26.03.2024

Czwarta część cyklu o Przygodnym, triathlon i nieładne zachowanie niektórych polskich tłumaczy, czyli wywiad z Pawłem Pollakiem



Dziś wpis nietypowy, bo wywiad, i to pierwszy na moim blogu. Rozmawiam z Pawłem Pollakiem, pisarzem, tłumaczem literatury szwedzkiej i tłumaczem przysięgłym. Cenię książki, które napisał i przełożył, a czytałam prawie wszystkie. Kiedyś był mocno aktywny w internecie, od paru lat rzadko się go widuje. Pomyślałam, że warto by mu zadać kilka pytań. Zgodził się – zapraszam więc do czytania. 

Agnieszka: – Zacznę od tradycyjnego pytania. Czy teraz Pan coś pisze? 

Paweł Pollak: – Niedawno skończyłem czwartą część z cyklu o komisarzu Przygodnym i uznałem, że na jakiś czas mogę wrócić do zajęcia, które lubię w takim samym stopniu jak pisanie, czyli do tłumaczenia literatury. Przekładam opowiadania Hjalmara Söderberga ze zbioru pt. „Zmrok zapada na drodze” z 1907 roku. Muszę powiedzieć, że kiedy zaraz obok toczy się brutalna wojna, zanurzenie się w świecie, w którym wydarzeniem jest zrobienie sobie zdjęcia czy obserwacja kaczek z mostu, ma kojący wpływ na psychikę. 

– Lubię cykl o Przygodnym, a najbardziej „Przepustkę do męskości”. Skoro powstała część czwarta, może mógłby Pan zdradzić tytuł? Nad czym tym razem będzie pracował komisarz? I czy dziennikarz Kuriata też się pojawi? Ciekawie wygląda ta ich przyjaźń, bo Przygodny jest spokojny, kulturalny, wierny ukochanej kobiecie, a Kuriata to jego przeciwieństwo – skacze z kwiatka na kwiatek, potrafi być chamski. Mimo tych różnic w charakterach panowie dobrze się dogadują. 

– Komisarz będzie pracował nad zabójstwem zawodnika uprawiającego mało w Polsce popularny sport zespołowy. Ponieważ serię wyróżniają oryginalne tytuły, nie mogłem dać „Morderstwo na stadionie” i zdecydowałem się na „A na boisku pusto”. Kuriaty oczywiście nie zabraknie, ale znajdzie się w sytuacjach, że zapomni języka w gębie, co dotąd mu się nie zdarzało. Na przyjaźni policjanta i dziennikarza pojawią się też rysy, ale więcej nie ujawnię. 

– Jaka siła mogła sprawić, że Kuriata zapomniał języka w gębie? Przecież to ktoś bardzo wygadany, pewny siebie, powiedziałabym nawet, że bezczelny. Nic go nie wzrusza, nawet kobiece łzy. 

– Jeżeli chodzi o prywatne losy bohaterów, w tej części położyłem większy nacisk na element zaskoczenia niż w poprzednich, nic więcej zatem nie powiem, żeby nie pozbawić czytelników dreszczyku emocji. 

– Pisarz od zawsze kojarzył mi się z kimś dużo czytającym, przesiadującym w bibliotekach. A Pan nie korzysta z bibliotek. Dlaczego? W jaki więc sposób zdobywa Pan materiały do powieści? Zauważyłam na przykład, że ma Pan bardzo dużą wiedzę dotyczącą technik kryminalistycznych, pracy dziennikarza, przeszczepów. 

– Nie korzystam ze względu na konieczność zwrotu w określonym terminie. Wolę książki kupować, czasami pożyczam od znajomych albo biorę z bookcrossingu. Taką podstawową wiedzę, jeżeli chodzi o kryminalistykę czy medycynę sądową, czerpię z podręczników, a te wystarczyło nabyć raz. Całą inną wiedzę dostarczają mi internet i własne doświadczenia. To ostatnie odnosi się do zawodu dziennikarza, który przez krótki czas wykonywałem. 

– Söderberg też przez pewien czas pracował jako dziennikarz. Lubił tę pracę? Pan bardzo dobrze zna jego biografię i twórczość, prawda? 

– Jako dziennikarz pracował w Kristianstad, które wówczas w porównaniu ze Sztokholmem było prowincją, a on się w tej atmosferze nie odnajdował i bardzo na nią narzekał. Ale samą pracę chyba lubił, bo poza tekstami czysto dziennikarskimi mógł pisać, co chciał, proszę sobie wyobrazić, że nawet wiersze. 

– Pana ulubionym autorem jest...

– Wspomniany szwedzki pisarz Hjalmar Söderberg. 

– Czy ma Pan może jakieś stare wydania dzieł Söderberga, pamiątki z nim związane? A może widział Pan miejsce jego urodzenia? 

– Nie pasjonuje mnie kolekcjonowanie pamiątek, nie odczuwam też potrzeby zobaczenia miejsca jego urodzenia ani tym bardziej pochówku. Zgodnie z jego i moim światopoglądem to już nie on tam leży. Kupiłem rzeczywiście pierwsze wydanie zbioru „Zmrok zapada na drodze”, ale z przyczyn czysto praktycznych. Chciałem przy tłumaczeniu korzystać z tekstu źródłowego, poza tym oszczędzić sobie szukania po antologiach, bo ten zbiór nie był później w całości wznawiany. 

– Jeśli Söderberg by nie istniał, który pisarz byłby u Pana na pierwszym miejscu? 

– Co najmniej kilku ex aequo. Bardzo cenię wielu pisarzy, ale Söderberg przemawia do mnie nie tylko swą twórczością, lecz także światopoglądem i życiową postawą. No i jestem jego tłumaczem, a to też wiąże człowieka z autorem. Zwłaszcza kiedy trzeba się naprawdę wysilić, żeby uzyskać dobry przekład.

– No właśnie, trzeba się namęczyć. Ale nie wszyscy tłumacze chcą się męczyć, niektórzy pracują byle jak, nie okazują szacunku ani czytelnikowi, ani autorowi. Söderberga polubiłam już parę lat temu i przeczytałam wszystkie jego książki wydane w Polsce. A niedawno natrafiłam na dwa jego opowiadania znajdujące się w antologiach wydanych przez Wielką Literę – i przeżyłam szok. Opowiadania zostały niechlujnie przełożone, ogołocone z piękna. W „Pocałunku” już w pierwszym zdaniu pojawia się błąd gramatyczny, w „Futrze” po Sztokholmie jeżdżą dorożki na płozach... A nie są to jedyne błędy popełnione przez tłumaczkę. 

Analizę tego tłumaczenia „Futra” zamieściłem w grupie tłumaczy literatury na Facebooku. Reakcją było odsądzanie mnie od czci i wiary włącznie z przypisywaniem mi zaburzeń psychicznych. Kilkadziesiąt osób było śmiertelnie oburzonych bynajmniej nie poziomem przekładu, lecz tym, że śmiem go ostro krytykować. Co nasuwa mi przypuszczenie, że ci tłumacze albo się boją, albo w ogóle mają świadomość, że jeżeli ktoś weźmie pod lupę ich przekłady, ocena wypadnie podobnie. Niestety, wydawcy zlecając tłumaczenia, kierują się zasadą byle jak, byle szybko, byle tanio, więc nic dziwnego, że potem czytelnik dostrzega nieporadność tłumacza, nawet jeśli nie zna oryginału. 

– To bardzo przykre, co Pan pisze. Ale chyba spodziewał się Pan takiej reakcji? W swoich książkach i na blogu nieraz Pan pisał, że w Polsce atakuje się nie fuszerów, ale osoby, które odważą się wskazać fuszerkę.

– Tak niepohamowanego hejtu jednak się nie spodziewałem. Najwyraźniej dotknąłem dużo bardziej czułego punktu, niż mi się wydawało. I bynajmniej nie cieszy mnie, że moja diagnoza co do poziomu tłumaczeń literackich w Polsce okazuje się trafna, bo przede wszystkim jestem czytelnikiem, na którym się to odbija. Tam, gdzie mogę, czytam w oryginale, ale sięgam po autorów z najrozmaitszych krajów – często zresztą wskazanych przez Panią na tym blogu – więc przekładów nie ominę. 

– Po ludziach wykształconych można by się spodziewać mniej prymitywnego i złośliwego zachowania. Ale do czorta z nimi. Zagadnę teraz o „Śmierć tłumacza”. Jest to bardzo ciekawa książka z akcją osadzoną właśnie wśród tłumaczy z języka szwedzkiego. Nie przedstawił Pan tego środowiska w korzystnym świetle. Czy jest to powieść z kluczem? Czy główni bohaterowie – Naczyński, Stypuła i Cedro – mieli pierwowzory? 

– Myślę, że podobne emocje, niezdrową rywalizację i nie zawsze etyczne zachowania zobaczy się w każdym środowisku, jeśli opisze się je rzetelnie, a nie ograniczy do wystawienia laurki. Bohaterowie „Śmierci tłumacza” nie mają jednak pierwowzorów, jedynym rzeczywistym tłumaczem w tej powieści jestem ja sam. Pisząc już książkę, nie byłem zdecydowany, czy posłużyć się fikcyjnym, czy prawdziwym nazwiskiem. Dylemat rozstrzygnęła scena, w której napisało mi się, że Naczyński nazywa mnie bufonem. Rozbawiła mnie do tego stopnia, że musiałem dać prawdziwe. 

– Jeden z bohaterów Pana książek, Kuriata, myśli: „Z wiekiem człowiek powinien uprawiać więcej sportu, a jeść mniej niż w młodości, tymczasem większość robiła odwrotnie”. Jak to wygląda u Pana? Uprawia Pan sport? Jeśli tak, to jaki? 

– Uprawiam. Regularnie biegam, co tydzień chodzę na basen, a latem jeżdżę na rowerze. W sierpniu zeszłego roku ukończyłem triathlon w Sztokholmie na dystansie olimpijskim, czyli 1500 m pływanie, 40 km rower i 10 km bieg. Oczywiście wszystko za jednym zamachem, bo na tym polega cała zabawa. 

– O, gratuluję! To wielkie osiągnięcie. To nie pierwszy Pana triathlon, prawda? Już ponad dziesięć lat temu udało się Panu go ukończyć. Ile tym razem czasu to zajęło? 

– Tak, chociaż wtedy nie na zawodach, tylko urządziłem go sam dla siebie. Teraz uzyskałem czas 3:37:34 i uważam te niecałe cztery godziny za jedne z najlepiej spędzonych w życiu. Z dotarcia do mety jestem niezwykle dumny, więc bardzo dziękuję za gratulacje. 

– A jak się biega w Sztokholmie? Czy psy nie łapią za nogawki, jak to się dzieje u nas? À propos jeżdżenia rowerem, przypomniała mi się scena z „Gdzie mól i rdza”, kiedy to Przygodny wyciągnął z piwnicy rower, ale daleko nie zajechał, bo przydarzyło mu się coś bardzo niemiłego. Tę jego przygodę Pan wymyślił czy też zaobserwował? 

– W Sztokholmie brałem udział przez dwa semestry w warsztatach przekładu literackiego ze szwedzkiego na polski. Przez cały ten okres tylko raz podczas joggingu podbiegł do mnie pies, a wyraźnie zakłopotany właściciel natychmiast go zabrał i mnie przeprosił. Miał świadomość, że mogę psa się bać albo nie życzyć sobie z nim kontaktu. U nas, jak ostatnio rzucił się na mnie ujadający pies, właściciel na zwróconą uwagę odparł „nie zje pana”. 
Scenę z Przygodnym na rowerze wymyśliłem, późniejsze zdarzenia są już zaczerpnięte z rzeczywistości. Sporo epizodów tworzę w ten sposób: to kompilacja fantazji i faktów. 

– Zapewne tak robi większość autorów. A na koniec zapytam jeszcze, czy może ostatnio zetknął się Pan z książką ładnie przełożoną na polski, godną polecenia. Bo skoro wspominaliśmy o przekładach złych, warto wspomnieć i o dobrych. 

– Ostatnio nie, ale na doskonały przekład zwróciłem uwagę, czytając „Trawiastą ulicę” Asara Eppela w tłumaczeniu Jerzego Czecha. Nie znam rosyjskiego, by móc definitywnie stwierdzić, że ten przekład jest kongenialny, ale nic tam po polsku nie zgrzyta, a dobór słownictwa wskazuje, że tłumacz naprawdę się przyłożył, by znaleźć najlepsze odpowiedniki. 

– Bardzo dziękuję za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi. 

– Również dziękuję za rozmowę i zaproszenie do wywiadu. 

24 komentarze:

  1. Ciekawy wywiad, Autorka blogu wypytała o wszystko co ciekawe. Brakuje mi tylko omówień książek Autora. Poszperałem w Sieci i postanowiłem przeczytać "Śmierć tłumacza". Międzynarodowa szajka przestępcza i bohater, który dostaje zlecenie przetłumaczenia tajnego dokumentu. To może być ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, nie o wszystko, bo zapomniałam zapytać, czy autor myśli o jeszcze jednym triathlonie.
      Ale jaka międzynarodowa szajka przestępcza? Czytałam tę książkę i dobrze pamiętam, że nie było w niej żadnych szajek przestępczych. Bohater zajmował się tłumaczeniem powieści Stiega Larssona, a nie żadnego tajnego dokumentu.

      Usuń
    2. Tam gdzie zaglądnąłem pisze, że bohaterem jest tłumacz Szymon Bukowski. Czy może rozmawiamy o zupełnie odmiennych lekturach? Na tym blogu brakuje mi takich obszernych omówień z wyłuszczeniem treści jak na blogu Krytycznym Okiem. Odwiedzasz ten blog?

      Usuń
    3. W „Śmierci tłumacza” nie ma postaci nazywającej się Szymon Bukowski.
      Nie, nie odwiedzam.

      Usuń
  2. Nie znałam wcześniej pisarza, ale przyjemnie się czytało wywiad.
    Doceniam pracę tłumaczy, przy niektórych tekstach to jest jak pisanie książki od nowa. Naprawdę trzeba się namęczyć, by oddać cały sens oryginalnej treści w innym języku. Jednak trochę pokory też się niektórym należy, patrząc na wspomniany tu hejt za wytknięcie błędów.
    Z serią o Przygodnym chętnie bym się zapoznała. Zapowiadają się tu ciekawe postacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejtowanie kogoś tylko za to, że wytknął błędy, wydaje mi się podłe.
      Seria o Przygodnym jest bardzo zacna, zachęcam do przeczytania. W każdym tomie autor ukazuje inne śledztwo, pisze też o życiu prywatnym dwóch głównych bohaterów, czyli Przygodnego i Kuriaty. Przygodnego lubię o wiele bardziej niż Kuriatę. :)

      Usuń
  3. Ja również nie znałam tłumacza/pisarza. Co do pracy tłumacza to ilekroć czytam coś napisane w oryginale w innym, niż polski języku zawsze zastanawiam się, kiedy mi coś zgrzyta, czy to nieudolność autora, czy "zasługa" tłumacza. O dziwo nie mam wątpliwości w drugą stronę, a przecież może być tak, że tłumacz wykona swą robotę tak dobrze, że poprawi tym samym tekst nieco szwankujący w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się nad tym zastanawiam. :) Jeśli chodzi o poprawianie tekstu, z tego, co wiem, tłumacz nie powinien tego robić. Paweł Pollak napisał kiedyś, że w „Futrze”, czyli tym opowiadaniu, o którym wspominaliśmy w wywiadzie, autor popełnił pewien błąd, a mianowicie na początku poinformował, że wypadek z saniami wydarzył się po południu, a potem, że przed południem. I tłumaczom nie wolno tego poprawiać.

      Usuń
  4. Rozumiem, że ta epicka imba odbyła się w jakiejś zamkniętej grupie tłumaczy?

    "w „Futrze” po Sztokholmie jeżdżą dorożki na płozach".

    Skoro autor użył neologizmu z połączenia dwóch słów, to mnie pasuje: sanożka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w jakiejś zamkniętej grupie. Moim zdaniem sanożka brzmi o wiele sensowniej niż dorożka na płozach. :) Ciekawe, czy tłumaczka nie wiedziała, że dorożka to pojazd na kołach, czy po prostu nie chciało jej się tracić czasu na rozważania, co zrobić z neologizmem.

      Usuń
  5. Również jestem na różnych grupach tłumaczy na FB i to, co się tam dzieje to jest dramat! Jeśli jakiekolwiek błędy są wytykane, zaraz przeradza się to w lincz i wyśmiewanie, a niestety nie w analizę samych pomyłek :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne jest to, co piszesz. W Polsce jest bardzo dużo tłumaczy, którzy poświęcają czas i energię na wmawianie czytelnikom i wydawcom, jacy to są zdolni i pracowici, a jak się przyjrzeć przekładanym przez nich książkom, to ręce opadają.

      Usuń
  6. O matko, ale mam zaległości z czytaniem Twoich recenzji! Albo sporo ostatnio czytałaś, albo ja przysnęłam dłużej, niż mi się wydawało ;) Z chęcią nadrobię w najbliższym czasie.

    Wywiad przeczytałam z dużym zainteresowaniem (nie miałam pojęcia o tych dramach tłumaczy), ale cały czas wierciło mi w głowie coś nieprzyjemnego. Jakbym kojarzyła tego twórcę z jakąś niemiłą akcją sprzed lat. Ewentualnie pomyliłam go z kimś innym, ale uparcie coś mi się obija po pamięci. Coś jak Lewandowski, co wykłócał się z blogerkami, które zjechały jedną z jego książek. Jak piszę, możliwe, że źle pamiętam albo to ktoś inny. Kurczę, teraz będzie mnie to dręczyć :/

    Jeszcze przypomniało mi się z tymi tłumaczami. Bardzo lubię Yrsę Sigurdardottir, ale nie byłam w stanie doczytać pierwszej części nowej serii, wydanej w Soni Draga (Dradze?) i przetłumaczonej przez inną osobę. Kompletna porażka, jakby pisał to zupełnie ktoś inny, nie Yrsa. Tłumacz ma niesłychanie ważną rolę, może albo pomóc, albo skiepścić :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam trzy albo co najwyżej cztery książki miesięcznie. W porównaniu do tego, co było kiedyś, nie jest to dużo. Ale nie mam zamiaru na siłę zwiększać tej liczby, dobrze jest, jak jest.

      Aferze z Konradem T.Lewandowskim nie przyglądałam się dokładnie, jakoś mnie nie ciągnie do afer ani plotek. Poza tym nie uważam, że blogerzy zawsze mają rację. Jeśli chodzi o Pawła Pollaka, jest on moim gościem i należy mu się uprzejmość, tymczasem to, co napisałaś, uprzejme raczej nie jest. Kojarzy Ci się jakaś niemiła akcja, ale nie wiesz jaka, nie jesteś nawet pewna, czy to o niego chodziło. Jak się nie wie, to po co pisać takie rzeczy?

      Usuń
    2. Widzisz, ja z kolei Twoje "jakoś mnie nie ciągnie do afer ani plotek" odebrałam jako protekcjonalne, że jesteś ponad to, nie to co te plotkujące. Urok słowa pisanego. Nie trzeba być plotkarą. Skoro ja, nieobeznana w fantastyce, kojarzę jego chamstwo, sprawa musiała być głośna.

      Widać powinnam pisać otwarcie, że tak, to ten człowiek, ale kto wie, może wtedy oczekiwałabyś dowodów. A wybacz, szukać po sieci mi się nie chce, bo to było dawno. Jeśli odbierasz mój komentarz jako nieuprzejmy, zawsze możesz go usunąć. W końcu to Twój blog. W tym temacie nie mam nic więcej do dodania.

      Usuń
    3. Nie usuwam komentarzy, bo i dlaczego? Wolę napisać, co mi się w czyjejś wypowiedzi nie podoba.

      Usuń
  7. Przeciekawy wywiad! Szczególnie - niestety - ten fragment o słabym tłumaczeniu - aż od razu przeczytałam wpis na blogu tłumacza i będę zagłębiała się dalej w temat. Ale to straszne, ile hejtu można dostać za ugruntowane przecież w samym oryginale krytyki złego przekładu.
    (Ale że też jakiś redaktor/korektor opowiadania nie zauważył, że dorożka ma płozy O.O)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też najbardziej zaciekawiła wypowiedź o słabym tłumaczeniu. :) A dorożka na płozach sprawiła, że podczas czytania ogarnął mnie śmiech i już nie byłam w stanie poczuć smutku, a przecież powinnam, bo „Futro” to historia bardzo smutna.

      Usuń
  8. Bardzo ciekawy wywiad. Święte słowa, że atakuje się tych, którzy wytykają błędy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jest ciekawy, żałuję jednak, że nie wypytałam rozmówcy o więcej spraw. :) Hejt za wskazanie błędów to coś bardzo podłego.

      Usuń
  9. Nie znam autora, ale wywiad przeczytałam z przyjemnością :) Sporo dowiedziałam się z niego o pracy tłumacza, która jak widać nie jest łatwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autor jest niedoceniany, a warto sięgnąć po jego książki. Co do pracy tłumacza, wydaje mi się ona trudniejsza i bardziej odpowiedzialna niż praca pisarza. :)

      Usuń
  10. Ciekawy wywiad i świetne pytania :)

    OdpowiedzUsuń