Carla, bohaterka „Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy” Fiony Sussman, mieszka na farmie w Nowej Zelandii, pracuje jako nauczycielka i uważa się za szczęśliwą osobę. Któregoś dnia młodociani przestępcy zabijają jej syna, okaleczają męża, a ją gwałcą. Od tej pory kobieta przeżywa koszmar. Napastnicy dość szybko zostają ujęci. Okazuje się, że to bardzo młodzi chłopcy, członkowie gangu. Carla nie potrafi zrozumieć, dlaczego zachowali się tak okrutnie. Zaczyna szukać kontaktów z jednym z tych chłopców, Benem. Najpierw po to, by okazać mu nienawiść i wykrzyczeć w twarz swój ból, następnie, by zrozumieć jego postępowanie, a potem... No właśnie. Potem relacje między matką ofiary a mordercą stają się bardzo skomplikowane i każdy czytelnik może odebrać je inaczej.
Ben od pierwszych dni życia doświadczał przemocy. Kiedy był noworodkiem, matka nocami brała go na ręce i krążyła po ulicach, czekając, aż agresywny konkubent wytrzeźwieje bądź gdzieś sobie pójdzie. Z czasem ona też się rozpiła i nieco zobojętniała na los dzieci, których urodziła aż sześcioro (a to jeszcze nie koniec, w jej brzuchu rośnie kolejne). Niekiedy stara się być dobra i na przykład urządza urodziny córce, lecz to za mało, by dzieci poczuły się bezpieczne i kochane. Ben w domu zachowuje się jak wzorowy syn i brat (jego troska o rodzeństwo jest wzruszająca), lecz kiedy wyjdzie na ulicę, wyładowuje agresję na słabszych. Chcąc zaimponować kolegom z gangu, kradnie samochody, bierze udział w napadach. Któregoś razu posuwa się o krok dalej i zabija człowieka.
„Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy” to smutna powieść psychologiczna, zaczynająca się od opisu zbrodni i pokazująca tragedię osoby, która straciła najbliższych i sens życia. Akcja na początku toczy się szybko, potem mocno zwalnia. Autorka ukazuje wszystkie etapy żałoby, z tym że nie jest to żałoba krzykliwa, wprost przeciwnie — Carla nie lamentuje, często nie da rady nawet płakać, jej reakcje są stępione. Czuje się porażona bólem, którego nie umie wyrazić. Czasami zachowuje się dziwnie, bo trudno uznać za normalne szukanie kontaktu z człowiekiem, który zniszczył jej życie.
„Każdy jest inny, a jednak wszystkich łączy jedna wspólna cecha — potrzeba miłości i przynależności”* — mówi jeden z bohaterów i te właśnie słowa są przesłaniem książki. Autorka dowodzi, że niektórzy ludzie mordercami zostają tylko dlatego, że od małego stykali się z przemocą. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Ben nie myślałby o krzywdzeniu innych, gdyby urodził się w innej rodzinie i gdyby jego elementarne potrzeby zostały zaspokojone. Takie wrażenie ma też Carla i dlatego jej uczucia do mordercy syna są tak niejednoznaczne.
Autorka w wielu scenach maluje więzienną rzeczywistość i z tą więzienną rzeczywistością wiąże się mój jedyny zarzut. Otóż pod koniec książki więźniowie, czyli trzymani w izolacji od kobiet i przepełnieni energią mężczyźni, zachowują się jak przedszkolaki. Scena z motylami to jakieś kuriozum. Od tej sceny powieść staje się mniej ciekawa i wiarygodna, wyraźnie widać, że autorka, tak dobrze do tej pory radząca sobie z trudnymi tematami, wpadła w pułapkę sentymentalizmu i ckliwości. Szkoda! Ale choć finalne strony zabrzmiały nieco fałszywie, nie żałuję czasu poświęconego na czytanie. Jest w tej powieści coś, co trafia do serca i wzrusza.
Jedna z recenzentek twierdzi: „Nie zabrakło błędów logicznych. Pisarka ciągle powtarza, że do napadu doszło jesienią w marcu. Kilka razy czytałam te akapity i nie wiem, może to ja całe życie żyłam w kłamstwie i w marcu nie budzi się wiosna, a jesień?”. Tymczasem Fiona Sussman wcale nie popełniła błędów logicznych, to recenzentka czytała nieuważnie i przeoczyła informację, że akcja toczy się w Nowej Zelandii. A tam panuje inny klimat niż u nas — w marcu naprawdę zaczyna się jesień! Nowozelandzkie smaczki są dużym atutem powieści. Autorka najpierw opisuje uroczą farmę, a potem przenosi akcję do nieprzyjaznego miasta, gdzie panoszą się gangi i gdzie małe dzieci głodują, a maltretowane kobiety — takie jak matka Bena — daremnie czekają na pomoc.
Moja ocena: 4/6.
---
* Fiona Sussman, „Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy” („The Last Time We Spoke”), przeł. Anna Sauvignon, Wydawnictwo Kobiece, 2018, s. 363.
Nie wyobrażam sobie bólu, jaki musi czuć bohaterka po śmierci swojego syna. Chętnie pozytam o tym, jak potoczyły się jej relacje z Benem.
OdpowiedzUsuńSyn jej był bardzo młody, akurat wchodził w dorosłość. Został zabity bez najmniejszego powodu, ot, morderca chciał wyładować na kimś agresję... Warto przeczytać.
UsuńTrudny temat, dodatkowo ujęty z interesującej perspektywy. A z tą przemocą, której dzieci uczą się od rodziców to niestety szczera prawda. Trudno wymagać empatii od osobników, którzy za młodu doświadczali głównie agresji.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Przemoc rodzi przemoc. Pocieszające jest to, że niektóre złe osoby doświadczają przemiany na lepsze, kiedy zetkną się z dobrym człowiekiem.
UsuńGdzieś już kiedyś czytałam o tej książce i bardzo mnie zainteresowała fabuła. Relacja pomiędzy oprawcą a ofiarą rzeczywiście są skomplikowane, ale intryguje mnie to. Na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńRelacje między oprawcą a ofiarą to największa zaleta powieści. Autorka nie poszła tu na łatwiznę, starała się pokazać ogrom najrozmaitszych emocji, jakie mogą zrodzić się w kontaktach pomiędzy tymi ludźmi. Warto przeczytać, mimo że w końcówce coś lekko szwankuje.
UsuńHaha, no tak czasami trzeba dobrze się zastanowić nim palnie się jakąś głupotę. To apropos "błędu logicznego". Ale faktycznie takie sceny pasowałyby mi raczej do Stanów niż to spokojnej i sielskiej (przynajmniej w moim wyobrażeniu) Nowej Zelandii.
OdpowiedzUsuńJa też wyobrażałam sobie Nową Zelandię jako miejsce spokojne, niemal sielskie. Zdziwiły mnie informacje o gangach i niewydolnej opiece społecznej. Ale cóż, autorka na pewno wiedziała, o czym pisze. Urodziła się w Afryce, ale potem przeprowadziła do Nowej Zelandii. :)
UsuńCieszę się, że czytasz uważnie! Potwierdza to moją opinię że blog jest warty uwagi!
OdpowiedzUsuńDziękuję. :) Informacja o akcji w Nowej Zelandii była podawana wielokrotnie, trudno jej nie zauważyć.
UsuńCiekawa sprawa z tą jesienią w marcu :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa. U nas w marcu zaczyna się wiosna, a tam jesień. Z kolei lato w Nowej Zelandii trwa od grudnia do lutego. :)
UsuńW tej chwili jestem po trudnej tematycznie powieści, więc wolę przeczytać coś lżejszego, ale za jakiś czas chętnie przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuńSmutne książki warto przeplatać pogodniejszymi. :)
UsuńMnie mocno zaintrygowała na początku, ale później było z tym już trochę gorzej. Czasami też dziwiło mnie postępowanie głównej bohaterki - chyba nie w pełni uwierzyłam w jej kreację.
OdpowiedzUsuńKilka miesięcy temu twierdziłam, że pewnie z jakiś czas niewiele zostanie mi w głowie z tej historii, ale przyznam, że odrobinę się pomyliłam - wprawdzie nie myślałam o niej w ostatnim czasie, ale gdy zobaczyłam ją u Ciebie, to od razu przypomniały mi się niektóre sceny.
Czyli miałyśmy podobne wrażenia: początek ciekawy, ale z czasem robiło się gorzej. Tak jakby autorka zaczynając pisać, była w stanie natchnienia, a potem nie wiedziała, jak zakończyć tę historię. :)
UsuńDokładnie tak! :)
Usuń