16.05.2023

„Uwierz w bestie” Nastassja Martin

Kiedy Nastassja Martin miała dwadzieścia dziewięć lat i przebywała na Kamczatce, przeżyła coś niesamowitego, została mianowicie zaatakowana przez niedźwiedzia. Zwierzę złamało jej kość jarzmową, odgryzło kawałek szczęki i dwa zęby, rozorało głowę, po czym uciekło. Pokaleczoną kobietę przetransportowano do wojskowego ambulatorium, potem do szpitala w Pietropawłowsku, a wreszcie do Paryża. Długo nie wiedziała, czy odrosną jej włosy, czy będzie mogła samodzielnie jeść i oddychać. W autobiograficznej książce zatytułowanej „Uwierz w bestię” wspomina ten właśnie traumatyczny okres, dzieli się też swoimi myślami snutymi po wypadku.

Skąd autorka wzięła się na Kamczatce? Otóż po ukończeniu studiów antropologicznych nie potrafiła usiedzieć w Europie. Pociągała ją dzikość, chciała prowadzić badania terenowe. Ku strapieniu matki, większość dorosłego życia spędziła wśród Ewenów. Ci ludzie wiedzą, że „nie są jedynymi, którzy żyją, czują, myślą, nasłuchują w lesie, i że wokół nich działają inne siły”[1], nie dzielą prac na męskie i kobiece, każdy musi umieć polować, wskrzesić ogień, gotować, potrafią godzinami tkwić na mrozie, by złowić jedną marną rybę. Nie używają telefonów ani radia. Ale ciekawa rzecz, że kiedy autorka trafia do szpitala, jakimś cudem szybko się o tym dowiadują i wyruszają w odwiedziny.

Najciekawsze i zarazem najsmutniejsze partie książki to wspomnienia ze szpitali. W żadnym autorka nie spotyka się z życzliwością i kompetencją. W tym rosyjskim personel zabiera jej wszystkie rzeczy osobiste i nagą przywiązuje do łóżka, nic sobie nie robiąc z jej wstydu czy bólu. Jednak to właśnie we francuskim szpitalu, rzekomo nowocześniejszym i czyściejszym od rosyjskiego, zostaje zakażona paciorkowcem. Poza tym lekarze i pielęgniarki boją się do niej podchodzić bez odzieży ochronnej i maseczki, bo przecież niedźwiedź mógł ją zarazić gruźlicą czy inną chorobą. A pani psycholog mówi tej pacjentce ze zmasakrowaną twarzą, że twarz to nasza tożsamość... Nic dziwnego, że autorka zaczyna się czuć jak schwytane dzikie zwierzę i marzy o ucieczce od tej szpitalnej męki, od nieudolnie maskowanej przemocy i natrętnej litości. 

Kobieta wygrywająca walkę z niedźwiedziem. Brzmi to tak niezwykle i jest tak trudne do ogarnięcia rozumem, że ludzie czują potrzebę, by to wydarzenie jakoś wyjaśnić, oswoić. Autorka dowiaduje się więc, że jest teraz miedką, czyli kimś, kto żyje między dwoma światami, ma w sobie część niedźwiedzia i już zawsze będzie przez niego ścigany. A wkrótce sama zaczyna doszukiwać się drugiego dna w swojej przygodzie. Dochodzi do wniosku, że jej zwycięska walka to „podjęcie transformacji strukturalnej”[2], że między nią a drapieżnikiem „zachodzi coś innego niż tylko kwestia braku granic czy projekcji przemocy”[3], że to spotkanie było nieprzypadkowe. „Już od dawna szłam drogą, która doprowadziła mnie do paszczy niedźwiedzia, do jego pocałunku. Myślę sobie, że kto wie, może on też”[4].

No i nie wiem – zwierzę niemal odgryzło jej twarz, oszpeciło ją na zawsze i naraziło na wiele miesięcy bólu, a ona nazywa to pocałunkiem. Autorka ewidentnie próbuje się pocieszyć, że choć straciła ładny wygląd, to przecież zyskała coś innego, jest niezwykła, wybrana. Chce też wierzyć, że dla niej jako dla antropologa, który od kilku lat zbiera relacje na temat wielorakich obecności zamieszkujących to samo ciało, takie spotkanie może być pożyteczne. Przyznaję, że refleksje Nastassji Martin zupełnie do mnie nie trafiły, za to część szpitalną i wspomnienia z życia na Dalekiej Północy czytałam z ciekawością i wielkim wzruszeniem. 


[1] Nastassja Martin, „Uwierz w bestie”, przeł. Anna Michalska, Noir sur Blanc, 2023, s. 80.
[2] Tamże, s. 59.
[3] Tamże, s. 67.
[4] Tamże, s. 64.

8 komentarzy:

  1. To na pewno książka, którą trudno się czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest ciekawa, ale nie należy do łatwych ani przyjemnych.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. To specyficzna książka, jest w niej dużo ciekawej i poruszającej treści, ale są też dziwaczne refleksje. Autorka pisze na przykład, że „Dzikie zwierzę gryzie w szczękę, aby oddać głos” (s. 83). Jakoś mnie nie przekonują podobne stwierdzenia...

      Usuń
    2. Właśnie te refleksje mnie zniechęcają.

      Usuń
    3. Można je ominąć. :) Na szczęście nie było ich zbyt wiele.

      Usuń
  3. Właśnie za takie frapujące lektury ogromnie sobie cenię Noir sur Blanc. A co do dziwacznych przemyśleń, to wydaje mi się, że sporo istot ludzkich usiłuje racjonalizować nieszczęścia, które na nie spadają - te próby tłumaczenia, objaśniania nie zawsze są sensowne dla osób postronnych, ale mogą przynieść choćby minimalne ukojenie osobie pokrzywdzonej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ludzie mają tendencję do tego, by szukać sensu w spadającym na nich deszczu nieszczęść. W końcu lepiej jest wierzyć w jakieś dziwne rzeczy niż wpaść w rozpacz. :) Myślę, że ta książka by Cię zainteresowała, chocby dlatego, że niemała część fabuły rozgrywa się na terenie Rosji, a wiem, że lubisz czytać o Rosji. Bardzo interesujący jest na przykład opis szpitala w Pietropawłowsku Kamczackim.

      Usuń