10.11.2016

Sierotkomama, czyli znajoma, przez którą od wczoraj jestem w szoku


Byłam wczoraj na cmentarzu. Pozbierałam śmiecie, zapaliłam znicz, a potem usiadłam na ławce, bo bardzo lubię patrzeć na zadbane groby i puste alejki okolone płaczącymi wierzbami. Myślałam, że w pobliżu mnie nikogo nie ma. Jednak po kilkunastu minutach zorientowałam się, że za studnią ktoś się chowa. Widocznie temu komuś zdrętwiały nogi, bo kilka razy stęknął i zaklął. Gdy w końcu się rozprostował, zobaczyłam, że to... Agata. Poznałam ją kiedyś na OIOM-ie, gdzie nasze córeczki leżały obok siebie. Jej dziecko umarło tydzień wcześniej niż moje; pamiętam, jak pakowała do torby niepotrzebne już rzeczy – pampersy, kremy i malutkie czapeczki – po czym, głośno płacząc, żegnała się ze wszystkimi. Prosiła, bym do niej zadzwoniła. Ale nie zadzwoniłam nigdy. Ani do niej, ani do nikogo stamtąd. Nie dałam rady.
– Witam! Przyszłaś do swojej małej? Ja też idę do swoich. – Podeszła do mnie, otrzepała się z liści i pokazała reklamówkę pełną zniczy. 
– Aż tyle niesiesz jednemu dziecku? – zdziwiłam się. 
– No przecież nie jednemu. Każdej mojej córci zapalę po jednym.
– Jak to: każdej? Przecież tych zniczy jest... osiem.
– A tak, osiem. Bo po Zuzi była jeszcze Wiktoria. Potem Ela, Daria, Paulinka, Zo... Nie, co ja gadam, najpierw była Zosia, Paulinka po niej. I jeszcze Ania. Pochowałam ją miesiąc temu.
– Co więc się stało? Mieliście wypadek, że wszystkie córki zginęły?
– Jaki tam wypadek! Było dzwonić do mnie, tobym opowiadała na bieżąco. Usiądę. Po ośmiu porodach ledwie łażę. I nadal jestem sama. Nigdy nie kąpałam dziecka, nie woziłam wózka po parku. Kiedy słyszę płacz noworodka, łapie mnie taki skurcz, jakby mi ktoś ostrym drutem brzuszysko ściskał. Ale nie jęczę, nie uciekam, tylko trzymam ręce na brzuchu i słucham tego płaczu. Bo czy jest na świecie piękniejszy dźwięk niż płacz noworodka? Ja myślę, że nie ma...
I zaczęła ryczeć, głośno i chyba demonstracyjnie. Oczekiwała może, że będę ją pocieszać. Jednak im dłużej słuchałam jej opowieści, tym większy wstręt czułam do „biedaczki”. I nie po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że egoizm ludzki nie ma granic.


Było to tak: po śmierci Zuzi nieszczęsna Agata długo rozpaczała. Wszyscy radzili, żeby spróbowała raz jeszcze. Na początku nie chciała słuchać, ale potem pomyślała: czemu nie? U następnej córki lekarze wykryli te same uszkodzenia, co u wcześniejszej. Trzecia – bo Agata znowu zapragnęła być mamą – dodatkowo nie miała kości udowej i stawu kolanowego. Potem urodziła się dziewczynka czwarta, piąta, ósma... Wszystkie umierały po kilkunastu dniach albo tygodniach. Najdłużej, bo aż pół roku, żyła Wiktoria – chirurdzy zdążyli zrobić jej tracheotomię, operację nerek oraz amputować nóżkę.
Im więcej dzieci Agata traciła, tym bardziej robiła się „przyzwyczajona”. Przestała stać pod gabinetem zabiegowym, gdy jej córeczkom zmieniano cewnik lub rurkę do oddychania. Biegła w tym czasie na inne oddziały, by nawiązać nowe znajomości i pochwalić się, jaka jest wytrwała i optymistycznie nastawiona. Szklankę widzi przecież zawsze do połowy pełną, a nie pustą, nie zważa na swoje zdrowie, tylko rodzi i rodzi. I będzie próbowała do skutku. Kiedy tylko dowiadywała się, że noworodek nie ma szans na przeżycie, traciła nim zainteresowanie. Irytowało ją, że umieranie trwa tak długo, bo ileż można siedzieć w tej upiornej sali, gdzie wszyscy mówią szeptem? W dodatku przy łóżeczkach zamiast wygodnych foteli stały stołki bez oparcia i nie wolno było używać telefonów komórkowych. Kiedy rozlegał się pisk wydawany przez aparaturę monitorującą funkcje życiowe, nadbiegali lekarze, a ona musiała wyjść na korytarz. Czekała w napięciu na to, co powiedzą: przykro im, próbowali, ale się nie udało, czy też, że reanimacja zakończyła się sukcesem? W pierwszym przypadku z płaczem, a jednocześnie z uczuciem ulgi opuszczała szpital, w drugim – jak niepyszna wracała na swój twardy stołek. 
– To po co rodzisz i siedzisz przy dziecku, skoro go nie kochasz?
– A co by ludzie powiedzieli, jakbym nie siedziała? – zdumiała się. – Muszę siedzieć. Zresztą nie siedzę cały czas. Kiedy Ani robiono wkłucie centralne, pojechałam do domu. Akurat teściowa smażyła kotleciki dla swojego synusia. Odprawiłam babsztyla, kotleciki wyrzuciłam do kosza i... – Przez chwilę chichotała, po czym wróciła do swojej opowieści: – Jakoś się udało, ale coraz z tym gorzej. Ten mój mąż próbuje się wymigiwać; muszę krzyczeć, zawstydzać go, a nawet upijać. Ile trzeba się namęczyć, by zmusić drania! Ciągle ma jakąś wymówkę: a to boli go głowa, a to jest zmęczony i chce przekładać na jutro.
– Jak kobieta.
– Właśnie, jak kobieta. Czekam, aż powie, że nie może, bo ma okres. Ha, ha, ha!...
Podtoczyła spodnie i wyciągnęła nogi – wylewające się ze skarpetek, z żylakami i rozstępami. Pokazała też brzuch. Wyglądał ohydnie: niemal fioletowy, pokryty bliznami po szwach i fałdami sadła. Powiedziała, że wszystkie jej zęby są spróchniałe, kości odwapnione, ale najbardziej martwi się wypadaniem narządów kobiecych. Niedawno podczas mszy bardzo głośno kichnęła. Ksiądz przerwał kazanie i spojrzał na nią z potępieniem. Zawstydziła się, ale jeszcze gorsze było co innego: poczuła w podbrzuszu tak przeraźliwy ból, że z trudem powstrzymała krzyk. Już nawet nie pamięta, jak dotrwała do końca nabożeństwa i doczłapała do samochodu. Kiedy trafiła na ostry dyżur, lekarz kazał jej zdjąć dolne partie odzieży i położyć się na kozetce. Zobaczywszy, w czym rzecz, aż gwizdnął ze zdumienia. Nalegał, by podpisała zgodę na wycięcie macicy, ale powiedziała: co to, to nie. Jakoś przyszyli odrywającą się część ciała. Po tej operacji Agata boi się kaszleć, śmiać, no i nie wytrzymuje dłużej niż dwadzieścia minut bez pójścia w ustronne miejsce – to dlatego siedziała za studnią, kiedy ją zobaczyłam. Wie, że na cmentarzu nie wypada, ale skoro nikt nie widzi?...
– Szkoda, że lekarze całkiem nie wycięli ci tych narządów – wtrąciłam, bo już nie mogłam słuchać kretynki. – Rozczulasz się nad sobą, a mnie bardziej szkoda twoich dzieci niż ciebie.
Poczerwieniała, wytrzeszczyła oczy. 
– Ty też przeciwko mnie?
– A to nie wszyscy cię chwalą?
– A nie wszyscy. Wyobraź sobie, że paru zakompleksionych durniów próbowało się na mnie wyżywać. O, choćby ginekolog z przychodni. Ciągle przynudzał o pigułkach. Ale nie za mną takie numery – zmieniłam przychodnię. Inny kierował mnie na usunięcie ciąży. Ja na to: walcie się, to wbrew moim zasadom, nie jestem mordercą. Niektóre paniusie z Intensywnej Terapii patrzą na mnie jak na raroga. Jedna bezczelna krowa powiedziała mi w oczy, że przeze mnie szpital zbankrutuje. Niech sobie gadają. Choć psy szczekają, moja karawana jedzie dalej. Kurde, muszę znowu za studnię. Poczekasz na mnie?
– Nie poczekam. Czy ty nie myślisz, ile takie maleństwo musi się namęczyć, zanim umrze? Że je boli?
– Boli? A mnie to nie boli? – rozwścieczyła się. – Tyle porodów, tyle poświęcenia! To prawda, że rodzę coraz szybciej, prawie jak maszyna, ostatnio w godzinę się uwinęłam, ale ból jest taki sam, a gojenie o wiele dłuższe. A jeszcze potem te skurcze, gorsze niż poród. Ucieszyłam się, jak cię zobaczyłam, ale widzę, że nam ze sobą nie po drodze. Uważasz się za lepszą, bo urodziłaś wcześniej zdrowe dziecko. A moje wszystkie poszły do piachu. Wszystkie! 
– Agata – spróbowałam raz jeszcze – to podłe, że starasz się o dzieci, łatwo przewidzieć, że będą chore.
– Ja się staram, hahaha! To mąż! To on! To on ma swoje potrzeby. Co by zrobił, jakbym mu powiedziała, że nie, bo nie? A usuwanie jest zabronione.
– Kłamiesz, wcześniej przyznałaś, że zmuszasz męża. Poza tym są tabletki. 
– Pigułki? Kto pigułkę połyka, ten morduje smyka. To zabijanie życia, tak mówi Kościół i partia rządząca. Niedługo na szczęście antykoncepcja będzie zabroniona. A ja będę chwalona, stawiana za wzór. Wszyscy będą mnie podziwiać i żałować. Bo czy jest na świecie większa sierotkomama niż ja? Osiem. Osiem! 
 – Wiesz co, kiedy cię poznałam, nie byłaś religijna. Teraz jesteś, bo widzisz w tym korzyść. Zajmij się lepiej hodowlą kotów albo staraj o adopcję. Bezmyślnie dałaś życie ośmiu dziewczynkom, choć mogłaś przewidzieć, że...
– Nie ośmiu – przerwała z triumfem – bo dziewięciu! Znowu jestem w ciąży. 
Zaśmiała się jak obłąkana i podtrzymując brzuch, pobiegła za studnię. 

24 komentarze:

  1. Popłakałam się. Znam ból o stracie dziecka.... Boli tak samo. I trochę tez podziwiam Agatę... I jej współczuje, ale po tylu stratach nie dziwię się że aż tak reaguje. Takie coś zawsze pozostawia ślad..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może powinnam współczuć Agacie, ale nie umiem, bo bardzo żal mi jej dzieci. Każdemu dziecku należy się szacunek i miłość, a Agata nie kochała swoich dzieci, nawet ich imiona jej się mieszały. Kiedy docierało do niej, że straci dziecko, przestawała się nim interesować, tak jakby było ono niepotrzebną już rzeczą. Bardzo mi przykro z powodu tego, co Ci się przydarzyło...

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Kiedy ją poznałam, była fajną, normalną dziewczyną. Nie sądziłam, że aż tak się zmieni. Myślę, że ona zwariowała, mąż powinien zaprowadzić ją do psychiatry.

      Usuń
    2. Jeju, ja myślałam, że ty coś cytowałaś. W życiu bym nie powiedziała, że to jest prawda. Strasznie mi żal tych dzieci...

      Usuń
    3. Chyba każdemu – poza mamusią i tatusiem – żal tych dzieci. Ale cóż można poradzić. Według prawa taka matka może rodzić, ile tylko chce.

      Usuń
  3. A mnie jest ciężko osądzać. Oby coś takiego nie spotkało żadną rodzinę, ani matkę, ani ojca, ani dzieci.
    TO jakaś trauma pomnożona przez ileś. Z drugiej strony przecież pragnienie dziecka i nadzieja, że tym razem się uda jest naturalnym uczuciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, pragnienie dziecka jest czymś naturalnym, ale staranie się o nie w przypadku, kiedy jest duże ryzyko, że urodzi się nieuleczalnie chore, to zachowanie nieetyczne i skrajnie egoistyczne. Przecież jej dzieci nie doświadczyły niczego oprócz bólu. Jej się chce chodzić z wózkiem, o cierpieniu dziecka nie myśli, rozczula się tylko nad sobą.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Nie jestem w stanie pojąć zachowania takich ludzi jak Agata i jej mąż.

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Tak, ręce opadają. Ona nie ma jeszcze czterdziestu lat (dokładnie nie wiem), więc jeszcze kilka razy może uda się jej urodzić. Strach myśleć, co będzie z tymi dziećmi.

      Usuń
  6. Makabryczny temat. To Twoja próba literacka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytasz, czy to sobie wymyśliłam? Niestety nie. To historia prawdziwa. Zapis tego, co powiedziała osoba, z którą kiedyś przez kilka tygodni się przyjaźniłam, a która przez lata bardzo się zmieniła. Forma streszczenia mi nie pasowała, nie chciałam napisać, że Agata jest taka i taka, tylko pokazać sposób myślenia i uczucia tej osoby. Możliwe, że trochę przekręciłam jej wypowiedzi, bo pomiędzy rozmową a zapisem minęło kilka godzin.

      Usuń
  7. Absolutnie Ci się nie dziwię, że nie zadzwoniłaś. Wielu ludzi podświadomie odczuwa potrzebę przykuwania cudzej uwagi - każdy ma na to swój sposób. Ten przytoczony jest wyjątkowo okrutny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona niewątpliwie czuje dumę z faktu, że straciła aż tyle dzieci. Może chce pobić jakiś rekord? Chce być kobietą, która pochowała najwięcej dzieci? Sama nie wiem, co o tym myśleć.

      Usuń
  8. Napiszesz dalej? Trudny temat i bardzo dobrze go przedstawiłaś.
    Bo to Twój tekst, prawda?
    Serdecznie Cię pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To miał być zapis historii prawdziwej, dokument ze spotkania z osobą, której zachowanie wydaje mi się wstrząsające. Dalej nie ma o czym pisać, ona sobie poszła. Interesuje mnie temat śmierci dzieci i żałoby, ale nie mam z kim o tym rozmawiać.

      Usuń
  9. I mnie czytając wydawało się, że to nie jest rzeczywista historia. Bo wydawać by się mogło, że ludzie nie są tak bezwzględni, cyniczni, ograniczeni, a przecież wystarczy rozejrzeć się wokół, albo włączyć pstryczek pilota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała, by ta osoba była jedynie wytworem wyobraźni, ale niestety istnieje naprawdę. Tyle że ma inne imię, jej dzieci też inaczej się nazywały. Tak, wystarczy rozejrzeć się uważnie, by dostrzec, że okrutnych, pozbawionych wyobraźni ludzi nie brakuje.

      Usuń
  10. Nie wiem jak do tego podejść - czy to rzeczywistość, czy fikcja. Bo może być jednym i drugim... Kiedy się przeżyje swoje ... - dziesiąt lat, ma się świadomość, że żadna historia nie jest zbyt wydumana... że wszytko jest możliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak napisałam powyżej, taka matka istnieje naprawdę. Niestety. Ona nie rozumie, że jest okrutna. Pomiędzy dniem, kiedy wiadomo, że dziecko umrze, a chwilą śmierci mijają nieraz tygodnie, a nawet miesiące. Dla mnie nie do pojęcia jest, że matka nie chce wtedy siedzieć przy dziecku, nie opłakuje go, tylko myśli o następnym.

      Usuń
  11. Dawno nie czytałam tak wstrząsającego tekstu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę napisać, po prostu dziękuję za przeczytanie.

      Usuń