Jest rok tysiąc dziewięćset siedemnasty. Trzynastoletni Pedro Nauto, mieszkający na należącej do Chile wyspie Chiloé, w dramatycznych okolicznościach traci matkę. Jedyną osobą, z którą łączą go teraz więzy krwi, jest bogaty dziadek. Proponuje on Pedrowi pomoc, chłopiec jednak ma do niego żal o złe traktowanie matki i postanawia, że sam będzie zarabiał na swoje utrzymanie. A ponieważ samotność bardzo mu dokucza, postanawia dostać się na statek. Może wśród marynarzy znajdzie bliską osobę?
Powieść podzielona została na dwie części, lądową oraz morską. Ta pierwsza, według mnie o wiele ciekawsza niż druga, opowiada o przyspieszonym dojrzewaniu Pedra, jego gniewie na dziadka, samotności, pracy u sąsiadów, pierwszych doświadczeniach erotycznych oraz o wierzeniach i zwyczajach mieszkańców archipelagu Chiloé. W części drugiej Francisco Coloane opisuje trudny żywot marynarzy, szczególnie dużo miejsca poświęcając postaci kapitana. Okazuje się, że większość załogi zaciągnęła się na statek nie z powodu miłości do morza, lecz z nędzy. Na lądzie trudno im było zdobyć pożywienie, nieraz głodowali. Jako marynarzom wiedzie im się lepiej, bo przynajmniej mogą się najeść wielorybiego mięsa.
Największe zalety „Szlakiem wieloryba” to piękne, bardzo plastyczne opisy południowoamerykańskiej przyrody oraz postać nastoletniego Pedra, który ze wszystkich sił próbuje sobie poradzić w życiu, nie narzeka i nie zapomina o tym, czego nauczyła go matka. Jednak z czasem sympatyczny chłopak przestaje być pierwszoplanowym bohaterem, autor skupia się bardziej na dorosłych marynarzach, a ich problemy i charaktery nie są już tak ciekawe.
Zachwycałabym się tą książką, gdyby nie duża ilość brutalnych scen z udziałem bezbronnych zwierząt. Coloane przedstawia walkę kogutów, podcinanie gardła jelonkowi, zabijanie byka, ptaków, ufnych pingwinów, nie mówiąc już o licznych opisach zarzynania wielorybów. Marynarze nie oszczędzają nawet samicy, która dopiero co urodziła młode. Trzeba mieć mocne nerwy, by czytać o wielorybiątku, które płynie za statkiem, próbując pochwycić pierś martwej matki...
Moja ocena: 4/6.
---
Francisco Coloane, „Szlakiem wieloryba” („El camino de la ballena”), Noir sur Blanc, 2000.
O nie brutalne sceny z udziałem zwierząt to nie dla mnie, ryczałabym jak bóbr.
OdpowiedzUsuńTych scen jest bardzo dużo. Z powodu tej brutalności nie umiałam nabrać sympatii do marynarzy, którzy wpadali w jakiś szał na widok wieloryba czy pingwina...
UsuńCzytałem tę książkę i bardzo mi się onapodobała. Pamiętam, że natknąłem się na nią w składnicy taniej książki, podczas weekendu spędzonego w W-wie - kupiłem ją za 6,50 zł :) Serdecznie polecam Ci jeszcze inne dzieło Coloane wydane w naszym kraju - zbiór opowiadań "Opowieści z dalekiego południa" :)
OdpowiedzUsuńOjej, jaka atrakcyjna cena! Ja mam z biblioteki. Właściwie chciałam wypożyczyć kolejną książkę Donoso, ale nie było, skusiłam się więc na innego chilijskiego autora :)
UsuńWow! Jestem pod wrażeniem tego, jak dobrze wyposażona jest Twoja biblioteka. Wyrazy uznania dla pań oraz panów bibliotekarzy :)
UsuńSą tylko panie, żadnego pana nigdy nie widziałam :)
UsuńNiby dobrze wyposażona, ale z książek Donoso znalazłam tylko "Miejsce bez granic". "Tej niedzieli", o której pisałeś, niestety nie ma. Ale nic to, poszukam gdzieś indziej.
Z doświadczenia literackiego wiem, że wilki morskie kochają pisać o życiu na morzu nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, że czytelników może to nużyć, dlatego rozgrzeszam trochę tego pisarza - miłości i instynktów nie oszukasz :)
OdpowiedzUsuńAutor w młodości pływał na statkach wielorybniczych, więc zapewne znał dobrze życie wilków morskich :) O pływaniu po morzu lubię czytać, ale o zarzynaniu wielorybów już nie...
Usuń