25.02.2024

„Lód” Ulla-Lena Lundberg. Piękna książka w niechlujnym przekładzie Justyny Czechowskiej

Akcja „Lodu” Ully-Leny Lundberg została osadzona w niezwykłym miejscu, bo na Wyspach Alandzkich, które w powieści noszą nazwę Örlandia. Na jedną z wysepek tego archipelagu, ważniejszą od innych, bo kościelną, przypływa pastor Petter Kummel wraz z żoną Moną i malutką córeczką Sanną. Odprawia nabożeństwa, urządza się, poznaje tubylców i ich problemy i nie wiadomo kiedy zakochuje się w swojej nowej parafii, bo chociaż tutejszy klimat jest bezlitosny, to jednak ludzie cechują się wyjątkową życzliwością. Pettera cieszy też to, że dostaje do dyspozycji pole, dwie krowy, dwie owce, dwie małe wysepki do pasienia bydła i oborę, dzięki czemu jego rodzinie nie zabraknie ziemniaków ani mleka. W Polsce mówi się, że „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”, tymczasem na Örlandii jest inaczej – pastor otrzymuje niezbyt wysoką pensję, a parafianie nie rozpieszczają go żadnymi prezentami, ba, ciągle odwiedzają plebanię, a ponieważ przybywają z daleka, Mona czuje się w obowiązku poczęstować ich przynajmniej drożdżówką i gorącą kawą. W efekcie szynka, która miała starczyć na kilka dni, często znika już po godzinie. Dodatkowym utrapieniem są krewni Pettera, lubiący przyjeżdżać tu na wakacje. Podczas gdy oni wypoczywają, Mona uwija się całymi dniami i nie może niczego zaoszczędzić. 

Akcja rozgrywa się w ciągu około trzech lat. Autorka drobiazgowo opisuje przyjazd na wyspę, zawieranie znajomości, odprawianie nabożeństw, wizytę w Turku, egzamin w Helsinkach, kontakty pomiędzy małżonkami, dzień, w którym zostało poczęte ich drugie dziecko, dzień, w którym owo dziecko się urodziło, sztorm oraz wiele innych wydarzeń, układających się na życie może niezbyt efektowne, ale dla bohaterów piękne i ważne. Małżonkowie potrafią się nim cieszyć i właściwie mają tylko jedno zmartwienie: by inny duchowny, mający większe kwalifikacje, nie wygryzł Pettera z Örlandii. Do opisów codzienności Ulla-Lena Lundberg dołącza wspomnienia z dzieciństwa pastora oraz wspomnienia wojenne, które wtedy (akcja toczy się tuż po drugiej wojnie światowej) były jeszcze bardzo intensywne. Akurat Petter nie może się poszczycić żadnymi bohaterskimi czynami, bo ze względu na przebytą kiedyś gruźlicę nie wysłano go na front. O wiele więcej mają do powiedzenia inni mieszkańcy archipelagu, chociażby córka fińskiego generała, która uciekła z ZSRR. Ocaliła życie, ale zapłaciła straszną cenę – w Finlandii nie może pracować jako lekarka, jest tu tylko położną, poza tym za żelazną kurtyną został jej syn, o którym nie ma żadnych wieści.

W powieści nie brakuje opisów tamtejszej przyrody, w tym tytułowego lodu, przez sporą część roku skuwającego przestrzeń pomiędzy wysepkami i stanowiącego swoistą podłogę, po której mieszkańcy przemieszczają się na saniach, łyżwach, a nawet na rowerach. Ale ten lód może też być śmiertelną pułapką, bo w niektórych miejscach jest bardzo cienki i łatwo się łamie. Stali mieszkańcy archipelagu nie wychodzą z domu bez solidnego noża lub szpikulca, nowi często nie umieją docenić niebezpieczeństwa i zapominają o środkach ostrożności. O tym, jak groźny jest lód, najlepiej wie rozwoziciel poczty, żyjący w nieustannym strachu, świadomy, że każda wyprawa na sąsiednie wyspy może być tą ostatnią. Od nieustającego strachu zaczyna mu się mącić w głowie. 

Podsumowując, „Lód” jest piękną książką o urządzaniu się w nowym miejscu, o miłości do rodziny, o pracy duszpasterskiej, żałobie, potędze żywiołów, ale przede wszystkim o Wyspach Alandzkich. Dużo w tej powieści szczegółów obyczajowych i kolorytu lokalnego. Oczywiście aby ją docenić, trzeba lubić powolną akcję i opisy zwyczajnej codzienności. Bohaterem jest pastor, ale to nie znaczy, że tylko wierzące osoby będą umiały wczuć się w losy jego rodziny. Ja w żadne bogi nie wierzę, a mimo to czytałam książkę z ciekawością, a pod koniec ze ściśniętym sercem, bo w pewnym momencie sielankowy nastrój zostaje przełamany, robi się groźnie i rozdzierająco smutno. 

Może ci, co chwalą tłumaczkę, wytłumaczyliby mi, co to znaczy, że powolność nadrabia drogi? 

Niestety polska wersja powieści ma wielką wadę, a mianowicie została niechlujnie przełożona. Mnóstwo w niej kulawych zdań, błędów gramatycznych i wszelkich innych. Ponieważ niektórzy tłumacze okazują niezadowolenie, jeśli krytykuje się ich pracę bez podania konkretów, wypiszę kilka kwiatków – a wcale nie są to jedyne, które zauważyłam.

 – „Idą w stronę plebanii, dwóch bezceremonialnych mężczyzn, bez pośpiechu, ale są tak młodzi, że nawet ich powolność nadrabia drogi” (s. 90)  

– „W naszym luterańskim kościele mają być też żona i dzieci, umeblowanie, które go uwiązują i zabierają mu czas” (s. 10)

– „W tej samej chwili nad zmartwieniem przemyka szybki jak strzała nawias, w którym wcale nie jest niezadowolony z tego, że Petter nie dostał wyróżnienia” (s. 243)

– „Duszka się ocieliła, zamierzają ją zatrzymać, a Rubinka byczka, który przez lato podrośnie, a jesienią pójdzie na rzeź – pieniądze do kasy i trochę mięsa” (s. 103)

– „Cała Finlandia woła o własny dom, a ten żeglował i teraz osiadł na skraju Bałtyku” (s. 20).

– „Kiedy człowiek żyje tak daleko jak my, samo przez się rozumie, że jesteśmy na ostatnim miejscu listy dostaw” (s. 64)

– „Dopóki Sanna siedzi przy stole, wystarczy, że Petter opowie o ślubie i przekaże Monie srebrną ozdobę. Ona twierdzi, że to niepotrzebny wydatek; a Sannie drobiazgi i przesłane prezenty” (s. 245)

– „Pastorowi przyszło go głowy, że śmieją się do nieprzytomności, a potem już tylko nieprzytomności” (s. 290)

– „smutek staje się być nieograniczony” (s. 377)

– „Trzeba wrócić do domu za widoku” (s. 379)

– „Człowiek często chodzi o własnych nogach aż do śmierci, ale wtedy koniec” (s. 262)

– „Drzemią, ale śpią płytko” (s. 253)

– „To tędy rozładuwują pocztowe worki” (s. 176)

– „W kościele jest całkowicie cicho, ale słychać przyjazny szum” (s. 48)

 – „gdy podpływają do brzegu i zeskakują na pomost w białych spodniach żeglarskich, żeby zacumować” (s. 104)

– „Jego głos jest radosny i świadomy, że ma z nim kontakt, kiedy odprawia wyznanie grzechu”(s. 46) 

– „Mężczyźni są czarni pod zmarzniętymi głowami, dopiero po drugiej stronie furtki zakładają czapki” (s. 379)

– „Cierniem w jej boku było to, że (...)” (s. 311) 

– „jej twarz jest cała od łez” (s. 52) 

– „trzeba wypróbować swoich sił” (s. 66) 

– na str. 333 pisząc o dwóch mężczyznach, tłumaczka używa zaimka „oboje” 

– „dwoje przybyłych pastorów i kantor” (s. 372) – tutaj dodam, że ci pastorowie to mężczyźni

– „kroki, które idą szybko i ciężko, jakby niosły martwego” (s. 332)

– „zniknie z polem widzenia” (s. 142)

– „Stoją na skraju nowego życia we własnej plebanii” (s. 15) – tu chodzi o to, że otrzymali plebanię i zaczynają nowe życie, powinni więc stać na progu, a nie na skraju

– „Pacjenci najróżniejszego rodzaju pokazują zabliźnione rany i złamane ręce, po których nie widać, że coś z nimi było nie tak” (s. 307) 

– „goli się z mozołem, oczywiście się zacina i musi zatrzymać krwotok gazetą” (s. 233) – przy drobnym skaleczeniu powstaje krwawienie, a nie krwotok 

Tłumaczka ma jeszcze taki zwyczaj, że w dłuższych zdaniach nieraz odmienia przez przypadki tylko początkowe wyrazy, resztę czy to z lenistwa, czy z innego powodu pozostawia nieodmienioną, tak jak tutaj:  

– „Jest już wyposażony, w kilka godzin pastorowej udało się zadomowić przestrzeń, jedyne, czego brakuje, to przyzwoity zapach jedzenia” (s. 21) 

– „Ale nie uczył się angielskiego, opanował tylko fiński i niemiecki, trochę francuskiego i łaciny, ponadto starożytna greka i hebrajski” (s. 264)

– „Pół dnia zajmuje obejrzenie wyspy kościelnej, gór za zachodzie, ich dziewiczy taniec i pradawne  kryjówki przed piratami i Rosjanami, świeże wykopaliska z epoki brązu i dla kontrastu niedawne  rozminowanie po wojnie kontynuacyjnej” (s. 105) 

– „Opowiada o przebiegu wypadku, rower, ubrania na lodzie, poszukiwania przy rynnie po parowcu” (s. 349)

– „Lekarz musi zbadać przyczynę zgonu, utonięcie i hipotermia” (s. 262)

Do tego dochodzą błędy ortograficzne: „nie widzi nic poza wąską stróżką światła” (s. 321), „idealnie uważony podpiwek” (s. 273), „Acha” (s. 222), „Z modlitewnikiem i biblią w dłoni wychodzi na kościół” (s. 49), „nauczył się niedowierzać odmianie” (s. 220), „czółki obejmują czaszkę i ją ściskają” (s. 233). W posłowiu Justyna Czechowska, bo to ona jest ową niestaranną tłumaczką, kokieteryjnie stwierdza: „Mam nadzieję, że pod żadnym względem nie wyrządziłam powieści Lód krzywdy” (s. 412). A ja sądzę, że słowo krzywda jest zbyt słabe na określenie ogromu usterek szpecących tę książkę... 

Moja ocena: dla autorki 5/6, dla tłumaczki 1/6.

---
Ulla-Lena Lundberg, „Lód”, przeł. Justyna Czechowska, Marpress, 2022

15 komentarzy:

  1. Bosze... Językowy horror. Redaktor i korektor do zwolnienia dyscyplinarnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, czytanie nie było przyjemne. A któż zajmował się redakcją i korektą tego dzieła?
      korekta – Urszula Obara
      redakcja – Anna Piwowarczyk
      konsultacja językowa – Sebastian Musielak

      Fascynuje mnie to zdanie: „Idą w stronę plebanii, dwóch bezceremonialnych mężczyzn, bez pośpiechu, ale są tak młodzi, że nawet ich powolność nadrabia drogi”. Co to znaczy, że powolność nadrabia drogi? :)

      Usuń
    2. Nie wiem co tłumaczka chciała nam przekazać. Może uznała, że to takie poetyckie, że nie musi być zrozumiałe?:D

      Usuń
    3. Ciekawe, jak by wyglądało to zdanie wrzucone do translatora. Może bardziej zrozumiale niż w tłumaczeniu pani Czechowskiej. :)

      Usuń
  2. Hmmm... jeśli chodzi o tłumaczenie, to rzeczywiście dramat. Psuje całą przyjemność z lektury :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że wiele osób pada przed tą tłumaczką na kolana, bo ona emanuje pewnością siebie i na domiar złego dostała od Szwedów ważne wyróżnienie, ale trzeba pamiętać, że nie zawsze to, co nagrodzone, jest warte nagrody. Czytałam w tłumaczeniu Czechowskiej dwie książki Idy Linde i odniosłam podobne wrażenie, co przy czytaniu „Lodu” – że tłumaczka niezbyt dobrze sobie radzi.

      https://lubimyczytac.pl/ksiazka/lod/opinia/78029199 – a tutaj recenzentka pisze o myleniu przez panią Czechowską mszy z nabożeństwem itd.

      Usuń
  3. Bardzo przykre. Nie tylko tłumaczka nie przyłożyła się do swojej pracy, ale także redaktorka i korektorka. W niektórych przytoczonych przez Ciebie zdaniach nie wiadomo, o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej książce dużo jest zdań, w których nie wiadomo, o co chodzi. Zapewne w oryginale miały sens, po tłumaczeniu go straciły. Szkoda, bo treść książki jest bardzo wzruszająca. Autorka napisała jeszcze inne powieści, ale u nas wydano tylko tę.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. To prawda. Zniechęca do tłumacza, ale też do autora.

      Usuń
  5. Ależ ty tych błędów wynotowałaś. Podziwiam determinację. Ale tak ważne jest, żeby wytknąć konkrety

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W książce jest ich więcej. Przykre, że panie tłumaczka, redaktorka i korektorka nie okazały czytelnikowi szacunku. Przynajmniej ortografię mogłyby poprawić.

      Usuń
  6. Szkoda, bo wychodzi na to, że bardzo ciekawa książka została mocno skrzywdzona przez przekład i redakcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie się stało. Tłumaczka pisze w posłowiu: „Mam nadzieję, że pod żadnym względem nie wyrządziłam powieści Lód krzywdy”, ale niestety wyrządziła. Doczytałam książkę do końca, bo ciekawiły mnie te Wyspy Alandzkie.

      Usuń
  7. Bardzo ciekawy blog! Na pewno będę częściej odwiedzać. Zapraszam też na mojego nowego bloga - mylifeline.

    OdpowiedzUsuń