Jakże smutną lekturą są „Listy do Jerzego”! Maria Kuncewiczowa pisała je wtedy, gdy jej mąż Jerzy już nie żył, a ona została na świecie sama, z przeczuciem, że jej życie niedługo także się skończy. Uważam tę książkę za jedną z najbardziej wzruszających o starości, o żałobie i o tęsknocie za osobą zmarłą. Nie byłam w stanie przeczytać od razu wszystkich listów, musiałam dawkować je sobie po kawałeczku, po kartce - tak są smutne.
„Ach, Jerzy, te moje listy do ciebie coraz bardziej zmieniają się w korespondencję z sobą samą, w skrzypienie wierzby, która utraciła jeden pień i stała się kaleka” (str. 68).
„Jerzy, jak mam sobie wyobrażać tę przestrzeń czy ten żywioł, czy ten byt, gdzie ty teraz jesteś? Patrzę na to samo, na co kilka miesięcy temu i przez sześćdziesiąt lat przedtem patrzyliśmy razem, i widzę co innego. Wisła płynie i niebo się smuży obłokami, promieniami, wspomnieniami, czuciami, ale tylko po wierzchu, bo tam gdzieś głęboko na dnie leżysz ty w swoich najlepszych, ciągle jeszcze nowych bucikach” (str. 9).
„Jerzy, niedługo już przestanę do ciebie pisać, bo mój ludzki słownik się kończy i ręka drży. Wróciłam znowu ze szpitala. Już trzecia reanimacja, a wiadomo, że do «trzech razy sztuka». Trzeba się streszczać” (str. 113).
Książka sprawia wrażenie bardzo osobistej, intymnej, bo Kuncewiczowa wspomina w niej nie tylko męża, ale też pisze o różnych prywatnych sprawach, np. o tym, jak rodziła syna i dlaczego nie zdecydowała się na drugie dziecko. Opowiada też o swoim pobycie w szpitalu, o tym, że w tak dramatycznym momencie jak wybudzenie po reanimacji potrafiła zdobyć się na poczucie humoru i rozbawić personel szpitala:
Maria Kuncewiczowa, „Listy do Jerzego”, PAX, 1988.„Blaski, dźwięki, plątanina ramion, nóg, głosów, światełka świdrujące twarz. Wreszcie koniec blasków, ciemność twarda jak żelazo. Potem ulga. Zapadam w aksamitną dziurę. Budzę się, nie ma bólu, nie ma dziury, znowu jest jasno. W nogach łóżka stoi biała grupka, Apollo i nimfy. "Jak się pani czuje?" Jest mi wesoło. Mówię głośno:Jak się ma pani krowa?Czy nie boli ją głowa?Apollo zgorszony, nimfy chichoczą” (str. 90).
Kolejna książka Kuncewiczowej, którą przeczytałam około pół roku temu, to „Odkrycie Patusanu” - opowiadania i felietony na najróżniejsze tematy. W zbiorku znajdują się opowieści o ukochanych książkach, o Helenie Modrzejewskiej, o Conradzie, o Mickiewiczu, o Żeromskim, a także opowiadanie o małej patrycjuszce. Nie brakuje opisów Kazimierza, ukochanego miasta pisarki.
Felietony jak felietony, jedne są bardzo ciekawe, inne mniej. Mnie najbardziej spodobały się wyznania o ulubionych książkach oraz przepiękne opisy Kazimierza. Trzeba przyznać, że Kuncewiczowa umiała cudnie pisać o przyrodzie! Oto kilka fragmentów dla zachęty:
„Księżyc, wydźwignąwszy się z brzeziny, był z początku ciężki i gorący, rozjarzył pół nieba, w twarze ział czerwonym blaskiem. Woda stężała. Krajało się ją wiosłami jak martwą. Ptaszki na wysokich cieniutkich nogach biegały w podskokach po wyspie. Brzeg naprzeciwko księżyca uciekał w głąb, oplątany przeciwnymi prądami, wirami. Przestaliśmy troszczyć się oń, zagapieni w księżycowy pożar” (str. 113).
„Miasteczko czarowne, bo się poczęło z miłości. Z miłości króla do ubogiej Żydóweczki, Estery. Miasteczko magiczne, bo każdy, kto w nim choć trochę pomieszka, zaczyna czuć w sobie królewską żądzę tworzenia. - Ach, malować! ach, pisać! ach, kochać... - wzdychają młodzi i starzy, patrząc w nocy na ruiny zamku prześwietlone księżycem” (str. 127).
„Kiedy po raz pierwszy prowadziła mnie po Kazimierzu moja duża piękna przyjaciółka, nie rozglądałam się po widokach, pochłonięta dziwnością samej drogi. Dziwność polegała na tym, że - skoro tylko opuściłyśmy Rynek - drogi właściwie już wcale nie było. Szło się bez niczyjego sprzeciwu podwórkami, między ścianą a ścianą, po kładkach, śmietnikach, tu przez strumień, ówdzie pod ruchomą żerdzią płota, bruzdą, polem, sadem, cudzą zagrodą. Przyjaciółka odsuwała dzieci, kozy, unosiła w górę lub przydeptywała druty kolczaste, czarowała psy. Ludzie wyglądali zza niziutkich okien, odprostowywali grzbiety i patrzyli obojętnie, jak idziemy pośrodku ich życia” (str. 119).
Maria Kuncewiczowa, „Odkrycie Patusanu”, PAX, 1983.
Sporą biblioteczkę zgromadziłam z okazji marcowego wyzwania i "Listy..." też tam są. Nieczytane, ale dodam szybko, że jeszcze. Widzę, że pora na nie. Nawet nie śmiem przytaczać, ile takich zdań pada między R. a mną. Czas, już czas...
OdpowiedzUsuńA "Odkrycie Patusanu" jakoś przeszło obok; nawet nie słyszałam!
Pozdrawiam przedświątecznie, refleksyjnie:)
Ja niestety mam tylko dwie książki Kuncewiczowej, pozostałe pożyczałam. "Listy do Jerzego" miałam z biblioteki i przetrzymywałam przez trzy miesiące, tak powoli je czytałam... Tę książkę dobrze mieć w domu i czytać ją powoli. Piękna lektura, ale bardzo bolesna, przejmująco smutna. Po przeczytaniu "Listów" Maria Kuncewiczowa wiele zyskała w moich oczach. To była kobieta wierna, uczuciowa, wrażliwa.
UsuńPo lekturze "Odkrycia Patusanu" nabrałam chęci na poznanie "Krystyny, córki Lavransa", jednej z ulubionych książek pani Marii, bo pani Maria napisała o niej w bardzo ciekawy, zachęcający sposób.
Pozdrawiam również :)
Te listy przypominają mi "Osamotnienie" Odona Bujwida - dziennik, który zaczął on pisać po śmierci żony też w formie listów. Małżeństwo Bujwidów i tę miłość aż za grób podziwiam bardzo.
OdpowiedzUsuń"Osamotnienie" Bujwida wpisuję na listę książek do przeczytania, dziękuję za tytuł :)
UsuńPiękne są takie miłości aż po grób, ale nie zdarzają się często...
"Listy do Jerzego" posiadam w swoim zbiorze. Bardzo smutne i nostalgiczne wspomnienia...
OdpowiedzUsuńBardzo smutne, jedne z najsmutniejszych, jakie czytałam... Mną wstrząsnęło jeszcze takie wyznanie pani Marii:
Usuń"Jerzy, jak bardzo niezwykłym byłeś człowiekiem, poznaję za późno. Stąd nieuleczalny żal do siebie za brak zrozumienia dawniej, a teraz za nieśmiałość we wnioskach ze wspólnego życia" (str. 31).
Odkrycie Patusa- także o nim nie słyszałam, a chętnie bym przeczytała. Na listy, jak piszesz potrzeba nastroju i czasu. Dzisiaj w wieku jeszcze przez chwilę lat dziestu (za chwilę sięciu) nie mogę sobie wyobrazić zgorzknienia związanego z przemijaniem, może dlatego, że moją żałobę nosiłam w wieku lat nastu. A ksiązka o ulubionych literackich odkryciach oraz o pięknie miasta rodzinnego to powinno mi się spodobać. Po przeczytaniu kilku książek Kuncewiczowej czuję pewien niedosyt i myślę, że wyzwanie miesiąc z Marią spełniło swoją rolę, bo zwróciłyśmy uwagę na pisarkę, której moglibyśmy w natłoku lektury nie dostrzec.
OdpowiedzUsuńWyzwanie "Marzec z Marią" było czymś wspaniałym. Ciekawa jestem, czy w następnym roku Lirael też urządzi jakąś akcję :-)
UsuńTak, na "Listy do Jerzego" trzeba nastroju i czasu, to nie jest książka, którą czyta się w autobusie i którą się "połyka". W "Odkryciu Patusanu" każdy znajdzie coś dla siebie; niektóre felietony bardzo mi się podobały, inne mniej. Przeczytałam jeszcze "Zmowę nieobecnych", ale jakoś nie umiem polubić tej książki :)