31.12.2013

„Damy z Bath” Susan Swan

Na początku składam wszystkim najserdeczniejsze życzenia pomyślności, zdrowia i wielu ciekawych lektur. Szczęśliwego roku 2014! Nie chce mi się robić długich podsumowań. Napiszę tylko, że w roku 2013 przeczytałam wiele bardzo dobrych książek, wiele średnich i kilka słabych.

Tytuł gniota roku otrzymują Damy z Bath Susan Swan.

Trzynastoletnia Mary trafia na kanadyjską pensję dla panienek z dobrych domów. Powoli się aklimatyzuje, odkrywa, że wśród nauczycielek znajdują się lesbijki, a wśród uczennic – transseksualistka. Zakochuje się w Lewisie – chłopaku pracującym w ogrodzie, zaprzyjaźnia z dziewczętami ze wspólnej sypialni. Wkrótce na terenie pensji zostaje popełniona zbrodnia... 

30.12.2013

„Drugie życie” Jurij Trifonow


Grzebiąc na półce z literaturą rosyjską, znalazłam wydane w serii Nike Drugie życie Jurija Trifonowa. Okazało się, że to ciekawa książka, z akcją toczącą się w latach siedemdziesiątych w środowisku inteligencji moskiewskiej.

28.12.2013

„Skazane na zagładę” Roman Hrabar


„Skazane na zagładę” to bardzo smutna książka. Roman Hrabar opowiedział w niej o macierzyństwie kobiet wywiezionych do Niemiec na przymusowe roboty oraz o śmierci niezliczonej ilości niemowląt. Władze III Rzeszy, które Niemki poddające się aborcji odsyłały do obozów koncentracyjnych, zupełnie inaczej odnosiły się do ciężarnych z krajów podbitych. Jedno z zaleceń:
„Mało wartościowy pod względem rasowym płód robotnic wschodnich i Polek powinien być, jeśli to tylko możliwe, usunięty. Wprawdzie zabieg przerwania ciąży może nastąpić jedynie za zgodą brzemiennej, zgodę tę jednak należy w każdym wypadku przeforsować”[1]. 
Kobiety poddawano przymusowym aborcjom, a jeżeli urodziły, rzadko udawało im się zatrzymać przy sobie dziecko. Noworodki odpowiadające kryteriom rasowym odbierano matkom, pozostałe trafiały do specjalnych zakładów nazywanych „żłobkami”, które w rzeczywistości były umieralniami. Niemowlęta ginęły w nich z nędzy i głodu. Oto kilka faktów o „żłobku” w Gantenwald w gminie Bühlerzell:
„Do zakładu dostarczano dziennie z pobliskich gospodarstw 20 litrów mleka. Niemowlęta otrzymywały tylko część tego mleka i to odciąganego. Ustalono, że większość zabierała nadzorczyni, Niemka, wylewając je do koryta dla dwóch świń, które hodowała”[2]. 
Jeden z rozdziałów nosi tytuł „Zakład położniczy w Brunszwiku”. Zakład ten mieścił się w dwóch barakach, w których panowały koszmarne warunki higieniczne. Wszy, pluskwy, niewyobrażalny brud. Brakowało pościeli, pieluszek, mleka. Matkom pozwalano odwiedzać dzieci tylko dwa razy w tygodniu. „Zmarłe noworodki umieszczano w łazience, gdzie leżały po kilka dni, a stamtąd zabierano je w kartonach od margaryny”[3]. 

Autor książki wątpi, czy kiedykolwiek uda się ustalić liczbę dzieci zagrabionych przez III Rzeszę i uśmierconych w „żłobkach”. Przetrwało niewiele dokumentów. W sprawie niektórych zakładów (np. w Velpke) nie prowadzono nawet dochodzeń. Niemcy starali się, by miejsca masowego pochówku niemowląt popadły w zapomnienie. Tablicę pamiątkową na cmentarzu w Gantenwald wmurowano dopiero w roku 1988! 

W „Skazanych na zagładę” znajduje się dużo dat i nazw miejscowości. Autor zamieścił informacje o wielu ośrodkach, m.in. w Gantenwald, w Laberweiting, w Velpke, w Wolfsburgu, w Rühen, w Pile i Stargardzie. Najwięcej materiału dowodowego udało się zgromadzić o zakładzie w Brunszwiku. Na końcu książki zamieszczone są zdjęcia aktów zgonów noworodków oraz plan cmentarza w Gantenwald w gminie Bühlerzell. 

Hrabar napisał też o dzieciach, które ocalały i szukają swoich korzeni.

---
[1] Hrabar Roman, „Skazane na zagładę: praca niewolnicza kobiet polskich w III Rzeszy i los ich dzieci”, Śląsk, 1989, str. 71.
[2] Tamże, str. 117. 
[3] Tamże, str. 96.

27.12.2013

„Ślady krwi” Jan Polkowski


Bohaterem „Śladów krwi” Jana Polkowskiego jest Henryk Harsynowicz. Cóż to za człowiek? To emigrant z Polski, mieszkający od 1983 roku w Kanadzie. Skłonny do mizantropii, trochę dziwak. Wciąż rozmyśla o powrocie do Polski, ale wybiera się do niej jak sójka za morze. Aż pewnego dnia dowiaduje się, że zmarł jego ojciec (dawniej oficer SB, potem biznesmen). Jako jedyny syn Henryk musi uporządkować sprawy spadkowe, z konieczności wraca więc do kraju. Przejmuje spadek, stara się wyrobić polskie dokumenty, a przy okazji odkrywa tajemnice z przeszłości swoich przodków.

Długo czytałam tę powieść. Jakoś nie umiałam się nią zachwycać tak jak inne blogerki. Zastanawiałam się, gdzie te odkrywcze prawdy o Polsce, gdzie ten poetycki język? W powieści znajduje się wiele fragmentów napisanych w sposób, który bardzo męczy czytelnika. Jan Polkowski ma skłonność do wielosłowia, do wbijania w zdania nadmiaru przydawek i do tworzenia dziwacznych metafor. Spójrzmy, jak opisuje żonę bohatera:

Lśniąca żona, pokryta pełgającym ogniem, wielokolorowa, chociaż czarno-biała, wielosmakowa, chociaż gorzkawo-słona[1]. 

14.12.2013

„Koń Pana Boga” Wilhelm Dichter


„Koń Pana Boga” to wspomnienia Żyda, który jako dziecko przeszedł gehennę. Podczas wojny musiał przez wiele dni leżeć pod łóżkiem albo przebywać w różnych ciasnych kryjówkach, na przykład w studni. Utracił wtedy umiejętność chodzenia. Nauczył się bać ludzi; szczególnie wielki lęk czuł wobec polskich dzieci, które nie miały litości dla „Żydka”. 

Obok epizodów z czasów wojny książka zawiera też wspomnienia z lat powojennych, kiedy to warunki bytowe rodziny narratora bardzo się poprawiły. Wilhelm nie marzył już o zupie i chlebie. Otrzymywał do szkoły kanapki z szynką, podczas gdy polskie dzieci jadły byle co albo w ogóle nic. Chodził w szynelu i w rękawiczkach, wyróżniając się z gromady nędznie ubranych uczniów. Zapewne nie tylko z powodu antysemityzmu polskie dzieci mu dokuczały; w grę musiała wchodzić też zwyczajna zazdrość. 

12.12.2013

„Tysiąc dróg stoi otworem” Julien Green




Z twórczością Juliena Greena zetknęłam się już wcześniej – zauroczyła mnie posępna „Adrianna Mesurat”, czytałam też jego „Dziennik”. A teraz poznałam autobiograficzne „Tysiąc dróg stoi otworem”. W książce tej Green wspomina swoją młodość, okres, kiedy to w roku 1917 zgłosił się do służby wojskowej i jako kierowca ambulansu woził rannych z linii frontu do szpitala. Opowieść kończy się opisem podróży do Ameryki w roku 1919. 

Choć pamiętnik opisuje lata wojenne, trudno znaleźć w nim wzmianki o okropieństwach i opisy pokaleczonych ciał. Green był zdecydowanym przeciwnikiem wojny i współczuł ofiarom, jednak miesiące spędzone na froncie stały się dla niego przede wszystkim okresem analizowania własnego charakteru oraz odkrywania swojej seksualności. Znalazłszy się wśród młodych, przystojnych mężczyzn, którzy opowiadali o licznych podbojach, przyszły pisarz w dotkliwy sposób zaczął odczuwać własną nieporadność i brak doświadczeń erotycznych, tym bardziej, że pochodził z Paryża – miasta, które inni żołnierze i oficerowie uważali za siedlisko rozpusty.

Greena można podziwiać za odwagę. W pamiętniku opisał sprawy wstydliwe, takie, które ktoś inny próbowałby ukryć. Przyznał się więc do tego, że potrafił przez długi czas oglądać się w lustrze, że fascynowały go męskie ciała i twarze. Na końcu książki znajduje się bardzo zabawna historia z butem, która dowodzi, że Julien Green nie traktował swojej osoby śmiertelnie poważnie i potrafił sam z siebie kpić.

Z pamiętnika można wysnuć wniosek, że Green uważany był przez innych za człowieka poważnego i nietowarzyskiego. Miał bardzo gwałtowną naturę. Kochał książki, wydawał na nie cały żołd. Po sposobie, w jaki opisywał wygląd chłopców, łatwo można odgadnąć, że podobali mu się mężczyźni: „Zgasiwszy światło, przez moment stałem boso w ciemności i nagle poczułem pokusę, by podbiec do łóżka aspiranta”[1]. Takich fragmentów jest jeszcze kilka. 

Tak wyglądał Julien Green
Wspominając swoją młodość, Green potrafił przyznać, że wielu wydarzeń nie pamięta. Nie starał się załatać białych plam:

„Przechowałem z młodości jedynie oddzielne fragmenty, które nie zawsze umiem poszczepiać ze sobą. Nie prowadziłem dziennika. Umknęło mi wiele rzeczy, z wyjątkiem tych – mam nadzieję - które były naprawdę ważne. Ale któż mi zaręczy, że ważne nie jest właśnie to, co skryło się przede mną?”[2].

„Tysiąc dróg otworem” mogę polecić miłośnikom twórczości Julien Greena oraz osobom lubiącym analizy uczuć. 

---
[1] Julien Green, „Tysiąc dróg stoi otworem”, („Mille chemins ouverts”), tł. Ireneusz Kania, Wydawnictwo Literackie, 1985, str. 140.
[2] Tamże, str. 40.

11.12.2013

„Królowa śniegu” Andersena oraz „Daleki rejs” Onichimowskiej

Co najbardziej kojarzy nam się z zimą? Śnieg. Święta. Prezenty. „Dziewczynka z zapałkami” i „Królowa śniegu”. Pierwsza baśń jest przeraźliwie smutna, druga - o wiele pogodniejsza, można czytać ją dzieciom bez obawy, że wpadną w przygnębienie. Bo choć w baśni wiele się dzieje i bohaterowie przeżywają niebezpieczne przygody, wszystko dobrze się kończy. Kay i Gerda wracają bezpiecznie do domu.

Ilustracje do „Królowej śniegu” sporządził Vladyslav Yerko. To ładne ilustracje, nastrojowe, pełne szczegółów. Na jednym obrazku widzimy np. starodawny pokój, Kaya i Gerdę siedzących przy okienku, ziewającego kocura i myszkę czytającą gazetę. Okładka przedstawia twarze Królowej Śniegu i Kaya. Na końcu książki zobaczymy stare miasto, kamienice, ludzi z choinkami.

Jedna z ilustracji, przedstawiająca Królową Śniegu porywającą Kaya
Z „Królową śniegu” samodzielnie uporają się tylko te dzieci, które bardzo dobrze opanowały sztukę czytania i którym nie będzie przeszkadzał drobny druk oraz duża ilość tekstu na niektórych stronach. Lepiej będzie, jeśli tę książkę poczytają dzieciom rodzice. 

„Królową śniegu” przełożył Franciszek Mirandola - tłumacz i pisarz z okresu Młodej Polski. Książka liczy 32 strony. Zaopatrzona jest w twarde, trudne do zniszczenia okładki. Nadaje się na prezent. 

---
Andersen Christian Hans, „Królowa śniegu”, tł. Mirandola Franciszek, Wydawnictwo M, 2012. 


A przy okazji kilka słów o innej książce dla dzieci. „Daleki rejs” Anny Onichimowskiej to propozycja dla uczniów starszych klas szkoły podstawowej. Narratorem jest Paweł, który opowiada o swojej mamie, o młodszym bracie Kubie, o tęsknocie za nieobecnym ojcem i o tajemniczym Dżejmsie. Narrator nie lubi Kuby, bo ten jest otyły i nosi okulary. 

Trudno określić dokładny wiek chłopców i czas akcji. Mogą to być lata dziewięćdziesiąte, gdyż w szkole stosowana jest już sześciopunktowa skala ocen, a o komputerach, komórkach i innych elektronicznych gadżetach nie ma żadnej wzmianki. Po ukończeniu lekcji bracia pomagają mamie lepić pierogi, chodzą na zakupy, czytają, rozmawiają o książkach. Lubią też pisać długie listy. 

Książka napisana jest językiem, jakim mogłoby posługiwać się dziecko. Mnie, dorosłej, książeczka podobała się, bo porusza tematy życia w rozbitej rodzinie, braku akceptacji, tęsknoty za przyjaźnią, ale moja córka miała inne zdanie. Już na samym początku znielubiła jednego z braci, bo przyniósł do domu dzikiego kota, który zjadł domowego chomika. A mała jest miłośniczką chomików, świnek morskich i tym podobnych sympatycznych gryzoni. Przez taki „drobiazg” straciła serce do książki i trzeba było ją zmuszać do czytania (zmuszać, ponieważ „Daleki rejs” to lektura szkolna).

---
Onichimowska Anna, „Daleki rejs”.

5.12.2013

„Po liściach palmowych i różach” Stig Claesson


Bardzo lubię literaturę obyczajową z krajów skandynawskich. Kilka dni temu w moje ręce wpadła króciutka książka szwedzkiego pisarza Stiga Claessona o tytule „Po liściach palmowych i różach”. Jest to bardzo niepokojąca, dziwna opowieść. Już z pierwszego zdania dowiadujemy się, że bohater postanowił zabić starą, schorowaną kobietę. Dlaczego?

Ten czterdziestoletni mężczyzna przybył do jednego ze szwedzkich domów, aby doręczyć zamówiony kiedyś sznur. W chatce zastał samotną sparaliżowaną staruszkę. Kobieta leżała w czystej pościeli, jej długie włosy były porządnie uczesane, najwyraźniej więc ktoś o nią dbał. Mężczyzna poczuł wielkie zdumienie, bo jeszcze nigdy w żadnym z domów nie widział niepełnosprawnego starego człowieka. Nie mógł pojąć, dlaczego ktoś traci czas na zajmowanie się staruszką, skoro w Szwecji powstało mnóstwo specjalistycznych ośrodków dla sparaliżowanych i „niepotrzebnych”. Poczuł też gniew. A sytuacja bezradnej staruszki stawała się coraz straszniejsza...