s. 55.</div></div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-15783150640501063662024-02-12T15:29:00.001+01:002024-02-12T15:29:55.094+01:00„Kornik” Layla Martinez<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgcNvdHasioAump8pNO90sJ6iMTxJt2Ei8OEj1v3DsFsytU9e_QqCtBq8lpfZ50MmLX0l7i11XHtZ2F7FB9_FiuS5dWej_jwLcM9hWiLACaW_gXqVwfW9NZc_vZQB-dVtWuGP256aB24EFz2pcttng6BRfEHjc0gf1h2gFFsjvoEj6SYwo3IWIBn47/s893/Kornik%20Layla%20Martinez.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="893" data-original-width="600" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgcNvdHasioAump8pNO90sJ6iMTxJt2Ei8OEj1v3DsFsytU9e_QqCtBq8lpfZ50MmLX0l7i11XHtZ2F7FB9_FiuS5dWej_jwLcM9hWiLACaW_gXqVwfW9NZc_vZQB-dVtWuGP256aB24EFz2pcttng6BRfEHjc0gf1h2gFFsjvoEj6SYwo3IWIBn47/w134-h200/Kornik%20Layla%20Martinez.jpg" width="134" /></a></div><div><br /></div><div style="text-align: justify;">„Kornik” Layli Martinez, czyli najnowsza książka wydana w Serii z Żurawiem, okazała się, ku memu zdumieniu, rasową powieścią grozy. Jest tu niewyjaśniona zagadka, bo w okolicy doszło do kilku zaginięć osób płci męskiej, jest złowieszcza, duszna atmosfera. Są istoty nie z tego świata, gnieżdżące się w szufladach albo też stukające do drzwi, i te elementy fantastyczne przenikają się z realistycznymi. I wreszcie spora część akcji toczy się w nawiedzonym domostwie, położonym na uboczu wsi i omijanym przez sąsiadów. Dom ten, według słów mieszkających w nim babci i wnuczki, rzuca się na ludzi i wykręca im flaki. Najgorsze wrażenie wywiera stojąca na piętrze szafa, często wygłodniała i rozwścieczona. Wieje z niej lodowate powietrze, dobiegają uderzenia i rozpaczliwe płacze albo krzyki. Kiedy kobiety słyszą te odgłosy, czują się tak, jakby wyprano im mózgi, jakby tuż obok przejeżdżał pociąg. </div><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">Siedziba bohaterek jest więc przerażająca, nikt nie chciałby w takiej mieszkać. Ale one jakoś przywykły do koszmaru i w przeciwieństwie do postaci z innych powieści grozy, nie próbują od niego uciec. Znają dwa sposoby, by uspokoić rozsierdzony dom: „pomodlić się do świętych albo dać mu to, czego chce”[1]. Poza tym ani ruszające się meble, ani duchy nie wzbudzają w nich tak mocnego gniewu jak żywi mieszkańcy wioski. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">Narrację prowadzą na przemian babcia i wnuczka, co jest o tyle ciekawe, że obie sprawiają wrażenie dziwnych i niejednoznacznych. Obie coś ukrywają, o niektórych wydarzeniach opowiadają bardzo enigmatycznie (na przykład o tym, co wiedzą o zaginionym dziecku), niekiedy jedna podważa prawdomówność drugiej. Rzucają też niepokojące uwagi – wnuczce raz się wymyka, że trzymają wielkie kadzie, „no bo kto wie kiedy takie naczynie do którego mieści się ludzkie ciało może się przydać”[2], innym zaś razem, że nie ma co liczyć na pomoc z zaświatów, same muszą zająć się nieszczęściem, które zamieszkało we wsi. Takie wzmianki potęgują mroczną atmosferę, bo niby do czego im te kadzie? I jak zamierzają zaprowadzić porządek we wsi, skoro nikt się z nimi nie liczy?... </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">Kiedy wnuczka jest narratorką, w tekście pojawiają się błędy interpunkcyjne (zamierzone!), dosadne słowa, brzydkie określenia na babcię i sąsiadów. Widać, że dziewczynę przepełnia bunt i nienawiść. Co zresztą łatwo zrozumieć. Marzyła, że wyjedzie do Madrytu na studia, a ponieważ nie mogła liczyć na żadne wsparcie finansowe, postanowiła znaleźć pracę. Tylko jaką? „Tutaj nie ma nic do roboty, można zbierać winogrona przez kilka tygodni albo myć dupę jakiemuś starcowi, dopóki nie umrze lub nie trafi do domu opieki”[3]. Nieoczekiwanie miejscowi bogacze zatrudnili ją jako służącą, ale nie skończyło się to dobrze. Teraz wie, że nie dostanie drugiej szansy, że wszyscy wokół ją obmawiają, demonizują, a na domiar złego znalazła się na celowniku dziennikarskich hien. Nie ma już przed nią innej przyszłości jak egzystencja w towarzystwie zwariowanej babki i trupów. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">Opowieść starszej z narratorek jest poprawna językowo i bardziej powściągliwa. Seniorka kreuje się na pogodzoną z losem, rozsądną, dysponującą wiedzą w rodzaju: tego domu się nie opuszcza, a kto odejdzie, szybko wróci... Nie trzeba pracować dla bogaczy... Wciąż modli się do świętych o ukaranie tej czy tamtej osoby, stawia zmarłym kieliszki z winem, wierzy w klątwy, wyskakuje przez okno, stuka czołem o drzwi. A jednocześnie jest na tyle mądra i wielkoduszna, że wydaje pieniądze na szczepienia i sterylizowanie kotów, zamiast później zabijać kocięta, jak robią to miejscowi. Nie je też mięsa, bo według niej byłoby to niegrzeczne wobec zwierząt. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">Świetna książka. Trzymająca w napięciu, intrygująca, a jednocześnie oferująca coś więcej niż tylko uczucie grozy. Autorka porusza też problemy społeczne, podkreśla wyzysk, nędzę ludzi (wiele z duchów za życia koczowało w pobliskich jaskiniach, a potem zmarło z głodu i nawet własnych grobów się nie doczekało), sięga do historii Hiszpanii, do czasów feudalnych, do wojny domowej, do okresu, kiedy mężczyźni mogli bezkarnie bić kobiety i handlować ich ciałami. Na takim właśnie procederze wzbogacił się pradziadek młodszej z bohaterek, to z pieniędzy uzyskanych z upokarzania żony i kochanek wybudował rodową siedzibę. Przy tym kiedy wybuchła wojna domowa, ten damski bokser stracił całą odwagę i postanowił ukryć się w... Nie zdradzę gdzie ani co z nim się ostatecznie stało, to już trzeba samemu przeczytać, bo wyjaśnienie bardzo zaskakuje.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">---</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[1] Layla Martinez, „Kornik”, przeł. Maja Gańczarczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2024, s. 17.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[2] Tamże, s. 20.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">[3] Tamże, s. 89.</div></div><p></p></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-29087204458617230092024-01-28T13:46:00.000+01:002024-01-28T13:46:22.198+01:00„Imigranci” Vilhelm Moberg <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1gHcZfqZVz8m9SDfNVXVFYoziAN9fvs5bS-HbTV-wapz5n51PdRhZmFIvPBzCceGy9SUJPftsQrk7d2wCGFdf8_q3GnkSHRFJNEpK1U0D_xn3AkfitcSqJEFjxlg2pi9f5fENrZE3dw/s500/Moberg+Imigranci.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="347" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1gHcZfqZVz8m9SDfNVXVFYoziAN9fvs5bS-HbTV-wapz5n51PdRhZmFIvPBzCceGy9SUJPftsQrk7d2wCGFdf8_q3GnkSHRFJNEpK1U0D_xn3AkfitcSqJEFjxlg2pi9f5fENrZE3dw/w139-h200/Moberg+Imigranci.jpg" width="139" /></a></div><p></p><div style="text-align: justify;">Rok 1850. W nowojorskim porcie zatrzymuje się statek, z którego wysiada grupka Szwedów. Płynęli oni aż przez siedemdziesiąt dni i są skrajnie wycieńczeni, a to jeszcze nie koniec męczarni, przed nimi podróż następnym statkiem, tym razem rzecznym, a potem koleją żelazną, której ogromnie się boją. Dlaczego więc zdecydowali się na taką mordęgę? Powód jest prozaiczny: w ojczyźnie zaznali tyle nędzy i upokorzeń, że postanowili poszukać szczęścia ze oceanem. Akurat rząd Stanów Zjednoczonych oddawał do osadnictwa ziemie znajdujące się na terenie dzisiejszej Minnesoty, odebrane Indianom, i bohaterowie, podobnie jak tysiące innych białych nędzarzy, dostrzegli w tym szansę dla siebie. </div><span><a name='more'></a></span><p></p><div style="text-align: justify;"><div>Wśród pionierów są Carl Oskar z ciężarną żoną Krystyną, dziećmi i siedemnastoletnim bratem Robertem, wesoła, skłonna do plotek Urlyka i jej nastoletnia córka Elin, wdowiec Daniel z czwórką swoich małych pociech oraz staruszka Kajsa. W większości to ludzie bardzo prości, pozbawieni życia wewnętrznego, skupieni na walce o byt. Karl pogardza osobami leniwymi i niezaradnymi, nie potrafi zaakceptować faktu, że jego młodszy brat woli zostać poszukiwaczem złota niż rolnikiem. Z kolei Krystyna, równie pracowita jak jej mąż, potępia kobiety rodzące martwe dzieci, bo według niej „Rodzić martwe dziecko to wstyd i kara boża”[1], a poza tym brzydzi się rozmawiać z Urlyką, którą uważa za rozpustną. Tymczasem Urlyka zmieniła swoje zwyczaje – od trzech lat unika mężczyzn i czuje się tak „jakby się w niej znów coś budziło do życia, jakby odzyskiwała cnotę”[2]. Wszyscy ci pracowici ludzie nie mogą się nadziwić, że syn Kajsy, mieszkający tu już od kilku lat, niczego się nie dorobił. Według Urlyki „Czegoś mu brakuje, w głowie, na grzbiecie czy między nogami. Czegoś, co mężczyzna mieć powinien”[3].</div><div><br /></div><div>Przybysze ciągle czują zdumienie. Nikt z nich nie widział wcześniej sześciopiętrowych domów – a w owych czasach były to najwyższe budynki na świecie i uważano, że wyższych nikt już nigdy nie zbuduje – nikt też nie widział takich tłumów, jakie chodzą po Broadway, pociągów, osłów, osłów, mężczyzn dojących krowy czy myjących podłogi, nikt wreszcie nie widział ludzi o skórze czarnej czy żółtej. Tymczasem tak się składa, że ci ostatni będą ich sąsiadami. Podobno Czipiwejowie są łagodni, o ile się ich nie zaczepi, ale Siuksowie lubią napadać na białych i zdobywać skalpy. Szwedzi nie przygotowali się na takie zagrożenie i nie umieją zapanować nad przerażeniem. Autor wnikliwie opisuje relacje pomiędzy nowymi a rdzennymi mieszkańcami Minnesoty, nie idealizując ani tych pierwszych, ani ostatnich. Czipiwejowie rzeczywiście nie mają złych zamiarów, ale zachowują się tak, że mogą wzbudzać lęk. Z kolei biali pionierzy marzą, by Indianie zostali wypchnięci z okolicznych lasów, traktują ich jak intruzów niezasługujących na to, by posiadać ziemię, bo ziemię trzeba uprawiać, a oni tego nie robią, wolą spędzać czas na tańczeniu czy paleniu fajek. Mądrzejsi z osadników ukrywają wrogość i schodzą Indianom z drogi, ale już lekkomyślny Robert potrafi ich prowokować. I ta bliskość rdzennych mieszkańców oraz świadomość, że Fort Snelling znajduje się zbyt daleko, by w razie konfliktu wojsko mogło zdążyć z pomocą, stanowią największą bolączkę bohaterów.</div><div><br /></div><div>Bo poza tym jest tu pięknie. Mnóstwo żyznej ziemi i drzew do wycięcia, mnóstwo ptactwa i ryb. Pracowity farmer szybko się tu wzbogaci. Gdyby tylko zdążyli cokolwiek posiać i zebrać plony przed nadejściem zimy! Ale niestety przyjeżdżają za późno i teraz muszą podejmować rozpaczliwe decyzje, na przykład takie, czy wydać pieniądze na budowę ciepłego domu, czy raczej kupić krowę. Czy ważniejsze jest chronienie dzieci przed mrozem czy też przed głodem? A na jedno i drugie pozwolić sobie nie mogą. </div><div><br /></div><div>Akcja „Imigrantów” w całości toczy się w Ameryce, Szwecja pojawia się tylko we wspomnieniach. Osadnicy wiedzą, że już nigdy jej nie zobaczą. Ale nie żałują swojej decyzji, szybko zaczynają doceniać możliwości, jakie daje nowa ojczyzna. Urlyka, piętnowana w Szwecji jako ladacznica i samotna matka, zaczyna wierzyć, że znajdzie tu męża. Pionierzy to głównie mężczyźni i tak brakuje im kobiet, że każda, nawet najbrzydsza, cieszy się ogromnym powodzeniem. Z kolei Carl, który całą swoją młodość zmarnował na ciężką, daremną pracę, nabiera przekonania, że wykarmi rodzinę. Podoba mu się też, że tu każdy może robić, co chce, podczas gdy w ojczyźnie „Ten, kto próbował radzić sobie sam, był wytykany, obmawiany i odrzucany. Ludzie w Szwecji nie znosili każdego, kto postępował tak, jak oni sami by się nie odważyli albo nie byli w stanie”[4]. </div><div><br /></div><div>„Imigranci” nie są może tak pasjonujący jak <a href="http://koczowniczkablog.blogspot.com/2016/06/vilhelm-moberg-twoja-chwila-na-ziemi.html">„Twoja chwila na ziemi”</a> i postacie mogą razić swoim prostactwem, ale tej książki nie czyta się po to, by lubić bohaterów, tylko by dowiedzieć się, jak wyglądała codzienność pierwszych białych mieszkańców Minnesoty. Powieść jest tak bogata w szczegóły obyczajowe, tak pełna różnych smaczków i opisów, że śmiało można nazwać ją historyczną. Wilhelm Moberg bardzo dbał, by wiernie ukazać ówczesne realia i by czytelnik dowiedział się, jak naprawdę wyglądało osadnictwo, ile imigranci musieli pokonać przeszkód i jak wiele otrzymywali w zamian. Połowa fabuły rozgrywa się w Minnesocie, a połowa w drodze do niej i w Nowym Jorku, który – cóż – wyglądał inaczej niż dzisiaj. Na przykład po Broadway chodziły nie tylko konie, ale też osły i maciory. Z okien domów wylewano na nią pomyje i nikomu się nie śniło, że kiedyś będzie to jedna z najsłynniejszych ulic świata. Pyszny jest też opis koczowania niezliczonych obcokrajowców w Battery Park, ładnie jest ukazane tworzenie nowej społeczności, zaczynanie życia od zera i przyzwyczajanie się do swojego nowego miejsca na ziemi. </div><div><br /></div><div>---</div><div>[1] Vilhelm Moberg, „Imigranci”, przeł. Maria Olszańska i Halina Thylwe, Wydawnictwo Poznańskie, 1987, s. 29.</div><div>[2] Tamże, s. 328.</div><div>[3] Tamże, s. 283.</div><div>[4] Tamże, s. 210. </div><div><br /></div></div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com26tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-67621497701261740762024-01-18T11:25:00.000+01:002024-01-18T11:25:19.328+01:00„Szalone noce! Ostatnie chwile wielkich mistrzów” Joyce Carol Oates<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCLerKCC5sw6tY837FhGkZI0z3YT0WxljAShwF4qHLFBgG5jKb8x-O0LkuuI_3JD_cVEokgeFCAtbR3Ykz7Z_SYnKUiG36z8qK0O7MCLy2W4kutdmNFb_9Eg-XWel53j_oB3qN7rLAd9o58BjGS1Nf6A4hpVU0W9NndXTgekg-LJmpnEM7iEITvJop/s284/Oates%20Szalone%20noce.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="284" data-original-width="200" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCLerKCC5sw6tY837FhGkZI0z3YT0WxljAShwF4qHLFBgG5jKb8x-O0LkuuI_3JD_cVEokgeFCAtbR3Ykz7Z_SYnKUiG36z8qK0O7MCLy2W4kutdmNFb_9Eg-XWel53j_oB3qN7rLAd9o58BjGS1Nf6A4hpVU0W9NndXTgekg-LJmpnEM7iEITvJop/w141-h200/Oates%20Szalone%20noce.jpg" width="141" /></a></div><p style="text-align: justify;">„Szalone noce! Ostatnie chwile wielkich mistrzów” to zbiorek pięciu starannie dobranych opowiadań, w których Joyce Carol Oates przedstawia swoje wyobrażenia dotyczące ostatnich miesięcy życia pięciorga sławnych autorów. Od razu napiszę, że nie idealizuje owych mistrzów, wprost przeciwnie, wszystkich oprócz Emily Dickinson, czyli jedynej kobiety w tym towarzystwie, ukazuje w dość brzydkim świetle, tak że podczas czytania trudno nie czuć do nich odrazy. Każdy z męskich bohaterów ma w sobie coś wstrętnego, jest nieszczery, ma takie pragnienia erotyczne, które nie zostałyby zaakceptowane przez społeczeństwo; aż trzech z nich w tym ostatnim okresie życia dręczy bądź zabija psa lub kota, a jeden wspomina rozkosz, jaką czuł, słysząc przedśmiertne krzyki i piski upolowanych przez siebie zwierząt. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Najbardziej poruszył mnie tekst zatytułowany „Dziadunio Clemens & Cherubinek, 1906”, ukazujący ostatnie miesiące życia Marka Twaina. Autor ma już siedemdziesiąt lat. Mieszka z niezamężną córką Clarą, która czuwa nad tym, by nie wplątał się w jakiś skandal. Tymczasem on nie słucha przestróg i otacza się wianuszkiem ślicznych dziewczynek w wieku od lat jedenastu do piętnastu (starsze go nie interesują), pisuje do nich dwuznaczne liściki, a nawet urządza potajemne spotkania. Nie jest powiedziane wprost, że ma ciągotki pedofilskie, Oates jedynie bardzo sprytnie to sugeruje, ale jeśli nawet Twain nie dąży do kontaktu cielesnego, to i tak bardzo krzywdzi te „cherubinki”, z racji wieku naiwne, skłonne do egzaltacji, podatne na urazy psychiczne, a ich zaniepokojone bądź zrozpaczone matki traktuje jak szantażystki. </p><p style="text-align: justify;">Kolejny wstrząsający tekst nosi tytuł „EDickinsonRepliLuxe”. Bezdzietni małżonkowie, tak pruderyjni, że nawet nie potrafią wymówić słów kocham, gej, poezja, dochodzą do wniosku, że się starzeją i nie spotka ich już nic ekscytującego. W akcie desperacji postanawiają skorzystać z nowinki technologicznej, czyli kupić replikę Emily Dickinson. Wkrótce poetka – czy raczej robot łudząco podobny do poetki – przybywa do ich domu. Oates rewelacyjnie ukazuje tu podniecenie i dezorientację właścicieli, którzy tracą pewność, czy mają do czynienia z lalką, czy nie, ale nie umieją zapomnieć, że ją kupili, mogą więc wymagać, żądać, nie liczyć się z jej uczuciami, o ile ona w ogóle ma jakieś uczucia. </p><p style="text-align: justify;">Bohaterem „Mistrza w Szpitalu Świętego Bartłomieja, 1914-1916” jest Henry James, stary już, schorowany, słaby. Odkąd wybuchła wojna, stracił zdolność pisania i zadręcza się myślą, że nie robi niczego dobrego dla ludzkości. Wprawdzie wspiera finansowo uchodźców i Czerwony Krzyż, ale czy to nie za mało? Zgłasza się więc do szpitala jako wolontariusz. Przyzwyczajony do wykwintnych salonów, doznaje szoku, stykając się z ohydnymi widokami i zapachami, ma wrażenie, że zstąpił do piekła. Ale nie rezygnuje, bo nieoczekiwanie zaczyna czuć coś dziwnego do tych młodych, nieszczęsnych żołnierzy bez rąk czy nóg. </p><p style="text-align: justify;">W opowiadaniu „Pośmiertny Poe, czyli Latarnia Morska” Oates stara się wyjaśnić, jak to się stało, że słynny twórca horrorów przed śmiercią postradał zmysły i błąkał się obszarpany, bełkoczący bez ładu i składu. Okazuje się, że przebywał... na bezludnej wyspie. Dr Bertram Shaw anulował jego olbrzymie długi i zatrudnił jako latarnika. Kiedy Poe znalazł się na tej wyspie, odkrył, że jego dobroczyńca przeprowadzał eksperymenty na zwierzętach, trzymając je w całkowitej izolacji i doprowadzając do przedwczesnej śmierci. Czyżby teraz chciał zbadać wpływ samotności na istotę ludzką? Poe jednak nie czuje się zaniepokojony, ma pewność, że ani nie umrze, ani nie zdziwaczeje. Będzie obserwował bezkres oceanu, spisywał swoje obserwacje, czytał Platona i Paskala. Odzyska spokój. Tylko czy się nie myli? Czy naprawdę zna siebie i zdoła oprzeć się destrukcyjnej sile samotności? Opowiadanie ma formę zapisków bohatera, z początku składnych, z czasem coraz bardziej chaotycznych i bełkotliwych. </p><p style="text-align: justify;">Najmniej podobał mi się tekst „Papa w Ketchum, 1961”, bo autorka nie miała dobrego pomysłu na treść i konstrukcję. Wciąż napomyka, że Hemingway chciał się zastrzelić, a gdyby żona próbowała mu przeszkodzić, zastrzeliłby i ją, że postrzegał kobiety wyłącznie jako obiekty seksualne, sugeruje też, że był ukrywającym się gejem. Miał na przykład przyjaciela, którego publicznie oczernił, podczas gdy w głębi duszy „pragnął go dotknąć i w nabożnym skupieniu objąć palcami jego penisa”*. </p><p style="text-align: justify;">Wspomniani pisarze przedstawieni zostali w taki sposób, że budzą wstręt. Nawet jeśli robią coś na pozór dobrego (Henry James), to za ich działaniem kryją się niskie pobudki. Dużo jest w tej książce dewiacji, pojawia się też częsty u Oates wątek wykorzystania seksualnego. Aż w dwóch opowiadaniach znajdują się motywy fantastyczne. W jednym występuje dziwne zwierzę, mające jedno tylko oko, mogące się wysuwać, w drugim – technika jest tak zaawansowana, że ludzie mogą kupować sobie sztucznych przyjaciół, będących replikami sławnych postaci, przy tym te repliki są tak łudząco podobne do oryginałów i zachowują się tak „po ludzku”, że można stracić pewność, czy ma się do czynienia z robotem, czy też z pierwowzorem, który ożył w jakiś cudowny sposób. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że sztuczny towarzysz czuje wstyd, samotność, ból? Oates potrafi ukazywać bardzo skomplikowane, mroczne uczucia, takie jak właśnie stosunek właścicieli do kupionego przyjaciela czy też niskie pobudki kierujące wolontariuszem. Świetnie jest też pokazana przebiegłość, z jaką pedofil zbliża się do upatrzonej ofiary – odgaduje jej słabe punkty, udaje troskliwego mentora, oczarowuje jej matkę, choć czuje odrazę do podstarzałych, grubych kobiet. </p><p style="text-align: justify;">Wyjąwszy „Papę w Ketchum” wszystkie opowiadania trzymają wysoki poziom i są przekonujące, jednak aby je sprawiedliwie ocenić, musiałabym wiedzieć, ile prawdy jest w wypisywanych przez autorkę rewelacjach. Czy Twain naprawdę uganiał się za małymi dziewczynkami? Czy Henry James czuł podniecenie seksualne na widok okaleczonych żołnierzy? I czy naprawdę zwabił do siebie kota, po czym trzasnął go pałką po łebku tak mocno, że zwierzę padło martwe? Jeśli w biografiach tytułowych mistrzów nie ma nic, co wskazywałoby na takie wydarzenia, jeśli Oates to sobie wymyśliła, to dopuściła się nadużycia. Skoro, autorze, chcesz fantazjować, ukazywać perwersje, to stwórz fikcyjne postacie i odczep się od tych, które żyły naprawdę. </p><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">* Joyce Carol Oates, „Szalone noce! Ostatnie chwile wielkich mistrzów”, przeł. Bartłomiej Zborski, Bellona, 2009, s. 214</div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-35997424918745101892024-01-07T13:36:00.000+01:002024-01-07T13:36:15.271+01:00„Świerzb” Fríða Ísberg<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhivqi1VTBH3FA9pBdoGYssFHMbVSjXhLw5CbEDZImdKgGLYeB-o_L5fVRDNG6aoXLPtii_dUWaUbfuuZGTIUTyiUP5BCsxAL5bo9qKdo4mCFCrB2ABSaR7yMOd36jFxFFnNOa3NxYecLbJkCvz-EglCgmiieifg-LLaTTxIMBr8x5zCphTczj28K-R/s500/%C5%9Awierzb%20Fr%C3%AD%C3%B0a%20%C3%8Dsberg.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhivqi1VTBH3FA9pBdoGYssFHMbVSjXhLw5CbEDZImdKgGLYeB-o_L5fVRDNG6aoXLPtii_dUWaUbfuuZGTIUTyiUP5BCsxAL5bo9qKdo4mCFCrB2ABSaR7yMOd36jFxFFnNOa3NxYecLbJkCvz-EglCgmiieifg-LLaTTxIMBr8x5zCphTczj28K-R/w141-h200/%C5%9Awierzb%20Fr%C3%AD%C3%B0a%20%C3%8Dsberg.jpg" width="141" /></a></div><p style="text-align: justify;">W zbiorku zatytułowanym „Świerzb” znajduje się czternaście opowiadań napisanych przez Fríðę Ísberg i pokazujących życie współczesnych mieszkanek Islandii. Jakie są te kobiety? Najróżniejsze. Młode i stare, odważne i zakompleksione, przedsiębiorcze i apatyczne, samotne lub nie. Autorka przedstawia je w momencie, kiedy czują się rozdrażnione, coś układa się nie po ich myśli, dręczą je lęki lub przykre wspomnienia. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Kiepski nastrój tych pań wynika z rozmaitych sytuacji. I tak czekająca w kolejce do kasy narratorka „Świerku” zauważa niewidzianą od lat koleżankę ze szkoły. Wydawałoby się, że nic prostszego jak podejść i się przywitać, jednak ona tego nie potrafi, woli przeglądać profil tej znajomej i wspominać okres dzieciństwa, kiedy to najpierw się zaprzyjaźniły, a potem znielubiły. Bohaterka „Do domu” wraca nocą z imprezy i choć wie, że Reykjavik jest bezpiecznym miastem, nie może zapanować nad przerażeniem. Kobieta z „Lalki” odkrywszy, że jej partner potajemnie ogląda erotyki, też zaczyna to robić, czując przy tym podniecenie, a zarazem frustrację. Starsza pani z „Żyrandola” pozwoliła dorosłemu synowi i jego dziewczynie mieszkać u siebie (a dom ma ładny, z widokiem na morze), co okazało się błędem, bo młodzi są roszczeniowi, egoistyczni, w dodatku dziewczyna zarzuca matkę partnera intymnymi szczegółami i skarży się, że ich syn „nie kontentował jej dalej po tym, jak już... skończył. Ze śmiechem opowiedziała nam, jak po wszystkim leżała niczym kłoda”[1]. Jedna z bohaterek w trakcie konfirmacji odbywającej się pierwszego kwietnia nie potrafi skupić uwagi na nabożeństwie, tylko przez cały czas oczekuje, że dojdzie do jakiegoś oszustwa, inna chce się pochwalić sukcesem syna, ale nie ma komu, jeszcze innej, uzależnionej od mediów społecznościowych, wyładował się smartfon. </p><p style="text-align: justify;">W książce królują kobiety, mężczyźni pojawiają się raczej w tle i tylko dwa z czternastu tekstów ukazują świat z ich perspektywy. „Właśnie” to historia Siggiego, który zaczyna wspominać swojego kolegę z młodości, dziwnego, lubiącego wygładzać pseudogłębokie tyrady i nieumiejącego uszanować nawet czyjejś żałoby. Z kolei „Dręczyć albo pawia męczyć” to opowiadanie o mężczyźnie próbującym zdusić odrazę do swojej ukochanej. Dziewczyna jest piękna, lecz co z tego, skoro w jego obecności wyciska ropę z pryszczy, a potrzeby fizjologiczne załatwia w kabinie prysznicowej? I nie jest to jedyna postać z tego zbiorku, która nie zauważa, że swoją przesadną otwartością wprawia innych w zakłopotanie. Fríða Ísberg nie stawia kobiet na piedestale, wprost przeciwnie, uwypukla ich wady, często ukazuje je w taki sposób, że budzą konsternację, a nawet wstręt. </p><p style="text-align: justify;">Bohaterki wielu opowiadań, na przykład „Palców”, „Lalki”, „Profilu”, cierpią na dermatillomanię. Swędzenie spowodowane jest jakimś tłumionym problemem, dyskomfortem. Jedna z kobiet otrzymuje od pewnej staruszki następującą poradę: „Drapanie to rozwiązanie na krótką metę. Zostaw ten świąd, dopóki sam nie przestanie cię męczyć”[2]. Ponieważ słowa te znajdują się na samym końcu książki, wyglądają na podsumowanie. </p><p style="text-align: justify;">Aby urozmaicić narrację, autorka często każe bohaterom mówić slangiem albo prostacko. Niestety nie zawsze wypada to przekonująco. Opowiadanie „Siedem”, z nieprawidłowo zastosowaną interpunkcją mającą odzwierciedlać ubóstwo umysłowe pochodzącej ze wsi narratorki, jest według mnie przekombinowane i bardzo źle się je czyta. Niepotrzebnie też w książce z akcją osadzoną we współczesności pojawiają się tak przestarzałe słowa jak „mało możebne”, „niewiasta”, „jęłem”. Kiedy jedna z bohaterek liczy osoby stojące na przystanku, tłumacz Jacek Godek określa to w ten sposób: „Sesselia policzyła pogłowie. Było ich sześcioro”[3]. A przecież słowa pogłowie można używać wyłącznie w stosunku do zwierząt. Do tego dochodzą tak „piękne” zdania jak „Stałam z ręką na karku, rozdziawionymi gałami i nastroszonymi uszami”[4] czy „Szkoła odziana była tynkiem”[5].</p><p style="text-align: justify;">Ani nie rzucił mnie ten zbiorek na kolana, ani nie zniechęcił do poznawania dalszej twórczości Fríðy Ísberg. „Żyrandol” i „Świerk” uznaję za opowiadania bardzo dobre, „Siedem” oraz „Niektóre kobiety” za słabe i wręcz bełkotliwe, z kolei „Dręczyć albo pawia męczyć” wzbudziło we mnie obrzydzenie. Dużo jest u tej autorki wulgarności, dosadności, humoru, przerysowań, dużo fizjologii i dużo szczegółów obyczajowych. Najcenniejsze wydało mi się to, że opowiadania dobrze pokazują charaktery oraz bolączki współczesnych Islandek, problemy mieszkaniowe, uzależnienie od smartfonów i serwisów społecznościowych, ekshibicjonizm, egoizm, roszczeniowość, ale też niepewność, zagubienie, samotność. </p><p style="text-align: justify;">Moja ocena:<b> 4/6</b>.</p>---<br />[1] Fríða Ísberg, „Świerzb”, przeł. Jacek Godek, Biuro Literackie, 2023, s. 8.<br />[2] Tamże, s. 122.<br />[3] Tamże, s. 72. <br />[4] Tamże, s. 117.<br />[5] Tamże, s. 85. <p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-55468776754406537362023-12-17T20:19:00.001+01:002023-12-17T20:30:20.057+01:00„Współrzędne tęsknoty” Shubhangi Swarup<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUrvTkbxtVraNR8fT_V_jEmg2pXVkP6EdqxOLd8yM_Ytl6L5jVKQWxOjq3tA6NaI1ehphxmXEkmwBltvhQOuRZUXow78LOdOdqYmzVZoSvrSKn8BY9GIEWXWVsLW_Y5zDkYtWzorni2u9L6S7FB8enD0dyqypuMcnuSYlgkS3-Hm-H_5LSgbHqxtxQ/s670/Wsp%C3%B3%C5%82rz%C4%99dne%20t%C4%99sknoty.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="670" data-original-width="450" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUrvTkbxtVraNR8fT_V_jEmg2pXVkP6EdqxOLd8yM_Ytl6L5jVKQWxOjq3tA6NaI1ehphxmXEkmwBltvhQOuRZUXow78LOdOdqYmzVZoSvrSKn8BY9GIEWXWVsLW_Y5zDkYtWzorni2u9L6S7FB8enD0dyqypuMcnuSYlgkS3-Hm-H_5LSgbHqxtxQ/w134-h200/Wsp%C3%B3%C5%82rz%C4%99dne%20t%C4%99sknoty.jpg" width="134" /></a></div><p style="text-align: justify;">W Serii z Żurawiem już wiele razy ukazywały się książki azjatyckie, lecz dotyczyły one zazwyczaj Japonii albo Korei. Akcja „Współrzędnych tęsknoty”, powieści napisanej przez autorkę pochodzącą z Indii, osadzona jest dla odmiany w południowej części Azji – na Wyspach Andamańskich, w Nepalu, Birmie i w wiosce położonej w cieniu gór Karakorum. Wśród bohaterów znajdują się Hindusi, Birmańczycy, Nepalczycy, Kaszmirka, Karenka, a nawet staruszek pochodzący z ludu Drakpo. Są tu muzułmanie, ateiści, buddyści; ludzie żyjący w skrajnej nędzy oraz tacy, którzy nie mają problemów materialnych i mogą swobodnie oddawać się swoim pasjom. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Każda z czterech części ma innego głównego bohatera. W „Wyspach” jest nim dobroduszny Giridźa Prasad, od niedawna pracujący w leśnictwie na Andamanach i żonaty z Chandą Devi. Hindus szybko zauważa, że jego wybranka przejawia niezwykłe cechy – umie rozmawiać z drzewami, a także z duchami ludzi i zwierząt. Na wyspie tych niematerialnych stworzeń pojawia się wyjątkowo dużo. Giridźa sądzi, że przyciąga je grawitacja, silniejsza tu niż na przykład w Himalajach. Jest nawet lekko zirytowany zdolnościami żony, jej niezależnością i uporem, by sypiać oddzielnie. Ale postanawia cierpliwie walczyć o miłość i na początek rezygnuje z jedzenia mięsa, by Chandzie nie naprzykrzały się rozżalone duchy zabitych kóz. </p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><p style="text-align: justify;">Część druga o tytule „Linia uskoku” w przeciwieństwie do pierwszej zawiera wiele brutalnych scen, takich jak chociażby torturowanie więźniów politycznych, kopanie ciężarnej kobiety w brzuch, znęcanie się nad żółwiem, którego owa kobieta, nieposiadająca lodówki, więzi w wiadrze i codziennie zjada po kawałku (żywego!). Czytamy o różnych rodzajach przemocy, o nędzy mieszkańców Birmy i o niedoli studenta Platona, walczącego ze skorumpowanym reżimem i tęskniącego za matką, z którą go rozdzielono, gdy miał zaledwie kilka miesięcy. </p><p style="text-align: justify;">W części trzeciej, „Dolinie”, autorka ukazuje życie pochodzącego z Nepalu przemytnika Thapy, powracającego na krótko do swojej ojczyzny, by przewieźć przez góry partię narkotyków. Czekając na dogodny dzień, mężczyzna chodzi po slumsach i po barach, poznaje też pewną tancerkę, która jeszcze jako dziecko została sprzedana przez mężczyzn ze swojej rodziny. Thapa nie ma rodziny – wszyscy jego bliscy zginęli podczas lawiny błotnej. </p><p style="text-align: justify;">Bohater „Pustyni śniegu” ma wprawdzie wnuków, ale też czuje się samotny, co uświadamia sobie dopiero wtedy, gdy poznaje rówieśniczkę z sąsiedniej wsi. Kobieta go fascynuje, a zarazem odrzuca. Bo dlaczego uważana jest za wiedźmę, dlaczego modli się pięć razy dziennie? On sam jest buddystą, uważa, że w jednym z poprzednich żywotów był dżdżownicą, a w jeszcze innym mamutem. Staruszek rozmyśla o sąsiadce, zmaga się z narastającą niesprawnością, próbuje przypomnieć sobie dzieciństwo i młodość, poznaje też geologa zafascynowanego pobliskim lodowcem. </p><p style="text-align: justify;">Każda z czterech części ukazuje inny zakątek świata i inne postacie, z tym że kilka z nich pojawia się w więcej niż jednym rozdziale i z bohatera pobocznego zmienia się w pierwszoplanowego. W „Wyspach” Mary jest tylko służąca, o której niewiele wiemy, tymczasem w „Linii uskoku” staje się ona kimś przyciągającym uwagę – matką jadącą na spotkanie z synem. Poznajemy jej naznaczoną przemocą młodość, okoliczności, w jakich zaszła w ciążę, oraz głębię tęsknoty za utraconym dzieckiem. Thapa w jednej części jest mało ważnym przyjacielem Platona, w kolejnej zaś zostaje postacią główną. Żeby było jeszcze ciekawiej, jeden z głównych bohaterów pojawia się na końcu książki jako duch i ucina sobie pogawędkę z wnukiem. We„Współrzędnych tęsknoty” różnych duchów i cudów nie brakuje, bo autorka lubi urozmaicać fabułę dziwnymi wydarzeniami. W jednej ze scen znika woda z oceanu i odsłania się dno, w innej po dachu domu chodzi nieżywa koza... </p><p style="text-align: justify;">Nie brakuje tu również ciekawych, niekiedy wręcz kontrowersyjnych komentarzy. Ktoś utrzymuje, że w dwudziestym pierwszym wieku Mount Everest nie utrzyma statusu najwyższej góry świata, ktoś mieszkający na Andamanach twierdzi, że „wulkaniczne wyspy Indonezji i basen Morza Andamańskiego to przedłużenie Himalajów. Siedzimy, że tak się wyrażę, na wierzchołku gór, które wyrastają z dna oceanicznego”, ktoś zauważa, że nie tylko żaden człowiek nie może być samotną wyspą, ale też „żadna wyspa nie jest samotną wyspą. To tylko część większego geologicznego układu, który łączy wszystkie lądy i oceany świata”. Bohaterowie są inteligentni, nie gonią za dobrami materialnymi, tylko rozmyślają o związkach człowieka z naturą, o geologii, polityce, botanice. Platon gotów jest poświęcić życie na walkę z reżimem, Chanda jest niesamowicie uduchowiona, Giridźa w młodości wędruje po Alpach i Himalajach, studiuje w Oskfordzie, a z biegiem lat wcale nie traci swoich zainteresowań, Rana zafascynowany jest lodowcem, próbuje nawet wyhodować na nim jakieś rośliny, by potem jego ojczyzna mogła rościć prawa do tego kawałka ziemi. </p><p></p><div style="text-align: justify;">Ze względu na specyficzny rodzaj narracji, mnogość wątków i poruszane tematy niektórym czytelnikom powieść ta może wydać się zbyt trudna, inni się nią zachwycą. Jest w niej coś niepospolitego, coś egzotycznego. Autorka ciekawie zestawia brutalny realizm z magią i liryzmem, posługuje się barwnym, bardzo dobrym językiem, opisuje zarówno to, co jest uniwersalne, czyli starość, samotność, tęsknotę, rodzenie się miłości, jak i to, co przeciętnym Europejczykom nie jest znane.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">Shubhangi Swarup, „Współrzędne tęsknoty”, przeł. Mikołaj Denderski, Bo.wiem, 2023</div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-21062980140251912972023-12-03T16:05:00.000+01:002023-12-03T16:05:10.444+01:00„W cieniu Czarnobyla” Madeleine Hessérus<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinOot3PyevGlFVlPA8dzXv82mrdMzHzmIiUjq4P0y28b9YQLNrlRuk4TTBWD0dJiK5jf10_9Ccrq_KdaSk9hHGx-Wsr8mQwr5aK9CsGbKsReTimkHXioEn31hGl4tD0fnHDKtEihn-cPPEWl46krL-eD65cMN-HMTCNvwbwDVWVxlikcIu-4_OAA/s1200/W%20cieniu%20Czarnobyla.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="819" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinOot3PyevGlFVlPA8dzXv82mrdMzHzmIiUjq4P0y28b9YQLNrlRuk4TTBWD0dJiK5jf10_9Ccrq_KdaSk9hHGx-Wsr8mQwr5aK9CsGbKsReTimkHXioEn31hGl4tD0fnHDKtEihn-cPPEWl46krL-eD65cMN-HMTCNvwbwDVWVxlikcIu-4_OAA/w136-h200/W%20cieniu%20Czarnobyla.jpg" width="136" /></a></div><p style="text-align: justify;">Madeleine Hessérus fabułę swojej powieści osadziła w miejscu, o którym w kwietniu 1986 roku usłyszał cały świat i które do dziś budzi grozę, a mianowicie w Strefie Czarnobylskiej. W chwili, gdy zaczyna się akcja, od katastrofy minęło już kilkanaście lat (nie kilka, jak podano na okładce książki, lecz właśnie kilkanaście). Skażone tereny zdążyły się już zmienić w ogromny rezerwat, do którego tylko nieliczni mają wstęp. I właśnie do tych nielicznych należą bohaterowie książki, czyli naukowcy pracujący w stacji badawczej. Obserwują oni obszar wokół elektrowni, próbują ustalić, jak cez sto trzydzieści siedem przemieszcza się za pośrednictwem liści, czy trzeba te liście palić i co potem zrobić z popiołem, wykonują też doświadczenia na zwierzętach – zostawiają na przykład w Czerwonym Lesie klatkę z myszami, a po kilku dniach je zabierają, zabijają i przeprowadzają sekcje. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Laboratorium jest słabo wyposażone, brakuje ludzi i sprzętu, ukraińskie władze ani nie zajmują się katastrofą w zadowalający sposób, ani nawet nie zapoznają z wynikami badań, nic więc dziwnego, że naukowcy są rozgoryczeni. Część z nich pochodzi ze wschodu Europy, inni przyjechali z zachodu. Niektórzy uważają, że Ukraina już się skończyła i wcześniej czy później każdy tu zwariuje, niektórzy przejawiają podziw dla radzieckich naukowców. Do zespołu należą między innymi powolny, ostrożny Lew, wścibski, skłonny do intryg Joshua, pracowita Susan, ambitna Olga, która „Wygląda jak rusałka, ale w rzeczywistości to radziecki wóz opancerzony. Pokona każdą przeszkodę”[1], a także Grigorij z Ukrainy, wychowany w wierze, że jednostka musi pracować dla wspólnego dobra. Grigorij przebywa w Strefie już od wielu lat. Osobiście pomagał przy ewakuacji ludności. Jako zabezpieczenie przed skażeniem dano mu... pelerynę przeciwdeszczową. Ale wtedy był młody i nie doceniał zagrożenia, traktował to jako przygodę. Dopiero po latach zaczyna rozumieć, z czym tak naprawdę miał do czynienia. A mimo to wcale nie chce uciec, wprost przeciwnie, tkwi tutaj pomimo niskich zarobków i rozsądnych rad. Miedzy nim a Czarnobylem wytworzyła się dziwna, silna więź. Podobną więź czuje też Olga. Jej ojciec, fizyk atomowy, jako jeden z pierwszych wszedł do płonącego reaktora. „Przeżył dwa miesiące, ale to i tak długo. Ze zrozumiałych względów nikt nie mógł się do niego zbliżyć. Jego ciało dosłownie się rozpadło”[2]. Osiągnięcia naukowe Olgi są imponujące, zdolności społeczne zerowe, ale każdy ma przekonanie, że Czarnobyl jest jej przeznaczony, bo gdzie miałaby pracować, jak nie w miejscu, które zabrało członka jej rodziny? </p><p style="text-align: justify;">Na początku książki do zespołu dołącza dwudziestoośmioletnia Szwedka Katarina. Trzeba jej wszystko wytłumaczyć, pokazać. I to własnie jej oczami obserwujemy Strefę, wraz z nią spacerujemy po Czerwonym Lesie, oglądamy sarkofag nałożony na elektrownię, wchodzimy nawet do Pałacu Kultury w Prypeci. Wkrótce bohaterka zwraca uwagę na kolegę z laboratorium. Romanse są źle widziane, bo wywołują konflikty między pracownikami, obniżają wydolność pracy. Jednak młoda pani biolog nie potrafi wyrzec się nadziei na miłość. Ani Szwedka, ani jej rywalka nie są prostaczkami, toteż nie walczą o mężczyznę w sposób jawny, tylko subtelny, niewidoczny dla reszty załogi. Obie kobiety starają się ukrywać emocje, przy tym Katarina dodatkowo próbuje zmienić wrogość w przyjaźń. Jej wybranek też nie jest prymitywem, ma wiele skrupułów związanych z porzuceniem poprzedniej kochanki, tym bardziej że jako jedyny zna jej tajemnice i wie, jak mocno zrani ją zdrada. Proporcje pomiędzy wątkiem czarnobylskim a uczuciowym zostały idealnie wyważone, żaden nie przytłacza, oba doskonale się przenikają. </p><div><div style="text-align: justify;">Jak wygląda Strefa? Są w niej miasta i wsie, lasy i stepy, bagna i jeziora, rośliny i zwierzęta. Przebywa tu teraz dwieście dzików, choć przed awarią nie było żadnego. Brakuje tylko ludzi. Nikt tu nie mieszka oprócz ukrywających się przestępców, chorych psychicznie i części dawnych mieszkańców, którzy wbrew przestrogom powrócili na stare śmieci. Osoby te zachowują się niczym bezrozumne zwierzęta i lekceważąc zakazy, piją wodę ze skażonych źródeł, łowią i jedzą ryby (albo sprzedają do restauracji w Kijowie), poza tym zakładają ogródki, wykopują napromieniowane sprzęty. Trzeba unikać spotkań z tymi ludźmi, gdyż najczęściej są zdziczali i uzbrojeni po zęby. Wiele stron powieści autorka poświęciła opisom wędrówek po Strefie, oglądania sarkofagu czy zwiedzania Prypeci, miasta utworzonego specjalnie dla pracowników elektrowni, które po katastrofie zmieniło się w miasto duchów. Budynki są zdewastowane, do mieszkań pozbawionych okien i drzwi wtargnęły drzewa oraz zwierzęta, po ulicach przemykają wilki, dzikie psy, a nawet sarny czy dziki. Przyroda zagarnęła wszystkie wytwory ludzkich rąk. </div></div><p style="text-align: justify;">Widzę, że powieść doczekała się mnóstwa negatywnych recenzji. Być może wynikają one z zawiedzionych oczekiwań, bo ktoś, kto został zwabiony podtytułem brzmiącym „o miłości w zakazanej strefie rozciągającej się wokół Czarnobyla”, na pewno poczuje rozczarowanie, że to nie prosty romans. Zarówno miłość, jak i tragedia ekologiczna zostały przedstawione w sposób spokojny, bez ckliwości i efekciarstwa, a opisy pracy naukowców zajmują na tyle dużo miejsca, by znudzić kogoś przyzwyczajonego jedynie do czytadeł. Mnie, szczerze mówiąc, ta powieść oczarowała. Doceniam jej skomplikowanych bohaterów, melancholijny klimat, wnikliwość w przedstawianiu historii Czarnobyla i zmian, jakie zaszły po wybuchu. Bardzo też przemawiają do mnie różne refleksje rozsiane po książce, na przykład ta: <span style="text-align: left;">„Przyroda nawykła do różnego rodzaju katastrof, a człowiek jest jedną z nich”[3].</span></p><p></p>---<br />[1] Madeleine Hessérus, „W cieniu Czarnobyla”, przeł. Wojciech Łygaś, Sonia Draga, 2018, s. 297. <br />[2] Tamże, s. 140.<br />[3] Tamże, s. 190.<br /><div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX44FzY_vKyMLdoJNXJZEe58UpUEnac2R1Uhg81IQbyhogplrFeTksdjHe1yMKwF1C_YbkG8dhoq6zWikiK9y3LSuoYAKwm0uWTRocqQRJ6v2UPn-ufvm6PUf8fZLXoJ_E17KqWXs4b2qzx1fN5W6A6GwQjQeLMoZnQkLRdc1vwZqD1M4R7Kshuw/s1000/W%20cieniu%20Czarnobyla%20(2).jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="807" data-original-width="1000" height="258" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX44FzY_vKyMLdoJNXJZEe58UpUEnac2R1Uhg81IQbyhogplrFeTksdjHe1yMKwF1C_YbkG8dhoq6zWikiK9y3LSuoYAKwm0uWTRocqQRJ6v2UPn-ufvm6PUf8fZLXoJ_E17KqWXs4b2qzx1fN5W6A6GwQjQeLMoZnQkLRdc1vwZqD1M4R7Kshuw/w320-h258/W%20cieniu%20Czarnobyla%20(2).jpg" width="320" /></a></div><br /></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-30063653292867689642023-11-27T06:20:00.000+01:002023-11-27T06:20:55.484+01:00 „Ayashi. Tajemnicze opowieści z Edo” Miyuki Miyabe<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyy0I5xWCiGnb3q7NOqPtesyBtnoQf0jUfWXblnlcbKuCS0m4_Bo1N5jKaD5uXcW8DzSLAkk7-luy9gFf5VBQeEP-uQ26yPy26ABmMipVbibKbeImV2a4N9BpeX1BRlI2LEoPD9QBl44adGHs9nAInvsv7vYNDJ_zapS7c79iV6KZ1QQh-96d1CIcM/s3129/Ayashi%20Tajemnicze%20opowie%C5%9Bci%20z%20Edo.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3129" data-original-width="2329" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyy0I5xWCiGnb3q7NOqPtesyBtnoQf0jUfWXblnlcbKuCS0m4_Bo1N5jKaD5uXcW8DzSLAkk7-luy9gFf5VBQeEP-uQ26yPy26ABmMipVbibKbeImV2a4N9BpeX1BRlI2LEoPD9QBl44adGHs9nAInvsv7vYNDJ_zapS7c79iV6KZ1QQh-96d1CIcM/w149-h200/Ayashi%20Tajemnicze%20opowie%C5%9Bci%20z%20Edo.jpg" width="149" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;">„Ayashi. Tajemnicze opowieści z Edo”. Tak brzmi polski tytuł książki zawierającej dziewięć japońskich opowiadań grozy z akcją osadzoną w Edo, czyli w Tokio sprzed roku 1868. W czasach tych istnieli samuraje, małe dzieci były wysyłane do pracy, służące i czeladnicy nie mieli żadnych praw i panowało przekonanie, że „Przeznaczeniem kobiety jest zawsze ciężkie życie, bez względu na to, czym dysponuje”[1]. W książce nie brak przykładów krzywd wyrządzonych osobom pozbawionym możliwości obrony. W jednym z opowiadań młody właściciel posiadłości zamyka własną matkę w piwnicy, odcina od kontaktu ze światem, a zrozpaczona służba w żaden sposób nie może pomóc swojej dawnej pani. W innym młodziutki chłopiec obserwuje tragedię służącej, która wdała się w romans z paniczem, a gdy zaszła w ciążę, została wygoniona z domu pracodawców. W jeszcze innym synowa opowiada o dzieciństwie teściowej, która za ciężką pracę w majątku swojego biologicznego ojca nie dostawała ani grosza, była za to bez końca lżona, głodzona i nawet przykuwana łańcuchem niczym pies. Ale uwaga! Nie zawsze warto litować się nad poszkodowanym, gdyż zdarza się, że mści się on na krzywdzicielu lub jego potomkach w sposób przesadnie zawzięty i okrutny. Bo w tej książce tak się dzieje, że niektóre postacie, zamiast po śmierci udać się w zaświaty, tkwią w miejscach, gdzie dawniej przebywały, i próbują ingerować w losy żyjących ludzi. </div><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span></div><p style="text-align: justify;">Jak w niemal każdej antologii, znajdują się tu utwory lepsze i gorsze. Do najciekawszych zaliczyłabym „Głowę kobiety”, „Demona w jesiennym deszczu”, „Śliwkowy deszcz” oraz „Demona z domostwa Adachi”. Pierwszy z tych tekstów pokazuje zmagania chłopczyka niemowy, który stracił mamę, swoją jedyną rodzinę, i zostaje wysłany do pracy. W opowiadaniu tym wzruszają losy dziecka, a pod koniec wszystkie elementy fabuły ładnie dopasowują się do siebie. „Demon w jesiennym deszczu” to z kolei historia O-nobu, która pod wpływem namów mężczyzny rozważa zmianę pracy. Ładnie zarysowane są tu rozterki dziewczyny oraz przerażenie, jakiego doświadcza po spotkaniu z czymś nadprzyrodzonym. Bardzo dobrze dobrane jest tło akcji: siąpiący deszcz, a także mgła, która powoduje, że nie można mieć pewności, czy widzi się człowieka, czy ducha. „Śliwkowy deszcz” to poruszające wspomnienia mężczyzny dowiadującego się o śmierci siostry, która jako nastolatka przeżyła traumę i pod jej wpływem bardzo się zmieniła. A w „Demonie z domostwa Adachi” pojawia się rozbrajający wątek przyjaźni ducha z żyjącym człowiekiem. Zjawy nie zawsze szkodzą, potrafią też pomagać, chronić wybraną osobę przed złem. </p><p style="text-align: justify;">Całkiem ciekawe są też „Składzik na futony” – historia dziewczynki wysłanej na służbę do tego samego domu, w którym zginęła jej siostra – oraz „Klatka cieni”, napisana w formie monologu subiekta opowiadającego inspektorowi policji o makabrycznych wydarzeniach w posiadłości pracodawcy. A które opowiadania uważam za słabsze? „Grobowiec małży”, bo jest taki sobie, ani straszny, ani interesujący, „Popielną kagurę”, bo nawet nie wiadomo, kim był upiornie chudy demon i dlaczego właściwie przenikał do naszego świata, a także „Sen o podwójnym samobójstwie”, bo jakoś nie przekonały mnie te samobójstwa. Nawiasem mówiąc, winą za nie został obciążony producent ręczników, którymi desperaci związywali sobie ręce. Kara okazała się niewiarygodnie surowa: przegoniono go z miasta na odległą wyspę, skonfiskowano majątek. </p><p style="text-align: justify;">Wszystkie te teksty, oprócz akcji osadzonej w Edo, mają jeszcze kilka innych punktów wspólnych. W każdym występują zjawy wnikające w życie zwyczajnych ludzi i najczęściej chcące zrobić coś złego: nastraszyć, zabić albo przynajmniej ukraść im dusze. Jeden z demonów poluje głównie na mężczyzn będących potomkami człowieka, który zamordował go dla pieniędzy, kolejny koniecznie chce zniszczyć dziecko swojego dawnego kochanka, jeszcze inni chodzą po świecie, udając zwyczajnych ludzi. Rozpoznać ich można po tym, że pomimo upływu dziesiątek lat zawsze wyglądają tak samo. Jeden z demonów przybiera postać anorektyczki, inny ukazuje się jako głowa, a jeszcze inny zmienia swoją powierzchowność w zależności od osoby, której się ukazuje; bohaterka opowiadania widzi go jako nieśmiałego mężczyznę w łachmanach. Demony z tej książki zawsze upodabniają się do ludzi, ale często wydzielają obrzydliwy zapach.</p><p style="text-align: justify;">W każdym opowiadaniu można zauważyć jakiś sklep. Z sake, z materiałami bawełnianymi, z pędzlami i tuszem, z sakiewkami. Nawet jeśli nie jest głównym miejscem akcji, to pojawia się gdzieś w tle, jak chociażby w „Śliwkowym deszczu”, który zaczyna się od wzmianki, że bohater, sprzedawca oleju, akurat wychodzi ze sklepu. Przy tym w tej książce sklepem określa się nie tylko miejsce wystawiania i sprzedawania towarów, ale całą posiadłość właścicieli, łącznie z budynkami zamieszkiwanymi przez czeladników i służące. Niemal w każdym tekście widać też motyw dziecka wysłanego do pracy. Za czasów Edo nie rozpieszczano najmłodszych; ci z biednych rodzin bądź sieroty musieli zamieszkać u u pracodawców, którzy przejmowali obowiązek ich wychowywania i nauczania, z kolei ci z bogatszych też nie mogli wylegiwać się w puchu, gdyż było to bardzo źle postrzegane. Jak mówi jeden z bohaterów, „Ogólnie rzecz biorąc, ludzie, których rozpieszczano za młodu, rzadko kiedy wyrastają na porządnych, powściągliwych ludzi”[2].</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both;">Widać, że Miyuki Miyabe, autorka tej książki, ma bujną wyobraźnię i nie narzeka na brak pomysłów, na pewno też interesuje się duchami, a także dawnymi epokami. W opowiadaniach dużo się dzieje, w niektórych świat nadprzyrodzony bardzo zgrabnie przenika do naszego. Utrzymane są w mrocznym klimacie i napisane sprawnie, językiem całkowicie współczesnym, nawet w dialogach czy monologach. Nie ma w tej książce zbyt wielu opisów Edo, ale już wierzenia i obyczaje typowe dla dawnej Japonii pokazane zostały całkiem wyczerpująco. </div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;">---</div><div class="separator" style="clear: both;">[1] Miyuki Miyabe, „Ayashi. Tajemnicze opowieści z Edo”, przeł. Michał Chodkowski, Kirin, 2023, s. 148.</div><div class="separator" style="clear: both;">[2] Tamże, s. 47.</div></div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-7106641082164578302023-11-19T13:56:00.005+01:002023-11-27T06:20:36.483+01:00„Księżniczka Bari” Hwang Sok-yong<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC1nHK6nTk_eFZy9gV5_lJNPS2TR2o9RxE_1_D5axG1czYeTS2_vuJgWr58DQuHqjwf2hIn_KMazsbX0xM-mZn_w7AZ1TC-HDXjcbv77tJYtRb5Z7BCstSvwhLiWLhQkBFkWZhyphenhyphenjswzfVanqyYXeNtg03MIzN85e2cDnEwyJFOCri1DVYT0gXFamxV/s670/Hwang%20Sok-yong%20Ksi%C4%99%C5%BCniczka%20Bari.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="670" data-original-width="450" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC1nHK6nTk_eFZy9gV5_lJNPS2TR2o9RxE_1_D5axG1czYeTS2_vuJgWr58DQuHqjwf2hIn_KMazsbX0xM-mZn_w7AZ1TC-HDXjcbv77tJYtRb5Z7BCstSvwhLiWLhQkBFkWZhyphenhyphenjswzfVanqyYXeNtg03MIzN85e2cDnEwyJFOCri1DVYT0gXFamxV/w134-h200/Hwang%20Sok-yong%20Ksi%C4%99%C5%BCniczka%20Bari.jpg" width="134" /></a></div><p style="text-align: justify;">Zacznę od tego, że nie jest to powieść o żadnej księżniczce, lecz o biednej Koreance, która już od pierwszych dni życia musiała walczyć o przetrwanie. Urodziła się w roku 1984 jako siódma córka rodziców, którzy czekali na chłopca. Matka, bojąc się wściekłości męża, wyniosła noworodka do lasu i porzuciła. Bari udało się przeżyć i z czasem została nawet zaakceptowana przez rodzinę, ale i tak nie mogła cieszyć się dzieciństwem, gdyż sytuacja w jej kraju stawała się coraz gorsza. Złe decyzje rządu, powódź, susze oraz inne okoliczności doprowadziły do klęski głodu. Rodzice i starsze siostry bohaterki trafili do obozów pracy (i to tylko dlatego, że ich kuzyn źle gospodarował państwowymi pieniędzmi!), ona zaś musiała się ukrywać w przygranicznych chińskich wioskach, a potem wyruszyć jeszcze dalej. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">„Księżniczka Bari” nie jest pocieszającą powieścią. Trudno zliczyć, ile nieszczęść pojawia się na jej kartkach. Jest tu przeraźliwy głód, handel ludźmi, śmierć dzieci, zmuszanie kobiet do prostytucji, katowanie uchodźców, terroryzm, nagonka na imigrantów i wiele, wiele innych tragedii. Bohaterom nie dane było urodzić się w spokojnym, zamożnym kraju, próbują więc uciekać przed wojnami, głodem czy prześladowaniami. A jeśli uda im się przedostać do ziemi obiecanej, odkrywają, że nikt ich tam nie chce. Nie mogą legalnie pracować, są wykorzystywani i podejrzewani o wszystko, co najgorsze, bez końca muszą spłacać przemytników. Po co ktoś w ogóle wymyślił granice?”* – żali się bohaterka. I to jest jedno z najważniejszych zdań w tej powieści. Czytając o losach Bari i jej rodziny, jej przyjaciółki Xiang, sąsiadów z Nigerii czy staruszka Abdula, trudno nie myśleć, jakie to podłe, że ludzie nie mogą swobodnie opuszczać krajów ogarniętych wojnami czy klęskami żywiołowymi, tylko muszą cierpieć, ginąć, tkwić pod granicami.</p><p style="text-align: justify;">Hwang Sok-yong zwraca dużą uwagę na niedole uchodźców, ale pokazuje też niebezpieczeństwa, na jakie narażają oni gospodarzy. W jednej ze scen widzimy Bari uciekającą przed pożarem wznieconym przez Koreańczyków chcących wypalić las i założyć nielegalne pola. Uciekinierzy, z początku przyjmowani gościnnie, z czasem stają się coraz bardziej irytujący, bo jest ich za dużo, bo wywołują pożary, bo kradną żywność. Dochodzi do tego, że chiński rolnik boi się udzielać schronienia bohaterce i jej uszczuplonej rodzinie; nadal pomaga, ale ukradkowo, z daleka. To właśnie z tego powodu Bari musi spędzać zimę w szałasie zbudowanym na bezdrożach. Jeśli chodzi o Londyn, bohaterka sama pada ofiarą nielegalnej imigrantki, która z początku była dobrą osobą, lecz pod wpływem licznych nieszczęść i narkotyków zatraciła ludzkie uczucia. </p><p style="text-align: justify;">Może właśnie dlatego, że w książce pojawia się tak wiele smutków i okrucieństw, Hwang Sok-yong postanowił urozmaicić fabułę poprzez dodanie elementów realizmu magicznego. Bohaterka potrafi więc prowadzić bezgłośne rozmowy z psem czy z duszami umarłych, odczytuje myśli swojej siostry niemowy, a kiedy dotyka nóg obcego człowieka, widzi sceny z jego przeszłości i odgaduje, na co jest chory. Poza tym dużo tu nawiązań do koreańskich wierzeń i mitologii, szczególnie do mitu o bogini Bari. Owa pramatka ludzkości, najmłodsza z siedmiu córek, na rozkaz matki została przez swoje starsze siostry zamknięta w skrzyni i porzucona na bagnach. Uratowana przez zwierzę, zniosła mnóstwo cierpień, a potem wędrowała po zaświatach, poszukując życiodajnej wody. Bohaterka powieści poznała tę legendę w dzieciństwie i z czasem zauważyła mnóstwo analogii pomiędzy sobą a swoją mityczną imienniczką, ba, zaczęła nawet się starać, by tych podobieństw było jeszcze więcej. </p><p style="text-align: justify;">W „Księżniczce Bari” nie brakuje bohaterów pozytywnych, takich jak Pakistańczyk Abdul niezłomnie wierzący w to, że na zło trzeba odpowiadać dobrem, ale są tu też postacie z gruntu złe (chociażby przemytnicy) albo takie, które nie mają złych charakterów, ale ciemnota i złe warunki sprawiły, że zachowują się obrzydliwie. Czy matka Bari wyrzuciłaby noworodka, gdyby ze strachu i rozpaczy nie zmąciło się jej w głowie? Czy ojciec wściekałby się po narodzinach najmłodszych córek, gdyby nie przekonanie, że mężczyzna powinien mieć syna i że kobieta rodząca same dziewczynki jest nieudolna, felerna, winna? Co ciekawe, kiedy życie tych niechcianych dzieci jest zagrożone, ojciec robi wszystko, by je ratować. </p><p style="text-align: justify;">Podsumowując, „Księżniczka Bari” to poruszająca, godna polecenia powieść, będąca interesującym połączeniem realizmu z nadrealizmem. Jak przystało na kandydata do nagrody Nobla, Hwang Sok-yong nie pisze o sprawach błahych, tylko zwraca uwagę na tragedie rozgrywające się w naszych czasach, na rzesze uchodźców, głód, terroryzm, łamanie praw człowieka w Korei Północnej. </p><p>Moja ocena:<b> 5/6.</b><br /><br />---<br />* Hwang Sok-yong, „Księżniczka Bari”, przeł. Dominika Chybowska-Jang, Bo.wiem, 2023, s. 15</p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-49902765045586791822023-11-06T18:30:00.000+01:002023-11-06T18:30:15.649+01:00 „Ludziary” Jan Krzysztof Piasecki<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsUDzwOdlECj8VlqOZEcHjalfypczQS_hTHmAuSbxAvTURDm3VcqCzKMhHA6H4_Keu6K27kURlr1XuFwOZvGGWlu6h4T9_AbFHhvpsT24sRn1SCVURKnDmqOsHEsi6R-LiDviXtuzW0LiVISF5RYZnJRwVJ_0hsh116bbbyOr-s_grg_CzNn8-y8fb/s1539/Ludziary.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="1539" data-original-width="1000" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsUDzwOdlECj8VlqOZEcHjalfypczQS_hTHmAuSbxAvTURDm3VcqCzKMhHA6H4_Keu6K27kURlr1XuFwOZvGGWlu6h4T9_AbFHhvpsT24sRn1SCVURKnDmqOsHEsi6R-LiDviXtuzW0LiVISF5RYZnJRwVJ_0hsh116bbbyOr-s_grg_CzNn8-y8fb/w130-h200/Ludziary.jpg" width="130" /></a></div><p style="text-align: justify;">„Ludziary” to opowieść o Betinie i jej synu Albercie. Ona jest apodyktyczna, odważna i tak aktywna, że nawet po przekroczeniu osiemdziesiątego roku życia daje radę prowadzić stadninę i własnoręcznie zajmować się końmi. Syn nie ma ani połowy tej energii co matka, lubi polegiwać w łóżku, często pogrąża się w ponurych myślach. Ale zawsze, kiedy trzeba, jedzie jej na pomoc i zajmuje się ranczem w tych okresach, gdy odchodzi poprzedni stajenny, a nowy jeszcze nie nastał. </p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Z wątków najciekawszy wydał mi się ten dotyczący stadniny, jej budowania, prowadzenia, opieki nad końmi. Przez ranczo przewija się mnóstwo osób, a każda ma w sobie coś nietypowego, bo Betina przyciąga do siebie wyłącznie ekscentryków. Jedna z pracownic cierpi na schizofrenię i w okresie zaostrzenia choroby nie wkłada do ust niczego oprócz buraków, ktoś inny marzy o wydaniu powieści, ktoś okazuje się nierzetelnym donosicielem. Większość odwiedzających stadninę to oczywiście przyjaciele zwierząt, ale trafiają się też tacy, którzy deklarują miłość do koni, a jednocześnie potrafią zadręczyć swojego ulubieńca, głodzić, zamknąć w stajni na wiele dni i grozić tym ludziom, którzy chcą pomóc nieszczęsnemu czworonogowi. </p><p style="text-align: justify;">Na kartach książki pojawia się wiele zwierząt. Koń wykupiony z rzeźni. Koń chory na astmę. Koń potrafiący mocno kopnąć człowieka, który nie częstuje go cukrem. Koty. Psy. Inteligentna kura sypiająca w jednym pokoju ze swoją panią. Betina bardzo ceni zwierzęta, ich wierność, niezdolność do snucia intryg. Zupełnie inne zdanie ma o ludziach. Według niej „Człowiek to okrutny ssak z patologicznie przerośniętym mózgiem”[1]. </p><p style="text-align: justify;">W książce znalazło się też miejsce na wspomnienia z Powstania Warszawskiego. Betina nie należała do tych, co spędzali wojnę w jakimś spokojnym kąciku, tylko mocno się udzielała i ucierpiała. Trafiła chociażby do obozu w Oberlanger. Nie będę oczywiście streszczać jej przeżyć, przytoczę tylko ciekawą wypowiedź dotyczącą wyżywienia. W lagrach, jak wiadomo, trudno było liczyć na wykwintne i obfite dania. Na śniadanie podawano pajdę chleba z marmoladą z brukwi, na obiad zupę z brukwi i kolejny kawałek chleba. I nic więcej. A mimo to Betina, z wykształcenia lekarka, nie narzeka na tę dietę, wprost przeciwnie, dostrzega w niej zalety. „Wszystkie baby, które miały choroby woreczków, różnych wątrób, wyzdrowiały na tej głodówce. Tak samo wiecznie chorujące cudownie ozdrowiały. Ludzie zabija nadmiar żarcia. A prawdziwa trucizna to chemia w jedzeniu”[2]. </p><p style="text-align: justify;">„Ludziary” mają nie tylko fascynującą treść, ale też formę. Składają się z wielu rozdziałów przypominających opowiadania. Każdy z nich ma wyrazisty temat przewodni. Może nim być groźna przygoda w zasypanym śniegiem lesie, kontrola w stadninie, zaginięcie członka rodziny lub cokolwiek innego, co utkwiło w pamięci Alberta. Wydarzenia nie zostały przedstawione chronologicznie, w jednym rozdziale widzimy Alberta jako zbuntowanego studenta przesiadującego w swoim pokoju, w kolejnym jako małego chłopca wyjeżdżającego w góry, a w jeszcze kolejnym bohater znowu staje się dorosłym mężczyzną. Autor ma bardzo ładny, oszczędny styl i nie potrzebuje wielu słów, by wyczarować plastyczną scenkę, ukazać charakter człowieka bądź zwierzęcia. Muszę przyznać, że już dawno nie zetknęłam się z tak dobrą polską książką. </p><div style="text-align: justify;">---</div><div style="text-align: justify;">[1] Jan Krzysztof Piasecki, „Ludziary”, Biblioteka Analiz, 2023, s. 133.</div><div style="text-align: justify;">[2] Tamże, s. 112.</div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-41125949096556574362023-10-22T14:11:00.002+02:002023-10-22T14:13:17.794+02:00 „Głodne. Reportaże o (nie)jedzeniu” Klaudia Stabach<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdtDFusoODQLRN8VRxX_-XQkAI00ceH1ybVtYB0hMC0i8VmJkQJs7MUiAX3YICTpAFAzejeM8fEPE-tq6rS17rLgJWp6erjTNcZvhdYkOWdGO_KA8B_X_fzVpmqt7ZF1e8EZZtKL9y-v0LHMpuQ2wXpQHCLlgjaIQOJSsjL4W8wPmWDyeHR-NvWlCI/s360/G%C5%82odne%20reporta%C5%BCe%20o%20jedzeniu.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="360" data-original-width="240" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdtDFusoODQLRN8VRxX_-XQkAI00ceH1ybVtYB0hMC0i8VmJkQJs7MUiAX3YICTpAFAzejeM8fEPE-tq6rS17rLgJWp6erjTNcZvhdYkOWdGO_KA8B_X_fzVpmqt7ZF1e8EZZtKL9y-v0LHMpuQ2wXpQHCLlgjaIQOJSsjL4W8wPmWDyeHR-NvWlCI/w133-h200/G%C5%82odne%20reporta%C5%BCe%20o%20jedzeniu.jpg" width="133" /></a></div><p></p><div style="text-align: justify;">Książka „Głodne” Klaudii Stabach wbrew tytułowi opowiada nie tylko o głodnych kobietach, lecz także o mężczyznach. Osoby te czują się głodne nie dlatego, że brakuje im żywności, ale po prostu ze strachu przez przytyciem odmawiają sobie posiłków albo też obżerają się, by po chwili wszystko zwymiotować. Bez końca myślą o tym, jak pozbyć się zawartości żołądka czy spalić kalorie, i zaniedbują pracę, rodzinę, znajomych. Niewinna z początku chęć zrzucenia kilku kilogramów niepostrzeżenie przekształciła się u nich w bulimię, kompulsywne objadanie się, anoreksję, ortoreksję. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><span></span><div style="text-align: justify;"><span><a name='more'></a></span>Autorka znalazła co najmniej jeden przykład do każdego zaburzenia (z wyjątkiem bigoreksji). Jest więc w tej książce Przemek, skoczek narciarski, który musiał schudnąć, by mieć lepsze wyniki w sporcie. No i schudł do 55 kg, wpadł w bulimię. Jest tu trener personalny gnębiony przez ataki wilczego głodu, buszujący nocami w lodówce i pochłaniający jednorazowo nawet do 10000 kalorii. Jest Róża, która trafiła do szpitala psychiatrycznego z powodu depresji. Ta na pozór kulturalna pani stała się bardzo agresywna, kiedy pielęgniarki odkryły, dlaczego po każdym posiłku znika w łazience. Jest Paulina, mierząca 170 cm i w najgorszym momencie ważąca 27 kg, żyjąca tylko dzięki poświęceniu ojca. Jest Magda, niegdyś anorektyczka, obecnie pomagająca innym chorym. Jest Ewa, u której anoreksja przerodziła się w bulimię. I wreszcie jest tu Agata, od wielu lat katująca swoje ciało dietami i ćwiczeniami, przekonana, że jeśli z nich zrezygnuje, stanie się coś złego. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie ze wszystkimi bohaterami swojego reportażu autorka zetknęła się osobiście, Różę na przykład zna tylko z relacji pielęgniarki. Wiedzę wykorzystaną w książce też nie zawsze zdobywała poprzez osobiste rozmowy z kompetentnymi osobami. Część informacji pochodzi z internetu, chociażby ze strony Anonimowych Jedzenioholików. Autorka próbowała dostać się do zamkniętych grup anorektyczek, zagadać dziewczynę stojącą na przystanku w Malawie. Niekiedy zdradza, skąd pozyskała informacje, innym razem nie. Obszernie opowiada o wizycie w Słonecznym Domu, ale czy odwiedziła inne prywatne ośrodki, nie wiadomo. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Większość przedstawionych w książce osób nie poradziła sobie z problemami i nadal nie słucha głosów rozsądku. Paulina na przykład już osiem razy jeździła na turnusy w prywatnych ośrodkach i nic to nie dało. A takie turnusy są drogie. Sześciotygodniowy pobyt w Malawie kosztuje 14400 złotych, do tego dochodzi jeszcze 2400 za wyżywienie, prąd i gaz. Ogromna suma, ale podobno uczestniczki płacą wyłącznie za terapię, koszty socjalno-bytowe pokrywa fundacja Drzewo Życia. W Polsce dopiero od niedawna mówi się o zaburzeniach odżywiania i właściwie nie ma sposobu, by pomóc tym najbardziej chorym. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Niestety coś jest nie tak ze stylem autorki i nie czytało mi się tej książki dobrze, ba, nierzadko odnosiłam wrażenie, że reportaż zmienia się w infantylny artykulik dla trywialnego pisemka. Klaudia Stabach nie umie zapanować nad chęcią ulepszania wiadomości zdobytych od rozmówców i doprawia je ckliwością oraz własnymi fantazjami. Wskażę na kilku przykładach, jak wyglądają reportaże w jej wykonaniu. </div><div style="text-align: justify;"></div><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">– Spójrz na mnie, Kasiu. Kochasz mnie? – pyta. – Jeśli tak, to jak możesz chcieć umrzeć? Nie mogę cię stracić. – Głos mu się łamie i sam zalewa się łzami.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">– Nie kocham cię!!! – wrzeszczy tak głośno, że uginają się pod nią nogi. Upada na podłogę. – Daj mi nóż! Chcę się zabić! Zabiję się! – Krzyk rozdziera jej gardło, lament zniekształca wypowiadane słowa. Płacz ojca przy płaczu córki to subtelne chlipanie</span>[1]. </div></blockquote><div style="text-align: justify;"></div><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">„Pyskuje ojcu prawie każdego dnia, ale w głębi serca szczerze kocha tego człowieka. Wie, że mają tylko siebie.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">– Tatusiu, nie daje już rady. Chciałabym już pójść do mamy. – Dwie łzy skapują na talerz z zimnym leczo”</span>[2].</div></blockquote><div style="text-align: justify;"><blockquote><span style="color: #666666;">„Czy będzie jej się chciało żyć? A może miałaby więcej chęci, gdyby nie była przez niego ubezwłasnowolniona? Bzdura – odpowiada sam sobie”</span>[3].</blockquote></div><div style="text-align: justify;"></div><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">„Niestety radość nie trwała długo, bo kilka minut później usłyszał, ile kosztuje jeden turnus. Kąciki ust znów stały się ciężkie. Jakby ktoś doczepił im po bokach odważniki. Momentalnie wykrzywiły się w podkówkę, dodając mu ładnych kilka lat.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">– Skąd weźmiemy dwanaście tysięcy złotych? – zmartwiła się pani Janina, kładąc się do spania obok męża. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">– Pożyczymy w banku. Zdrowie dziecka jest najważniejsze. – Pan Józef nie wahał się ani minuty, po czym przekręcił się na swoją stronę i zgasił nocną lampkę”</span>[4]. </div></blockquote><div style="text-align: justify;"></div><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="color: #666666;">„Unikała wymiany spojrzeń z resztą osób, zwłaszcza z facetem sączącym kawę, który co chwilę posyłał jej pogardliwie spojrzenia, przewracał oczami i wzdychał, głośno dając do zrozumienia, że kiepska z niej matka”</span>[5]. </div></blockquote><p style="text-align: justify;">Pierwszy i drugi fragment są nieznośnie ckliwe. I skąd autorka wie, że na talerz spadły dwie łzy, a nie trzy? Policzyła je? Z kolei z trzecim i czwartym cytatem problem jest taki, że autorka nie rozmawiała ani z ojcem Pauliny, ani z matką, bo ta od dawna nie żyje, nie może więc wiedzieć, co mówił do siebie ojciec, jak wyglądała rozmowa rodziców ani kto zgasił lampkę. Piąty passus to opis podróżnych siedzących w wagonie restauracyjnym. Nasza autorka nie zamieniła z nimi ani słowa, a mimo to jest przekonana, że zna powód frustracji faceta przewracającego oczami. W jeszcze innym miejscu książki pisze, że jakiś lekarz w szpitalu, do którego trafiła anorektyczka, „nie jest świadomy swojego słowiańskiego akcentu, wydaje mu się, że brzmi jak wszyscy mówcy na TEDs”[6]. Aż chciałoby się zapytać: a skąd te informacje, autorko? Masz może dar wnikania w myśli ludzi, z którymi nie zamieniłaś ani słowa i których nigdy na oczy nie widziałaś? Przez tę skłonność Klaudii Stabach do wymyślania, dopowiadania i ubarwiania książka bardzo traci na wartości. Może zresztą nie byłabym aż tak mocno rozczarowana, gdyby tytuł nie sugerował, że dostanę pełnokrwiste reportaże. </p><p style="text-align: justify;">Rozdział „W ukryciu” zaczyna się ciekawie, od relacji o ważącej 110 kilogramów Beacie, która nie umie zapanować nad napadami obżarstwa i czuje się bezradna, bo kiedy idzie do lekarza, słyszy, że powinna schudnąć. I tyle. Nie otrzymuje żadnej pomocy ani nawet skierowania na podstawowe badania. Jednak zamiast kontynuować reportaż, autorka ni stąd, ni zowąd zaczyna opisywać spotkanie Jedzenioholików, z którego nic ciekawego nie wynika, streszczać, co wyczytała na stronie internetowej tej organizacji, wkleja nawet listę Dwunastu Kroków. Do Beaty już nie wraca, a szkoda.</p><p style="text-align: justify;">Mimo że z powodu stylu autorki reportaż wydał mi się dość niepoważny, nie skreślę go całkowicie, bo jednak porusza ważny, aktualny temat i pokazuje, jak wyglądają początki zaburzeń odżywiania, jak przedstawia się w Polsce sprawa leczenia, w jak beznadziejnym położeniu znajdują się chorzy i ich rodziny. Autorka uczula, by nie lekceważyć tych zaburzeń, bo ze wszystkich chorób psychicznych to właśnie anoreksja jest najbardziej śmiertelna. <br /></p>Moja ocena:<b> 3/6.</b><br /><br />---<br />[1] Klaudia Stabach, „Głodne. Reportaże o (nie)jedzeniu”, Wielka Litera, 2023, s. 141.<div>[2] Tamże, s. 167.</div><div>[3] Tamże, s. 164.<br />[4] Tamże, s. 175.<br />[5] Tamże, s. 90.<br />[6] Tamże, s. 139.<div style="text-align: justify;"></div><p></p></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-82457003385681241052023-09-30T17:21:00.003+02:002023-10-01T14:15:12.255+02:00„Dziennik pustki” Emi Yagi<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiL7QmDJXr5V58qM2bm0FOCSfKeJnA_vWVpV1ISpNjuUhwi_4-dbgDXGx7Ug6qz3bXJbTvLdqO2h2GjbChrwz8W5U-3A1KAUhFXZzPEByi124BDnNkAiYxHuRP86GKU9z-XK1AS92g7s-EfG2XyFuqJmkmOMdDNJRl4MP5TfmAjz9j853sSC8GvdGjj/s670/Dziennik%20pustki%20Emi%20Yagi.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="670" data-original-width="450" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiL7QmDJXr5V58qM2bm0FOCSfKeJnA_vWVpV1ISpNjuUhwi_4-dbgDXGx7Ug6qz3bXJbTvLdqO2h2GjbChrwz8W5U-3A1KAUhFXZzPEByi124BDnNkAiYxHuRP86GKU9z-XK1AS92g7s-EfG2XyFuqJmkmOMdDNJRl4MP5TfmAjz9j853sSC8GvdGjj/w134-h200/Dziennik%20pustki%20Emi%20Yagi.jpg" width="134" /></a></div><p style="text-align: justify;">Pani Shibata z „Dziennika pustki” japońskiej autorki Emi Yagi ma trzydzieści kilka lat i pracuje w firmie produkującej papierowe tuleje. Początkowo jest zadowolona, wkrótce jednak zauważa, że koledzy z działu wymagają, by myła kubki, segregowała śmiecie i robiła tysiąc innych rzeczy, które oni uważają za kobiece. W efekcie bohaterka pracuje dłużej i ciężej niż mężczyźni, nie odnosząc z tego żadnych korzyści. Jeśli lekceważy te dodatkowe, „babskie” obowiązki, wokół niej tworzy się nieprzyjemna atmosfera. Nie mając odwagi na jawny bunt, bohaterka kłamie, że oczekuje dziecka. Od tej pory nie musi parzyć kaw ani pucować lodówki, może wcześnie wychodzić do domu i wreszcie mieć czas dla siebie. Tylko co będzie, kiedy znajomi z biura odkryją, że zostali oszukani? W przyszłości na pewno stanie się to problemem, na razie jednak kobieta nie zaprząta sobie głowy szukaniem wyjścia z trudnej sytuacji, woli cieszyć się „ciążą”. </p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Autorce udało się w zgrabny sposób poruszyć kilka ważnych tematów, takich jak podłe traktowanie kobiet w japońskich korporacjach, samotność, bunt przeciw niesprawiedliwości i wreszcie podejście współczesnych Japończyków do macierzyństwa. W książce padają takie oto gorzkie słowa: „Urodzisz, piekło. Nie urodzisz, też piekło”[1]. Jeśli kobieta nie zachodzi w ciążę, spotyka się z potępieniem, jeśli zaś zachodzi, nie otrzymuje żadnej konkretnej pomocy ani od państwa, ani od męża. Wkład mężczyzny ogranicza się najczęściej tylko do spłodzenia potomstwa, cała opieka spada na matkę. Jedna z drugoplanowych postaci skarży się: „Bo co on takiego zrobił? Spuścił się, w sensie miał wytrysk, i tyle, nie?”[2]. Ta młoda matka nie znajduje czasu, by odpocząć dłużej niż pół godziny, a nocami musi wynosić płaczącego niemowlaka na ulicę, by mąż mógł spokojnie spać. Pisarka bardzo słusznie zwraca uwagę na fakt, że choć nadszedł już dwudziesty pierwszy wiek i ludziom pod wieloma względami żyje się lżej niż kiedyś, to jednak ciąża, poród i wychowanie dzieci nadal wiążą się z ogromnym cierpieniem kobiet. Mężczyzna jest tu uprzywilejowany, jego udział w sprowadzaniu potomstwa na świat można określić jako mały i bezbolesny.</p><p style="text-align: justify;">Forma i tytuł tej powieści, który w oryginale brzmi „Kūshin techō”, nawiązują do dzienniczków przeznaczonych dla przyszłych matek, czyli do Boshi-Techo. Kobiety te prowadzą dzienniki matki i dziecka, bohaterka zaś – dziennik pustki, bo przecież jej brzuch jest pusty. Ale wbrew pozorom ma o czym pisać, bo dopiero teraz, kiedy jest w tej swojej ciąży-nieciąży, jej życie staje się ciekawsze i pełniejsze. Dopiero teraz ma czas, by porozmyślać, zapisać się na aerobik, celebrować posiłki, pospacerować po sąsiednich ulicach. Jej uwagę przykuwa witraż z Matką Boską i szybko zaczyna czuć z tą biblijną postacią dziwną, silną więź. Z goryczą zauważa, że Maryja jest znana wyłącznie jako matka Jezusa, nic nie wiadomo o jej zainteresowaniach ani emocjach. Czy była podejrzewana o skok w bok? Jak przyjęła nieoczekiwaną ciążę? „Ciągle jestem pod wrażeniem, jaka byłaś dzielna. Poród z mężem cieślą i osiołkiem? Musiałaś umierać ze strachu. Potem przybyli aniołowie, mędrcy czy kto tam jeszcze, choć tak naprawdę wolałabyś położną i pielęgniarkę, prawda?”[3].</p><p style="text-align: justify;">„Dziennik pustki” to jedna z ciekawszych powieści wydanych w Serii z Żurawiem, pełna japońskich smaczków, napisana oszczędnym i plastycznym językiem. Z jednej strony prosta, a z drugiej bardzo głęboka, bo przecież autorka nadzwyczaj sprawnie posługuje się przemilczeniami i wykracza poza krąg tego, co oczywiste i zrozumiałe. Od pewnego momentu fabuła staje się niejednoznaczna i tak zagadkowa, że po przewróceniu ostatniej strony zdumiony czytelnik zadaje sobie pytanie: ale jak to, o co chodzi? Autorka w zwyczajną codzienność zgrabnie wplątuje nutkę czegoś nadnaturalnego, miesza realizm z surrealizmem, sprawiając, że w żadnym wypadku nie można uznać tej książki za banalną historyjkę o ciąży czy wykorzystywaniu kobiet.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8-iBl8g0IMd9pn6hoFvE169NNiy9Zn69CF36NNLvzI7abcJAY3-qaHvm0u7U5N13rFniRX4g7hHY93gVA9r8qv7y65qOBC_ZZcJbPSx3bFtx15fm-7YjMC7vXasifx57qYwtJs3X2J1KEN_IHO09tSyhZCuu1VFmVWkFg4RK3ExCvpc9dCVzriwSK/s2419/Dzienik%20pustki.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1753" data-original-width="2419" height="145" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8-iBl8g0IMd9pn6hoFvE169NNiy9Zn69CF36NNLvzI7abcJAY3-qaHvm0u7U5N13rFniRX4g7hHY93gVA9r8qv7y65qOBC_ZZcJbPSx3bFtx15fm-7YjMC7vXasifx57qYwtJs3X2J1KEN_IHO09tSyhZCuu1VFmVWkFg4RK3ExCvpc9dCVzriwSK/w200-h145/Dzienik%20pustki.jpg" width="200" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;">[1] Emi Yagi, „Dziennik pustki”, przeł. Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2023, s. 153.</div><div style="text-align: justify;">[2] Tamże, s. 138.</div><div style="text-align: justify;">[3] Tamże, s. 152.</div><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-62319490841555009942023-08-16T12:21:00.001+02:002023-08-16T12:34:55.217+02:00„Nędza” Andrzej Tichý<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn0WmZxy4LKtQ4r0fdFe9Ia9ak4JWGRGgsXethqypNFIdbsZWKymXyquWcv_IeuOIIw0MgAglx4EOc_r21EiiPg3zqNXjTHWF5LZlaFTG4vfv9Mo7-yNc_xQtIUbW6TM0XbZZq34vAXIknnqPwwt_FAuhJurPXU72SvB0UUOMB-bcGjTRFjj1TyzE8/s333/Andrzej%20Tich%C3%BD.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="333" data-original-width="225" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn0WmZxy4LKtQ4r0fdFe9Ia9ak4JWGRGgsXethqypNFIdbsZWKymXyquWcv_IeuOIIw0MgAglx4EOc_r21EiiPg3zqNXjTHWF5LZlaFTG4vfv9Mo7-yNc_xQtIUbW6TM0XbZZq34vAXIknnqPwwt_FAuhJurPXU72SvB0UUOMB-bcGjTRFjj1TyzE8/w135-h200/Andrzej%20Tich%C3%BD.jpg" width="135" /></a></div><p style="text-align: justify;">Autor nominowanej do Nagrody Bookera „Nędzy”, Andrzej Tichý, mieszka w Szwecji, ale pochodzi z Czech, jego dziełem mogą się więc chlubić aż dwa narody. Tylko czy na pewno jest czym się chlubić? Nie wiem. To powieść bardzo, bardzo dziwna i niestety męcząca. Forma dominuje tu nad treścią, narracja sprawia wrażenie chaotycznej, nieprzyjaznej dla czytelnika. I choć zauważyłam, że „w tym szaleństwie jest metoda”, że rwany, nieprzejrzysty sposób pisania bardzo pasuje do roztrzęsionego narratora i że autor zgromadził sporo ciekawych obserwacji dotyczących nizin społecznych, to jednak przez większość czasu poświęconego na lekturę czułam dezorientację i znużenie, wydawało mi się nawet, że słucham monologu pijaka, który bez ładu i składu sypie wspomnieniami, spostrzeżeniami oraz wulgaryzmami i niekoniecznie pragnie, by odbiorca go zrozumiał.<span></span><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Narrator ma na imię Cody. Dorastał w Szwecji, wśród imigrantów, którzy najpierw sądzili, że trafili do raju, a potem doszli do wniosku, że to jednak nie raj, tylko szambo. Wszyscy w tym środowisku z trudem wiązali koniec z końcem, nie stronili przy tym od kradzieży, grzebania w śmietnikach czy handlu narkotykami, niemal wszyscy też pili i ćpali. Cody był jednym z nielicznych szczęśliwców, którym udało się odbić od dna i wejść do świata ludzi uważanych za porządnych. Ukończył szkołę wieczorową, został niezależnym muzykiem, rozmyśla nie o tym, skąd wziąć flaszkę, tylko o kwiatkach i muzyce Scelsiego. Ale czy na pewno oderwał się od przeszłości? Czy dzieciństwo i młodość spędzone w nędzy, wśród patologii ludzkiej, nie wyciskają piętna? „Kiedy już zostawisz całe to bagno za sobą, orientujesz się, że tkwisz w nim po pachy”[1] – mówi jedna z postaci. I chyba tak właśnie dzieje się z głównym bohaterem; odciął się od korzeni, ale nie do końca, wciąż załamuje się, gdy myśli o własnym dzieciństwie. Wystarczy jakiś impuls, by wspomnienia stały się intensywniejsze niż teraźniejszość. Takim impulsem jest spotkanie z bezdomnym, pobitym chłopcem. Cody akurat zmierza na dworzec, by wraz z kompozytorką i gitarzystą wyjechać na koncert, jednak kontakt z młodym ćpunem wywołuje całą lawinę wspomnień, myśli i wyobrażeń, które przysłaniają rzeczywistość. Narrator co chwilę traci wątek i przestaje słyszeć, co mówią jego towarzysze, słyszy za to głosy z przeszłości. <br /><br />Lektura nie jest łatwa, bo autor tworzy ściany tekstu, nie wyróżnia dialogów, nie zaznacza, która postać teraz mówi, ba, pierwszoosobowy narrator, Cody, potrafi znienacka zacząć pisać o sobie, używając narracji trzecioosobowej, albo – żeby jeszcze bardziej utrudnić czytelnikowi odbiór – wyobraża sobie, co mówiłaby jakaś postać, na przykład jego dawny kumpel Soot, i włącza ten wyobrażony monolog do tekstu. „Kiedy myślę o tobie, Soot, zaczynam mówić do siebie, podnoszę głos, staję obok siebie i zaczynam mówić lub staję naprzeciw siebie i zaczynam mówić, jakbym był Sootem, jakbym był kimś innym, i wstydzę się, ale powstrzymuję wstyd, staram się ignorować narcyzm, zaczynam mówić, jestem Sootem”[2]. Tak więc tej powieści nie wolno czytać po kawałku, trzeba od razu całą i z wytężoną uwagą, by się nie pogubić w mało przejrzystej narracji. <br /><br />A co i kogo wspomina Cody? Opowiada na przykład, jak będąc pod wpływem narkotyków, wstąpił do kawiarni, narobił w spodnie i musiał je potem wyrzucić. Albo o odwiedzinach u swego czarnoskórego kolegi, który został pobity przez rasistów i w szpitalu rozsmakował się w czytaniu książek. Wspomina Rawnę, Bekkę, Soota i jego siostrę Cherry. Niekiedy postacie wygłaszają jakieś ciekawe, choć gorzkie uwagi. Bezdomna Sanna mówi o sobie, że jest nieudaną aborcją, a ktoś inny, że gadanie o równości to kłamstwa, że „dopiero po latach dociera do ciebie, jak bardzo jesteś poraniony, jak bardzo cię wydymali”[3]. Wspomnieniom i myślom narratora towarzyszą takie uczucia jak wzburzenie, gorycz, bezradność, przekonanie, że jego dawnym znajomym przeznaczona jest tragiczna przyszłość, że mało kto z tego środowiska potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje życie i nie pasożytować na innych. „Czasem myślę, że dla takich ludzi nie ma ratunku i że powinno ich się pozbyć, dla dobra wszystkich. Żeby nie powodowali więcej cierpienia. Serio. Sobie samym, innym. Żeby nie mieli więcej dzieci”[4].<br /><br />Niektóre myśli narratora są bardzo kontrowersyjne i bezlitosne. Na zezwierzęconych meneli, brudnych, pijanych i bełkoczących, nie patrzy on z sentymentem ani empatią, wręcz przeciwnie, rozważa, czy nie powinno się ich wytępić. Bo skoro można likwidować robactwo czy szczury, dlaczego nie zrobić tego samego ze szkodliwymi ludźmi? Przecież „pogrzeb jest o wiele tańszy niż cała ta opieka, cała ta rehabilitacja, wszystkie te interwencje policji, budowa tych wszystkich więzień, ich utrzymanie i tak dalej”[5]. A pomóc tym szumowinom się nie da. On sam, Cody, nikomu nie pomógł, nawet własnemu bratu, i teraz może tylko lamentować: „Brat, gdzie on teraz jest, dlaczego mu nie pomogłem, dlaczego go zostawiłem, przebacz mi, bracie, przykro mi”[6]. Jedyna dobroczynność, na jaką się zdobył, to podarowanie kilku koron bezdomnemu.<br /><br />Moja ocena: <b>4/6</b>.</p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGJLjXtJDv_Et6ufaitG-9lQgWzB7w-5asBu2e0LUpMzNeNYXdsAXBdz5xuT4oem9m7zkk5xn9hwug-JO0xFS8dSanyfy2389ICvO4JlNooKczqLyOarZzaUuMgdFCQicz05OdMbfYY_Mcv7WxdkpgTLZk-tqXG-DT_0eMiQvTL2vAjIqw3pcKQqZX/s2421/Andrzej%20Tichy%20N%C4%99dza.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1661" data-original-width="2421" height="138" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGJLjXtJDv_Et6ufaitG-9lQgWzB7w-5asBu2e0LUpMzNeNYXdsAXBdz5xuT4oem9m7zkk5xn9hwug-JO0xFS8dSanyfy2389ICvO4JlNooKczqLyOarZzaUuMgdFCQicz05OdMbfYY_Mcv7WxdkpgTLZk-tqXG-DT_0eMiQvTL2vAjIqw3pcKQqZX/w200-h138/Andrzej%20Tichy%20N%C4%99dza.jpg" width="200" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Andrzej Tichý, „Nędza”</td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;">[1] Andrzej Tichý, „Nędza”, przeł. Dominika Górecka, Pauza, 2023, s. 159.<br />[2] Tamże, s. 36-37.<br />[3] Tamże, s. 113.<br />[4] Tamże, s. 81. <br />[5] Tamże, s. 86.<br />[6] Tamże, s. 165.</p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-72701855651068761182023-08-08T19:29:00.000+02:002023-08-08T19:29:10.200+02:00„Powiedziała, że nie żałuje” Tommi Kinnunen <p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGwknrzSnIB4NBpL8WQFZZcDVqSNIWscLAnK8xoEjQSEbpLyH02yoB6QZ68asCn-ppYRpGPkFWImYQ68MhP8JlNit7gXpo2Snz9zZIc9BjWklvBcyuSIlATNkzpfBgiNBq0-zRXyyV7YGtRq6ab6klHM31HzdRGO0wjPn7FZHhVcwcpGJocInxJ_Gm/s3085/Fi%C5%84skie%20powie%C5%9Bci.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3085" data-original-width="1925" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGwknrzSnIB4NBpL8WQFZZcDVqSNIWscLAnK8xoEjQSEbpLyH02yoB6QZ68asCn-ppYRpGPkFWImYQ68MhP8JlNit7gXpo2Snz9zZIc9BjWklvBcyuSIlATNkzpfBgiNBq0-zRXyyV7YGtRq6ab6klHM31HzdRGO0wjPn7FZHhVcwcpGJocInxJ_Gm/w125-h200/Fi%C5%84skie%20powie%C5%9Bci.jpg" width="125" /></a></div><p style="text-align: justify;">„Powiedziała, że nie żałuje” to powieść o wiośnie roku 1945 i o fińskich kobietach pieszo wracających z wojny. My w Polsce mamy takie skojarzenie, że kobiety wracające z wojny to byłe więźniarki obozów koncentracyjnych, smutne, skrajnie wygłodzone ofiary Hitlera. Tymczasem bohaterki powieści niezbyt przystają do takich wyobrażeń. Nikt ich nie więził, nikt nie zmuszał do opuszczenia ojczyzny. Kiedy Finlandia zawarła rozejm z ZSRR i zaczęła usuwać ze swojego terytorium stacjonujące tam wojska niemieckie, kobiety te dobrowolnie poszły za nimi, by wyświadczać żołnierzom rozmaite przysługi, nie tylko seksualne, bo też wzięły na siebie ciężar prania mundurów i pielęgnacji rannych. Nie przejmowały się okrucieństwem okupantów wobec ludności krajów podbitych ani nawet tym, że wycofując się, równali z ziemią Laponię. Aż tu nagle spotkała je przykra niespodzianka: Niemcy zaczęli być odsyłani do obrony Berlina, z myśliwych zmienili się w zwierzynę. Kobiety zaś zostały same wśród wrogo do nich nastawionych Norwegów. Niektóre z tych Finek ze strachu przed przyszłością popełniły samobójstwo, inne biernie tkwiły w obozach jenieckich, a jeszcze inne postanowiły samodzielnie wrócić do domu. I takie właśnie desperatki, pragnące pieszo wrócić do swoich domów, stały się bohaterkami powieści. <br /></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Jest ich pięć: Aili, Katri, Siiti, Veera Irene. Jedna z nich to staruszka, druga nastolatka, pozostałe są w średnim wieku. Jedna uwodziła mężów sąsiadek, inna uciekła od opieki nad młodszym rodzeństwem, a jeszcze inna od małżeńskiej nudy. Różni je wiele, a łączy jedno – kompletny brak doświadczenia w podobnych wędrówkach. Żadna nie wie, gdzie szukać żywności, jak nocować pod gołym niebem, jak unikać min. Na domiar złego aura im nie sprzyja, leje deszcz, prószy śnieg. Ale skoro wyruszyły, nie mają innego wyjścia jak posuwać się do przodu. Autor skrzętnie opisuje cierpienia, jakich zaznają podczas tej podróży, rejestruje też ich wspomnienia i odczucia, a wśród tych odczuć bynajmniej nie dominuje skrucha. W miarę zbliżania się do stron rodzinnych w bohaterkach narasta podejrzenie, że droga jest jednak bezpieczniejsza niż powrót, że prawdziwa gehenna zacznie się dopiero wtedy, gdy staną przed rodziną czy przed urzędnikami. Jak usprawiedliwić swoją nieobecność, swoje romanse z nazistami? Zaczyna się więc szukanie wymówek, wymyślanie kłamstw, a tym samym fałszowanie historii. Zresztą oprócz strachu powracające kobiety czują też nieśmiałą nadzieję, że może jednak nikt nie będzie ich oskarżał o współpracę z Trzecią Rzeszą, w końcu większość Finów przejawiała sympatie proniemieckie. „Wszyscy uważali, że wojna jest korzystna albo przynajmniej potrzebna”[1]. </p><p style="text-align: justify;">Opisom mozolnej wędrówki towarzyszą liryczne opisy Laponii, pełnej spalonych wsi, kraterów po minach, zbiorowych mogił. Rovaniemi, przedtem tętniące życiem, teraz jest przeraźliwie głodne i nędzne. Wszystkie budowle zniknęły, pozostały tylko sterty gruzów i potłuczone szkło. Mieszkańcy klecą tymczasowe schronienia, grzebią w ruinach, próbują jakoś utrzymać się przy życiu. I szukają kozła ofiarnego, na którym mogliby wyładować wściekłość. Czy nie staną się nim kobiety?...</p><p style="text-align: justify;">Tommi Kinnunen bardzo dba o to, by pokazać, jak okrutnie potraktowano fińskie kobiety, a jak łagodnie mężczyzn. „Nasi chłopcy też poszli z Niemcami. I co? Ich również pędzono ulicami jak bydło?”[2] – złości się jedna z bohaterek. „Finowie, którzy walczyli u boku armii niemieckiej, mają swoje towarzystwo pamięci, natomiast z pracującej dla tej samej armii Finek zrobiono po wojnie albo kurwy, albo nastolatki, którym miłość uderzyła do głowy”[3] – zauważa w przedmowie autor i pyta: „Dlaczego czyny mężczyzn usprawiedliwia się rozkazami z góry, a kobiety obarcza się odpowiedzialnością indywidualną?”[4].</p><p style="text-align: justify;">Szkoda tylko, że pisarz nie przemyślał sprawy wyżywienia bohaterek, bo nie sposób się doliczyć, co jadły podczas swojej długiej wędrówki. Z obozu jenieckiego zabrały jedynie kilka kromek chleba, potem znalazły trzynaście konserw i można odnieść wrażenie, że te puszki w cudowny sposób się rozmnażały. Po wielu dniach wędrówki narrator stwierdza: „Musiały więc maszerować, póki jeszcze miały konserwy”[5]. A przecież gdyby nawet jadły na spółkę tylko po jednej dziennie, to i tak powinno im ich zabraknąć. <br /></p><p style="text-align: justify;">„Powiedziała, że nie żałuje” to dobra powieść, pokazująca wojnę z perspektywy Finów, chaos roku 1946, stawiająca pytania o stopień winy takich kobiet jak Veera czy Irene. A co myśmy takiego zrobiły? – buntuje się jedna z bohaterek. Jest w powieści taka scena: Irene z koleżankami wchodzi do mijanej po
drodze chaty, by odpocząć, ale pojawia się gospodarz, patrzy na ich
ogolone głowy, domyśla się prawdy, każe im się wynosić. Narrator
(trzecioosobowy, neutralny) komentuje to w następujący sposób:
mężczyzna jest złamany przez wojnę i dlatego tak się zachowuje. Można się domyślić, że według autora właściwym zachowaniem byłoby rozczulanie się nad tymi „biedactwami” i oddanie im ostatniego kawałka chleba. Tommi Kinnunen ewidentnie chce ocieplić wizerunek „niemieckich kurew”, przekonać czytelnika,
że miały bardzo ważne powody, by pójść za hitlerowcami (bo na przykład nudziły się przy mrukliwym mężu), poza tym skąd mogły wiedzieć, że ci mili chłopcy to zbrodniarze wojenni? A jeśli nawet coś zauważały, to przecież psychika
człowieka tak działa, że niewygodne obserwacje spycha w podświadomość. I wreszcie jak można oskarżać Finki, skoro ich mężom, ojcom i synom nie wypomina się przyjaźni z Niemcami? <br /></p><p style="text-align: justify;">Ten ostatni argument jest rozbrajający. Tak więc powieść na pewno warto przeczytać, ale trzeba podejść do niej ostrożnie.</p><p style="text-align: justify;">Moja ocena: <b>4/6</b>.<br /><br />---<br />[1] Tommi Kinnunen, „Powiedziała, że nie żałuje”, przeł. Sebastian Musielak, Wydawnictwo Poznańskie, 2023, s. 298.<br />[2] Tamże, s. 222.<br />[3] Tamże, s. 13.<br />[4] Tamże, s. 13-14.<br />[5] Tamże, s. 234.<br /></p><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-195435966404429522023-07-29T12:21:00.000+02:002023-07-29T12:21:15.439+02:00„Koniec Kalifornii” Steve Yarbrough<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_Qv7at_cxiZgwjIf8KzqwjceRnboJWoitXqT2rmu6AFuuLR-JGpRKfwLkNsKfHpk4THUyRhAa3f-yDVTqnRInVBISVvHa6u0f9iMLs1INEZAmROGGSWsM9pamC1SkzFYzvGjq2o4mweDP8hnCzYZn8uVX-n5JeTwjyde_LyIr8PMg9csNz2jqytpI/s355/Koniec%20Kalifornii%20The%20end%20of%20California.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="355" data-original-width="206" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_Qv7at_cxiZgwjIf8KzqwjceRnboJWoitXqT2rmu6AFuuLR-JGpRKfwLkNsKfHpk4THUyRhAa3f-yDVTqnRInVBISVvHa6u0f9iMLs1INEZAmROGGSWsM9pamC1SkzFYzvGjq2o4mweDP8hnCzYZn8uVX-n5JeTwjyde_LyIr8PMg9csNz2jqytpI/w116-h200/Koniec%20Kalifornii%20The%20end%20of%20California.jpg" width="116" /></a></div><p style="text-align: justify;">„Koniec Kalifornii” nie zaczyna się zbyt oryginalnie – ot, trzyosobowa rodzina przeprowadza się z jednej części kraju do innej. Jednak w większości książek bohaterowie przenoszą się z miejsca gorszego w lepsze, tymczasem u Steve'a Yarbrough dzieje się odwrotnie: opuszczają Kalifornię na rzecz niepozornego Loring w stanie Missisipi. I co jeszcze dziwniejsze, wcale nie są tym przygnębieni. Dla Angeli i Toni Loring to miejsce zupełnie obce, z kolei Pete, mąż Angeli, a ojciec Toni, zna je aż za dobrze. To właśnie w tej mieścinie dorastał, uczył się grać w futbol, zdobywał pierwsze doświadczenia seksualne, znalazł przyjaciela, a także wielkiego wroga. Ten wróg nadal tutaj mieszka i niestety na widok przybyszy czuje, że dawna nienawiść znowu w nim ożywa. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;">Bohaterami powieści są zarówno czterdziestolatkowie, jak i ich dzieci, przy tym młode pokolenie zachowuje się o wiele rozsądniej i porządniej niż dorośli, którzy ciągle ulegają jakimś złym podszeptom, sprawiając ból swoim najbliższym. Diakon Alan, jedna z najważniejszych postaci, bardzo potępia takie zachowanie. Szczególnie mocno drażnią go zdrady małżeńskie. On sam szczyci się tym, że nigdy nie pożądał innej kobiety niż żona, pomimo że ta z powodu narastającej otyłości staje się coraz mniej ponętna. Alan bardzo chce uchodzić za wzór dla innych, ale im bardziej fabuła książki posuwa się do przodu, tym silniejsze można odnieść wrażenie, że ten świętoszek, zawsze mający czas na odwiedzenie kościoła czy poczytanie Biblii, dusi w sobie coś brzydkiego, że dużo jest w nim fałszu i nietolerancji. Zabrania na przykład synowi słuchać Metalliki i czytać wierszy napisanych przez homoseksualistów, nie potrafi wybaczyć matce, że zaspokajała swoje zachcianki erotyczne, ani ojcu, że porzucił rodzinę. Oczekuje od ludzi, że jeśli popełnią coś złego, już nigdy więcej nie powtórzą błędu, tymczasem mało kto chce pokutować i ujarzmiać swoje złe skłonności. <br /></p><p style="text-align: justify;">Autor bardzo trafnie ukazuje życie w małym miasteczku, obłudne zachowanie, nudę, pobożność, skomplikowane stosunki pomiędzy ludnością białą a czarną. Akcja toczy się w roku 2003, rasizm w stanie Missisipi nie jest już więc tak jawny i agresywny jak kilkadziesiąt lat temu, jednak nadal istnieje. Policją zarządza ciemnoskóry mężczyzna, który dobrze pamięta, jak w roku 1964 prześladowano jego ojca walczącego o prawa wyborcze. Potomkowie dawnych panów oraz niewolników chodzą do tej samej klasy i choć nie widać między nimi nienawiści, to i przyjaźni też nie ma. Na stadionie biali siedzą oddzielnie, czarni oddzielnie. </p><p style="text-align: justify;">Sporo miejsca zajmuje wątek futbolu amerykańskiego, u nas niemal nieznanego, a w Stanach bardzo popularnego. W młodości Pete odnosił sukcesy w tym sporcie, a teraz zaczyna pomagać swojemu przyjacielowi Timowi szkolić nastoletnich zawodników. Nie otrzymuje za to wynagrodzenia, miasto opłaca tylko jednego trenera i jednego pomocnika. Ten ostatni nie zajmował się wcześniej grą, zatrudniono go tylko dlatego, że jest tani. Tak więc w drużynie nie dzieje się najlepiej, ale i tak wszyscy w miasteczku hucznie obchodzą otwarcie sezonu futbolowego. Podczas meczów stadion pęka w szwach. Nawet miejscowy kloszard ulega gorączce futbolowej i słucha transmisji przez radio znalezione na wysypisku śmieci. Jak mówi: „To, że jesteś wyrzutkiem społecznym, nie znaczy jeszcze, że nie możesz kibicować swojej drużynie”[1].</p><p style="text-align: justify;">Książka Steve'a Yarbrough opowiada też o tym, jak mieszkańcy delty Missisipi postrzegają Kalifornię. Dla Alana nazwa najbogatszego stanu USA stanowi synonim zepsucia i wyuzdania, ale inni mają przyjemniejsze skojarzenia. Pete dorasta w przekonaniu, że jest to obiekt marzeń wielu osób, piękne miejsce, w którym można rozpocząć nowe, ciekawsze życie. „Dopóki istniała Kalifornia, wciąż pozostawało miejsce na marzenia”[2]. Jednak mało komu udaje się tam przeprowadzić, a odwrotne sytuacje nie zdarzają się niemal nigdy. Panuje przekonanie, że „Tylko wariat zostawiłby Kalifornię dla tej dziury, jeśli nie byłby do tego zmuszony”[3], nic więc dziwnego, że Pete traktowany jest podejrzliwie i jak nieudacznik. </p><p style="text-align: justify;">W tej ciekawej powieści pojawia się też wątek zbrodni, z tym że dość łatwo się domyślić, kim jest morderca. Trudno jednak postrzegać to jako wadę, bo „Koniec Kalifornii” to nie kryminał, tylko powieść psychologiczna; tu mniej ważne jest ukrywanie tożsamości zbrodniarza, a ważniejsze pokazanie, z jakich powodów zabija, jak ten czyn wpływa na jego psychikę, jak czują się bliscy przestępcy i ofiary. Yarbrough ukazuje rzeczywistość z wielu perspektyw, w książce znalazło się więc też miejsce na perspektywę naczelnika policji usiłującego odkryć prawdę. Ciekawa rzecz, że w Loring śledztwo odbywa się zupełnie inaczej niż w wielkich miastach. Policjant mniej korzysta ze zdobyczy techniki, a więcej z obserwacji i swoich przeczuć. Zna wszystkich pokrzywdzonych i podejrzanych, na własne oczy widzi, kto zaczyna zachowywać się inaczej, tak jakby chciał coś ukryć lub nie panował nad swoimi emocjami. I wreszcie policjant może korzystać z pomocy pastora (o ile oczywiście zdoła nakłonić go do mówienia), bo ten, jak to bywa w małych społecznościach, potrafi zgromadzić sporo informacji o swoich parafianach. </p><p style="text-align: justify;">Autor pisze więc o zbrodni, o zapiekłych urazach, o tym, że czas wcale nie leczy ran, o dzieciach cierpiących z powodu głupoty i nierozważnego zachowania rodziców, o problemach małżeńskich, zdradach, sile popędów, nastoletniej miłości, a także o tym, że próbując uciec z miejsca, w którym życie nie układa się dobrze, można wpaść w jeszcze większe bagno. Zaletą książki są wyraziste, skomplikowane postacie, a także nieco cyniczne spostrzeżenia czynione przez bohaterów. </p><p style="text-align: left;"></p><blockquote style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><blockquote>„(...) małżeństwo to najbardziej nieludzka instytucja ze wszystkich. Wymagała zbyt dużo, dawała zbyt mało w zamian, zarazem odzierając z tajemnicy i komercjalizując tęsknotę i pożądanie. Dla niego jedyną tajemnicą, jaka pozostała w małżeństwie, było to, w jaki sposób ktokolwiek mógł je przetrwać”[4]. </blockquote></div></blockquote><p></p><p style="text-align: justify;"></p><div style="text-align: justify;"><blockquote><blockquote>„Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego tylu ludzi pasjonuje się seksualnym życiem innych, ale tak właśnie było. Najwyraźniej każda społeczność potrzebuje kilku osób, które przez to, że nie potrafią zapanować nad swoimi najgorszymi instynktami, dostarczają rozrywki reszcie populacji. Zamiast jednak okazać wdzięczność, publiczność rzuca w klaunów jajami, nie mając dla nich żadnej litości”[5]. <br /></blockquote></blockquote></div><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq8J_IjNK1KKCxr7cvVff-ERYzE9r810JT6He1-W4Xxcqz4Y9BCVJ7C6ujMOkJuwhvVDtR6HDOe0XyvvyNjHfwiS4PFcep2wGeHjT_ANnRxZBpxZvLA39XTSM8gToYwz6JIVHzY7DR_kkEPhk9H4LvNylcSsBPMYT7Ph9qi_Cv2HpUawmAJCPUbqs/s3264/Koniec%20Kalifornii2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2448" data-original-width="3264" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq8J_IjNK1KKCxr7cvVff-ERYzE9r810JT6He1-W4Xxcqz4Y9BCVJ7C6ujMOkJuwhvVDtR6HDOe0XyvvyNjHfwiS4PFcep2wGeHjT_ANnRxZBpxZvLA39XTSM8gToYwz6JIVHzY7DR_kkEPhk9H4LvNylcSsBPMYT7Ph9qi_Cv2HpUawmAJCPUbqs/w200-h150/Koniec%20Kalifornii2.jpg" width="200" /></a></div><p>[1] Steve Yarbrough, „Koniec Kalifornii”, przeł. Katarzyna Bieńkowska, Czytelnik, 2009, s. 101.<br />[2] Tamże, s. 243.<br />[3] Tamże, s. 270.<br />[4] Tamże, s. 140-141.<br />[5] Tamże, s. 271.</p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-27307270543090722422023-06-18T13:39:00.002+02:002023-06-18T13:43:59.564+02:00„Ściana” Marlen Haushofer<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCIcjdxlJYzAkx9akflmIBtBMOfpe6Vh55Kba2czxqNo8J5heEaSBApbpca4fk_GhfjUfQ34frinJUrqzPjM6EGap4qMc41gcncYIWhnIxFI7UG_fVf-7brpFw1SnhfO3cD0TXXfOSPvW3ksKZBYkm_vJEBxBcIyXF_Px-nV5JGysLmF3R_fDbQ=s430" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="430" data-original-width="261" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCIcjdxlJYzAkx9akflmIBtBMOfpe6Vh55Kba2czxqNo8J5heEaSBApbpca4fk_GhfjUfQ34frinJUrqzPjM6EGap4qMc41gcncYIWhnIxFI7UG_fVf-7brpFw1SnhfO3cD0TXXfOSPvW3ksKZBYkm_vJEBxBcIyXF_Px-nV5JGysLmF3R_fDbQ=w121-h200" width="121" /></a></div><p style="text-align: justify;">„Ściana” Marlen Haushofer to jedna z moich najulubieńszych książek. Jest to dystopia napisana w formie pamiętnika kobiety, która styka się z czymś, czego nie da się wytłumaczyć racjonalnie i co można uznać za zagładę cywilizacji. Kobieta ta przyjeżdża do domku myśliwskiego należącego do jej przyjaciół. Po weekendzie zamierza wrócić do miasta, ale okazuje się to niemożliwe, bo oto między terenem wokół chatki a resztą świata wyrasta nagle przezroczysta, bardzo mocna ściana. Mija jeden dzień, drugi, a zdumiewająca budowla nie znika, nikt też nie przybywa z pomocą. Do bohaterki powoli dociera, że doszło do jakiejś kolosalnej katastrofy, że dziwna ściana stanowi zarówno pułapkę, jak i ochronę przed tym czymś, co unicestwia wszystkie istoty znajdujące się poza nią. A ponieważ człowiek do wszystkiego potrafi się przyzwyczaić, tak więc i samotna kobieta zaczyna się przyzwyczajać do życia na ograniczonej przestrzeni, bez towarzystwa ludzi, bez elektryczności i wielu przedmiotów, które do tej pory uważała za niezbędne. </p><p><span></span></p><a name='more'></a><div style="text-align: justify;">Narratorka powieści nie przypomina Robinsona Crusoe – jest słaba fizycznie, niezbyt odważna, mało pomysłowa, wyposażona za to w ogromną wyobraźnię i skłonność do empatii, czyli w cechy raczej nieułatwiające życia. Bo czy nie są szczęśliwsze te osoby, które nie zastanawiają się nad dniem jutrzejszym i nad cierpieniem innych? Tymczasem bohaterka ciągle martwi się o przyszłość, ciągle rozpacza nad niedolą zwierząt, przewidując, że tym, które ocalały, wkrótce zabraknie pożywienia. Za to o przeszłości rozmyśla zaskakująco rzadko, okres „sprzed ściany” wydaje jej się tak odległy, że aż nierealny. Miała męża i dwie córki, ale nie czuła się do nich zbytnio przywiązana. Jak większość kobiet, biegała pomiędzy pracą a domem i nie wyobrażała sobie funkcjonowania bez techniki i przemysłu. Dopiero po katastrofie zaczyna rozumieć, jak bardzo została okaleczona przez narzucony jej tryb życia – ma zniszczone zdrowie i teraz, kiedy jej przetrwanie zależy od siły fizycznej, nie da rady pracować tak sprawnie, jak powinna. Mózg ma zaśmiecony nieprzydatnymi informacjami, a nie wie tego, co jest naprawdę ważne. Nie zna sztuki przetrwania; nie odróżni rośliny jadalnej od trującej, gdy dopadnie ją głód. Nie rozpali ognia, kiedy skończą się zapałki. Nie znajdzie krzemienia, bo nie wie, jak on wygląda. Nie mając dostępu do książek i kontaktu z ludźmi, nigdy już się tego nie nauczy... <br /><br />Uczy się za to patrzeć. Na początku las stanowi dla niej ciemną masę jednolitych drzew. Z czasem zaczyna zauważać coraz więcej detali, aż nagle odnosi wrażenie, że przyroda ożyła. Każda roślina różni się od innych, każdy ptak ma indywidualne cechy. Kiedyś narratorka dziwiła się ludziom, którzy potrafili pokochać psa, szczura czy nawet pająka, teraz ich rozumie. Odkąd żyje samotnie, bariery między nią a zwierzętami szybko się zmniejszają i przygarnięte czworonogi stają się dla niej tak samo ważne jak dawniej ludzie. Kobieta odkrywa, że zwierzęta są mądrzejsze, niż kiedyś myślała, że tak samo jak ona czują ból, namiętność, strach. Każdemu ze swoich zwierząt poświęca wiele stron, przepięknie opisując ich wygląd, emocje, zachowanie. Przy tym wszystkim doskonale zdaje sobie sprawę, że przygarniając psa, kota czy krowę, jednocześnie traci wolność. Od tej pory nie może przecież opuszczać na dłużej chatki ani pozwolić sobie na długie chorowanie, nie będzie też mogła popełnić samobójstwa, gdy dopadnie ją rozpacz. Kot i pies może i poradziliby sobie bez jej opieki, ale co z krową? Myśl, że ukochana Bella nadaremnie czeka na wydojenie, a potem umiera w męczarniach, jest dla narratorki nie do zniesienia. <br /><br />Wielką zaletą powieści jest wnikliwość. Marlen Haushofer nie prześlizguje się po żadnych trudnych tematach, w jej wizji nie ma słabych punktów. Dokładnie jest opowiedziane, jak bohaterka zareagowała na widok ściany, jakie miała zapasy, co jadła, jak cierpiała podczas choroby, jak się urządzała, przeistaczała w rolnika, jak dbała o to, by nie przeobrazić się w brudne, bełkoczące monstrum – a w jej sytuacji byłoby o to bardzo łatwo, wystarczyłoby się nie myć, nie sprzątać chatki, nie pisać pamiętnika. <br /><br />Oprócz tytułowej ściany w tej dystopii nie ma żadnych elementów fantastycznych. Nie ma też dialogów, a opisy kontaktów z ludźmi zajmują zaledwie kilka stron. Ale jeśli ktoś pomyśli, że skoro tak, to znaczy, że w książce nic się nie dzieje, odpowiem mu, że jest w błędzie, bo o tym „nic” Marlen Haushofer pisze tak zajmująco, tak nasyca narrację refleksjami i uczuciami, że podczas czytania można ręce gryźć z nerwów. Powieść wywiera ogromne wrażenie i zostaje w pamięci na długo, wzbudza mnóstwo emocji, prowokuje do rozmyślań nad złudnym poczuciem wolności, uzależnieniem od cywilizacji, marnowaniem czasu. To przepiękna książka o samotności, o próbach przetrwania w niesprzyjających warunkach, o tym, jak okrutne może być życie. <br /><br />Moja ocena: <b>6/6</b>. A tutaj kilka <a href="https://koczowniczkablog.blogspot.com/2023/06/kilka-cytatow-ze-sciany-marlen-haushofer.html">cytatów </a>z tej powieści.<br /><br />---<br />Marlen Haushofer, „Ściana”, przeł. Zofia Kania, PIW, 1990</div><p></p><span><!--more--></span><span><!--more--></span><span><!--more--></span><span><!--more--></span><span><!--more--></span><p></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com30tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-71126916903136061972023-06-18T13:36:00.001+02:002023-06-18T13:40:29.967+02:00Kilka cytatów ze „Ściany” Marlen Haushofer<p> <a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCIcjdxlJYzAkx9akflmIBtBMOfpe6Vh55Kba2czxqNo8J5heEaSBApbpca4fk_GhfjUfQ34frinJUrqzPjM6EGap4qMc41gcncYIWhnIxFI7UG_fVf-7brpFw1SnhfO3cD0TXXfOSPvW3ksKZBYkm_vJEBxBcIyXF_Px-nV5JGysLmF3R_fDbQ=s430" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="430" data-original-width="261" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgiCIcjdxlJYzAkx9akflmIBtBMOfpe6Vh55Kba2czxqNo8J5heEaSBApbpca4fk_GhfjUfQ34frinJUrqzPjM6EGap4qMc41gcncYIWhnIxFI7UG_fVf-7brpFw1SnhfO3cD0TXXfOSPvW3ksKZBYkm_vJEBxBcIyXF_Px-nV5JGysLmF3R_fDbQ=w121-h200" width="121" /></a><br /></p><p style="text-align: justify;">„Nigdy nie widziałam bardziej niewinnych oczu niż oczy mojej kotki, która właśnie zamęczyła na śmierć małą myszkę”. (s. 95)</p><p style="text-align: justify;"> „Bezpański pies jest najnieszczęśliwszą istotą na świecie, i nawet
najgorszy człowiek może wprowadzić w zachwyt swego psa”. (s. 46) <br /></p><p style="text-align: justify;">„Wyobraźnia czyni człowieka nadmiernie wrażliwym, łatwo go zranić, jest wtedy wystawiony na ciosy. Może w ogóle jest ona objawem degeneracji? Nigdy nie brałam ludziom za złe braku wyobraźni. Czasem nawet im zazdrościłam. Mieli lżejsze i przyjemniejsze życie niż ci inni”. (s. 41)<br /></p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"><span></span>„Codziennie myję się, czyszczę zęby, piorę bieliznę i utrzymuję dom w czystości. Nie wiem, dlaczego to robię, jest to jakby imperatyw wewnętrzny, który mnie do tego zmusza. Może boję się, że jeśli nie będę tego robić, powoli przestanę być człowiekiem, będę chodzić brudna i śmierdząca, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. Nie żebym się bała, że zamienię się w zwierzę, to nie byłoby takie złe, ale człowiek nie może nigdy stać się zwierzęciem, wcześniej pochłonie go przepaść”. (s. 39-40)</p><p style="text-align: justify;">„Tego lata zapomniałam zupełnie, że Luks jest psem, a ja człowiekiem”. (s. 231)</p><p style="text-align: justify;">„I za każdym razem, kiedy widziałam pstrąga stojącego w bajorku, dreszcz przebiegał mi po plecach, tak mi go było żal. Jeszcze dzisiaj jest mi ich żal, nie mogę bowiem po prostu sobie wyobrazić, żeby tam, w dole, wśród porosłych mchem kamieni, mogło być przyjemnie. Moja siła wyobraźni jest bardzo ograniczona, nie sięga w głąb gładkiego białego ciała zimnokrwistych istot. A jak obce są mi owady! Obserwuję je i podziwiam, ale cieszę się, że są tak małe. Mrówka wielkości człowieka jest dla mnie potworem z nocnych koszmarów”. (s. 219)<br /><br />„Bella wita mnie radośnie. Ma tak mało przyjemności w ostatnim czasie. Podziwiam, jak ona to znosi, dniem i nocą sama w swej ponurej oborze. Tak mało o niej wiem. Może marzy niekiedy, przelotne wspomnienia: słońce na grzbiecie, soczysta trawa między zębami, cielę tuli się do niej, ciepłe i pachnące, czułość, nie kończące się nieme rozmowy z minionych zimowych dni”. (s. 92)<br /><br />„Od czasów dzieciństwa odwykłam od patrzenia na rzeczy własnymi oczami i zapomniałam, że świat był kiedyś młody, nietknięty, bardzo piękny i straszny. (...) Możliwe, że zwierzęta aż do śmierci żyją w świecie grozy i zachwytu. One nie mogą uciec i muszą rzeczywistość znosić aż do końca. Nawet ich śmierć jest pozbawiona pociechy i nadziei, jest prawdziwą śmiercią”. (s. 184)</p><p style="text-align: justify;">„Zdumiona wyciągnęłam rękę przed siebie i dotknęłam czegoś gładkiego i zimnego: jakaś gładka i chłodna przeszkoda wznosiła się w miejscu, gdzie powinno być jedynie powietrze. Ociągając się spróbowałam raz jeszcze i znów moja ręka oparła się o coś podobnego do szyby okiennej. Nagle usłyszałam głośne stukanie i obejrzałam się, wtedy pojęłam, że to bicie mego serca rozbrzmiewa mi w uszach”. (s. 14)</p><p style="text-align: justify;">„Nie mam żadnej urazy do przemysłowców, od dawna już przecież mnie nic nie interesują. Ale jakże bardzo dręczyli mnie oni rzeczami, do których czułam wstręt. Miałam przecież tylko to małe życie, a oni nie pozwalali mi żyć w spokoju”. (s. 194)</p><p style="text-align: justify;">„Niekiedy widziałam jasno, jaki jest mój stan i jaki jest nasz świat, nie byłam jednak zdolna wyłamać się z tego niedobrego życia. Nuda, z powodu której często cierpiałam, była nudą poczciwego hodowcy róż na kongresie fabrykantów samochodów. Niemal przez całe życie znajdowałam się na takim kongresie”. (s. 193-194)</p><p style="text-align: justify;">„Nie wiem, w naszych metodach nauczania musi być coś nie w porządku. Ludzie z obcego świata uważaliby mnie za niedorozwiniętą umysłowo, jak na mój wiek”. (s. 74) </p><p style="text-align: justify;">„Widzę panoszenie się roślin, zielone, syte i bezgłośne”. (s. 194) <br /><br />„W moim pierwszym życiu byłam dyletantką i także tutaj, w lesie, nie będę nikim innym”. (s. 74)</p><p style="text-align: justify;">„Jeśli chodzi o naszą wolność, jest to bardzo smutna sprawa. Prawdopodobnie istniała zawsze tylko na papierze. O zewnętrznej wolności nigdy oczywiście nie mogło być mowy, ale również nigdy nie widziałam człowieka, który byłby wolny wewnętrznie. Fakt ten nigdy nie przejmował mnie wstydem. Nie mogę pojąć, co byłoby w tym niegodnego, żeby dźwigać jak każde zwierzę nałożony na siebie ciężar i koniec końców umrzeć jak każde zwierzę. (...) Także ci, co wynaleźli ścianę, nie działali z wolnej nieprzymuszonej woli, byli po prostu posłuszni swemu popędowi do zdobywania wiedzy”. (s. 65-66)<br /><br />---<br />Źródło cytatów: Marlen Haushofer, „Ściana”, przeł. Zofia Kania, PIW, 1990. A tu <a href="https://koczowniczkablog.blogspot.com/2023/06/sciana-marlen-haushofer.html">moja recenzja</a>.<br /></p>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4656072199693174504.post-43233233644476436172023-06-07T20:09:00.000+02:002023-06-07T20:09:04.239+02:00„Twarze” Tove Ditlevsen<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-pFEmIP4QBjAtSfplWQy9X0mc1PmJaFQPi3cGVk3WfHmx5RrLO3SS-X5fhxDSiJb5E4GWS_buv6rIkmGBs9LYR0ebmuztV7yuRs0LuIwDn-HFjElFD4ba0afS4jZWGvxzyHZYztE091wQyIYiHYrjY-qcGWXKL7t0FryOCD-IkkKgjR4n7EchQw/s400/Twarze%20Tove%20Ditlevsen.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="255" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-pFEmIP4QBjAtSfplWQy9X0mc1PmJaFQPi3cGVk3WfHmx5RrLO3SS-X5fhxDSiJb5E4GWS_buv6rIkmGBs9LYR0ebmuztV7yuRs0LuIwDn-HFjElFD4ba0afS4jZWGvxzyHZYztE091wQyIYiHYrjY-qcGWXKL7t0FryOCD-IkkKgjR4n7EchQw/w127-h200/Twarze%20Tove%20Ditlevsen.jpg" width="127" /></a></div><p style="text-align: justify;">Lise, czterdziestoletnia autorka książek dla dzieci, nieoczekiwanie dostaje prestiżową nagrodę. Ale nie czuje się tak, jakby urosły jej skrzydła, wprost przeciwnie, sława deprymuje ją, a nawet przeraża. Kobieta traci wenę, przestaje wychodzić z domu, całymi dniami przesiaduje w swoim pokoju, opiekę nad dziećmi zwalając na barki młodziutkiej służącej o imieniu Gitte. A kiedy dowiaduje się od męża, że jedna z jego kochanek popełniła samobójstwo, zaczyna mieć halucynacje wzrokowe i słuchowe, podejrzewać, że wszyscy zmawiają się przeciwko niej, że nieubłaganie zbliża się coś strasznego, słowem – rozwija się u niej ostry epizod schizofreniczny. </p><a name='more'></a><div style="text-align: justify;">W tej krótkiej powieści ciekawe są dwie sprawy. Pierwsza to ukazanie, jak myśli i czuje osoba chora psychicznie. Autorce udało się uchwycić sam początek psychozy, te chwile, kiedy bohaterka z osoby „zaledwie” dziwnej przekształca się w mocno chorą, nieodróżniającą omamów od rzeczywistości, przekonaną, że mąż chce jej śmierci, a córka to szkaradna, dwulicowa nimfetka, pragnąca uwieść ojczyma. Tove Ditlevsen nie romantyzuje schizofrenii, stworzona przez nią bohaterka z winy choroby traci wszystko: spokój, odwagę, wenę, umiejętność kochania własnych dzieci. Autorka pokazuje też, że schizofrenia nie spada na człowieka jak grom z jasnego nieba, że już na długo przed pojawieniem się ostrej fazy widoczne są zwiastuny choroby. Lise na przykład już dwa lata przed wydarzeniami opisanymi w powieści przestała pracować, zaczęła się izolować, rzadko wychodzić na ulicę, bo widok wielu twarzy stłoczonych w jednym miejscu był dla niej nie do zniesienia. Przywiązywała przesadnie dużą wagę do tych twarzy, uważała, że ludzie potrafią je zdejmować, odkładać, zamieniać na inne. <br /><br />Drugi atut powieści to niebanalna postać służącej. Gitte nie jest jakąś zahukaną pomocą domową, to dziewczyna zuchwała, feministka, faszerująca pracodawców swoimi poglądami na politykę i wtrącająca się we wszystko. Zauważywszy, że pomiędzy Lise a Gertem narasta konflikt, postanawia uratować ich małżeństwo. Robi to w sposób dość nietypowy, sypia mianowicie z mężem Lise, a ją samą poucza, że powinna wybaczać mężowi zdrady i pocieszać go po samobójczej śmierci kochanki. Ta pomoc domowa ma duże doświadczenie w sprawach damsko-męskich: „w ciągu pół roku poszła do łóżka z czterdziestoma dziewięcioma facetami i żaden z nich nie był normalny”[1]. Jakby mało jej było dorosłych kochanków, uwodzi też starszego syna Lise, a młodszego, zaledwie siedmioletniego, edukuje seksualnie. Przy tym nie jest wcale głupia, w wolnym czasie czytuje Nabokova, Strindberga, Prousta, potrafi wplatać w rozmowę mądre cytaty. <br /><br />Akcja rozgrywa się częściowo w mieszkaniu bohaterki, a częściowo w szpitalu psychiatrycznym. Narrator zagląda jedynie do głowy Lise i stara się pokazać, jak schizofrenia zmienia sposób postrzegania, sprawia, że chory myli osoby, nie odróżnia halucynacji od rzeczywistości, dialogów prawdziwych od urojonych. Rzecz dzieje się w Danii, w okresie wojny w Wietnamie. Gitte bardzo się przejmuje tą wojną, chodzi na demonstracje i chyba to pod jej wpływem Lise zaczyna czuć wstyd. Wstyd, bo przecież powinna bardziej przejmować się ofiarami nalotów, a także innymi nieszczęśnikami. „Jest tak mało miłości na świecie, że powinniśmy przede wszystkim kochać tych, których inni przeoczyli. Tych, których kochanie wymaga trudu, których w głębi duszy uważamy za odrażających, ponieważ uniemożliwiają nam przyjemne życie”[2]. Z kolei jej mąż ma inne zdanie: „Wiesz co, większego poświęcenia wymaga zajęcie się odciskiem sąsiada niż Murzynami w Kongo. Myślę o Albercie Schweitzerze. Na pewno było wielu cierpiących ludzi na ulicach Strasburga, ale pomoc im nie przyniosłaby mu światowej sławy”[3]. <br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFrAJj7PCnhI8amx4lohHIu5Gt5oLqM0YoC3vmULcoeMl3n-Hf6MEmIZqtiN-gunkTrUOptpRvQpAq-67wNBgBC8HFIuwnkuPCOCImJJlElqmcUAKUSzgy7y8BrVd1NE-EopwpO4kLBjkfMUFEdheGC2xegj_stmhgrwtpCErQwl9Uluc0MTzzuw/s3264/Tove%20Ditlevsen%20Twarze%20Ansigterne.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3264" data-original-width="2448" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFrAJj7PCnhI8amx4lohHIu5Gt5oLqM0YoC3vmULcoeMl3n-Hf6MEmIZqtiN-gunkTrUOptpRvQpAq-67wNBgBC8HFIuwnkuPCOCImJJlElqmcUAKUSzgy7y8BrVd1NE-EopwpO4kLBjkfMUFEdheGC2xegj_stmhgrwtpCErQwl9Uluc0MTzzuw/w150-h200/Tove%20Ditlevsen%20Twarze%20Ansigterne.jpg" width="150" /></a></div><p style="text-align: justify;">[1] Tove Ditlevsen, „Twarze”, przeł. Elżbieta Frątczak-Nawotny, Kojro, 2007, s. 21.<br />[2] Tamże, s. 118.<br />[3] Tamże, s. 135. <br /></p></div>Agnieszka (koczowniczka)http://www.blogger.com/profile/12007125482129713740noreply@blogger.com12