Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki z wieloma błędami. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki z wieloma błędami. Pokaż wszystkie posty

7.06.2025

„Dzika gęś” Ōgai Mori

„Dzika gęś” to ciekawa, melancholijna powieść napisana przez japońskiego klasyka Ōgaia Moriego, opowiadająca o wydarzeniach rozgrywających się w roku 1880. Narrator studiował wówczas w Tokio. Jego sąsiadem w bursie był Okada, spokojny, mający opinię porządnego. Młodzieniec ten podczas spacerów na Wzgórze Samotnych widywał piękną kobietę o imieniu Otama, która stopniowo opanowywała jego myśli, rzucała na niego coraz większy urok. 

25.02.2024

„Lód” Ulla-Lena Lundberg. Piękna książka w niechlujnym przekładzie Justyny Czechowskiej

Akcja „Lodu” Ully-Leny Lundberg została osadzona w niezwykłym miejscu, bo na Wyspach Alandzkich, które w powieści noszą nazwę Örlandia. Na jedną z wysepek tego archipelagu, ważniejszą od innych, bo kościelną, przypływa pastor Petter Kummel wraz z żoną Moną i malutką córeczką Sanną. Odprawia nabożeństwa, urządza się, poznaje tubylców i ich problemy i nie wiadomo kiedy zakochuje się w swojej nowej parafii, bo chociaż tutejszy klimat jest bezlitosny, to jednak ludzie cechują się wyjątkową życzliwością. Pettera cieszy też to, że dostaje do dyspozycji pole, dwie krowy, dwie owce, dwie małe wysepki do pasienia bydła i oborę, dzięki czemu jego rodzinie nie zabraknie ziemniaków ani mleka. W Polsce mówi się, że „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”, tymczasem na Örlandii jest inaczej – pastor otrzymuje niezbyt wysoką pensję, a parafianie nie rozpieszczają go żadnymi prezentami, ba, ciągle odwiedzają plebanię, a ponieważ przybywają z daleka, Mona czuje się w obowiązku poczęstować ich przynajmniej drożdżówką i gorącą kawą. W efekcie szynka, która miała starczyć na kilka dni, często znika już po godzinie. Dodatkowym utrapieniem są krewni Pettera, lubiący przyjeżdżać tu na wakacje. Podczas gdy oni wypoczywają, Mona uwija się całymi dniami i nie może niczego zaoszczędzić. 

10.12.2020

„Intrigo” Håkan Nesser

 


„Intrigo” Håkana Nessera składa się z pięciu opowiadań  – czterech długich i jednego króciutkiego. To krótkie nosi tytuł „Wszystkie informacje w sprawie” i moim zdaniem jest najlepsze. Choć nikt nikogo nie zabija, nikt nikomu nie życzy źle, to jednak tekst trzyma w napięciu i wzrusza tak mocno jak żaden z pozostałych. Widać w nim, czym może skończyć się nadgorliwość i na jakie traumy narażeni są nauczyciele. Bohater przez pewien czas pracował właśnie jako nauczyciel. Kiedy zmarła jedna z uczennic, dyrektor szkoły wydał polecenie, by mimo wszystko wystawić Sofii oceny na koniec roku. Bohater podszedł do tego pomysłu sceptycznie  – Po co martwej dziewczynie oceny? – pytał sam siebie. – Czemu to ma służyć? (s. 511) – jednak jako sumienny pedagog postanowił odwiedzić rodziców uczennicy i przeczytać wypracowanie, nad którym ślęczała w noc przed swoją śmiercią. 

9.09.2018

„Kocio” Elżbieta Isakiewicz


„Kocio” Elżbiety Isakiewicz jest książką o kotach. Ale choć należę do miłośniczek tych zwierząt, nie doznawałam przyjemności podczas czytania, wprost przeciwnie, często czułam zdziwienie, a nawet niesmak. Z jakiego powodu? O tym napiszę na końcu opinii, najpierw będzie kilka słów o treści. 

30.06.2016

„Matnia” Anna Piecyk


Niedawno podjęłam decyzję, że nie będę już czytała książek wydawanych za pieniądze autorów, bo straciłam nadzieję, że znajdę wśród nich coś wartościowego. Nawet jeżeli treść mnie zaciekawi, i tak będę się irytowała podczas czytania – vanitowcy słyną przecież z lekceważącego stosunku do redakcji, a mnie do szału doprowadzają zdania typu „Tego ranka wstałam rano”. Kiedy więc kilka dni temu wybierałam sobie coś do czytania, zwracałam uwagę na wydawnictwo. Wpadła mi w oko „Matnia” Anny Piecyk. Z okładki dowiedziałam się, że to psychologiczna powieść o alkoholizmie, miłości i nienawiści. Takie tematy to ja lubię. Książkę wprowadziła na rynek Oficynka. Cóż to za wydawnictwo? Godne zaufania, bo wydają w nim znani mi autorzy: Katarzyna Mlek, Paweł Pollak, Tomasz Białkowski. Przyniosłam więc „Matnię” do domu, zaczęłam czytać i... 

19.05.2016

Za najnudniejszą i najgorzej przetłumaczoną szwedzką powieść uważam...


Odkąd jako dziecko zetknęłam się z bajkami o Muminkach, uwielbiam książki napisane przez Skandynawów. Niemal nigdy nie stawiam im oceny niższej niż pięć (w skali sześciopunktowej). Ale tym razem, po przeczytaniu „Spraw intymnych” Märty Tikkanen, waham się pomiędzy dwóją a jedynką. Z połączenia nudziarstwa autorki i małej sprawności językowej tłumaczki powstała książka nieczytelna, dziwaczna, najeżona błędami wszelkiego rodzaju. Czytając ją, co chwilę trzeba się zastanawiać, co Tikkanen miała na myśli. I przez to trudno się skupić na treści. W powieści nie ma żadnej akcji, autorka chciała napisać o emocjach nieszczęśliwie zakochanych ludzi (narratorką części pierwszej jest młoda kobieta wspominająca romans z żonatym mężczyzną, drugiej – ojciec tej kobiety), ale jej się to nie udało. Opisy uczuć są bardzo powierzchowne, nie zachwycają i nie przekonują czytelnika. Twórczyni „Spraw intymnych” należy do autorek, które – widząc przed sobą ocean – opisują kałużę. A i kałuży nie potrafią przedstawić w sposób ciekawy.

30.12.2015

Największy gniot roku 2015, czyli „Epizod na dwa serca” Marty Grzebuły


„Epizod na dwa serca” Marty Grzebuły to wyjątkowo płytkie romansidło o przewidywalnej akcji, składające się z kilkunastu rozdziałów o słodziutkich tytułach „Jedno serce”, „Dwa serca” itd. Bohaterka nazywa się Magdalena, ma czterdzieści kilka lat i chce rozpocząć nowe życie. Spotyka się z Adrianem, a jej były mąż Tomasz, widząc ich szczęście, jest „wściekły na siebie za swoją butę, arogancję, a wręcz chamstwo, jakim obdarzył Magdalenę”[158]. Obdarzył chamstwem?...
„I pragnęła tego... Jego... Nie tylko tego, co dawało jej jego ciało, ale i serce. A umysł nie mógł być strażnikiem w głowie żadnego z nich. Później oboje łaskawie dopuszczali go do głosu. Znów królował i utrzymywał ich od siebie w lekkim dystansie”[102].
Takim stylem Grzebuła opisuje sceny erotyczne, których w powieści znajduje się mnóstwo. Trudno zliczyć, ile razy w ciągu jednej nocy „podniecenie Adriana było już widoczne i nie tylko namacalne”[97] oraz „znów dawały o sobie znać pożądanie i spychana w podświadomość żądza”[116]. Swoją drogą, czy pożądanie i żądza to nie jedno i to samo? Autorka tej powieści buduje nadzwyczaj dziwne zdania. Równie kuriozalne są tworzone przez nią dialogi. Oto sposób mówienia bohaterki:
„Jestem dumna i szczęśliwa, że potrafiliśmy naszą uprzednią znajomość przetransponować na grunt tak szlachetnej, dojrzałej i bogatej wewnętrznie przyjaźni. (...) Nasza przyjaźń jest tak wyjątkowa, że można jej nam naprawdę pozazdrościć, mimo że zrodziła się na tak nietypowym podłożu. Nie opieraliśmy jej na seksie, ale na naszych duszach”[82-83]. 
A jej ukochany wyraża się tak:
„Magdaleno, podziwiam cię nie tylko za tak wyjątkową i naturalną urodę, ale za to, co sobą reprezentujesz: inteligencję i poczucie humoru. Ono bywa strzałą, która może zranić, ale bywa, że na jej ostrzu jest słodycz. (...) Celność uwag i klasa, z jaką odpowiadasz na riposty, zadziwia. Twój rozmówca będzie głupcem, jeśli spróbuje ofensywy w słowie”[86].
„Twoja twarz, głos, uśmiech przebijały się przez mój zmęczony umysł i docierały do najbardziej skrytych zakątków mojego serca”[47]. 
I wreszcie Grzebuła nie skąpi czytelnikowi złotych myśli w rodzaju: „Bo paradoksalnie ludzie widzą nas tak naprawdę naszymi oczami”[140].

Jak nie błędy, to idiotyczne maksymy. Jak nie drewniane dialogi, to śmieszne metafory. W dodatku wszystkie wydarzenia z życia bohaterki, nawet te dramatyczne, zostały opisane w powierzchowny sposób i trudno się nimi przejąć. 
„Adrian był, jak zawsze, pełen inwencji słowa oraz polotu myśli”[57],
„Podchodziła do niej wciąż niepewnie, ale nie z powodu strachu przed spotkaniem, a przed sensem samego faktu spotkania”[38],
„Patrzył tymi swoimi zuchwałymi oczami w kolorze nieba, mrużąc je, jakby chciał nadać im symbolikę małego cwaniaczka”[21],
„Kiedy była za drzwiami, przez umysł, a może serce, przebiegła jej myśl, uczucie...”[44],
„Całował ją tak długo i namiętnie, że i jemu samemu zakręciło się w głowie. A ona obejmowała go czule, z namiętnością, która powoli wkradała się w ich ciała, serca i umysły”[47],
„Nie wiedziała, który ból dokucza jej bardziej: umysłu, duszy czy, prozaicznie, ciała?”[79],
„serce i umysł rwały się do niego”[51],
„przez jej usta z umysłu wydarły się słowa”[139],
„Czy liczył na coś więcej? Gdzieś na dnie serca, umysłu... tak”[9],
„I zatrzymało przy niej umysł Adriana... Czy tylko umysł?”[15],
„Tyle tylko, że teraz to ona siedziała w fotelu częściej niż ona”[137],
„Czas bawił się jej pragnieniami. A co później zapragnął jej ofiarować? Dowie się. W swoim czasie”[44],
„(...) żaden plan by tego faktu nie odwrócił. To było już odgórnie zaplanowane i niemożliwe do modyfikacji”[84],
„obmyśliła, że urządzi swoje mieszkanie w nieoklepany i niezamknięty hermetycznie wizerunek mieszkań w starym budownictwie”[84],
„Żadne z nich nie ukrywało łez. Łez szczęścia, że mają siebie i że w ich życiu znów jest blask, blask światła życia...”[138],
„dalsze jego słowa nie rozbrzmiały”[49],
„myśli Magdaleny na krótką chwilę powędrowały do wspomnień”[39],
„stanowili dla siebie zawsze odrębne tajemnice osobowości”[58],
„Przeczuwał - słusznie - że to On postawił na jej drodze cierpienia oraz walki o życia ludzi mądrych i oddanych swemu zawodowi, pasji”[141].
„Dostroił więc ich poziomy miłości, zgrał w idealnie harmonizująca falę i pielęgnował w nich to uczucie”[143].
Zanim kandydat na pisarza zacznie się starać o wydanie książki, powinien sobie odpowiedzieć na pytanie: czy na pewno mam z czym wyjść do ludzi? Autorka „Epizodu na dwa serca” nie ma. Pisze w sposób tak nieporadny i dziwaczny, że moim zdaniem powinna ten swój utworek trzymać na dysku, a nie drukować i sprzedawać. 

Moja ocena: 1/6.

---
Marta Grzebuła, „Epizod na dwa serca”, Warszawska Firma Wydawnicza, 2011. 

14.10.2015

Aleksander Sowa „Umrzeć w deszczu”


Na swojej stronie internetowej Aleksander Sowa zachęca do sięgnięcia po powieść pt. „Umrzeć w deszczu”. Ci czytelnicy, którym nie przeszkadza, że autor reklamuje się z błędem ortograficznym*, będą mogli przeczytać wzruszającą historię o czterdziestoletnim fotografie pragnącym popełnić samobójstwo. Cała powieść, z wyjątkiem kilku początkowych i końcowych stron, ma formę monologu i utrzymana jest w melancholijnym klimacie. Fotograf mówi i mówi, popłakując, słuchająca go dziennikarka również ociera łzy. 

Od razu wyznaję, że książkę tę uważam za wyjątkowo lichą, ale jestem w mniejszości, bowiem niemal wszyscy recenzenci podczas jej czytania wpadali w euforię. Z przyjemnością i całkowitą pewnością oceniłam ją na notę 10 – najwyższą, nadając jej miarę arcydzieła, Jako jeden z niewielu plusów mogę wymienić język, styl i ogólnie warsztat pisarski Aleksandra Sowy, Warstwa językowa jest świetna – takie mniej więcej zachwyty można znaleźć na blogach. Kiedy zobaczyłam, jak wygląda owa „świetna warstwa językowa”, przeżyłam szok, bo czegoś tak niechlujnego i kuriozalnego od dawna nie widziałam. Autor chyba spał na lekcjach gramatyki, ponadto nie potrafi jasno wyrazić swoich myśli i podejmuje zbyt trudne jak na swoje umiejętności tematy. Mnóstwo w tej powieści żenujących błędów wszelkiego rodzaju, górnolotnych sformułowań, śmiesznych piętrowych metafor, banałów, wodolejstwa i bełkotu. Nic dziwnego, że tradycyjne wydawnictwa uznały, że takie coś trzeba wywalić do kosza. Aleksander Sowa, niezrażony odmowami, skorzystał z usług Poligrafu – to firma, która wydrukuje każde dzieło, o ile otrzyma od jego autora kilka tysięcy złotych.

23.08.2015

Barbara Rosiek „Życie w hospicjum”


Nie czytałam słynnego „Pamiętnika narkomanki”, bo nałogi i osoby uzależnione nigdy mnie nie ciekawiły, stąd też nie wiedziałam, kim jest Barbara Rosiek. A to kobieta-legenda: była narkomanką, trzy razy znajdowała się w stanie śmierci klinicznej, napisała wiele książek. Po przeczytaniu „Życia w hospicjum” mogę stwierdzić, że zbyt wiele (przynajmniej o tę jedną za dużo). Bo ta książka to jakaś parodia literatury, bełkot, zlepek nieuporządkowanych myśli na temat własnej twórczości, pracy w hospicjum, przeszłości, kłopotów osobistych, żałoby po bratowej, ptaków egzotycznych... Wszystko to zapisane jest wyjątkowo kulawą polszczyzną:
„Jako studentka, rodzice byli biedni, poza tym straszny kryzys, nie miałam nic fajnego do ubrania”[1],
„Marzycielstwo to taka wada, gdzie realizujesz swoje marzenia na jawie”[2],
„Nie muszę znosić tego by wydano moje wiersze zebrane. Na to już mam jakiś wpływ”[3],
„Jakbym była jedną z potencjalnych pacjentów”[4],
i tak dalej, i tak dalej. Podobnie pokracznych zdań mogłabym wypisać jeszcze mnóstwo. Dlaczego osoba z tak słabą znajomością języka bierze się za pisanie książek i nie poprawia tego, co napisała? „Piszę prawie przez cały dzień, na przykład 30 stron maszynopisu w jeden dzień. Mózg też tego nie wytrzymuje, ale jak wyhamować wenę?”[5] - wyjaśnia Rosiek. I wszystko jasne: wena. To wena zmusza Barbarę Rosiek do pisania, ale do poprawiania - niestety nie. Pomógłby dobry redaktor, ale tekst nie dostał się w ręce redaktora. I Rosiek wydała taki niedopracowany utwór, wyznając: „pragnę by to był kolejny hicior”[6]. O nie, droga autorko, przykro mi, ale TO NIE HICIOR, TYLKO GNIOT.

31.01.2012

„Ominąć Paryż” Małgorzata Warda



Bohaterkami powieści „Ominąć Paryż” są przyjaciółki z dzieciństwa: Joasia, Basia, Aneta i Magda. Dwudziestoośmioletnia Joasia jest zamożna, zamożniejsza od swoich klientek, żon biznesmenów i lekarzy, którym projektuje domy. Co ciekawe, na studiach Joasia klepała biedę, nie otrzymała też żadnej pomocy finansowej od rodziny. W jaki sposób w ciągu kilku lat tak bardzo się wzbogaciła? Małgorzata Warda nie wyjaśnia tego, a szkoda. 

Następna bohaterka to Aneta, studentka ASP, która chce wyjść za mąż. Ogląda suknie, rozmyśla o ślubie i zamiast chudnąć, tyje. Martwi się tym, że buty cisną i że odzież dla panny młodej kosztuje drogo, nie wie, kogo przy stole weselnym posadzić po stronie prawej, a kogo po lewej i czy osoba posadzona po lewej się nie obrazi... Brr, wątek Anety niesamowicie mnie znudził. 

Najdziwniejszą bohaterką książki jest Magda, osoba o zdolnościach paranormalnych. Umie czytać z dłoni, hipnotyzować. Ale nie wykorzystuje swoich talentów do zarabiania pieniędzy. Pracuje jako opiekunka do dziecka. Mieszka w ciasnym, dosyć obskurnym mieszkaniu. 

I jest jeszcze Basia. Na prośbę swego chłopaka przyjechała z Gdyni do Warszawy i okropnie się teraz nudzi. Gdy jej chłopak idzie do pracy, Basia zajmuje się podglądaniem sąsiadów płci męskiej. Na parterze zamieszkał pewien przystojny malarz, postanowiła więc, że nawiąże z nim znajomość. Może uda się namówić go na seks? 

W książce tej, podobnie jak w „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” i w „Środku lata”, poruszony został temat zaginięcia nastolatki. Szkoda tylko, że rozwiązanie tego wątku jest nadzwyczaj bzdurne. Po piętnastu latach od zaginięcia przyjaciółka Joasi, ta ze zdolnościami paranormalnymi, nagle dotyka rzeczy zaginionej nastolatki, po czym stwierdza, że zwłoki leżą w stawie. Bardzo sprytny pomysł, tylko że czytelnikom może nie przypaść do gustu. Szkoda też, że Warda nie wyjaśnia, dlaczego wcześniej nie przeszukano stawu znajdującego się nieopodal miejsca zaginięcia. Jak we wszystkich znanych mi powieściach Wardy, w tej także narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym z punktu widzenia kilku kobiet. Wątki niezbyt się łączą. Bohaterki coś tam opowiadają, ale często nie o ważnych wydarzeniach, tylko o sprawach nieistotnych dla akcji książki. 

Warda posługuje się fatalną polszczyzną. Niektóre zdania z „Ominąć Paryż” wyglądają tak, jakby wyszły spod pióra gimnazjalisty, a nie absolwentki wyższej uczelni:
„Może też dlatego postanowiłam nie mówić nigdy o tamtych rzeczach Karolowi. Pomyślałam, że jeśli mu nie powiem, to może nigdy nie będę musiała być na niego zła, że mnie nie rozumiał i że podobnie jak Basia nazywałby tamto wszystko obsesją”[1]. 
Widać, że Warda zaplątała się w słowach, czytelnikowi trudno zrozumieć, o co jej chodzi. Takich wpadek jest więcej. Poza tym w powieści zauważyłam mnóstwo błędów:
„Ja ubrałam fajną zieloną sukienkę”[2],
„cała ja wyglądam jak jedno wielkie nieszczęście”[3],
„szukam na internecie pracy”[4],
„rozpłaszczone na szybie jednego z wielkich akwarium”[5],
„mówiła, że gdzieś tu jakaś inna ja spaceruję w sukni z dawnej epoki”[6]. 
Podsumowując: nie podobała mi się książka o omijaniu Paryża, bo za dużo w niej błędów, dłużyzn, monotonii i jest zbyt podobna do innych książek Wardy. 

--- 
[1] Małgorzata Warda, „Ominąć Paryż”, wyd. Prószyński i S-ka, 2006, str. 8. 
[2] Tamże, str. 169. 
[3] Tamże, str. 216.
[4] Tamże, str. 18.
[5] Tamże, str. 242. 
[6] Tamże, str. 12.