W książce pt. „Przerwany taniec” Julie Sheldon opisała swoje kilkuletnie cierpienia związane z chorobą neurologiczną o nazwie dystonia. Lekarze twierdzili, że nie odzyska sprawności, ona jednak całkowicie wyzdrowiała. Wierzy, że wyzdrowienie nastąpiło dzięki modlitwom i pomocy z zaświatów. Chciałaby podzielić się z czytelnikami swoją radością oraz dodać otuchy innym chorym.
Julie już od dziecka ciągle doświadczała bólu fizycznego. Podczas lat spędzonych w szkole baletowej codziennie bolały ją mięśnie i palce. Miała kilka niebezpiecznych kontuzji. Jeden lekarz nie rozpoznał urazu kręgosłupa, inny zrobił jej zastrzyk w tak nieprawidłowy sposób, że cierpiała przez wiele miesięcy. Potem kochający mąż nalegał na to, by rodziła bez żadnego znieczulenia. A zanim dzieci podrosły, zaatakowała ją koszmarna choroba neurologiczna. Kobieta straciła możliwość poruszania się, jej ciałem szarpały potworne bóle.
Autorka opisuje swoje zmagania z chorobą, dzieli się też obserwacjami na temat zachowania lekarzy wobec osób przewlekle chorych. Zauważyła na przykład, że kiedy pomimo leczenia stan pacjenta pogarsza się, lekarze często obwiniają o to pacjenta, wmawiają mu, że widocznie za mało się stara albo że ma bardzo niski próg wrażliwości na ból. Kiedy nie umieją postawić właściwej diagnozy, sugerują, że pacjent udaje albo że cierpi na skutek zaburzeń psychicznych. Również pielęgniarki nie lubią pacjentów leżących i mają im za złe, że ciągle skarżą się na ból. Oto dwa fragmenty pokazujące stosunek lekarzy do bardzo chorej pacjentki:
Nowy lekarz, który zajął się moim leczeniem, nie był zadowolony z moich postępów. Pomimo wszelkich wysiłków, stawałam się coraz bardziej i bardziej niesprawna. Nie ośmieliłam się jednak powiedzieć, jemu czy też pielęgniarkom, że od pewnego czasu zastrzyki nie przynoszą żadnej ulgi. W kilka dni później lekarz wyznał Tomowi, że podawane mi są zastępniki leków i ponieważ nie słyszy, żebym się skarżyła na wzrastający ból, to prawdopodobnie miał rację, uważając, że mój stan miał podłoże psychologiczne[1].
Tak nie może być, pani Sheldon - wykrztusił, próbując nie podnosić głosu. - Musi pani wziąć się w garść. Tak naprawdę nic pani nie jest i im wcześniej przyzna pani, że jest to sprawa jej świadomości, tym szybciej pani wyzdrowieje i oszczędzi wszystkim czasu i kłopotów. Musi pani zejść z łóżka i zacząć chodzić. Proszę pomyśleć o swojej rodzinie. Oni potrzebują pani w domu, a nie leżącej tutaj jak samolubny inwalida[2].
W książce znajdują się także liczne refleksje na tematy religijne, co dla niektórych czytelników będzie wadą, dla innych zaletą, oraz wspomnienia Julie Sheldon z dzieciństwa i z lat spędzonych w szkole baletowej. Mile zaskoczyły mnie fragmenty o kontaktach autorki z Polakami. Rodzice jej pracowali w ośrodku wypoczynkowym przeznaczonym dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych i kilkuletnia Julie Sheldon często miała okazję rozmawiać z kuracjuszami z Polski. Wydawali jej się oni serdecznymi, dzielnymi ludźmi, ale zauważyła, że bardzo boją się dużych psów.
Pomimo wielu przejmujących opisów cierpienia książka pociesza, można więc dać ją do czytania osobom przewlekle chorym. Szkoda tylko, że nie wszyscy chorzy doświadczą tak niezwykłego uzdrowienia jak autorka...
---
[1] Sheldon Julie, Elphinstone Lucy, „Przerwany taniec” („Dancer Off Her Feet”), Wydawnictwo M, 2011, str. 119.
[2] Tamże, str. 120.
Nie wiedziałam nawet, że taka choroba istnieje. Po takiej lekturze, czlowiek docenia, że jest zdrowy. Wierzę, że myśli mogą zdziałać cuda, nawet nazywane modlitwą.
OdpowiedzUsuńJa też nie wiedziałam o takiej chorobie, ale to nic dziwnego, bo chorób jest niezliczona ilość. Ta, która dopadła Julie Sheldon, była wyjątkowo bolesna i okrutna. Opisy cierpienia robią wrażenie...
UsuńTak naprawdę nie wiadomo, dlaczego chora wyzdrowiała. Może zadziałał jakiś lek, może zmienił się skład chemiczny mózgu chorej.
A książkę polecam :)
Mam czytałam i nawet ale tylko wspomniałam o niej na blogu.
OdpowiedzUsuńTo bardzo dobre studium cierpienia, wiary i nadziei.
Modlitwa wstawiennicza i wiara mają niezwykłą moc i o tym z tej książki można się dowiedzieć.
Każdy może odczytać książkę inaczej. A chory może znaleźć w niej pocieszenie, bo historia Julie kończy się dobrze. Po tak straszliwej chorobie, po tylu latach cierpień ona odzyskuje sprawność, znowu chodzi, znowu zajmuje się rodziną :)
UsuńSama rodziłam bez znieczulenia, ale gdyby to mój mąż "nalegał", to bym go chyba ukatrupiła ;)
OdpowiedzUsuńPodejście do takich pacjentów strasznie przykre. Zresztą często się słyszy w szpitalach, że "przesadzamy". Dla lekarzy i pielęgniarek to chleb powszedni, ale jednak każdy mierzy się ze swoim cierpieniem na miarę swoich możliwości i należy to uszanować, nawet jeśli ktoś nie jest w stanie znieść złamanej ręki.
Czasami się widzi, że pielęgniarki i lekarze skaczą nad kimś, kto doznał niewielkiego urazu, a chory z o wiele poważniejszym bólem jest lekceważony i spychany na drugi plan. Jeśli lekarze nie wiedzą, co jest pacjentowi, często wmawiają mu, że choroba jest wytworem jego wyobraźni. Tutaj lekarz powiedział do autorki, któa nie mogła się ruszać i zamartwiała się tym, że nie może opiekować się swoimi małymi dziećmi: "Proszę pomyśleć o swojej rodzinie. Oni potrzebują pani w domu, a nie leżącej tutaj jak samolubny inwalida". Straszne to...
UsuńTeż rodziłam bez znieczulenia, ale nie dlatego, że mąż nalegał (też bym ukatrupiła takiego męża). Po prostu rodziłam w państwowym szpitalu i jakoś nie umiałam domagać się znieczulenia. Pielęgniarka miała zawołać lekarza, by coś mi podał, ale kiedy lekarz wreszcie się pojawił, stwierdził, że już teraz jest za późno. Na szczęście o bólu porodowym zapomina się na widok dzieciątka :-)
Masz rację, straszne.
UsuńW książce znajduje się wiele takich strasznych fragmentów...
UsuńNie, jakoś ta książka do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńRozumiem, więc nie będę namawiać do czytania.
UsuńUwielbiam książki, które wnoszą coś ze sobą, jak chociażby nie znane dotąd fakty w moim przypadku. Ja jestem zdecydowanie na tak :)
OdpowiedzUsuńTa wnosi dosyć dużo: informacje o prawie nieznanej chorobie i o tym, jak się czuje osoba przewlekle chora. Ciekawe są też wspomnienia z lat nauki w szkole baletowej :)
UsuńJakiś czas temu się nad nią zastanawiałam, więc myślę, że prędzej czy później przeczytam. Jestem jej ciekawa i tego, jak autorka opisała swoje zmagania z chorobą.
OdpowiedzUsuńOpisy zmagań z chorobą zajmują większą część książki. Odniosłam wrażenie, że jest to szczery opis.
Usuń