Narcyz to statek handlowy, płynący z Bombaju do Londynu. Załoga jego składa się z ludzi o białej skórze, jeden tylko marynarz wywodzi się z rasy czarnej. Nazywa się on James Wait, zachowuje swobodnie i bez uniżoności. Wygląda na silnego, toteż wszyscy chcą razem z nim pracować. Okazuje się jednak, że pozory mylą, bo muskularny James nie jest zdolny do żadnego wysiłku fizycznego. Wciąż leży, kaszle przejmująco i twierdzi, że na statek zaciągnął się tylko dlatego, by... umrzeć.
Spodziewałam się, że w książce napisanej pod koniec dziewiętnastego wieku znajdą się opisy nietolerancji wobec czarnoskórego, tymczasem – nic z tych rzeczy! Nikt nie uważa, że James jest gorszy, prawie wszyscy marynarze litują się nad nim i starają się na wszelkie sposoby umilić mu życie. Nie hałasują, przynoszą mu najlepsze kąski, jeden z nich posuwa się nawet do tego, że daje mu ciasto z owocami ukradzione oficerom.
Narrator lituje się nad Jamesem, a jednak czasami opisuje go w dziwny sposób. Według niego James ma „twarz płaską i pełną udręki, twarz patetyczną i brutalną – tragiczną, tajemniczą, odstręczającą maskę duszy Murzyna”[1]. W innym miejscu powieści twierdzi, że z Jamesa „emanowała czarna mgła, tajemna i posępna – coś zimnego i ponurego, co wypływało zeń i osiadało na wszystkich twarzach niczym żałobny welon”[2]. A w jeszcze innym zastanawia się, czy James nie symuluje choroby, bo „Nie można było rozeznać, czy coś mu dolega, po Murzynie tego nie widać”[3]. Jest więc jakiś lęk przed obcą rasą, ale na pewno nie nienawiść i nie poczucie wyższości.
Pod względem konstrukcji „Murzyn z załogi Narcyza” jest bardzo prosty. Nie ma w nim rozbudowanych opisów uczuć ani retrospekcji, wszystkie wydarzenia przedstawione zostały w porządku chronologicznym. Akcja toczy się żwawo, opisy kontaktów członków załogi z Jamesem urozmaicone są opisami pracy na statku i walki z żywiołem. Obok zacnych, lecz przesądnych marynarzy pojawia się postać wstrętna - niejaki Donkin, kłamczuch i awanturnik, który z każdym szuka zwady. Narrator prawie niczego o sobie nie ujawnia i przeważnie wyraża nastroje całej załogi.
Powieść ta jest o wiele łatwiejsza do zrozumienia niż „Jądro ciemności” czy „Szaleństwo Almayera”. Myślę, że nadawałaby się na pierwsze spotkanie z twórczością Conrada, a i tacy conradyści jak Marlow nie znudzą się przy jej czytaniu. Jeśli chodzi o moje wrażenia, przeczytałam szybko i bez trudu, trochę się wzruszyłam sytuacją Jamesa i pozłościłam na Donkina, czasami zaś zastanawiałam się, czy aby Conrad nie przesadził z opisami kaprysów Murzyna.
Moja ocena: 4/6.
---
[1] Joseph Conrad, „Murzyn z załogi Narcyza” („The Nigger of the Narcissus”), przeł. Bronisław Zieliński, PIW, 1972, str. 31.
[2] Tamże, str. 48.
[3] Tamże, str. 59.
Ciekawe miejsce na dokończenie żywota. Myślę, że mogłabym przeczytać, bo zaciekawiły mnie te kaprysy Murzyna. :)
OdpowiedzUsuńCzarnoskóry swoimi kaprysami mocno dał się we znaki członkom załogi :)
UsuńCzyta się łatwo, powieść nie jest zbyt depresyjna, a więc polecam!
Joseph Conrad to mój wyrzut sumienia. Ale już kolekcjonuję książki, muszę poszperać czy między nimi nie znajdzie się ta, o której wspominasz. Zastosuję się do Twoich rad i nie będę od razu porywać się na "Jądro ciemności"...
OdpowiedzUsuńJa mam podobnie. Jeśli chodzi o naszego Conrada to znam tylko "Jądro ciemności", które mnie urzekło, ale tego zachwytu nie potrafiłem jak dotąd przekuć na zainteresowanie pozostałą twórczością.
Usuń"Murzyn z załogi Narcyza" sprawia wrażenie całkiem ciekawej lektury :)
Ja czytałam "Jądro ciemności" za wcześnie, niewiele z niego zrozumiałam i teraz planuję powtórkę.
Usuń"Murzyn z załogi Narcyza - ciekawy, a jednocześnie niezbyt trudny :)
Uh, bez przesady Koczowniczko, zarówno co do oceny mojej skromnej osoby jak i "Jądra ciemności" :-)
OdpowiedzUsuńNie spotkałam w blogosferze ani w Biblionetce osoby, która o twórczości Conrada pisałaby więcej i częściej niż Ty, a więc - jesteś :)
UsuńNie sądzisz, że to trochę ryzykowne dokonywać ocen na podstawie tego co znajdzie się w internecie? :-) Nie żebym był urażony, bo nie jestem, ale to naprawdę, w moim przypadku, określenie mocno na wyrost, niestety :-)
UsuńConradysta - znawca twórczości Józefa Conrada. Regularnie poznajesz utwory Conrada i czytasz o jego życiu. I nawet dzisiaj na swoim blogu recenzujesz książkę Najdera o Conradzie. Dlatego też uważam Cię za conradystę. Na pewno nie jest to określenie obraźliwe, a jeżeli nie znasz wszystkich utworów Conrada, to przecież można to szybko nadrobić :)
UsuńPoddaję się :-)
UsuńNaprawdę jestem ciekawa Twojej opinii o "Murzynie z załogi Narcyza" :)
UsuńGdybym był conradystą to bym "Murzyna" znał a tak to dopiero muszę go przeczytać :-). Tymczasem w ramach ćwiczeń conradologicznych przymierzam się do powtórnej lektury "Lorda Jima" tym razem w tłumaczeniu Michała Kłobukowskiego (wydanego przez Znak w serii "50 na 50"). Zacząłem od jego posłowia - takiej bufonady już dawno nie czytałem, masakra!
UsuńO rany, szkoda, że takie słabe to posłowie. A może Kłobukowski jako tłumacz okaże się lepszy niż jako recenzent?
Usuń"Lorda Jima" mam w domu, ale w starym przekładzie.
Myślę, że Michał Kłobukowski byłby zbulwersowany Twoim określeniem, ono jest tak pełne treści intelektualnie nośnych, że wznosi się na poziom abstrakcji nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika :-)
UsuńNabrałam chęci, by przeczytać to posłowie :) Kiedy będziesz pisał recenzję, wklej, proszę, chociaż jeden cytat z niego :)
UsuńSpoko, to jedno z większych kuriozów jakie ostatnio czytałem tak że nie odmówię sobie przyjemności (wątpliwej) odniesienia się do niego :-)
UsuńTo już nie mogę się doczekać :)
UsuńA ja nie mogę zapomnieć okropnej przedmowy Andrzeja Gronczewskiego do drugiego tomu "Dzienników" Iwaszkiewicza. W dwóch akapitach aż 11 razy pojawiło się słowo "drzewo"... A przecież nie była to książka o drzewach. Wkleję tu fragmencik tej przedmowy:
"Drzewo jego życia, drzewo twórczych dokonań, jakie wyłania się spoza kart drugiego tomu »Dzienników«, jest nadal potężne, wysokie, pełne majestatu, harmonijne. Darzy nas bogatym cieniem. Drzewo, znając swe powinności, okrywa się bujną zielenią, pomnaża gałązki, oferuje nowe owoce. Jest punktualne i bogate. (...) Dawne drzewo ufności, woli życia, drzewo trudnej harmonii musi być teraz drzewem zwątpienia, drzewem lęku".
Nie wszyscy umieją pisać przedmowy i posłowia :)
Teraz dopiero zwróciłem uwagę. To nie posłowie par excellance a tekst "Brzemię mgły" wcześniej publikowany w Res Publice Nowej w 2003 na temat "Lorda Jim". Nie zmienia to faktu, że to ciężki przypadek, który sam traktuje swoje tłumaczenie jako kongenialne :-), obdzielając kuksańcami
UsuńAnielę Zagórską oraz Najdera snuje rozważania na temat Bośni i przywołuje rabbiego Jechiela Michała i Dalajlamę :-)
Przywołuje Dalajlamę i rozważa na temat Bośni???
UsuńAleż podsyciłeś moją ciekawość. Gdybym miała w domu to wydanie, od razu zaczęłabym czytać :)
"Ale Conrad, staroświecki rewolucjonista, nie wiedział, że pomieszanie pojęć, które próbuje rozwikłać ustami i umysłem Marlowa, Steina, francuskiego porucznika i reszty załogi, to zaledwie wczesne stadium chaosu - małe piwo, betka, pryszcz (jako nawija Dżent B. w moich dinozaurzych fantazjach. Pisał na długo przedtem, zanim honor i lojalność Bośnię zjadły niebawem (nie żeby jatki dokonywane w Imię Tego Czy Owego stanowiły jakiś szczególnie postmodernistyczny wynalazek; w tych akurat sprawach tylko Brownowie zdobywają się na bezwzględną uczciwość i rżną bez dania racji - innej niż własna przyjemność tudzież pożytek)". Cytat z Sutry Słońca Bodhisattwy Awalokiteśwary (znanego także jako Dalajlama) odpuszczę Ci :-). Jak widzisz, to geniusz za którego niezmierzoną głębią myśli zwykli śmiertelnicy nawet niech nie próbuję nadążyć, nic dziwnego więc, że dostał za tłumaczenie "Lorda Jima" nagrodę Literatury na Świecie :-)
UsuńOsłupiałam... Nie spodziewałam się jednak, że to aż takie straszne... przepraszam, że to aż takie genialne :)
UsuńCzytam trzy razy i nic nie rozumiem.
Mniej więcej połowa tekstu jest w tym stylu :-) Conrad jakoś nie ma szczęścia do posłowi w "50 na 50" bo to jak nie Haydel to Kłobukowski. Całe szczęście, że uczniowie chyba aż tacy pilni nie są i odpuszczają je sobie :-)
UsuńRzeczywiście, nie ma szczęścia. W moim egzemplarzu "Murzyna..." zamieszczona była przedmowa autorstwa samego Conrada i też niestety nie wypadła ciekawie.
UsuńStraszny ten fragment, który wpisałeś. Nie rozumiem, po co takie coś drukować.
Może my się po prostu nie znamy :-)
UsuńNie znam się na takim czymś i jestem z tego dumna :)
UsuńDlatego też nie zrobisz kariery w postmodernistycznej metakrytyce literackiej :-)
UsuńRaczej nie mam na to szans... Mój umysł nie ogarnia takiego słownictwa i takich skojarzeń :)
UsuńJeśli chodzi o skojarzenia to jest nas dwoje. Czytałem "Brzemię mgły" dwa razy i za każdym coraz szerzej otwierałem oczy ze zdumienia :-). Mam wrażenie, że Kłobukowski stosuje technikę opisaną w "Modnych bzdurach" - niezrozumiałe banialuki mają uchodzić za tekst mądralistyczny i jednocześnie liczy na syndrom nowych szat cesarza :-)
UsuńNa "nowe szaty cesarza" nabiera się wiele osób. Niestety.
UsuńAle "Hańbę" przełożył ładnie, nie miałam zastrzeżeń :)
Gdzie mi tam do oceniania jakości tłumaczenia "Lorda Jima", zwłaszcza że wersji Kłobukowskiego jeszcze nie przeczytałem.
UsuńNie znam zresztą na tyle angielskiego bym mógł się podjąć takiego zadania. "Hańba" na mnie też zrobiła wrażenie ale nawet w głowie mi nie postał pomysł by oceniać ją "po linii" oryginał - przekład.
Oczywiście wiem, że nie porównujesz przekładów i nie oceniasz Kłobukowskiego jako tłumacza. Może dobrze przetłumaczył Conrada. Miejmy nadzieję. Oby. Książki Conrada zasługują na dobre przekłady. Mam taką nadzieję, że wtedy więcej osób by po nie sięgnęło :)
UsuńMówiąc ściśle; tłumaczenia porównuję ale nie weryfikuję tego w jakim stopniu odzwierciedlają oryginał.
UsuńTak, wszystko jasne :)
UsuńNa filozofii spotykałem się z wieloma nieczytelnymi tekstami autorów, którzy starali się być "nowocześni" i postmodernistyczni - ale ten fragment posłowia to już jakieś pijackie bełkotanie, trudno to nawet przełknąć. Aż muszę zajrzeć do tego tekstu!
UsuńOtóż to. Pijackie bełkotanie :-)
UsuńJedna z książek Conrada była lekturą, gdy byłam w liceum. Później w czasach studenckich często obiecywałam sobie, że przeczytam kolejny jego utwór. Jednak skończyło się jedynie na obietnicach...
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że chodzi Ci o "Jądro ciemności" :)
UsuńJa planuję powtórkę, bo niewiele pamiętam z niego.
Znam jedynie "Jądro ciemności", które było moją szkolną lekturą. O tej książce nie słyszałam, ale musi być bardzo ciekawą lekturą, bo porusza inny, niż zazwyczaj stosunek białych do czarnych. Będę pamiętać o tej książce :)
OdpowiedzUsuńIstotnie, w tamtych latach rzadko pokazywano przyjacielskie kontakty białych z czarnymi. Przecież nawet u Rodziewiczówny w "Gnieździe Białozora" bohater przedstawiany jako pozytywny jest rasistą i nazywa Murzynów "smoluchami"...
UsuńCzytałam dość dawno temu, wrażenia przyjemne, acz bez ekstazy. A tak na marginesie też uważam Marlowa za conradystę, choć on się przed tym broni :)
OdpowiedzUsuńBroni się, ale my wiemy lepiej :-)
UsuńEkstazy też nie poczułam, bardziej poruszyło mnie "Szaleństwo Almayera". Cieszę się, że i Ty czytałaś tę książkę :)
Ja długo nie mogłam dojść do siebie po lekturze ,,Jądra ciemności". Uważam tę książkę za jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek napisano. Teraz kompletuję inne książki Conrada, wszystkie je chcę przeczytać i mieć na swojej półce.
OdpowiedzUsuńTe późniejsze książki są podobno bardzo trudne i wielowątkowe i ich na razie się boję :) Też bym chciała mieć na półce wszystkie książki Conrada. Na razie mam tylko 3.
UsuńNiedawno trafiłem na Twój blog i bardzo mi się podoba. Cieszę się, ze ktoś opisuje wiele takich "zapomnianych książek" - lubię bardzo takie czytać i zbierać.
OdpowiedzUsuńJEDYNA rzecz której mi brakuje to podawanie liczby stron recenzowanych książek - taka informacja często się przydaje :)
Pozdrawiam serdecznie,
M.
Uwielbiam stare książki, choć nowe też staram się czytać.
UsuńA widzisz, nie pomyślałam o tym, że warto podawać liczbę stron. Dziękuję za sugestię. Rzeczywiście, ilość stron jest ważna. Będę taką informację podawać. Dziękuję za miłe słowo i również Cię pozdrawiam :)