Na swojej stronie internetowej Aleksander Sowa zachęca do sięgnięcia po powieść pt. „Umrzeć w deszczu”. Ci czytelnicy, którym nie przeszkadza, że autor reklamuje się z błędem ortograficznym*, będą mogli przeczytać wzruszającą historię o czterdziestoletnim fotografie pragnącym popełnić samobójstwo. Cała powieść, z wyjątkiem kilku początkowych i końcowych stron, ma formę monologu i utrzymana jest w melancholijnym klimacie. Fotograf mówi i mówi, popłakując, słuchająca go dziennikarka również ociera łzy.
Od razu wyznaję, że książkę tę uważam za wyjątkowo lichą, ale jestem w mniejszości, bowiem niemal wszyscy recenzenci podczas jej czytania wpadali w euforię. Z przyjemnością i całkowitą pewnością oceniłam ją na notę 10 – najwyższą, nadając jej miarę arcydzieła, Jako jeden z niewielu plusów mogę wymienić język, styl i ogólnie warsztat pisarski Aleksandra Sowy, Warstwa językowa jest świetna – takie mniej więcej zachwyty można znaleźć na blogach. Kiedy zobaczyłam, jak wygląda owa „świetna warstwa językowa”, przeżyłam szok, bo czegoś tak niechlujnego i kuriozalnego od dawna nie widziałam. Autor chyba spał na lekcjach gramatyki, ponadto nie potrafi jasno wyrazić swoich myśli i podejmuje zbyt trudne jak na swoje umiejętności tematy. Mnóstwo w tej powieści żenujących błędów wszelkiego rodzaju, górnolotnych sformułowań, śmiesznych piętrowych metafor, banałów, wodolejstwa i bełkotu. Nic dziwnego, że tradycyjne wydawnictwa uznały, że takie coś trzeba wywalić do kosza. Aleksander Sowa, niezrażony odmowami, skorzystał z usług Poligrafu – to firma, która wydrukuje każde dzieło, o ile otrzyma od jego autora kilka tysięcy złotych.
Nawet gdyby ta książka została napisana poprawnym językiem, i tak by mi się nie podobała, choćby dlatego, że za dużo jest w niej kiczowatych scen erotycznych, które nic nie wnoszą, zapełniają tylko miejsce. Bohater niby to uwielbia kobiety, ale jeśli je wspomina, to niemal wyłącznie w kontekście seksualnym. Kiedy czytelnik dowie się, że fotograf poznał jakąś Blankę czy Monikę, to zaraz otrzyma rozwlekłe opisy łóżkowe. Nawet w wątek wojny na Bałkanach autor wepchnął scenę erotyczną, co już jest po prostu niesmaczne.
Sowa poruszył ciekawe tematy, ale w sposób powierzchowny, byle jaki. Kilka scen sprawia wrażenie mało wiarygodnych. Na przykład kiedy bohater w wieku osiemnastu lat wymykał się o dwudziestej drugiej z internatu, jego rówieśnicy i wychowawca pogrążeni byli w głębokim śnie. Owszem, jeden młody mężczyzna mógł chodzić spać z kurami, ale wszyscy? Wątpię w to. W innym miejscu mamy opis romansu bohatera z dziewiętnastoletnią fotomodelką. Swoim zwyczajem Sowa od razu tworzy scenę łóżkową i okazuje się, że ta rozchwytywana fotomodelka wcześniej nie miała do czynienia z mężczyznami. Och, jakie to prawdopodobne... W zakończeniu dochodzi do nawarstwienia zbiegów okoliczności, pasujących bardziej do powieści sensacyjnej niż z założenia psychologicznej.
A teraz kilka fragmentów pokazujących styl Aleksandra Sowy.
Jakiż świat jest dziwny, niezrozumiały i nieodgadniony? Niepojęty. Przez wiele lat mi go brakowało, teraz wiem, że był w moim życiu wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałem. Zazdroszczę mu tego, jak żył i jak pięknie umarł.
To nie żart, na str. 73 stoi jak wół, że świat żył, ale już umarł, i to w dodatku pięknie. U Sowy zdarzają się też takie cuda, że wojna opatruje rannych, a noc ma pełne ręce roboty:
Po krótkim uniesieniu znów wróciła do nas wojna. Opatrywała rannych, a ja pomagałem ich nosić. Dla wielu ta noc okazała się ostatnią. Miała pełne ręce roboty. Tej nocy przypomniałem sobie o aparacie dopiero rano (101).
Niektóre zdania są tak pokraczne, że aż śmieszne:
Stała ode mnie dwadzieścia centymetrów w tylko białych majtkach (30).
Patrzył smutnymi oczami, których koloru nie umiała odgadnąć, w jej kierunku, ale zdawały się martwe (11).
Jest w niej wszystko to, co jest w muzyce rockowej. Ten utwór jest jak świętość, bowiem jest to coś doskonałego (29).
Sowa ma skłonność do pisania tonem pompatycznym:
Uciekaliśmy, by ogniem naszych ciał rozpalać żar naszych serc (12).
Wystarczyła wtedy tylko iskra, by nastąpił pożar, choć właśnie rozgorzał płomień, którego nic już nie było w stanie ugasić. Był to ogień pożądania. Teraz płonął jasno i mocno (31).
Poległ w walce, z honorem, na barykadzie swoich ideałów. Ideałów, które stały się teraz moimi. Zaszczepił je we mnie, znalazł odpowiednie podłoże i posiał ziarno. Wiedziałem, że niedługo przyniesie owoce. Wspaniałym musiał być ogrodnikiem (98).
Uwielbia metafory i porównania, problem w tym, że niektóre są zupełnie nietrafione:
Usta wędrowały po smukłym ciele jak dłonie ślepca, kiedy chce sobie wyobrazić czyjąś twarz (119).
Często wyraża się niezrozumiale. Kogo fotograf mógłby chwycić w dłoń? Na jakim jego skrzydle spała dziewczyna?
Całowałem ją, a w oliwkowej skórze odbijały się morskie fale. Pachniała tak intensywnie, że mógłbym go schwycić w dłoń, i tak delikatnie, cudnie ulotnie, że nie mogłem go nawet określić, doprowadzał moje zmysły do wrzenia. Jak wspaniałym uczuciem może być miłość, kiedy się kogoś kocha (119).
Sen ogarniał mnie powoli, zasnuwając oczy mgiełką ułudy. Moja kochanka leżała obok, wspierając cudną główkę na moim ramieniu jak na poduszce. Spała na moim skrzydle (31).
Nie zapomina o opisach przyrody:
Niebo, wspaniale dziś zaciągnięte chmurami, coraz mocniej otulało się blaskiem wschodzącego słońca. Chmury przysłaniały je niemal całkowicie (141).
Czasami zdobywa się na głębokie refleksje na różne poważne tematy:
Tak, nie chciałem znać już wojny (114).
Może późniejsze powieści Aleksandra Sowy są lepsze, tego nie wiem, ale „Umrzeć w deszczu” to typowy gniot, żenujący utworek-potworek, który nie powinien ujrzeć światła dziennego. Irytacja, zdumienie, politowanie – takie były moje uczucia podczas czytania. Przy tym miałam dziwne wrażenie, że Sowa jest człowiekiem wrażliwym i miałby dużo do przekazania, ale brakuje mu umiejętności i dobrego gustu. Chyba za wcześnie zdecydował się na debiut, powinien jeszcze kilka lat poczekać, poduczyć się, poprosić doświadczonych pisarzy o porady. Doceniam, że bardzo się starał, bo w epilogu wyznał, że „Umrzeć w deszczu” pisał przez cztery lata i poprawiał tysiące razy. Może gdyby jeszcze kilka tysięcy poprawek...
Ale choć tak narzekam na książkę Aleksandra Sowy, gdyby mi kazano wybierać: czytasz Sowę czy Katarzynę Michalak, bez wahania wybrałabym Sowę, bo uważam, że Michalak jest jednak dużo, dużo gorsza.
Nawet gdyby ta książka została napisana poprawnym językiem, i tak by mi się nie podobała, choćby dlatego, że za dużo jest w niej kiczowatych scen erotycznych, które nic nie wnoszą, zapełniają tylko miejsce. Bohater niby to uwielbia kobiety, ale jeśli je wspomina, to niemal wyłącznie w kontekście seksualnym. Kiedy czytelnik dowie się, że fotograf poznał jakąś Blankę czy Monikę, to zaraz otrzyma rozwlekłe opisy łóżkowe. Nawet w wątek wojny na Bałkanach autor wepchnął scenę erotyczną, co już jest po prostu niesmaczne.
Sowa poruszył ciekawe tematy, ale w sposób powierzchowny, byle jaki. Kilka scen sprawia wrażenie mało wiarygodnych. Na przykład kiedy bohater w wieku osiemnastu lat wymykał się o dwudziestej drugiej z internatu, jego rówieśnicy i wychowawca pogrążeni byli w głębokim śnie. Owszem, jeden młody mężczyzna mógł chodzić spać z kurami, ale wszyscy? Wątpię w to. W innym miejscu mamy opis romansu bohatera z dziewiętnastoletnią fotomodelką. Swoim zwyczajem Sowa od razu tworzy scenę łóżkową i okazuje się, że ta rozchwytywana fotomodelka wcześniej nie miała do czynienia z mężczyznami. Och, jakie to prawdopodobne... W zakończeniu dochodzi do nawarstwienia zbiegów okoliczności, pasujących bardziej do powieści sensacyjnej niż z założenia psychologicznej.
A teraz kilka fragmentów pokazujących styl Aleksandra Sowy.
Jakiż świat jest dziwny, niezrozumiały i nieodgadniony? Niepojęty. Przez wiele lat mi go brakowało, teraz wiem, że był w moim życiu wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałem. Zazdroszczę mu tego, jak żył i jak pięknie umarł.
To nie żart, na str. 73 stoi jak wół, że świat żył, ale już umarł, i to w dodatku pięknie. U Sowy zdarzają się też takie cuda, że wojna opatruje rannych, a noc ma pełne ręce roboty:
Po krótkim uniesieniu znów wróciła do nas wojna. Opatrywała rannych, a ja pomagałem ich nosić. Dla wielu ta noc okazała się ostatnią. Miała pełne ręce roboty. Tej nocy przypomniałem sobie o aparacie dopiero rano (101).
Niektóre zdania są tak pokraczne, że aż śmieszne:
Stała ode mnie dwadzieścia centymetrów w tylko białych majtkach (30).
Patrzył smutnymi oczami, których koloru nie umiała odgadnąć, w jej kierunku, ale zdawały się martwe (11).
Jest w niej wszystko to, co jest w muzyce rockowej. Ten utwór jest jak świętość, bowiem jest to coś doskonałego (29).
Sowa ma skłonność do pisania tonem pompatycznym:
Uciekaliśmy, by ogniem naszych ciał rozpalać żar naszych serc (12).
Wystarczyła wtedy tylko iskra, by nastąpił pożar, choć właśnie rozgorzał płomień, którego nic już nie było w stanie ugasić. Był to ogień pożądania. Teraz płonął jasno i mocno (31).
Poległ w walce, z honorem, na barykadzie swoich ideałów. Ideałów, które stały się teraz moimi. Zaszczepił je we mnie, znalazł odpowiednie podłoże i posiał ziarno. Wiedziałem, że niedługo przyniesie owoce. Wspaniałym musiał być ogrodnikiem (98).
Uwielbia metafory i porównania, problem w tym, że niektóre są zupełnie nietrafione:
Usta wędrowały po smukłym ciele jak dłonie ślepca, kiedy chce sobie wyobrazić czyjąś twarz (119).
Często wyraża się niezrozumiale. Kogo fotograf mógłby chwycić w dłoń? Na jakim jego skrzydle spała dziewczyna?
Całowałem ją, a w oliwkowej skórze odbijały się morskie fale. Pachniała tak intensywnie, że mógłbym go schwycić w dłoń, i tak delikatnie, cudnie ulotnie, że nie mogłem go nawet określić, doprowadzał moje zmysły do wrzenia. Jak wspaniałym uczuciem może być miłość, kiedy się kogoś kocha (119).
Sen ogarniał mnie powoli, zasnuwając oczy mgiełką ułudy. Moja kochanka leżała obok, wspierając cudną główkę na moim ramieniu jak na poduszce. Spała na moim skrzydle (31).
Nie zapomina o opisach przyrody:
Niebo, wspaniale dziś zaciągnięte chmurami, coraz mocniej otulało się blaskiem wschodzącego słońca. Chmury przysłaniały je niemal całkowicie (141).
Czasami zdobywa się na głębokie refleksje na różne poważne tematy:
Tak, nie chciałem znać już wojny (114).
Może późniejsze powieści Aleksandra Sowy są lepsze, tego nie wiem, ale „Umrzeć w deszczu” to typowy gniot, żenujący utworek-potworek, który nie powinien ujrzeć światła dziennego. Irytacja, zdumienie, politowanie – takie były moje uczucia podczas czytania. Przy tym miałam dziwne wrażenie, że Sowa jest człowiekiem wrażliwym i miałby dużo do przekazania, ale brakuje mu umiejętności i dobrego gustu. Chyba za wcześnie zdecydował się na debiut, powinien jeszcze kilka lat poczekać, poduczyć się, poprosić doświadczonych pisarzy o porady. Doceniam, że bardzo się starał, bo w epilogu wyznał, że „Umrzeć w deszczu” pisał przez cztery lata i poprawiał tysiące razy. Może gdyby jeszcze kilka tysięcy poprawek...
Ale choć tak narzekam na książkę Aleksandra Sowy, gdyby mi kazano wybierać: czytasz Sowę czy Katarzynę Michalak, bez wahania wybrałabym Sowę, bo uważam, że Michalak jest jednak dużo, dużo gorsza.
Moja ocena: 2/6.
---
Aleksander Sowa, „Umrzeć w deszczu”, Poligraf, 2009. Liczby w nawiasach to oczywiście numery stron.
* Chodzi nie o tekst z okładki, jak kłamliwie twierdzi Sowa w swojej pseudopolemice, ale o klip promocyjny, widniejący na blogu Sowy w chwili opublikowania mojej recenzji.
PS Niestety, Aleksander Sowa nie umiał z godnością przyjąć krytyki. Zemścił się...
* Chodzi nie o tekst z okładki, jak kłamliwie twierdzi Sowa w swojej pseudopolemice, ale o klip promocyjny, widniejący na blogu Sowy w chwili opublikowania mojej recenzji.
PS Niestety, Aleksander Sowa nie umiał z godnością przyjąć krytyki. Zemścił się...
Jakie to jest cudownie zUe <3
OdpowiedzUsuńNiektóre fragmenty są tak złe, że aż śmieszne. Ciekawa jestem, czy nowsze powieści Aleksandra Sowy są lepsze. Niedawno przez kilka tygodni autor pozwalał pobierać swoje książki za darmo, ale za późno się zorientowałam :)
UsuńFragmenty mówią same za siebie, nie mam zamiaru czytać, szkoda czasu.
OdpowiedzUsuńSowa chyba drzemał na lekcjach gramatyki :-) Może zresztą do tej pory się podszkolił, bo "Umrzeć z deszczu" to powieść sprzed kilku lat.
UsuńNo patrzę i nie wierzę :o Chociaż bardziej niż koszmarna książka straszą zachwyty "recenzentów"... Arcydzieło? Świetny styl?! Chyba że to taka kpina...
OdpowiedzUsuńCóż, Aleksander Sowa nie jest stylistą :-) Rozumiałabym, gdyby recenzenci chwalili akcję albo konstrukcję książki, ale język? To ostatnia rzecz, za jaką można by pochwalić autora tej książki.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO, już troll się pojawił...
Usuń"Usta wędrowały po smukłym ciele jak dłonie ślepca, kiedy chce sobie wyobrazić czyjąś twarz". Porównanie jest niedobre, bo kiedy niewidomy chce wyobrazić sobie czyjąś twarz, dotyka dłońmi twarzy tej osoby. Twarzy, a nie ciała. Jasne?
Do reszty pańskiego komentarza się nie odniosę, bo jest on bezsensowny.
Koczowniczko, ależ jak to, bezsensowny? A "chciałbym mieć jak on i nazwisko znane"? :D A "skrytykowała je tylko temu że..." :D To też Ci się źle kojaży? :D
UsuńZ tym panem Wiesławem to ja już wcześniej się zetknęłam, bo wpychał mi kiedyś swoje "dzieła" do recenzji, a gdy odmówiłam, stał się agresywny. Potem męczył inne blogerki. Miałam nadzieję, że zniknął z internetu, ale nie, znowu wyskoczył z tym swoim trollowaniem. Uważaj, żeby do Ciebie się nie przyczepił, bo on usilnie szuka recenzentek, a jak pisze, to widać z komentarza :)
UsuńPS. "Znowu nie umie Pani recenzować dzieł". Idę więc płakać do kąta, bo nie umiem recenzować wybitnych dzieł ;)
:D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń1. Nie "ta Sowa", tylko "ten", bo to mężczyzna. Nie wszystkie jego porównania są złe.
Usuń2. Od dawna nie słyszałam tak dobrej wiadomości! Dziękuję :D
3. Żałuję, ale nie pana, tylko tej blogerki, do której się pan przenosi.
Potwierdzam Twoje obserwacje, chociaż miałam "przyjemność" przeczytać tylko stronę jednego z dzieł autora - i dałam sobie spokój...
OdpowiedzUsuńI jeszcze rzuciło mi się w oczy takie zdanie: "Ludzie wsiadali i wysiadali do autobusów i tramwajów" - przecież nawet gimnazjaliści nie piszą aż tak nieprawidłowo. Autor na swoim blogu się tłumaczy, że książka nie miała redakcji i korekty, ale przecież i bez redaktora tekst powinien prezentować dobry poziom :)
UsuńNie jestem zatwardziałą przeciwniczką wydawania za pieniądze autora, ale jeszcze nigdy nie natrafiłam na ciekawą polską książkę wydaną w ten sposób.
"Wydawnictwo Poligraf - Pomagamy Autorom zaistnieć na rynku wydawniczym – wydamy Twoją książkę i pomożemy Ci ją sprzedać"
OdpowiedzUsuńNie mam nic do samopublikowania, ale należy jasno stwierdzić, że w większości tego typu przypadków brakuje fachowego wsparcia redaktora, korektora, itd., w rezultacie czego potencjalny autor jest bardzo mocno krzywdzony. Na rynek wypuszcza się dzieło niedopracowane, które zamiast intrygować treścią, razi błędami edytorskimi. Najlepszym podsumowanie jest wspomniany przez Ciebie błąd ort. w reklamie...
Zgadzam się z Tobą, z tym że autor jest krzywdzony na swoje życzenie, bo przecież nikt go nie zmusza do korzystania z usług Poligrafów, Psychoskoków i innych takich. A nawet jeśli już koniecznie chce, by taka firma wydrukowała jego książkę, to przecież mógłby sam znaleźć redaktora. Wobec autorów publikujących poza tradycyjnymi wydawnictwami mam mieszane uczucia. Z jednej strony szkoda mi ich, bo chęć zostania pisarzami jest w nich bardzo silna, z drugiej - denerwują mnie, bo najczęściej piszą bardzo kiepsko i nie powinni rozpowszechniać swoich utworów.
UsuńWidzę, że trafiasz nie tylko na interesujące książki, ale i na takie gnioty (przepraszam za sformułowanie, jeszcze kilka lat temu broniłam się przed nazywaniem książek dosadnymi sformułowaniami, ale czasami nie można inaczej).
OdpowiedzUsuńTak, trzeba bez skrupułów nazywać rzeczy po imieniu - gniot to gniot. Trochę się interesuję wydawaniem za pieniądze autora, wierzę w to, że pośród grafomańskich płodów znajdują się i dobre książki, ale "Umrzeć w deszczu" na pewno nie należy do tej drugiej grupy. Zastanawia mnie, dlaczego ta książka ma tak wysokie oceny i entuzjastyczne recenzje. Trochę liczyłam na to, że któryś z zachwyconych czytelników wytłumaczy mi, na czym polega ta rzekomo świetna warstwa językowa :-)
UsuńProblem polega na tym, że znaczna część blogosfery to nie obiektywne recenzje, lecz laurki wystawiane książkom w zamian za bezpłatny egzemplarz. Zdaję sobie sprawę, że takie blogi prowadzą amatorzy i nie ma co wymagać od nich profesjonalnej krytyki literackiej, ważna jest jednak uczciwość wobec czytelnika. Niestety, blogerzy potrafią zrobić bardzo wiele, żeby dostać romansidło, które potem i tak ląduje na allegro. Najgorsze chyba są przypadki blogerek, które czytają wyłącznie to, co podeślą wydawnictwa, a na początku najczęściej jest to literatura bardzo niskich lotów. W ten sposób zupełnie przestają się rozwijać czytelniczo...
OdpowiedzUsuńZgadzam się. A autorzy szybko przyzwyczają się do pochwał i doznają szoku, gdy ktoś skrytykuje ich kiepskie powieścidła. Jeśli chodzi o Aleksandra Sowę, ubzdurał on sobie, że skrytykowałam jego książkę z zemsty. A za co ta zemsta? Według niego za to, że kiedyś usunął mój komentarz ze swego bloga. I nie da się mu wytłumaczyć, że nikt by się nie mścił z tak błahego powodu i że przy ocenie książek nie kieruję się sympatią lub antypatią do autorów, ocena to ocena, a nie żadna zemsta. Nie moja wina, że napisał słabą książkę. Zamieszczając na swojej stronie internetowej klip promocyjny z błędem ortograficznym, sam się ośmieszył. Skoro chce być uważany za pisarza i traktowany poważnie, powinien sprawdzić w słowniku, jak się pisze słowo "sprzed". Zresztą ten filmik z błędem już usunął i w mailach zapewnił, że odda "Umrzeć w deszczu" do ponownej redakcji. Przy okazji bardzo mocno mnie zwymyślał, ale to już inna historia :-)
UsuńWracając do recenzentów: mnie najbardziej dziwi, że jedna i ta sama osoba potrafi zachwycać się książkami Marcela Prousta i jakiejś grafomanki wydającej w Psychoskoku. Nie mogę uwierzyć, by było to szczere, bo przecież ktoś, kto potrafi docenić piękny język Prousta, nie jest w stanie czerpać przyjemności z bełkotu grafomana, a kto ceni grafomanię, raczej nie przebrnie przez Prousta.
Koczowniczko, uważaj, bo Aleksander 2.0 Sowa - swoim starym zwyczajem - jeszcze gotów Ci wysłać za tę jakże hejterską recenzję "ostateczne przedsądowne wezwanie do usunięcia skutków naruszenia jego dóbr osobistych" za "świadome pomówienie, mające na celu poniżenie i utratę zaufania potrzebnego mu do prowadzenia działalności pisarskiej". ;)
OdpowiedzUsuńTajemnicą poliszynela jest zresztą, że gros tych laurek (może nie na blogach, ale na portalach typu lubimyczytac.pl) wystawia sobie sam Sowa pod rozmaitymi alter ego. Podobnie jak pozytywne komentarze pod reckami blogowymi.
A co do nowych książek - nie są lepsze. Jak chcesz, to mogę Ci podrzucić na maila parę tytułów.
Aj, ten Sowa i jego działalność pisarska :-)
UsuńNie miałby za co mnie pozywać. Nie użyłam żadnych obraźliwych słów ani na blogu, ani w mailach, nawet nie nazwałam go grafomanem, po prostu skrytykowałam jego książkę, a do tego mam prawo. To raczej ja mogłabym go pozwać za to, co napisał. Do niego nie dociera, że jego książki przy najlepszych nawet chęciach nie da się pochwalić, krytyczną recenzję uważa za zemstę za to, że usunął mój komentarz ze swojego bloga. Swoją drogą, mógłby wymyślić jakiś poważniejszy powód.
Wygląda na to, że Sowa wszelkimi sposobami broni się przed krytyką. Jeśli skrytykuje go pisarz, to dlatego, że "twórcy są dla siebie konkurencją i wszelkie quasi-recenzje z gruntu muszą być pozbawione obiektywizmu" (tak napisał na innym blogu, obrażając innych pisarzy, bo przecież nie wszyscy są nieuczciwi), jeśli bloger, to z zemsty... Kto więc może krytykować jego książki???
Za propozycję bardzo dziękuję, ale od książek tego pana będę się trzymała z daleka :-)
Biedny ten Pan Sowa. Ech blogerki blogerki co wy wyprawiacie. Pisarz chce pochwały a nie takiego zjechania.
UsuńNa pochwałę to trzeba zasłużyć. A Pan obiecał mi, że już nie będzie pisał komentarzy na tym blogu.
UsuńTwoja recenzja i przytoczone fragmenty nie zachęcają do lektury. :) Z ciekawości chyba poszukam innych recenzji, skoro tak wiele osób chwali tę książkę. Ciekawa sprawa.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, nie widziałam innej negatywnej recenzji tej książki. A pochwalnych mnóstwo. Dziwna sprawa :)
UsuńUśmiałem się:) Normalnie humor z zeszytów. Tylko trochę się krygujesz z tą krytyką, a w tym przypadku powinna być jednak totalna. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiestety, nie jestem aż tak odważna :-) Już i za tę łagodną krytykę dostało mi się od pana Sowy. On uważa mnie teraz za hejterkę, która posługuje się "chwytami poniżej pasa"(sformułowanie autora).
UsuńGrafomańskich fraz w "Umrzeć w deszczu" można znaleźć bardzo dużo. Osoba, która lubi humor językowy, podczas czytania będzie miała mnóstwo okazji do śmiechu. Sowa zapowiedział, że odda książkę do ponownej redakcji, więc jakaś korzyść z tej recenzji jest :)
Z tego co przeczytałem to żadna redakcja tutaj nie pomoże...
UsuńPrzyznaję Ci rację :-) Poprawianie tej powieści nie ma sensu. Za dużo rzeczy trzeba by poprawić, bo tu chodzi nie tylko o błędy językowe, ale też o sposób budowania fabuły, rozwiązania wątków, zakończenie itd.
Usuń