„Muzeum ciszy” to powieść dosyć nietypowa jak na serię z miotłą, gdyż jej narratorem jest mężczyzna. Liczy on sobie około 30 lat i zajmuje się zakładaniem muzeów. W chwili, gdy zaczyna się akcja książki, narrator przyjeżdża do małego japońskiego miasteczka i otrzymuje nową posadę. Pracodawczyni, nazywana przez niego „staruchą”, to ekscentryczna właścicielka dużej posiadłości i zrujnowanego pałacu. Przez całe życie zbierała ona różnorakie pamiątki po zmarłych osobach i teraz chce otworzyć muzeum. Nie zależy jej na tym, by do muzeum przybywały tłumy odwiedzających, kieruje nią pasja, chęć ocalenia przedmiotów.
Akcja powieści zaczyna się w Dniu Ubijania Zająca (30 marca), a kończy zimą. Narrator o sobie mówi niewiele: gdzieś tam ma brata, jego mama nie żyje, a pamiątką po mamie są dzienniki Anny Frank. Nie dowiadujemy się, dlaczego ten trzydziestoletni mężczyzna się nie ożenił. Przebywszy do nowego miejsca, także nie szuka znajomości, wystarcza mu towarzystwo kilku osób związanych z tworzeniem muzeum. W wolnym czasie ogląda przez mikroskop różne obiekty, np. jądra, które odciął żywemu ślimakowi (muszę powiedzieć, że za znęcanie się nad zwierzętami przestałam pana kustosza lubić).
W „Muzeum ciszy” jest dużo japońskiego klimatu. Obchodzone są typowo japońskie święta, np. święto Płaczu. W pobliżu posiadłości „staruchy” znajduje się klasztor, w którym mieszkają mnisi zobowiązani do całkowitego milczenia. Chodzą boso, ubrani w futra bizonów. Wielu mieszkańców miasteczka ma dziwnie malutkie uszy – okazuje się, że dobrowolnie poddali się operacji odcięcia małżowiny usznej.
„Muzeum ciszy” to jedna z tych powieści, które z opisu wydają się niezbyt ciekawe. Zanim zaczęłam czytać, długo spoglądałam na notę wydawcy i wahałam się. Pozyskiwanie eksponatów, kolekcje pamiątek... Czy to może mnie zainteresować? A jednak! Książka wydała mi się pasjonująca, nie mogłam się od niej oderwać. Podobał mi się styl pisania Ogawy, niepokojący nastrój tej powieści, niedomówienia, tajemnice i postacie. Jedyny element, który trochę mnie raził, to wątek kryminalny. Czy na pewno był potrzebny?
A na koniec dodam, że cieszę się, że „Muzeum ciszy” nie jest książką opartą na faktach. Nie chciałabym, by naprawdę powstało muzeum, w którym pokazuje się przedmioty tak intymne jak krążek domaciczny czy inne tego typu. Założycielka wprawdzie ocala zmarłych od zapomnienia, ale jednocześnie odziera ich z prywatności, z tego, co bardzo często chcieliby ukryć...
Moja ocena: 5/6.
---
Ogawa Yoko, „Muzeum ciszy” („Chinmoku Hakubutsukan”), przeł. Anna Horikoshi, W.A.B., 2012.
Zaintrygowała mnie ta książka, japoński klimat, wątek kryminalny i cała fabuła jest ciekawa.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa, serdecznie polecam :-)
OdpowiedzUsuńA ja mam zamiar przeczytać jeszcze "Miłość na marginesie" tej samej autorki.
Wygląda na to, że to moje klimaty... może kiedyś wpadnie mi w ręce :)
OdpowiedzUsuńZachęcam do przeczytania :-)
OdpowiedzUsuńZ literatury japońskiej czytałem jedynie "Kafkę nad morzem" Murakamiego. Chociaż wydaje mi się, że do dziś nie pojąłem całego sensu fabuły, to jednak sam klimat książki, styl pisarski bardzo przypadł mi do gustu. Od pewnego czasu chcę się przekonać, czy te moje trudności interpretacyjne to zasługa specyficznego pióra Murakamiego, czy też fakt, że Japonia to po prostu diametralnie inna kultura, różniąca się znacząco od naszej zachodniej, stąd zupełnie inne spojrzenie na dane kwestie.
OdpowiedzUsuńJeśli tylko uda mi się gdzieś spotkać "Muzeum ciszy" w atrakcyjnej cenie, to pewnie zakupię.
Ja do tej pory przeczytałam około 8 książek japońskich autorów i każda mi się podobała, a najbardziej "Kobieta z wydm" :-)
OdpowiedzUsuń