16.10.2022

„Nie ma i lepiej, żeby nie było” Edina Szvoren

Zanim napiszę o opowiadaniach Ediny Szvoren, taka oto uwaga: polski wydawca, czyli Książkowe Klimaty, na początku książki zamieścił króciutką notę o autorce, a zaraz potem mniej więcej cztery razy dłuższą o tłumaczce Annie Butrym; nawet nie dałam rady doczytać do końca listy jej osiągnięć. I choć nie lubię niedoceniania tłumaczy, tym razem odniosłam jednak wrażenie, że wydawnictwo przesadziło w drugą stronę i prezentuje tłumaczkę z taką atencją, jakby była cztery razy ważniejsza od autorki. Trochę mnie to zniesmaczyło, szczerze mówiąc. 

Wracam do meritum: opowiadań jest dwanaście i mają kilka wspólnych cech – w prawie wszystkich można znaleźć niedopowiedzenia i elementy groteski, niemal każde jest ponure i ma pierwszoosobowego narratora, który opowiada o jakichś nieprawidłowościach w rodzinie i sprawia wrażenie bezwolnego, a także nieco ociężałego umysłowo. Narratorzy ci budują prościutkie zdania, skaczą po tematach niczym małe dzieci, a w wielu ich wypowiedziach brakuje ciągu przyczynowo-skutkowego, jak na przykład tu: „Siedzenie po turecku niewiele pomaga, ale oko pozostaje okiem”[1], „Wystające Ojcu z nosa włoski wskazywały, że poluzowały się dwie spośród śrub trzymających karnisz”[2], „Moja twarz jest biała, auto czerwone, ale ryba bezbarwna”[3]. Jaki jest związek włosków w nosie z karniszem, a białej twarzy z czerwonym samochodem? Nie mam pojęcia. A podobnie dziwaczne zdania autorka buduje całkiem często. Z jednej strony przydają one opowiadaniom oryginalności, z drugiej – męczą.

Oto kilka wypowiedzi narratorki „Opaczniaka”, której bliscy – ojciec, matka oraz mąż będący kierownikiem poczty – wybrali się na ryby:

„Poszli na ryby. Spakowali do auta zielone składane krzesełko. Auto jest czerwone. Zabrali podbierak, więcierz, błystki. Ojciec i matka nazywali męża zięciem i klepali po ramieniu. (...) Mąż to mój mąż. (...) Teść męża to mój ojciec”[4]. 

„To nie mój mąż, po prostu mąż, kierownik zespołu na poczcie”[5].

„Zwykle czuję strach przed tym, czego nie umiem się bać”[6].
O dziwo, ta głupawa narratorka w pewnym momencie (gdy odgadłam, po co jej grzybek do cerowania) zaczęła mnie śmieszyć i ostatecznie to opowiadanie (oraz „Na plac”) uznałam za najlepsze z całego zbiorku. Autorka świetnie zagrała w nim niedopowiedzeniami i połączyła komizm z tragizmem.

Edina Szvoren próbuje oddać bezładny tok myślenia tych swoich mało inteligentnych bohaterów, przyłapać ich w chwilach, gdy są czymś wzburzeni, robią coś niecodziennego – oglądają gonitwę koni, są atakowani na przystanku autobusowym, idą załatwić formalności pogrzebowe, próbują zajrzeć do tajemnej szuflady ojca, protestują przeciwko zabijaniu ryby, przyjmują wizytę syna i wnuczki, przeprowadzają się do nowego bloku i oczekują na wyniki badań itd. Zaskakująco często te postacie są bezwolne: nie sprzeciwiają się agresywnym ludziom, ojciec pięciolatki nie docieka, czy żona naprawdę go zdradza, opiekunka spełnia polecenia dziecka, nie zastanawiając się, co na to powiedzieliby jego rodzice, słuchają absurdalnych poleceń rodziców. „Mama kazała mi przyrzec, że nie będę miała przyjaciółek”[7] – zwierza się narratorka tytułowego opowiadania i choć miałaby wielką chęć pobawić się z rówieśnikami, wmawia sobie: „Nie ma czegoś takiego jak przyjaciel i lepiej, żeby nie było”[8].

W zbiorku tym próżno szukać opisów odwagi czy poświęcenia, znaleźć można za to liczne przykłady okrucieństwa oraz patologii rodzinnych. Największe stężenie tej patologii pojawia się w opowiadaniu „Izaak” przedstawiającym wizytę wnuczki u dziadka: dziadek zamiast przyjmować gości chowa się w spiżarni i nie odzywa do syna, syn myje ręce, kiedy ojciec go dotknie, syn pożąda żony ojca, a jej to schlebia – a to bynajmniej nie wszystkie „atrakcje” wymyślone przez Edinę Szvoren. Jeśli chodzi o przedstawianie wypaczonych relacji rodzinnych, wyobraźnia tej węgierskiej pisarki nie ma granic.

Podsumowując: autorka jest ciekawa i bardzo zdolna, ale jeszcze nie do końca dojrzała, w jej tekstach niekiedy widać przerost formy nad treścią, nie zaszkodziłoby, gdyby pisała bardziej przejrzyście. Czytelnik nie rozumie, dlaczego ojciec chłopca z „Wieży Babel” aż tak się rozgniewał, jaki jest związek pierwszej części tytułowego opowiadania z drugą, kim są zmieniający się co chwila narratorzy „Siedmiu rozdziałów pewnej opowieści” i co ich łączy z pozostałymi postaciami. Przyznaję, że tego ostatniego opowiadania nie dałam rady doczytać do końca, wydał mi się bezsensowny i męczący, z kolei „Na plac” –  poruszającą historię o samotności schorowanej kobiety i panoszeniu się młodych matek – przeczytałam aż dwa razy. I tak właśnie jest z tym zbiorkiem, na przemian zachwyca i nuży.

Moja ocena: 4/6.

---
[1] Edina Szvoren, „Nie ma i lepiej, żeby nie było”, przeł. Anna Butrym, Książkowe Klimaty, 2019, s. 32.
[2] Tamże, s. 25.
[3] Tamże, s. 189.
[4] Tamże, s. 184-185.
[5] Tamże, s. 188.
[6] Tamże, s. 189.
[7] Tamże, s. 41.
[8] Tamże, s. 48.

22 komentarze:

  1. Ogólnie nie przepadam za opowiadaniami i nie wygląda na to, aby ten zbiór miał mnie przekonać do tej formy literackiej ;< Ale być może ciekawie będzie bardziej zainteresowanym obserwować rozwój pisarski autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama bym z ciekawością zobaczyła, jak rozwija się ta pisarka, ale do tej pory wydano u nas tylko jedną jej książkę. :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Niektóre opowiadania są bardzo ciekawe, inne mniej. :)

      Usuń
  3. Za opowiadaniami nie przepadam, ale czasem lubię do nich zaglądać i się nimi trochę podelektować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś nie lubiłam opowiadań, od kilku lat je lubię. :)

      Usuń
  4. Mam podobne odczucia co do nadmiernego eksponowania osoby tłumacza. Doceniam trud pracy, ale to jednak autor jest na honorowym miejscu. Kiedyś chyba w tym samym wydawnictwie tłumaczka zamieściła dedykację, co było dla mnie kuriozum do kwadratu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście kuriozum... Tłumacz, redaktor, korektor są ważni, ale jednak mniej niż autor i powinni kryć się w cieniu. :) Niedawno przeglądałam jakąś książkę (niestety nie zapisałam tytułu), w której zamieszczony był biogram tłumacza, a o autorze nie napisano zupełnie nic. Boli mnie, kiedy tłumaczy się lekceważy, ale przesada w drugą stronę też nie jest dobra.

      Usuń
  5. Hmm przyznam, że po Twojej recenzji mam mieszane uczucia co do tego zbioru opowiadań choć to z dziadkiem chowającym się w spiżarni mnie zaintrygowało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten dziadek to paskudny typ, jedna z najbardziej odrażających postaci w całej książce. :)

      Usuń
  6. Z jednej strony trochę ciekawi, z drugiej już po cytatach czuję, że książka by mnie zmęczyła. Lubię nietuzinkowe rzeczy, ale tylko jeśli zrozumiem, o co w nich tak naprawdę chodzi ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ta książka może zmęczyć. :) Na szczęście oprócz męczących tekstów są w niej też bardzo ładne.

      Usuń
  7. Może i ja kiedyś dojrzeję o opowiadań, wizę że z czasem moje gusta ewaluują. A uwypuklenie postaci tłumaczki - może to znak rozpoznawczy tego wydawnictwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z eksponowaniem tłumaczki przesadzili, natomiast okładka jest bardzo ładna. :) A gusty się zmieniają; kiedyś na przykład lubiłam długie powieści, a teraz bardzo rzadko sięgam po książkę, która ma więcej niż 450 stron.

      Usuń
    2. Ja też miałem okres, że po opowiadania praktycznie nie sięgałem, ale z czasem się przełamałem i wydaje mi się, że nic na tym nie straciłem. Ba, w niektórych przypadkach zyskałem, bo pewni pisarze czy pisarki (np. z Japonii) doczekali się przekładów na polski tylko krótkich form :)

      Usuń
    3. Zapewne masz na myśli serię Tajfuny Mini. :) Ja ostatnio poznałam „Piekło w butelkach” wydane w tej serii, ale niestety nie oczarowało mnie ono tak mocno jak „Cytryna”.

      Usuń
    4. Tak, ale nie tylko. Polecam też starsze zbiory, takie jak "Ballada o Narayamie", "Cień wschodzącego słońca", "Irys", "Tydzień świętego mozołu" czy redagowane przez Kenzaburō Ōe "The Crazy Iris".

      A "Piekło w butelkach" ciągle przede mną. Trochę szkoda, że to nie ten poziom, co "Cytryna".

      Usuń
    5. Widziałam i dobre recenzje, ale mnie w tej książce nic nie urzekło, ani styl, ani treść.

      Usuń
  8. Jeszcze się nad nią zastanowię, ale nie mówię NIE :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawa książka jednak myślę, że straciłabym do niej cierpliwość podczas czytania. :D Z jednej strony lubię łączenie komizmu z tragizmem czy niedopowiedzenia, ale z drugiej chyba nie aż tak. Nie mówiąc o tym, że nie przepadam za takimi bohaterami, bezwolnymi i bez polotu. Więc raczej nie tym razem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, są to bohaterowie bezwolni i bez polotu, ich sposób myślenia i formułowania zdań jest tak prosty, że niekiedy można ich podejrzewać o niedorozwój umysłowy. :) A jeszcze dodam, że najciekawsze opowiadania znajdują się w środku zbiorku i na samym końcu, te początkowe nie zachwycają, nie intrygują.

      Usuń