21.01.2015

„Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć” Julia Kłusek


Młodość spędzona na Wołyniu, tragedia Polaków zamieszkujących kresy, pobyt z dziećmi w łagrze, tułaczka po Azji – takie właśnie tematy poruszyła Julia Kłusek w swoich niezwykle ciekawych i zarazem wstrząsających wspomnieniach zatytułowanych Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć. Spisała je dopiero pod koniec życia i nie liczyła na to, że zostaną wydane – ofiary stalinizmu nie miały przecież prawa się skarżyć. 

Na Wołyń Julia Kłusek przybyła wraz z mężem Franciszkiem w roku 1921 w ramach akcji zasiedlania – osadnikom obiecywano po 15 hektarów. Dziewczynie pochodzącej z biednej, wielodzietnej rodziny posiadanie takiej ilości ziemi wydawało się szczytem marzeń. Jednak wkrótce okazało się, że w osadzie wcale nie mieszka się dobrze – pierwsze dziecko Julii zmarło z nędzy, drugie wychowywała w ziemiance, w której nie było ani okien, ani drzwi, ani pieca. A działo się to zimą... 

Autorka w ciekawy sposób opisała swoje pionierskie życie w Szubkowie i potem w Bajonówce, nieporozumienia z ludnością ukraińską, ciężką pracę, rozbudowywanie gospodarstwa – i chwile, kiedy Sowieci wszystko Polakom odebrali. Wraz z trojgiem dzieci: Zosią, Ircią i Czesiem wywieziono ją na Syberię. Trafiła do łagru w Południewicy, gdzie musiała pracować tak ciężko jak mężczyźni. Jak udało jej się przetrwać tę gehennę? Chyba dzięki takim cechom charakteru jak pracowitość, niezwykła wytrzymałość fizyczna i pomysłowość. Kłusek radziła sobie ze ścinaniem drzew w tajdze na czterdziestostopniowym mrozie, z kruszeniem lodu na rzece, zorganizowała akcję łapania i gotowania kotów (brzmi to makabrycznie, ale pamiętajmy, że niemal umierała z głodu). O jej zaradności świadczy też fakt, że po opuszczeniu łagru jako jedyna spośród Polek zdołała sprowadzić z Afryki córkę Zofię.

Te godne polecenia wspomnienia zostały napisane prostym, gawędziarskim, plastycznym stylem, tak jakby autorka mówiła do grona znajomych. Niekiedy trafia się zdanie pełne patosu, na przykład przy opisie powrotu do Polski. Kłusek nie omijała tematów intymnych czy też wyjątkowo drastycznych, jednak niektórych swoich przeżyć nie potrafiła przekazać. Bo jak miałaby opisać to, co czuła po śmierci dziecka? Kto jest zdolny do empatii, domyśli się, jaki to ból...

Na koniec jedna krytyczna uwaga: Julia Kłusek z dumą pisała o tym, że syn Czesio po wstąpieniu do Armii Andersa przysyłał jej piękne, ułożone przez siebie wiersze. Gdy zacytowała jeden z wierszy, przypomniałam sobie, że go znam – to „Kiedyż” Mieczysława Romanowskiego. Więc albo matce coś się pomyliło, albo syn popełnił plagiat.

Oto kilka fragmentów książki:
„Tyle tysięcy kilometrów przejechałam przez Rosję, a nigdzie nie widziałam najmniejszego chociażby kwiatuszka na grobie. Tam wraz z zawaleniem ziemią kończył się człowiek” (s.127). 
„Nasi ludzie padali z głodu, leżeli tam, gdzie umierali. Już nikt ich nie wynosił, nie grzebał. Tylko szakale miały swoje uczty, bo nocami dochodziło do nas ich przeraźliwe wycie. Poszłyśmy jeszcze wspomóc tych nieszczęśników, zagotować im wody, pocieszyć. Ale jak pocieszyć? Przecież nic im nie mogłyśmy zanieść do jedzenia, a każdy konający z głodu łaknie choć kęsa” (s.126). 
„Ale oto jechaliśmy do tego jedynego na świecie zakątka, gdzie nam żyć i gdzie złożyć kości. Nic to, że inne piękniejsze, bogatsze. Tam nasz kraj ojczysty! Trzeba znowu wczepić się w tę ziemię rękami i trwać. Tylko tam!” (s.171).
---
Julia Kłusek, „Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć”, W drodze, 1990.

14 komentarzy:

  1. Oj, ten końcowy zgrzyt to faktycznie bardzo dziwna sprawa. Ale poza tym książka wydaje się niebywale interesująca - zachęca przede wszystkim ten gawędziarski styl, w którym utrzymana została całość i to drążenie tematów trudnych oraz niewygodnych. To przerażające ile straszliwych rzeczy musieli przejść ludzie za sprawą innych ludzi, i to w imię nie wiadomo czego - chorych człowieczych ambicji? nienawiści? Trudno doszukać się celu w tych cierpieniach - na cóż zdały się one oprawcom? Człowiek to przerażająca istota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiersza "Kiedyż" uczyłam się w czasach szkolnych na pamięć, więc od razu dostrzegłam niezwykłe podobieństwo.
      Prawie cała książka pełna jest wstrząsających opisów głodu, śmierci, okrucieństwa. Najbardziej zapamiętałam z tej książki pracę kobiety przy ścinaniu drzew, polowanie na koty oraz zachowanie córki autorki po zjedzeniu kociego mięsa - biedne dziecko z rozmarzeniem powiedziało, że po powrocie do Polski będą hodować dużo kotów, by zawsze mieć mięso...

      Usuń
  2. Niesamowita jest ilość książek - relacji, zapisów bestialstwa, bo daje ona pogląd na ilość okrucieństwa i cierpień, bo wszak przeżyli tylko najsilniejsi i najzaradniejsi. Człowiek jest też istotą niezwykle silną, jeśli potrafi wyjść z takich doświadczeń i dalej żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie ciężko było matkom z małymi dziećmi, bo one wiedziały, że jeżeli umrą, to i ich dzieci najprawdopodobniej zginą...
      To jeden z ciekawszych pamiętników wojennych. Tułaczka wojenna widziana oczami zwyczajnej kobiety. A i część opisująca życie na Wołyniu jest bardzo ciekawa.

      Usuń
  3. Pomimo tej niejasnej sprawy z wierszami, to książka zapowiada się bardzo dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę warto przeczytać, naprawdę jest bardzo ciekawa, choć i bardzo smutna. A wiersz... cóż, może syn chciał w ten sposób podtrzymać matkę na duchu.

      Usuń
  4. Czekam na coś mniej smutnego.
    Czytam teraz "Nienawiść"Srokowskiego i jestem "narażona" na tak niezwykle żywe obrazy wołyńskiej rzezi, że chyba żaden horror, by mnie już nie wystraszył....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przydałoby się coś mniej smutnego :)
      Nie słyszałam o "Nienawiści" Srokowskiego. Mogę sobie wyobrazić, jakie sceny i opisy zawiera... Mnie też bardziej od horrorów przerażają takie właśnie prawdziwe historie.

      Usuń
    2. Nie masz nigdzie wirtualnej biblioteczki bo bym coś podpowiedziała...

      Usuń
    3. Nie mam :) Mam tylko listę przeczytanych książek i ich ocen w Biblionetce.

      Usuń
  5. Już sam tytuł przyciąga. Wstrząsnęło mną zdanie: "Tam wraz z zawaleniem ziemią kończył się człowiek".
    Moja mama urodziła się na Wołyniu. Była małym dzieckiem, gdy ich repatriowali do nowej po wojnie Polski. Tam został piękny dom, sad, ogród - pełnia życia. Czasem los wywraca znany świat do góry nogami. Podziwiam tych, którzy się wówczas nie poddają, walczą, także o zachowanie choć odrobiny człowieczeństwa.
    Taka lektura to przechowana o tym pamięć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mną też wstrząsnęło to zdanie. Zmarłymi nikt się nie przejmował, nie poświęcano im żadnej myśli, nie dbano o groby...
      Z bólem czyta się i słucha opowieści o losach mieszkańców kresów. Potracili domy, dobytek całego życia, a ci, których nie wywieziono w głąb Rosji, mogli się uważać za szczęśliwców.

      Usuń
    2. Ja również zwróciłam na nie uwagę. To przykre, że człowieczeństwo można ot tak zasypać ziemią.

      Usuń
    3. Tak zachowywali się Rosjanie. Śmierć spowszedniała, nie dbano o groby, o pamięć o zmarłym człowieku.

      Usuń