13.02.2025

„Ludzie, którzy sieją w śniegu” Tina Harnesk


Máriddja zawsze była twarda, wybuchowa, egoistyczna i robiła to, co chciała. Będąc już w zaawansowanym wieku, dowiaduje się, że ma raka z przerzutami. Postanawia zachować ten fakt w tajemnicy przed mężem i nie korzystać z pomocy lekarskiej. Pod względem fizycznym nie cierpi zbyt mocno, gorzej jest z psychiką. Staruszka zaczyna zachowywać się dziwnie – wznieca pożar i robi inne rzeczy, które mają na celu ściągnięcie na jej podwórze policjantów, żołnierzy i strażaków, czyli młodych mężczyzn ze służb mundurowych. Máriddja chce im się przyjrzeć, bo ma nadzieję, że wśród nich znajduje się Heaika-Joná.

Kim jest Heaika-Joná? To bratanek jej męża, chłopiec, którego przez kilka lat wychowywali i pokochali, a który został im znienacka odebrany. Od dawna już go nie widzieli, nie wiedzą nawet, czy żyje. Utrata dziecka złamała im serca. Przez wiele lat Máriddja pielęgnowała w sobie żal do biologicznej matki chłopca i dopiero teraz zaczyna dostrzegać, że może traktowali ją zbyt surowo, nie brali pod uwagę, że była zbyt młoda na macierzyństwo, że może miała depresję poporodową, że może czegoś się bała i dlatego tak niespodziewanie uciekła z synkiem. Od czasu ich zniknięcia Máriddja i Biera mieszkają sami, nie mogą liczyć na pomoc kogoś bliskiego, nie mają komu przekazać legend ani rodzinnych pamiątek.

Równolegle z wątkiem wiekowych małżonków toczy się historia lekarza Kaja, który wraz ze swoją dziewczyną Mimmi przeprowadza się do Norrbotten i choć nie radzi sobie z pracami wokół gospodarstwa – nie umie nawet rozpalić ognia bez podpałki – odnosi wrażenie, że nowe miejsce jest mu dziwnie znajome. Kaj niedawno pochował matkę. Nie okazywała mu ciepła, nie opowiadała o swoim dzieciństwie, kłóciła się z mężem, który kiedyś nazwał ją „swoją chamką”. Kaj ma żal do matki za ten zimny wychów. Nie chce mieć własnych dzieci, bo po co sprowadzać je na świat i ranić? 

Bohaterowie pochodzą z różnych narodów. Kaj jest Szwedem, Mimmi – Finką, Máriddja i jej mąż Biera to Saamowie, przy czym on pochodzi z rodziny, którą zmuszono do przeprowadzenia się na południe. Starzec pamięta przesiedlenia i teraz, kiedy teraźniejszość zaczyna mu się mieszać z przeszłością, bardzo się boi, że spotka go coś podobnego, że szwedzkie władze umieszczą go w jakimś oddalonym domu opieki. 

Ponieważ wśród bohaterów są Saamowie, siłą rzeczy pojawia się tu trochę informacji o ich obyczajach i historii, ale niezbyt wiele. O przesiedleniach autorka pisze w sposób dość lekki i powierzchowny, tak że jeśli czytelnik nie zna tematu z innych źródeł, może nie zrozumieć, jak mocno prześladowano rdzennych mieszkańców Skandynawii. Szwedzi pokazani są w tej powieści jako „żałujący za grzechy”; znajduje się tu nawet słodko-ckliwa scenka pokazująca, jak przedstawicielka szwedzkiego rządu publicznie przeprasza Saamów, a oni leją „dobroczynne łzy”[1]. 

„Ludzie, którzy sieją w śniegu” są więc powieścią o krzywdach wyrządzonych saamskiemu ludowi i o pojednaniu, o bólu spowodowanym utratą ukochanego dziecka, o samotności i zagubieniu staruszków, a także o tym, że nigdy nie przestaje się tęsknić za miejscem swojego dzieciństwa. Autorka poruszyła tematy, które zazwyczaj mnie interesują, jednak powieść do mnie nie nie trafiła. Zastanawiam się dlaczego i dostrzegam trzy powody. Pierwszy jest taki, że główna bohaterka mocno mnie irytowała. Któryś z recenzentów nazwał ją sympatyczną, tymczasem ja postrzegam ją jako uparte, bezwzględne babsko. Bo czy dobra osoba wyzywałaby niewinnego kierowcę autobusu od zboków? Czy zabiłaby łosia tylko dlatego, by mieć pretekst do wezwania policji? Po zastrzeleniu zwierzęcia ona nawet nie czuje się winna, bo przecież łoś „znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie”[2]. 

Po drugie męczył mnie styl autorki – chaos w narracji, toporność, kwiecistość, ckliwość, nadmiar metafor, które nie zawsze były udane i zrozumiałe. Przytoczę dwie: „Jej myśli zmieniły się w powietrze, dwutlenek węgla i bolesną ciszę; których korzenie sięgały pępka”[3]. „W werbalnym mroku skopał również Heaikę-Jonę. Ich syna. Z imienia chłopca kapał lepki dziegieć. A może była to krew?”[4]. Co to znaczy, że z imienia padał dziegieć?...

Po trzecie nie przypadło mi do gustu poczucie humoru autorki, która nawet o rzeczach tragicznych pisze żartobliwie i krótko, tak by czytelnik nawet przez moment nie czuł smutku. W trakcie tej lektury nikt nie przejmie się ani tragedią Saamów, ani zaawansowanym nowotworem bohaterki. Mając guza w brzuchu, ta osiemdziesięcioparolatka „podskakuje wysoko”[5], da radę tańczyć... Zabicie łosia też zostało przedstawione na wesoło, na zasadzie: ach, jaka ta starowinka sprytna, jak pięknie umie strzelać i zwalać winę na fikcyjnego bandziora! Kolejny przejaw humoru autorki to ciągnące się w nieskończoność rozmowy bohaterki ze sztuczną telefonistką. Na początku rzeczywiście było to zabawne, ale kiedy po raz enty natrafiłam na opis, jak to Máriddja „inicjowała różne czynności z udziałem aparatu telefonicznego”[6], mogłam czuć tylko znużenie. 

Moja ocena: 3/6.

---
[1] Tina Harnesk, „Ludzie, którzy sieją w śniegu”, przeł. Agata Teperek, Marginesy, 2024, s. 338.
[2] Tamże, s. 232.
[3] Tamże, s. 18.
[4] Tamże, s. 267.
[5] Tamże, s. 37.
[6] Tamże, s. 194.

12 komentarzy:

  1. Mnie chyba też nie pasowałoby kilka rzeczy w tej książce, a w ogóle nie zwróciłabym na nią uwagi, bo okładka jest po prostu nieciekawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta powieść ma wiele dobrych recenzji, ale ja nie lubię przedstawiania spraw smutnych na wesoło i nie lubię takiego stylu, jaki ma autorka. Zgadzam się, że okładka jest nieciekawa. :)

      Usuń
  2. Po pierwszych akapitach miałam ochotę na przeczytanie tej książki, ale kolejne ją "zabiły" - trochę jak bohaterka łosia.
    Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, była taka: czy to nie za dużo tematów jak na jedną powieść?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta książka nie przypadła do gustu, ale może warto ją przeczytać, bo w Szwecji uznano ją za powieść roku 2023. Wielu czytelników chwali ją, określa jako pokrzepiającą. A ja nie lubię pokrzepiających lektur. Tematów może nie jest za dużo, sęk w tym, że autorka pisze w sposób powierzchowny i humorystyczny.

      Usuń
    2. Zapomniałam dodać: ogromnie podoba mi się tytuł!

      Usuń
    3. Tytuł, jak wyczytałam w zamieszczonym na LC wywiadzie z autorką, jest wieloznaczny i nie udało się go tak przetłumaczyć, by tę wieloznaczność zachować. „Folk som sår i snön” to po szwedzku znaczy zarówno „Ludzie, którzy sieją w śniegu”, jak i „Ludzie jak rany w śniegu”. :)

      Usuń
  3. Przeczytałam uważnie Twoją recenzję i wiem, że lektura nie jest dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta książka nie zauroczyła, ale wielu osobom się podoba...

      Usuń
  4. Obawiam się, że to nie jest książka dla mnie - może kiedyś, ale teraz na pewno nie byłabym w stanie jej przeczytać :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha, ja mam podobnie. Ciężko mi docenić książkę, w której kluczowa postać mnie irytuje. A jeśli dojdzie do tego humor nie współgrający z moim, to też mam problemy z akceptacją takiej prozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autorka w wywiadzie powiedziała, że na starość chciałaby być taka jak Máriddja. Przyznam, że mnie to zdumiało, bo jak to, chce być podobna do tej okropnej baby, która zawraca głowę służbom mundurowym i dla zachcianki zabija zwierzę?...

      Książka ma jeszcze inną wadę: jest przewidywalna. Zbyt szybko odgadłam, co łączy wątki Kaja i starych małżonków.

      Usuń