„Klaudyna w szkole” po raz pierwszy ukazała się w roku tysiąc dziewięćsetnym. Bohaterka nosi imię Klaudyna, ma piętnaście lat i mieszka w rodzinnej wsi Montigny. Nie jest aniołkiem. Wścibska, dwulicowa, chce się podobać i oczekuje, że wszystkie psoty zostaną jej wybaczone. Nie ma matki, a opiekujący się nią ojciec – uroczy, roztargniony, oderwany od życia badacz ślimaków – nie zawsze wie, jak należy wychowywać dorastającą panienkę. Rozbrykana córka z łatwością nim manipuluje. W przeciwieństwie do innych dziewcząt ze swojej sfery nie mieszka na pensji; namówiła ojca, by pozwolił jej uczęszczać do wiejskiej szkoły razem z córkami wieśniaków, robotników i sklepikarzy.
Książka została napisana pełnym lekkości, trochę egzaltowanym stylem, który pasuje do piętnastoletniej narratorki. Bohaterowie są tolerancyjni i owładnięci namiętnościami. Ojciec Klaudyny pozwala córce na wszystkie fanaberie, ona z kolei nie krzywi się, gdy widzi wplątany w jego brodę śluz ślimaka. Dziewczynka żywo interesuje się sprawami erotycznymi. Podgląda i podsłuchuje dorosłych, zakochuje się w nauczycielkach.
Niektóre fragmenty powieści uważam za zabawne, inne mnie znużyły. Wątek przedstawiający egzaminy wydał mi się o wiele za długi. Trudno uwierzyć, by nauczycielki całowały się namiętnie na oczach dzieci i by zwierzały się ciekawskiej panience ze swoich tajemnic i obsesji. Nauczyciel Antonin mówi na przykład do Klaudyny tak: W niedzielę wieczorem przyszedłem odnieść nuty i zastałem te panie tutaj, po ciemku. Wchodzę – bądź co bądź klasa to miejsce publiczne – i w półmroku dostrzegam pannę Sergent z panną Aimeé, jak się całują w najlepsze. Myśli pani, że przestały może?*. (Panna Sergent to dyrektorka szkoły). Gdyby scenek, które Colette nazywała pikantnymi, było mniej, wyszłoby to książce na dobre.
„Klaudynę w szkole” warto przeczytać, ale jako ciekawostkę, ze świadomością, że nie przedstawia ona prawdziwego obrazu życia pensjonarek.
* Colette, „Klaudyna w szkole, Klaudyna w Paryżu”, przeł. Krystyna Dolatowska, PIW, 1985, str. 65.
Już od dawna mam ochotę przeczytać serię o Klaudynie, nowe okładki są cudowne ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytać trzeba, bo to ważna książka, kiedyś podobno młodzież szalała na jej punkcie. W moim odczuciu część pierwsza jest najciekawsza, przy "Klaudynie w Paryżu" mocno się nudziłam :-)
UsuńTo prawda, Klaudyna to kiedyś był prawdziwy szał :) chyba ze względu na ten erotyzm rozpasany :) Kupiłam sobie jakiś czas temu cały cykl i planuję powtórkę.
UsuńPamiętam jak przez mgłę ekranizację, w tytułowej roli podziwialiśmy Marie-Hélène Breillat.
O powodzeniu książki z pewnością zadecydowały wątki erotyczne, wzmianki o całujących się nauczycielkach, itp.
UsuńEkranizacji nie oglądałam :)
Zgadzam się z tym co piszecie. Wątki erotyczne i wyglądało na to, że również kontakty lesbijskie sprawiały, że był popyt na te książki.
UsuńI jak sobie przypominam mnie to odstręczało od książki. Gdyby moja mama, która mi je sprezentowała na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego stulecia wiedziała co zawierają z pewnością byłaby zniesmaczona i żałowałaby, że mi je kupiła.
Bo kto nie czytał tej książki, nie mógł się domyślić, że zawiera ona scenki lesbijskie i jest niewychowawcza. Okładka i tytuł były takie urocze, niewinne :-)
UsuńMnie te wątki trochę nudziły, wolałabym, by na ich miejscu znalazły się scenki opisujące domowe życie Klaudyny, by było więcej o jej ojcu. Ojciec mi się podobał - taki pasjonat, zafascynowany ślimakami :)
Musze przyznać, że Mnie Klaudyna nie powaliła też na kolana. Może dlatego się jej pozbyłam, mimo iż to był prezent.
UsuńW bibliotekach publicznych "Klaudyna" była kiedyś rozchwytywana, więc zrobiłaś prezent czytelnikom. Na pewno ktoś z tych czytelników zachwycał się książką :)
UsuńZa mało w tej książce realizmu jak dla mnie. Nie przepadam za taką fabułą.
OdpowiedzUsuńMnie brakowało opisów obyczajów i domowego życia Klaudyny :)
UsuńKiedyś czytałam serię o Klaudynie i bardzo miło wspominam :) Podobnie jak Ty, pierwszą część cyklu oceniam najwyżej, pozostałe były dla mnie jakby ciut wymuszone, ale i tak sa godne polecenia. Czekam na recenzje dalszych odcinków :)
OdpowiedzUsuńDalsze części przeczytałam po łebkach, więc recenzji nie będzie :)
UsuńPierwsza część wydała mi się zabawna, następne, tak jak napisałaś, trochę wymuszone. "Ania z Zielonego Wzgórza" powstała mniej więcej w tym samym czasie, co "Klaudyna" i ja jednak wolę Anię :)
Też wolę "Anię", parę razy robiłam powtórki a "Klaudynę" tylko raz czytałam :)
UsuńAnia ma milszy charakter, jest wrażliwa, a ta Klaudyna jakaś taka rozbrykana i wredna :-)
UsuńKsiążkę o Ani także czytałam kilka razy, bo jest pięknie i wzruszająco napisana.
Ja również uważam Anię za jedną z najciekawszych bohaterek literackich wszech czasów. Niby nie ma w niej nic porywającego i oryginalnego, ale wpływ jaki ta postać wywarła na kilka pokoleń dorastających dziewczynek jest nie do przecenienia. Książek o Colette jeszcze nie czytałam, ale planuję niedługo się za nie zabrać, zwłaszcza za tak wychwalaną przez Ciebie pierwszą część tej serii.
UsuńPowiedzmy, że średnio wychwalam pierwszą część :-)
UsuńCzęść druga jest smutniejsza, w Paryżu Klaudynie nie wiedzie się tak dobrze jak w Montigny.
Ania jest prawdziwsza, dziewczynkom łatwiej jest identyfikować się z nią niż z Klaudyną.
Dołączam się do grona fanek Ani z Zielonego Wzgórza - jest przeurocza. :)
UsuńAnia to dziewczynka z charakterem :)
UsuńWydaje mi się, że książka o Ani mniej się postarzała niż ta o Klaudynie.
Czytałam "Klaudynę", ale dawno temu i niewiele pamiętam. Chyba nie mam ochoty na powrót, choć nie mówię nie. Fantastyczna okładka, nie znam tego wydania.
OdpowiedzUsuńOkładka pochodzi z wydania z "serii z miotłą" z roku 2011. W.A.B. wydał też inne części cyklu o Klaudynie :)
UsuńBardzo dawno temu dostałam od mojej mamy w prezencie imieninowym chyba trzy tomy Klaudyny, ale miałam taki zły okres w życiu, i chyba 200 czytadeł oddałam do biblioteki i między innymi poszła Klaudyna, czego do dzisiaj bardzo żałuję, gdyż uświadomiłam sobie, ale dopiero po śmierci mamy, że przecież związana byłam z nią sentymentalnie i powinnam ją była zatrzymać. Dzisiaj już bym do nie nie wróciła, no chyba, że miałabym te własne egzem[larze.
OdpowiedzUsuńOjej, szkoda, że oddałaś... Z drugiej strony trzeba mieć ogromny dom, by trzymać wszystkie książki i wszystkie prezenty. Ja też z bólem serca oddaję wiele rzeczy, zostawiam tylko najcenniejsze pamiątki.
UsuńMoże spodobałaby Ci się "Niebieska latarnia" tej autorki? To autobiografia, więc mogłaby Cię zaciekawić :)
Prezenty powinno się jednak zachować, szczególnie gdy są to książki.Przypominałyby mi mamę, ale cóż wtedy nie zastanawiałam się tylko pozbywałam się balastu.
UsuńPoszukam.
To prawda, powinno się zachować...
UsuńColette mnie męczy, a przynajmniej męczyła swoją manierą kiedy ostatnio czytałam, dobrych kilka lat temu. Mówiłam sobie, że wrócę i zmierzę się raz jeszcze. Ale szczerze mówiąc jak czytam co piszesz, to myślę że to nadal jeszcze nie ten moment :)
OdpowiedzUsuńJa z kolei bardzo wymęczyłam się przy "Narodzinach dnia" - inni chwalą, ale dla mnie była to przegadana książka o niczym :-)
UsuńDosyć ciekawa jest autobiograficzna "Niebieska latarnia".
Mam przeogromną ochotę na poznanie przygód Klaudyny - i to wszystkich części naraz! Mam nadzieję, że będzie to świetna przygoda.
OdpowiedzUsuńBędziesz miała co czytać, bo książek o Klaudynie jest aż pięć :)
UsuńCzemu nie? Nie zawsze trzeba czytać o realnych obrazach takiego życia. Może być ciekawie.
OdpowiedzUsuńNiektóre sceny są ciekawe i zabawne. Książka kiedyś była bardzo znana, więc myślę, że każdy, kto interesuje się literaturą, powinien ją przeczytać :)
UsuńSerię o Klaudynie mam na czytniku ale wciąż brakuje mi zapału, aby zacząć ją czytać. Ale podoba mi się taki obraz pensjonarki. Nie jest grzeczniutka, ma swoje grzeszki na sumieniu. Ciekawa odmiana. :)
OdpowiedzUsuńGrzeszków na sumieniu ma dużo, a mimo to jest w niej coś uroczego. Mnie najbardziej podobała się jej miłość do rodzinnej wsi i tolerowanie dziwactw ojca :-)
UsuńTak dawno czytałam te książki Colette, że niewiele pamiętam. Ale chyba nie rzuciły mnie na kolana, skoro tak niewiele zapamiętałam :)
OdpowiedzUsuńPrzy powtórnym czytaniu odebrałam te książki nie tak dobrze jak przy pierwszym. Niektóre scenki wydały mi się nieprawdopodobne, na przykład taka: Klaudyna niesie książki pani dyrektor. Jedna z książek jest trochę nieprzyzwoita. Klaudyna kładzie tę książkę na górze stosiku, a pani dyrektor rumieni się i wstydzi... Czy to możliwe, by osoba na stanowisku kierowniczym była tak wstydliwa i niepewna siebie? Raczej nie :-)
UsuńA ja jeszcze żadnej Klaudyny nie czytałam, ale oczywiście duuużo słyszałam. Choć jeden tom wypadałoby w końcu poznać:) Nie skojarzyłam wcześniej, że to rówieśniczka Ani, to bardzo ciekawe:)
OdpowiedzUsuń"Klaudyna w szkole" została napisana w roku 1900, a "Ania z Zielonego Wzgórza" w roku 1905, więc to prawie rówieśniczki. Anię wychowywano znacznie surowiej niż Klaudynę :)
UsuńMoim zdaniem warto poznać choć jeden tom, bo to bardzo znana seria.
Collete znam jedynie z Cheri, swego czasu bardzo zachwalanego przez ZWL. Mnie nie rzucił na kolana, brak entuzjazmu spowodował, iż nie sięgnęłam po żadną z Klaudyn, ale chciałabym przeczytać choć jedną, aby wiedzieć, co tracę, lub zyskuję
OdpowiedzUsuńZWL chwalił też "Narodziny dnia", które mnie znużyły :-) Widocznie pisarstwo Colette bardziej przemawia do mężczyzn, kobiety rzadziej ulegają urokowi jej książek. Ja uważam ją za pisarkę średnią, trochę za bardzo chwaloną.
UsuńPanowie to raczej Colette nie czytają, mam dziwne wrażenie, że jestem wyjątkiem. Colette jest mistrzynią opisu oddziałującego na wszystkie zmysły i nikt i nic mnie nie przekona, że jest inaczej :)
UsuńW takim razie będę musiała odczekać ze trzy lata i jeszcze raz sięgnąć po "Narodziny dnia" :)
UsuńJeśli nie lubisz opisów Colette, to szkoda czasu, wątła fabuła się na pewno nie poprawi :P
UsuńTak sądzisz? Lit.francuską bardzo lubię, ale tę pisaną przez mężczyzn. Na moje zmysły bardziej oddziałuje Zola niż Colette :)
UsuńTyle że u Colette czuć perfumy, a u Zoli raczej rynsztoki i zjełczałe masło:) Czasem potrzeba trochę odmiany:)
UsuńZapach rynsztoków nie przeszkadza, bo Zola w uroczy sposób kpi ze swoich bohaterów :)
UsuńZdarza mu się, bo na pewno nie robi tego stale.
UsuńPostacie z "Kuchennych schodów" oraz z "Nany" opisane zostały z dużym humorem. Poważny był w "Germinalu".
UsuńW Kuchennych schodach faktycznie pobił własne rekordy. Ale już Wszystko dla pań też poważne, czasem jakaś nutka humoru w tle.
Usuń"Wszystko dla pań" czytałam dziesięć lat temu i już niewiele pamiętam, ale planuję powtórkę. Zmartwiłeś mnie informacją, że książka utrzymana jest w tonie raczej poważnym.
UsuńO, przypomniałam sobie teraz, że przepiękne opisy oddziałujące na wszystkie zmysły są u Prousta. Czytałam kiedyś kilka części, choć przyznaję, że nie dałam rady przebrnąć przez "Sodomę i Gomorę" :-)
Proust to jest klasa sama w sobie, chociaż jak utknąłem w połowie, tak tkwię, bo to nie jest książka do czytania podczas dobranocki :(
UsuńJa utknęłam na opisach zachowania barona Charlusa. Jakoś nie mogłam strawić tej postaci :)
UsuńNajgorzej, że jak się utknie na którejś ze środkowych części, to potem trzeba zaczynać cały cykl od początku.
To prawda, w związku z tym pierwszy tom mam przeczytany trzy razy :P
UsuńA ja dwa razy :) I prawie wszystko z pierwszego tomu pamiętam, resztę już słabiej. Cóż, trzeba będzie kończyć, tym bardziej że ostatnio na blogach aż roi się od zachwytów nad Proustem. Chwalą blogerzy, po których nigdy bym się nie spodziewała, że sięgną po klasykę ;)
UsuńZ punktu widzenia trzech przeczytanych tomów, pierwszy jest nie tyle najlepszy, co najbardziej "klasyczny". A te pochwały, tak mi się wydaje, ale ja stary cynik jestem, to wynik egzemplarzy rozsyłanych przez wydawcę, wznowienie się ukazało :P
UsuńCzytając kolejne tomy trzeba zaglądać do poprzednich, przypominać sobie, czy dana postać pojawiła się już przedtem, i to trochę męczy... Masz rację co do przyczyn masowego czytania i chwalenia Prousta :)
UsuńA nie, nie mam takiej potrzeby, żeby sprawdzać, nawet jeśli nie pamiętam. To sporo ułatwia:) Na szczęście przez mój blogroll nowy Proust przemknął tylko raz, więc nie musiałem się irytować.
UsuńJa korzystam często z listy blogów u innych, licząc na to, że znajdę coś ciekawego :)
UsuńTom pierwszy jest też najbardziej dopracowany. Ostatnich pisarz nie zdążył poprawić, bo umarł.
Nawet jakby żył sto lat, to i tak by nie zdążył, perfekcjonista jeden :P
UsuńI chwała mu za to, że miał chęć bez końca poprawiać i dopracowywać :)
UsuńMoim zdaniem ciut przesadzał:P Widziałaś zdjęcia korekt z jego poprawkami?
UsuńA nie, nie widziałam, zaraz poszukam i popatrzę.
UsuńZawsze mi żal, że ci pedantyczni pisarze z dawnych czasów nie mieli komputerów, bo poprawki byłyby o wiele łatwiejsze i szybsze. Ileż ci biedacy musieli się napracować, przepisywali bez końca... Ale nie rezygnowali :)
Dziś mają komputery, a i tak nie poprawiają:P
UsuńRóżne są podejścia. Niektórzy poprawiają, innym nawet nie chce się przeczytać tego, co napisali.
UsuńZajrzałam i trochę zdębiałam - tych poprawek rzeczywiście było dużo :) A Nabokow i Joyce nie byli od niego gorsi, też nieźle poprawiali.
Taka masa poprawek groziła buntem w drukarni :)
UsuńDrukarze i wydawcy na pewno mieli nietęgie miny :) A Proustowi kazali podzielić dzieło na mniejsze tomy.
UsuńCzytałam Klaudynę w wieku lat czternastu i wtedy bardzo mi się podobała. Te alternatywne szkolne rozrywki miały swój urok ;) A do Ani nie ma jej co moim zdaniem porównywać przecież obie panienki miały zupełnie inny target. Ania była dla grzecznych panienek, Claudyna dla starszych panów którzy przy dzierlatkach stroszyli wąsa i mrużyli oczy. Wystarczy popatrzeć jak wyglądał rzekomy Klaudyny twórca, Pan Willy ;)
OdpowiedzUsuń"Klaudyna" pierwotnie była przeznaczona dla starszych panów, ale z czasem stała się ulubioną lekturą nastolatek :-)
UsuńZgadzam się z Tobą, że Anię i Klaudynę nie za bardzo można porównywać. Łączy je tylko to, że "urodziły się" w bardzo podobnym czasie i że obie były odważne. Ciekawa jestem, jak zachowywałaby się Klaudyna, gdyby jakieś zawirowania losowe rzuciły ją do Kanady pod opiekę surowej Matyldy.
Pan Willy to obrzydliwy, nieuczciwy typ, mówiąc wprost - złodziej. Czytałam o nim w "Niebieskiej latarni" i nie mogłam pogodzić się z tym, że młodziutka, atrakcyjna Colette wpadła w łapy kogoś tak złego, starego i brzydkiego jak pan Willy...
Mam jedną z części u siebie, głęboko schowaną, której tytułu nie pamiętałam. Teraz z ciekawości odkopałam i okazało się, że jest to "Małżeństwo Klaudyny.Klaudyna odchodzi", wydanie z 1975 roku.
OdpowiedzUsuńWtedy kupiłam i przeczytałam częściowo. Właściwie przekartkowałam całość nie skupiając się na lekturze, bo mnie po prostu nudziła.
Pamiętam, że kupiłam książkę, bo wtedy była modna, ale w czytaniu Klaudyna mnie rozczarowała - może za bardzo szukałam tego nieprzyzwoitego erotyzmu :)
Teraz po latach spróbuję do niej wrócić - sama jestem ciekawa jak dziś ją odbiorę.
Miałam to samo wydanie.
UsuńTylko pamiętaj, że tę serię trzeba koniecznie zacząć od pierwszej części :)
UsuńMnie najmniej podobała się "Klaudyna w Paryżu" - ziewałam przy czytaniu, bo nie było w tej książce żadnej ciekawej postaci, a i styl pisania wydał mi się już nie tak lekki jak w części pierwszej.