18.03.2024

„Moja droga do nowego życia” Dominiki Gwit, czyli nieudana walka z otyłością

Mało komu udaje się wyjść z otyłości trzeciego stopnia, i to bez operacji, ale niektórzy próbują, wierząc, że tę chorobę można pokonać dietą i treningami. Jedną z takich śmiałkiń była Dominika Gwit. Kiedy jej waga doszła do 104 kilogramów, aktorka postanowiła schudnąć. Dieta, ułożona specjalnie dla niej przez Konrada Gacę, miała polegać na drastycznym ograniczeniu podaży kalorii i całkowitym zakazie spożywania ziemniaków, pieczywa, cukru oraz potraw solonych. Gwit stosowała się do niej prawie przez rok. Zrzuciła około pięćdziesiąt kilogramów, ale zaraz potem nie tylko je odzyskała, ale nabrała ponad trzydzieści dodatkowych. Czy wobec tego warto było katować się przez rok głodówką, nagłaśniać swoją „metamorfozę” w telewizji i wydawać książkę? Moim zdaniem nie. Aktorka mądrzej by zrobiła, gdyby trochę poczekała, upewniła się, że zrzucenie wagi jest trwałe. Tymczasem ona już w trakcie pisania miała już dość dbania o linię i tyła sobie w najlepsze, ale nie zrezygnowała z opublikowania książki. Co zyskała? Trochę pieniędzy i sławy. Straciła zaś bardzo wiele, bo obcy ludzie poczuli się uprawnieni do komentowania jej wyglądu, do szyderstw, do wyszukiwania sprzeczności w jej wypowiedziach. Może gdyby nie ta autobiografia, hejtu byłoby mniej?...

Ale to nie moja sprawa, ja mogę tylko napisać, co przeczytałam w książce. Otóż jest ona połączeniem autobiografii z historią tycia i odchudzania się, przy tym aktorka co jakiś czas zmienia się w domorosłego psychologa i zarzuca czytelnika poradami oraz sentencjami w rodzaju „Życie jest kapryśne. Raz na wozie, raz pod wozem. To my sami decydujemy jednak o tym, co będzie jutro. Los czasem nam nie sprzyja, ale od nas zależy, czy się mu poddamy, czy nie. Jeżeli bardzo czegoś chcemy, musi się udać”. Tylko kto uwierzy, że musi się udać, skoro głosicielce tych poglądów się nie udało?

Przemyślenia aktorki pominę milczeniem, bo wydały mi się płytkie. Ciekawszy jest temat otyłości. Pani Dominika wyznaje, że odkąd pamięta, zawsze ważyła więcej, niż powinna. Lubiła jeść, i to bardzo. W przedszkolu sprzątała wszystko z talerzy, w szkole podczas przerw wciąż biegała do sklepiku, by kupić pączka albo batonika, a na studiach nie umiała powstrzymać się od pożerania pizz, czekolad i innych bomb kalorycznych. Chłopcy nie zwracali na nią uwagi, bolały ją kolana, nie dawała rady się schylić, skóra na udach wciąż była poobcierana. Wtedy właśnie autorka zdecydowała się na tę swoją słynną dietę. W przeddzień zaszalała – kupiła chipsy, opróżniła lodówkę. A potem zaczęła głodować. I robiła to konsekwentnie przez prawie rok. Chudła, jednak nie czuła się z tym dobrze. Znikały kilogramy, ale jednocześnie znikało jej radosne usposobienie. Po zakończeniu diety rzuciła się na jedzenie. „Zawsze byłam pączkiem, nie będę już z tym walczyć. To wymaga ode mnie za dużo pracy!”– stwierdziła. 

Żal mi aktorki, bo taki ciągły, niepohamowany głód, jaki ona czuła i zapewne nadal czuje, to coś strasznego, ale przy całej swojej sympatii do niej nie mogę powiedzieć, by książka była dobra. Gwit wszystko opisuje w sposób powierzchowny, nijaki. Często na przykład wspomina, że chodziła na imprezy, ale poprzestaje na wyliczeniu potraw stojących na stole oraz zapewnieniach, że było cudownie. Dlaczego cudownie, tego się nie dowiemy. O ślubie przyjaciół wspomina tylko tyle: „Przepiękna uroczystość, wspaniałe wesele. Jeszcze raz życzę Gosi wszystkiego najlepszego”. O urodzinach pisze, że były przecudowne i że „Oj, działo się na tej imprezie!”. Ale co się działo, nie informuje. Poza tym ciągle zapewnia, jaka to jest szczęśliwa, jaką ma cudowną rodzinę i cudowne przyjaciółki (przymiotnik „cudowny” powtarza się milion razy), przesyła za pośrednictwem książki podziękowania dla rodziców itd. Czytanie tego jest nużące. Ona nawet nie rozumie albo nie potrafi przyznać, że dieta, na którą ją namówiono, okazała się szkodliwa. Przecież gdyby nie ta głodówka, nie doszłoby do gigantycznego efektu jo-jo. 

„Otyłość to choroba, która polega na tym, że metabolizm jest zwolniony i organizm nie spala tak jak u zdrowego człowieka. Jest uznawana za jedną z chorób cywilizacyjnych” – tłumaczy pani Dominika. Ale dlaczego nie wspomina, że ta choroba bierze się też stąd, że chory je więcej, niż potrzebuje? Gdyby zdrowy człowiek wpychał w siebie tyle, co autorka, to przecież też by tego nie spalił i szybko przytył. W kilku miejscach książki autorka zdradza, jak wyglądał jej jadłospis, i naprawdę jeżą się od tego włosy na głowie.

Dla kogo jest ta książka? Chyba tylko dla fanów Dominiki Gwit oraz osób, które chcą się przekonać, jak trudno walczyć z otyłością. Na pewno nie nadaje się dla tych, którzy szukają wsparcia w odchudzaniu, bo aktorka wcale do tego odchudzania nie zachęca. Przytyła na przykład w ciągu pół roku dwadzieścia kilogramów i twierdzi, że to żadna tragedia. Utrzymuje, że jako grubaska czuje się szczęśliwsza i bardziej kobieca niż wtedy, kiedy była szczupła. Najważniejsze, by dobrze się czuć w swoim ciele i być zdrowym. Jakim cudem ona teraz czuje się dobrze, skoro przy o wiele mniejszej wadze narzekała na przejmujący ból kolan i kręgosłupa, tego ja, szczerze mówiąc, nie rozumiem. 

---
Dominika Gwit, „Moja droga do nowego życia”, Muza, 2016. A tu kilka cytatów z tej książki.

12 komentarzy:

  1. Raczej nie sięgnę po nią, ale autorka jest postacią mi znaną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ona jest postacią znaną, choć raczej niekoniecznie z gry aktorskiej. Występowała nawet w Tańcu z Gwiazdami.

      Usuń
  2. We wszystkich dietach największym problemem jest to, że osoba, która się jej poddaje traktuje ją jako okresowy sposób zmiany jadłospisu, którego końca czeka z utęsknieniem, aby się wreszcie najeść. Jeśli człowiek nie uświadomi sobie, że aby zmniejszyć wagę musi zmienić styl odżywiania na zawsze to lepiej nie zaczynać diety, bo kończy się to efektem jo-jo. Coś wiem na ten temat, bowiem nigdy nie należałam do chudzielców. Zwalanie winy na chorobę to marna wymówka. Znam wiele osób, które mimo problemów czy to z tarczycą, czy cukrzycą potrafiły zmienić sposób odżywiania i osiągnąć normalną wagę, chorobliwe tycie to naprawdę sporadyczne sytuacje. A skoro w dodatku książka jest słaba literacko, to wniosek może być jeden została napisana dla pieniędzy i rozgłosu, tyle, że ten rozgłos jak sama piszesz chyba więcej zaszkodził autorce niż przyniósł zysków. Nie uwierzę, że osoba o trzecim stopniu otyłości dobrze czuje się w swoim ciele; nadmiar kilogramów wpływa na całą gospodarkę organizmu, obciąża serce, stawy, kości, sprzyja nowotworom i wszelkim choróbskom. A takie kompulsywne objadanie się świadczy o zajadaniu stresów, niepowodzeń i kompleksów. Ale autorce życzę zdrowi i dobrego samopoczucia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś. Myślę, że rozgłos zaszkodził aktorce. Przysłowie mówi: nie chwal dnia przed zachodem słońca, a ona chwaliła się swoją nową sylwetką, zamiast trochę poczekać i upewnić się, że schudnięcie na pewno jest trwałe. Grubych ludzi jest mnóstwo, ale inni nie są tak mocno obserwowani i krytykowani jak ona. Ja też nie wierzę, że osoba z tyloma dodatkowymi kilogramami może się dobrze czuć. Miała nawet problemy z zajściem w ciążę, ale w końcu jakoś się udało i urodziła synka.

      Ciekawiło mnie, dlaczego nie zdecydowała się na operację, bo przy takim BMI na pewno dostałaby skierowanie, ale ten temat nie został w książce poruszony. Jest sympatyczną osobą, ale niepotrzebnie opowiada, że można być otyłym, a jednocześnie zdrowym i szczęśliwym.

      Usuń
  3. Cóż... nie mam telewizora od lat chyba już 15. Nie mam pojęcia kim jest ta pani i jakoś nie mam ochoty jej poznać, choć walka z kilogramami nie jest mi obca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta pani jest aktorką, ale bardziej znaną z nieudanego odchudzania niż z gry aktorskiej. Waży za dużo, ale mówi, że ma gdzieś odchudzanie, chodzi w krótkich sukienkach, wstawia do internetu swoje zdjęcia w stroju kąpielowym. A kilka lat temu znalazła przystojnego męża. :)

      Usuń
  4. Kojarzę autorkę książki, ale sama publikacja mnie nie interesuje

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, do otyłości trzeba podchodzić holistycznie, a nie punktowo. Takie głodówki najczęściej kończą się właśnie efektem jo-jo. Tymczasem chory musi zrozumieć, tak jak słusznie zauważasz, że przyjmuje więcej kalorii niż potrzebuje, i na ogół uświadomienie sobie tego faktu jest procesem na tyle długotrwałym i skomplikowanym, że potrzebna jest pomoc z zewnątrz, choćby w osobie psychologa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, głodówki albo źle skomponowane diety w efekcie nie pomagają, ale szkodzą. Ileż osób z winy głodówek albo diet niskowęglowodanowych dorobiło się insulinooporności! A kiedy pojawi się insulinooporność, to i głód się powiększa, więc schudnąć jest jeszcze trudniej. Dominika Gwit teraz mówi, że tyła z powodu zaburzeń metabolicznych, ale przecież wcześniej ich nie miała, skoro potrafiła tak szybko chudnąć. W jakimś wywiadzie twierdzi, że po zrzuceniu wagi zaczęła tyć nie wiadomo od czego, tymczasem w książce przyznaje, że rzucała się na jedzenie. „Kilka dni się trzymałam, potem znów jadłam. Płakałam, nie byłam w stanie temu podołać”. A po kilku miesiącach uznała, że nie warto walczyć, skoro jedzenie sprawia jej przyjemność i skoro z kilogramami czuje się kobieco. Kiedy była wychudzona, mężczyźni nie zwracali na nią uwagi. Kiedy utyła, zaczęli się za nią oglądać. :)

      Usuń
  6. Fanką autorki nie jestem. Poza tym mi nie trzeba mówić, jak ciężko walczy się z otyłością, bo sama się z nią zmagam. Zatem to raczej nie jest książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety prawie każda kobieta musi się zmagać z niepotrzebnymi kilogramami... Nie polecam tej książki, bo autorka zbyt niefrasobliwie podchodzi do problemów z wagą. Niektóre jej wypowiedzi są irytujące.

      Usuń