Lubię Patricię Highsmith. Na blogu mam już recenzje dwóch jej książek: „Znajomych z pociągu” oraz „Księgi zemsty dla miłośników zwierząt”. Obie mi się podobały. A teraz sięgnęłam po „Siedemnaście miłych pań”. Tytuł wprowadza w błąd, ponieważ bohaterki opowiadań z tego zbiorku są przeokropne. Niszczą siebie i ludzi z najbliższego otoczenia, budzą w innych mordercze instynkty. Nic więc dziwnego, że wiele z nich ginie w dramatycznych okolicznościach.
Highsmith jest spostrzegawcza, prowokacyjna i perfekcyjna. Widać, że starannie obmyśliła treść swoich opowiadań. Każde, a jest ich aż siedemnaście, pokazuje inną wadę kobiet. Piętnowane są m.in. lenistwo, kokieteria, pedantyzm, hipochondria, świętoszkowatość, potulność. Oona jest wciąż bita po głowie i wykorzystywana seksualnie, a mimo to uśmiecha się i czuje się dumna ze swojego powodzenia. Mildred nie ma żadnych ambicji, godzi się, by traktowano ją jak rzecz. Cathy tak dobrze czuje się w roli ofiary, że wciąż prowokuje mężczyzn do gwałtów. Religijna Diana przestała dbać o rodzinę i bezustannie poucza obcych ludzi, że trzeba się modlić. Elaine ma bzika na punkcie macierzyństwa: bez końca rodzi dzieci, nie martwiąc się, że ich ojciec wpada w depresję. Jane po pracy biega na różne kursy artystyczne, podczas gdy jej biedny mąż siedzi bez obiadu. Edna tak bardzo chce być miłą teściową, że niemal się nie odzywa, czym doprowadza córkę i zięcia do szału. A w jednym z opowiadań przeczytamy o losach chłopaka, który, zakochawszy się w pewnej dziewczynie, poprosił jej ojca o jej rękę. I jak myślicie, otrzymał ją? Tak – z tym że ojciec zrozumiał prośbę dosłownie i odciął córce dłoń (nie zdradziłam akcji, bo tę informację otrzymujemy w pierwszym zdaniu).
W „Siedemnastu miłych paniach” Patricia Highsmith w sposób błyskotliwy i bezlitosny wypunktowała rozmaite wady kobiet, pokazała je od najgorszej strony. Dużo w tej książce czarnego humoru, groteski, przejaskrawień, które jednak nie rażą, bo sprawna warsztatowo autorka umie opisać wydarzenia mało prawdopodobne w taki sposób, że odbiorca w nie wierzy. Czytałam tę książkę z fascynacją, a zarazem ze strachem, że w którejś z paskudnych bohaterek rozpoznam siebie. I niestety, z przykrością zauważyłam nikłe podobieństwo między sobą a jedną z nich. Ale z którą, tego nie zdradzę :-)
Moja ocena: 4/6. Byłaby wyższa, gdyby nie fakt, że w kilku miejscach tekst jest kiepski pod względem stylistycznym. To raczej nie wina autorki, tylko tłumacza Krzysztofa Obłuckiego.
---
Patricia Highsmith, „Siedemnaście miłych pań” („Little Tales of Misogyny”), przeł. Krzysztof Obłucki, Noir sur Blanc, 2009.
Intrygująca pisarka ...i jej opowiadania. A ja lubię opowiadania.
OdpowiedzUsuńNie znam jej...być może oglądałam kiedyś film "Znajomi z pociągu", ale nie pamiętam.
Rozglądnę się za nią w bibliotece...
Jej „Księga zemsty dla miłośników zwierząt” to też opowiadania. Szkoda, że tak niewiele osób lubi opowiadania. Ja lubię, ale jeszcze dwa lata temu powiedziałabym inaczej. Dopiero niedawno tak jakbym „dorosła” do czytania opowiadań.
UsuńTak, autorka jest intrygująca. U niej jest trochę kryminału, trochę czarnego humoru, trochę psychologii. Mnie się takie połączenie podoba :)
Czy o kobietach pisze tu wyłącznie źle? Nie przypisuje im jakichkolwiek zalet?
OdpowiedzUsuńZadałaś bardzo ciekawe pytanie. Czy Higsmith pisze o kobietach wyłącznie źle? Raczej tak. Każda z bohaterek przyprawiała mnie o ból głowy. Niektóre kobiety są jednoznacznie złe, inne mogą budzić mieszane uczucia. Elaine z opowiadania „Kobieta rozpłodowa” jest oddaną dzieciom matką. Całymi dniami zajmuje się dzieciaczkami, ale... Ale tych dzieci urodziła tak dużo, że jej mąż już ich nie rozróżnia i nie da rady zarobić na ich utrzymanie. Namawia żonę na stosowanie antykoncepcji, ale żona nie chce. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest ona porządną, fajną kobietą, większość jednak uzna ją za stukniętą i złą.
UsuńHigsmith bezlitośnie spogląda na przedstawicielki swojej płci :)
Polski tytuł mi się nie podoba. Oryginalny jest o wiele lepszy: „Little Tales of Misogyny”.
Dziwne, bo w końcu do kobiet ją ciągnęło.;)
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam - tytuł oryginalny o niebo lepszy i od razu sygnalizuje, jaki będzie wydźwięk opowiadań.
Tego nie wiedziałam. Istotnie, dziwne. Kobieta o skłonnościach homoseksualnych tak źle napisała o kobietach?... :) Patricia Higsmith musiała być bardzo skomplikowaną, pełną sprzeczności osobą...
UsuńHa, moja dziewczyna wyznała mi kiedyś, że nie wyobraża sobie siebie samej w roli lesbijki - stwierdziła, że nie wytrzymałaby z inną kobietą w jakimkolwiek związku :D Może uczucia, jakimi Patricia Higsmith darzyła swoje partnerki zasadzały się na sprzeczności, tj. nienawiści przeplatanej z euforią??
UsuńCiekawe w jakim stopniu portrety poszczególnych pań są wynikiem obserwacji poczynionych na własnych partnerkach.
A opowiadanie, w której główną rolę odgrywa odcięta dłoń wydaje się wręcz kapitalne :)
Chyba nikt o skłonnościach heteroseksualnych nie umie sobie wyobrazić siebie w związku z osobą tej samej płci :)
UsuńTeż jestem tego ciekawa. Znalazłam informację, że istnieje biografia Patricii Higsmith „Beautiful Shadow: A Life of Patricia Highsmith”. Ale nie ma co marzyć, że wydadzą ją po polsku, bo Higsmith nie jest u nas szczególnie popularna. Przełożono na polski wiele jej książek, ale są one rzadko czytane. Warto wiedzieć, że napisała m.in. powieść lesbijską pt. „Carol”, o której bardzo ciekawie pisała na swoim blogu Ania z Czytanek Anki :)
Strach się bać takich kobiet :) I niektórych ojców też. Książka zapowiada się na bardzo intensywną we wrażenia lekturę. Lubię takie!
OdpowiedzUsuńInteresująca i niebanalna! Ciekawe, czy istnieje podobna książka pokazująca wady mężczyzn :)
UsuńObciął córce rękę? Nietypowa książka i pełna groteski, mogłabym przeczytać i sprawdzić jak autorka opisała te panie.
OdpowiedzUsuńProśbę o rękę córki zrozumiał dosłownie. Zachowanie tej okaleczonej dziewczyny również jest nietypowe, ale nie będę o tym pisać, by nie zdradzić za dużo :)
UsuńHigsmith kojarzę tylko z "Utalentowanego pana Ripley" i to w dodatku nie książki a filmu :-) Jeśli książka jest w połowie tak dobra, to nie dziwię się, że odniosła taki sukces ale z drugiej strony ponieważ w finale wszyscy nie żyją długo i szczęśliwie jakoś się przed nią wewnętrznie wzdragam :-)
OdpowiedzUsuńO, Marlow, wróciłeś do blogowania. Przez kilka tygodni Cię nie było :)
UsuńPo przeczytaniu kilku książek Higsmith mogę stwierdzić, że autorka jest pesymistką. Jej postaciom rzadko kiedy dane jest szczęśliwe i długie życie. „Utalentowanego...” jeszcze nie czytałam i nie oglądałam.
Chyba przechodzę lekki kryzys w blogowaniu :-)
UsuńA ja myślałam, że czytasz coś bardzo długiego, np. „W poszukiwaniu straconego czasu”. Kryzysy miewa chyba każdy. Ja też miałam, ale doszłam do wniosku, że bez pisania notek o książkach i zaglądania na inne blogi moje życie stałoby się puste :)
UsuńBrzmi bardzo intrygująco. Mocne uwypuklenie wad i przywar jest bardzo ciekawą formą dla czytelnika, bo pozwala spojrzeć na siebie z dystansu i albo się zastanowić nad sobą samym, albo wpaść w większe samozachwyt :) Interesującym zabiegiem jest to, że te kobiety pozostają do samego końca swoich opowieści, pozbawione pozytywnych cech, jak gdyby nie podlegały zmianom, a przecież zmieniamy się cały czas, podlegamy kolejnym wpływom życiowych zdarzeń. One nie. Ciekawe.
OdpowiedzUsuńTak, można porównać się z bohaterkami i albo wpaść w samozachwyt, albo przerazić się z powodu podobieństwa do nich :) Kobiety z powieści Higsmith nie zmieniają się na lepsze. Albo są przez cały czas takie same, albo stają się coraz gorsze. Nikt nie potrafi ich powstrzymać, przemówić im do rozsądku. Niestety. Autorka jest pesymistką.
UsuńCiekawa jestem w której z nich odnalazłaś siebie hehe ;-) Co za dziwaczny zbiorek, uwielbiam takie przejaskrawienia i dziwacznosci.
OdpowiedzUsuńTego nie mogę zdradzić :D Tobie mógłby się ten zbiorek spodobać. Higsmith ma dobre pióro.
Usuń