„Miniatury na wiosenne dni” Natsumego Sōsekiego przeczytałam tylko do połowy. Dlaczego więc piszę recenzję? Ano dlatego, że druga połowa pokryta jest tajemniczymi znaczkami i przeznaczona wyłącznie dla osób znających japoński. Mówiąc inaczej, książka zawiera zarówno teksty przetłumaczone na nasz język, jak i oryginalne. Tych tekstów nawet nie można nazwać nowelami, gdyż są bardzo krótkie, najczęściej pozbawione wyrazistej fabuły i mocnego zakończenia. To po prostu zapis wrażeń, obserwacji i wspomnień Sōsekiego.
Treść często jest ulotna, trudna do zapamiętania. Ale trzy miniatury, „Bażant”, „Grób kota” i „Złodziej”, mocno wbiły mi się w pamięć. W pierwszej autor wspomina młodzieńca dającego mu do oceny swoje próbki literackie. W drugiej szczegółowo opisuje chorobę kota i zachowanie jego właścicieli, którzy zmęczeni tą przedłużającą się agonią zaczęli cierpiącego zwierzaka ignorować. A w trzeciej miniaturce ukazana została okradziona rodzina. Mocnym punktem tekstu o złodzieju jest dowcipne, wyraziste zakończenie.
W jednej z miniatur Sōseki opisuje sen, w innej napomyka o gnębiących go bólach żołądka, w „Wężu” zaś wspomina, jak podczas deszczu wędrował z wujem wzdłuż strumienia. W „Monie Lisie” – fantazji na temat, co by było, gdyby jeden z najsłynniejszych obrazów świata trafił w ręce niedouczonych ludzi – a także we wspomnianym wcześniej „Złodzieju” i w „Kaki” – obrazku z życia dziewczynki, której rodzice zabraniają bawić się z dziećmi z sąsiedztwa – można zauważyć cierpki humor. Niektóre miniatury dotyczą okresu, kiedy autor przebywał w Londynie, inne traktują o Japonii, a jedna o Szkocji. W tych pierwszych nie widać zachwytu nad stolicą Wielkiej Brytanii, przeciwnie, Sōseki wyznaje: „Czuję, że życie w tym mieście jest z jakichś względów nieznośne”*. Wspomina same niemiłe rzeczy – bezustanne dudnienie pociągów, lekcje u oschłego profesora Craiga, zgubienie się we mgle, nieprzyjemne wrażenie tonięcia w morzu ludzi, wstydliwą tajemnicę związaną z Agnes.
Nie wszystkie miniatury opowiadają o wiośnie. Wprawdzie narrator „Procesji” mocno odczuwa nadejście tej pory roku, ale w „Dawnych dziejach” panuje jesień, a w „Pożarze” i „Hibachi” zima. W tym ostatnim bohaterowie dotkliwie cierpią z powodu mrozu: pan domu nie da rady pisać ani czytać, jego żona nie włącza piecyka, bo nie ma czym zapłacić za węgiel, a przemarznięte dziecko bezustannie płacze. Motyw biedy pojawia się i w dalszych częściach książki: w „Woni przeszłości” Sōseki wspomina, że podczas pobytu w Londynie często nie dojadał i nie mógł sobie pozwolić na kupno nowego ubrania, młody mężczyzna z „Bażanta” ze wstydem pożycza pieniądze, a staruszek ze „Zwoju”, nie mając za co kupić kamienia nagrobnego, musi sprzedać chiński obraz.
„Miniatury na wiosenne dni” są pełne krótkich, ale pięknych opisów przyrody i wrażeń, przemyślane, zwięzłe – zupełne przeciwieństwo tego, co znalazłam w nieukończonym i kuriozalnie przetłumaczonym „Świetle i mroku” (recenzja będzie niebawem). Sōseki ze „Światła i mroku” jest rozwlekły i nieporadny, Sōseki z „Miniatur” jawi się jako pisarz dojrzały i ciekawy. W książce można znaleźć wiele szczegółów dotyczących życia w Japonii i Londynie na początku dwudziestego wieku. Postacie jeżdżą rykszami, wóz strażacki ciągnięty jest przez przerażone konie, a notatniki profesora Craiga mają długość pół metra. Najbardziej dziwi to, że aż w dwóch utworach, w „Głosie” i „Profesorze Craigu”, dwie różne pięćdziesięcioletnie kobiety zostały przez narratora nazwane „staruszkami”.
---
* Natsume Sōseki, „Miniatury na wiosenne dni”, przeł. Katarzyna Sonnenberg-Musiał, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020, s. 62.
Często się zastanawiam, skąd bierzesz te książki. O większości nie słyszałam. Spora część wspaniała z opisu sądząc. Aż mnie zazdrość zżera :)
OdpowiedzUsuńTę akurat miałam z biblioteki. :) Gdybyś chciała poznać Sōsekiego, nie zaczynaj od „Światła i mroku”, po bardzo trudno jest przebrnąć przez tę powieść. „Miniatury” są o wiele lepsze.
UsuńPonoć wiele kobiet po urodzeniu dziecka nie jest w stanie (spokojnie) czytać o cierpieniu dzieci. Ja mam tak ze zwierzętami. Od razu pomyślałam sobie, że nie chcę poznawać historii o kocim konaniu. Wystarczająco dużo widzę tego w życiu, żeby dokładać sobie literaturą.
OdpowiedzUsuńJa mam tak i z dziećmi, i ze zwierzętami. Trudno mi czytać o ich cierpieniu, ale też nie uciekam od takich książek. Sōseki napisał o kocie w taki sposób, że miniatura bardzo porusza. Oczywiście nikt temu zwierzakowi nie dokuczał, nikt się nie przyczynił do jego cierpienia – ale i nikt nie próbował mu pomóc. Zresztą chyba nie można było pomóc. W tamtych czasach nie usypiano umierających zwierząt... A Sōseki lubił koty. Napisał też powieść zatytułowaną „Jestem kotem”.
UsuńCiekawy pomysł z zawarciem tłumaczenia i oryginalnego tekstu w książce. Dobrze rozumiem, że to książka z wątkami autobiograficznymi?
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Masz rację, dużo jest w tej książce wątków autobiograficznych. Autor w wielu miniaturach pisze o sobie i o swojej rodzinie. :)
UsuńHa, w takim razie świetnie, że zdecydowałaś się na lekturę tej książki, bo po "Świetle i mroku" faktycznie można się uprzedzić do Sōsekiego. No i doskonale widać też, jak ważną rolę w przypadku książek obcojęzycznych pełni postać tłumacza/tłumaczki oraz porządna redakcja.
OdpowiedzUsuńMiałeś rację, kiedy uprzedzałeś w swojej recenzji, by znajomości z Sōsekim nie zaczynać od „Światła i mroku”. „Miniatury” są o wiele ciekawsze. Fakt, że nie zostaną długo w pamięci czytelnika, ale taka już jest uroda krótkich form. Jedna z miniatur, „Człowiek”, opowiadająca o młodej mężatce wybierającej się do teatru, kojarzyła mi się nieco z tamtą nieszczęsną powieścią. :)
UsuńPierwsze słyszę o tej książce i chociaż jej opis brzmi i wygląda ciekawie, to ja się na nią nie skuszę. Nie lubię miniatur, wolę dłuższe formy, takie standardowe - ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Jestem w tej kwestii może nieco dziwna, albo może mam słaby gust czytelniczy, ale takie zapisy wrażeń czy przeżyć mnie nudzą...
OdpowiedzUsuńNie ma w tym nic dziwnego, wielu czytelników nie lubi opisów wrażeń, każdy ma inny gust. :) Ja akurat lubię i krótkie formy, i dłuższe powieści, przy tym treść krótkich form zwykle bardzo szybko umyka mi z pamięci, powieści pamiętam dłużej.
UsuńKolejna ciekawa książka, którą mam ochotę przeczytać. Sporo ciekawych tytułów mam już zapisanych z Twojego polecenia. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy. :) Te miniaturki to niezła lektura, warto je przeczytać.
UsuńNigdy nie przypuszczałabym, że Natsume Soseki, może być autorem króciutkich miniatur..."Światło i mrok" było nieznośnie rozwleczone (te tasiemcowe dialogi o niczym) i - masz rację - fatalnie przetłumaczone. Tym niemniej z zaciekawieniem sięgnę po ten zbiorek.
OdpowiedzUsuńTeż mnie to zdziwiło. Spodziewałam się, że i miniatury będą przegadane, rozwlekłe, ale na szczęście nie było w nich ani jednego zbędnego słowa. Sōseki ze „Światła i mroku” i Sōseki z „Miniatur” to jakby dwaj różni pisarze. Ciekawa jestem, czy te krótkie teksty Ci się spodobają i które uznasz za najciekawsze. :)
UsuńZ takich niezwykle krótkich tekstów (ale niekoniecznie najlepszych), przełożonych na j. polski to warto wspomnieć (ale nie polecić) "Sny dziesięciu nocy".
UsuńCzyli Sōseki napisał całkiem sporo krótkich form. I lubił opisywać sny, bo w „Miniaturach” też znajduje się tekst będący opisem snu. Ten tekst nosi tytuł „Ciepły sen”. :)
UsuńBardzo zaciekawiła mnie ta publikacja.
OdpowiedzUsuńZachęcam więc do przeczytania. :)
UsuńOd dawna się zastanawiam na tą książką. Kusi mnie. Zresztą, bardzo lubię japońską odsłonę Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. ;)
OdpowiedzUsuńTo wydawnictwo bardzo lubię za Serię z Żurawiem. W najbliższych planach mam „Kwiat wiśni i czerwoną fasolę” oraz „Życie zaczyna się w piątek”. :)
UsuńKoniecznie jeszcze polecam "Dziewczyna z konbini", moja ulubiona!
UsuńBardzo dziękuję za polecenie, na pewno przeczytam. :)
UsuńTak, to genialna seria. A "Dziewczyna z konbini" świetna, ale szczególnie lubię właśnie "Kwiat wiśni...". Piękna, poruszająca historia, polecam również film. :)
Usuń„Dziewczynę z konbini” niebawem będę miała, więc może uda mi się ją przeczytać jeszcze w czerwcu. :)
UsuńPierwsze słyszę o takim wydawnictwie. MIniatyry na wiosenne dni już sobie zapisałem do kupienia na wyjazd letni, bo latem tylko siedzę na działce i czytam i nawet roślin nie podlewam. Chyba można czytać miniatury wiosenne latem?
OdpowiedzUsuńA pewnie, że można je czytać przez cały rok. :) Ale roślinki to podlewaj, dobrze?
UsuńOch, chyba nie dla mnie ta książka. Jednak mimo wszystko lubię bardziej rozwinięte formy, a takie rozmyślania to już w ogóle nie moja działka...
OdpowiedzUsuńFaktycznie, skoro nie lubisz krótkich form, to ta książka raczej nie przypadłaby Ci do gustu. :)
UsuńMuszę poszperać w katalogach swoich bibliotek - póki jeszcze wiosna :)
OdpowiedzUsuńWiosna, i to z tych zimniejszych, brzydszych. :) W sumie nie wiem dlaczego książka nosi taki tytuł, bo nie wszystkie miniatury dotyczą wiosny.
Usuń