10.05.2023

„Zabić głodem. Sowieckie ludobójstwo na Ukrainie” Miron Dolot

Hołodomor. Pod tym słowem kryje się tragedia milionów ludzi, tragedia mało znana, przemilczana, przeinaczana. Miron Dolot, autor wstrząsającej relacji „Zabić głodem”, przyznaje, że kiedy już zamieszkał w Stanach, zauważył, że nawet sowietolodzy bezkrytycznie przyjmują rosyjską wersję historii. Postanowił więc spisać wspomnienia z lat 1932-1933, opowiedzieć o rozmyślnym niszczeniu Ukrainy, o głodowej śmierci milionów osób, o swojej desperackiej walce o przetrwanie – niech ludzie przeczytają, niech dowiedzą się, jak było naprawdę...    

Dolot urodził się w roku 1916 w dużej wsi w obwodzie czerkaskim. Mimo że wcześnie stracił ojca, który został uznany za wroga ludu i zamordowany, nie żyło mu się źle. Matka jakoś dawała radę wykarmić trójkę synów – aż nadszedł rok 1932, kiedy to do wsi przybyli członkowie partii komunistycznej, by przeprowadzić przymusową kolektywizację. Oczywiście rolnicy nie chcieli zrzec się  swojej własności; domagać się od potomków Kozaków, by oddali ziemię, to jak domagać się, by oddali życie. Partyjniacy ani myśleli ustąpić – i dotąd spokojna rzeczywistość zmieniła się w koszmar. Zaczęło się od codziennie organizowanych, bardzo długich zebrań, na których mówiono o przewadze kolektywnego systemu uprawy roli nad rolnictwem indywidualnym. Wkrótce mieszkańcy wsi otrzymali nakaz dostarczania absurdalnie wysokich kontyngentów, a partyjniacy zaczęli nachodzić ich i zabierać wszelką znalezioną żywność. Potrafili przyprowadzić konia i wykorzystać go do szukania zamaskowanych dziur w ziemi (koń boi się stanąć nad taką dziurą, okrąży ją albo przeskoczy). Zastrzelili wszystkie psy i koty ze wsi, rzekomo po to, by dostarczyć kontyngent kocich i psich skórek, ale w rzeczywistości chodziło o to, by głodujący rolnicy nie mogli zjeść tych zwierząt. Na polach należących do kołchozu stanęły wieżyczki dla uzbrojonych strażników. Wystarczyło ukraść choć  kłos zboża z tych pól, by trafić do łagru. Ludzie dobrzy i rozsądni zaczęli znikać, miejscowy nauczyciel, który próbował zorganizować pomoc dla głodujących, został oskarżony o „fałszywe rozsiewanie plotek o rzekomym głodzie”.

Kiedy Ukraińcy stracili wszystkie zapasy i prawo do siania i sadzenia czegokolwiek, zaczął się głód. Zimą już mało kto miał tyle sił, by wyjść z domu i szukać jedzenia. A jeśli nawet wyszedł, to co mógł znaleźć pod śniegiem? Wokół nie było nic oprócz ludzkich zwłok. Kto próbował wyjechać, był ścigany niczym dzikie zwierzę. Stalin zażyczył sobie, by mieszkańcy ukraińskich wsi umarli, i nie było dla nich ratunku.

I umierali, co autor książki widział na własne oczy. Czas przed śmiercią spędzali na kilka sposobów – jedni siedzieli otępiali, pogrążeni w letargu, drudzy okazywali niepokój i gryźli cokolwiek, nawet własne ręce, inni zdecydowali się na samobójstwo, a jeszcze inni zaczęli patrzeć na członków swojej rodziny jak na mięso. Miron Dolot – i to kolejna zaleta książki – nie wybiela swoich rodaków, przyznaje, że wielu z nich nie umiało spokojnie umierać i ulegało demoralizacji albo szaleństwu. Sąsiad sąsiadowi stał się wilkiem, nasiliły się donosy, kradzieże, dochodziło do kanibalizmu. Jedna z matek upiekła własną córeczkę, zjadła, po czym odebrała sobie życie. Pewien mężczyzna, straciwszy z głodu rozum, pożarł kolegę autora. 

Książka jest wspaniała i pełna szczegółów, ale tak wstrząsająca, że podczas czytania można się pochorować. Jest w niej mnóstwo drastycznych scen, mnóstwo bólu, śmierci, przerażenia. Przy tym autor stara się snuć swoją opowieść  powściągliwym, rzeczowym tonem, nie użalać się, chce, by była to bezstronna relacja, a nie krzyk rozpaczy kogoś, kogo okrutnie skrzywdzono. Na początku książki rzadko opowiada o swoich przeżyciach, woli przedstawiać ogólny obraz tragedii, przytaczać treść zebrań, pokazywać metody terroru. Dopiero w dalszej części zapiski nabierają bardziej osobistego charakteru i można się dowiedzieć, gdzie rodzina Dolota chowała zapasy, co czuł, kiedy rozrywał go głód, i dlaczego właściwie on sam nie umarł.

Trzy cytaty

„W obliczu śmierci głodowej mieszkańcy wsi chwytali się wszelkich sposobów, by uratować siebie i swoje rodziny. Niektórzy z nich zaczęli zjadać psy i koty. Inni polowali na ptaki: kruki, sroki, jaskółki, wróble, bociany, a nawet słowiki. Głodujący ludzie szukali w krzakach ptasich gniazd, zbierali kraby i inne skorupiaki. Na ich niejadalnych pancerzach próbowano gotować bulion. Tłumy wycieńczonych mieszkańców wsi przeczesywały las w poszukiwaniu korzonków, grzybów i jagód (...). Byli gotowi zjeść wszystko, nawet to, co już zgniło – ziemniaki, buraki i inne warzywa korzeniowe, których normalnie nie daliby nawet świniom. Zjadali zielsko, liście i korę drzew, robaki, żaby i ślimaki” (s. 170).

„Ich ubrania już dawno zmieniły się w łachmany, a oni sami byli tak wyniszczeni i wyczerpani, że ledwie trzymali się na nogach. Podchodzili do ludzi z wyciągniętymi rękami i wytrzeszczonymi oczami pełnymi strachu, tym razem jednak nie błagali, ponieważ nie mogli wydobyć z siebie głosu. Płakali tylko. Nierzadko gorzkie łzy mieszały się z cieczą, która sączyła się z ran na ich obrzmiałych twarzach. Prosili ledwie słyszalnym szeptem o okruch chleba” (s. 226).

„Nie rozumiały, dlaczego nie mogą dostać chleba ani nic innego do jedzenia. Nie potrafiły pojąć tego, co działo się w ich małym świecie. Na myśl o nich nadal drżę ze zgrozy. Bóg mi świadkiem, że piszę te słowa z oczyma pełnymi łez” (s. 227).

---
Miron Dolot, „Zabić głodem. Sowieckie ludobójstwo na Ukrainie”, przeł. Barbara Gutowska-Nowak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2014


12 komentarzy:

  1. Mam ten tytuł odnotowany i na pewno po niego sięgnę. O Hołodomorze czytałem za sprawą literatury pięknej ("Żółty książę" w całości traktuje o tym zagadnieniu, zaś we "Wszystko płynie" jest jeden rozdział o tej klęsce głodu z perspektywy młodej Komsomołki biorącej udział w gnębieniu Ukraińców), ale chciałbym sięgnąć także po coś bardziej reportażowego czy właśnie autobiograficznego. Tematyka jest niełatwa, trudno się o niej czyta, ale na pewno warto pisać o takich rzeczach, bo pamięć ludzka jest krótka i zbyt łatwo zapominamy, do czego potrafią posunąć się inni ludzie, gdy przychodzi krzywdzić bliźnich w imię wszelakiej maści ideologii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie takie połączenie reportażu z autobiografią, z tym że autor koncentruje się niemal całkowicie na okresie 1932-1933, a z wcześniejszego i późniejszego życia zamieszcza jedynie króciutkie wzmianki. Te wspomnienia spisał dość późno, bo w latach osiemdziesiątych, mieszkając już w USA. Tak, warto pisać o takich rzeczach i warto czytać, bo jeśli nie czytamy, tragedia ofiar zbrodni popada w zapomnienie. Przeczytaj koniecznie, w tej książce jest bardzo dokładnie, krok po kroku opisane, co się działo, kiedy do wsi przybyli zwolennicy kolektywizacji. Jak w przeciągu niecałego roku wieś się zmieniła, wyludniła.

      Usuń
  2. Wow! Ważna i potrzebna publikacja, zapisuję więc tytuł, ale póki co nie mam nastroju na takie straszne i depresyjne tematy. I to niestety nie wymysły, a życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne, i to bardzo. Autor widział, jak z głodu umierają bliskie mu osoby, o mało nie został zabity przez kanibala... Bardzo wstrząsająca książka.

      Usuń
  3. Wstrząsające, przerażające, straszne. Chyba nie jestem gotowa na lekturę, ale z ciekawością przeczytałam twoją relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie tak: wstrząsające, przerażające, straszne. Opisane są w tej książce rzeczy, które nie mieszczą się w głowie normalnego człowieka. Prawdziwa historia o ludziach odciętych od pożywienia, skazanych na powolną śmierć głodową.

      Usuń
  4. Z racji studiów znam temat nieco lepiej, przez co z niesmakiem obserwuję sieciowe zachwyty nad brutalnymi książkami (z fikcyjną fabułą). Z jeszcze większym niesmakiem patrzę na próby romantyzowania niektórych wydarzeń z tamtych lat (typu miłość w obozach). Nigdy nie zapomnę, jak ściskało mi gardło podczas czytania fragmentu "Wszystko płynie", w którym bohaterka opowiadała o tym głodzie. Znam Sołżenicyna, Aleksijewicz i innych, ale to było tak potworne, że wypaliło mi dziurę w sercu.

    Nie przeczytam, ale będę pamiętać tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Zabić głodem” też potrafi wypalić dziurę w sercu, bo są w niej bardzo poruszające opisy, na przykład eksterminacja psów i kotów... Jeszcze nie czytałam „Wszystko płynie” ani Aleksijewicz, ale mam je w planach. Co do powieści typu miłość w obozach, ostatnio jest ich prawdziwy wysyp, szczególnie tych mających w tytule słowo Auschwitz. Najwidoczniej ludzie mają potrzebę czytania takich płaskich, romantycznych historyjek. Jeśli osoba, która naprawdę przeżyła obóz czy inną tragedię, wyda wspomnienia, znajdzie mniej czytelników i fanów niż jakiś niedouczony autor powieścidła z akcją osadzoną w obozie. Autentyczne wspomnienia nie cieszą się powodzeniem, większość czytelników uznaje je za nudne.

      Usuń
  5. Powinnam się dokształcić o temacie książki, bo o tym głodzie wiem niewiele, ale nie jestem przekonana, czy to odpowiednia książka na początek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że odpowiednia, bo pokazane jest w niej zarówno tło polityczne, jak i cierpienie prześladowanych, głodzonych ludzi. Tak w ogóle to wydano u nas niewiele książek o Hołodomorze. „Zabić głodem” w Stanach ukazało się w roku 1985, w Polsce dopiero w 2014.

      Usuń
  6. Witam serdecznie ♡
    O historii słyszałam, jakoś przypadkiem natknęłam się na nią w internecie i zaczęłam ją zgłębiać. To raczej historia, o której nie mówi się głośno. Bardzo chętnie przeczytałabym tę publikację. To na pewno straszna, potworna, makabryczna historia, ale historię warto poznawać i pamiętać, bez względu na to gdzie się wydarzyła, kto ją spowodował itd.
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo trafna uwaga! Rzeczywiście o tej historii mało się mówi, w przeciwieństwie do zbrodni hitlerowskich, o których wydaje się mnóstwo książek i o których słyszeli wszyscy. Zbrodnie Stalina bywają przemilczane. Tak, książka jest bardzo straszna...
      Pozdrawiam również.

      Usuń