„Byliśmy zupełnie normalną rodziną, a potem nagle wszystko się zmieniło”[1] – wspomina Adam, pastor Kościoła Szwedzkiego, a prywatnie mąż Urliki i ojciec dziewiętnastoletniej Stelli, którą oskarżono o zabójstwo. Podczas gdy prokurator przygotowuje akt oskarżenia, ojciec prowadzi własne śledztwo, a matka, z zawodu prawnik, rozmyśla, jak obronić córkę. Rodzice nie chcą dopuścić do jej skazania bez względu na to, czy jest winna czy nie. Adam zawsze starał się przestrzegać przykazań, teraz jednak dochodzi do wniosku, że dla dobra sprawy może nieco poluzować zasady, nawet kosztem popełnienia kilku grzechów. „Coś, co kiedyś wydawało nam się niewykonalne, okazuje się prostym i jedynym rozwiązaniem, kiedy musimy chronić nasze dzieci” – stwierdza. Aby odsunąć podejrzenia od ukochanej córki, musi je rzucić na kogoś innego. Aby uzyskać informacje od osób zamieszanych w zbrodnię, musi kłamać – i tak dalej, i tak dalej.
Powieść została podzielona na trzy części, w każdej pojawia się inny narrator. To nierzadka konstrukcja, stosuje ją wielu autorów, jednak mało który potrafi ukazać tę samą historię z różnych punktów widzenia tak zgrabnie jak M.T. Edvardsson. Tutaj każdy z narratorów ma inny charakter, na co innego zwraca uwagę, inaczej się wyraża, dzięki czemu podczas czytania można odnieść wrażenie, że książkę pisały trzy różne osoby. Najciekawiej wypada część opowiadana przez pastora, który po raz pierwszy w życiu czuje się zrozpaczony, przyparty do muru, gotowy do zrobienia wszystkiego, by ocalić rodzinę. Przez cały czas uważa, że postępuje właściwie, ale czytelnik może odnosić inne wrażenie. Kontrowersyjne jest na przykład jego zachowanie wobec diakona gwałcącego nieletnie dziewczęta. Zamiast ukarać zboczeńca, on zamiata sprawę pod dywan!
Podczas gdy Adam z werwą relacjonuje postępy w prowadzonym przez siebie śledztwie, a jednocześnie snuje wiele refleksji dotyczących ojcostwa, jego żona, kobieta oschła i skupiona głównie na robieniu kariery, zdaje sprawozdanie z wydarzeń w sądzie. Zawsze czuła się w nim jak ryba w wodzie, a teraz, kiedy na ławie oskarżonych widzi własne dziecko, stara się nie stracić zimnej krwi. Wciąż rozważa, jakie kruczki prawne doprowadziłyby do uniewinnienia córki, która nigdy nie była aniołkiem – dominująca, wybuchowa, już jako przedszkolak sprawiała problemy, a kiedy weszła w wiek nastoletni, zaczęła brać narkotyki, upijać się, imprezować. Wraz z Amirą, swoją jedyną przyjaciółką, wynalazła zabawę polegającą na prowokowaniu mężczyzn i wycofywaniu się, kiedy ci zaczynali liczyć na coś więcej. Nawet gwałt niczego jej nie nauczył, nadal ryzykowała, odwiedzała mieszkania chłopców poznanych w barach, nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ale czy posunęłaby się do zbrodni?
A Stella wspomina pierwsze doświadczenia erotyczne, znajomość z dużo starszym od siebie mężczyzną, z którym zadawała się wbrew przestrogom jego byłej dziewczyny, dzieli się także wrażeniami z pobytu w areszcie. Okazuje się, że wbrew temu, co wszyscy myślą, wcale nie panują w nim dobre warunki. Strażnicy bywają brutalni, biją, nastolatka tygodniami trzymana jest w zupełnym odosobnieniu, co rujnuje jej psychikę, ale nikogo to nie obchodzi. Stella rozpamiętuje również życie rodzinne. Co ciekawe, dosyć krytycznie ocenia zachowanie ojca, uważa, że popełnił wiele błędów wychowawczych, na przykład nie doprowadził do ukarania gwałciciela, przez co ona nie może pozbyć się poczucia krzywdy i żalu.
„Zupełnie normalna rodzina” okazała się fascynującą powieścią psychologiczną o życiu we współczesnej Szwecji, o miłości do córki, o tym, jak pastor i prawniczka oczekują, że z racji zajmowanych stanowisk będą traktowani lepiej niż zwykli śmiertelnicy. Adam i Urlika nie mają oporów, by pouczać innych, jak żyć, lecz sami niekoniecznie przestrzegają prawa, mają na przykład dość luźne podejście do zabezpieczania dowodów rzeczowych oraz do mówienia prawdy. Akcja toczy się bardzo ciekawie, z każdym rozdziałem wychodzą na jaw nowe fakty dotyczące przeszłości tej na pozór idealnej rodziny. Autor umie budować napięcie i tworzyć postacie pogłębione psychologicznie, zachowujące się nieraz kontrowersyjnie, ale zawsze wiarygodnie.
Moja ocena: 5/6.
---
[1] M.T. Edvardsson, „Zupełnie normalna rodzina”, przeł. Ewa Wojciechowska, Znak, 2019, s. 18.
[2] Tamże, s. 454.
Nie wiedzieć czemu, bardzo lubię powieści, których bohaterami są osoby duchowne, oraz takie z wątkiem rodzinnych tajemnic. Odnotuję sobie ten tytuł jako godny uwagi, zwłaszcza w obliczu wysokiej oceny. :)
OdpowiedzUsuńJa też lubię powieści, których bohaterami są duchowni (choć jestem osobą niewierzącą). O postaci Adama nieprędko zapomnę. Autor bardzo przekonująco pokazał, jak postawiony pod ścianą pastor zmienia się, robi rzeczy, których wcześniej nigdy by nie zrobił. Książkę bardzo polecam. :)
UsuńFascynująca opowieść psychologiczna -to zdanie całkowicie przekonało mnie do tej książki.
OdpowiedzUsuńTak, choć wątek śledztwa zajmuje dużo miejsca, jest to przede wszystkim znakomita powieść psychologiczna, że świetnymi bohaterami, dająca dużo do myślenia. Myślę, że by Ci się spodobała. :)
UsuńKiedyś było o tej książce głośno. Zapisalam ją sobie na swoją listę czytelnicza, ale tak szczerze zapomniałam o niej, a dzięki tobie znowu uświadomiłam siebie, że muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Nie wiedziałam, że było o niej głośno. Natrafiłam na nią przypadkiem i już po przeczytaniu kilkunastu stron wiedziałam, że to znakomita powieść. Warto po nią sięgnąć. :)
UsuńGłośno? Mnie omnięło ;)
UsuńMnie też ominęło. :) Ale ja często celowo nie sięgam po książki, o których jest głośno, wydaje mi się, że mogą być przereklamowane.
UsuńTo tak jak ja a wszystkie bestsellery - naciągane
UsuńNiekiedy zdarzają się i ciekawe, mnie na przykład podobała się słynna „Dziewczyna z pociągu”. :)
UsuńCzy to rzadkość? ;)
UsuńHa, pisane przez Skandynawów powieści traktujące o rodzinie kojarzą mi się z rozgrzebywaniem cuchnącej rany - autorzy bądź autorki bezceremonialnie zdrapują strupek pozorów, spod którego sączy się obrzydliwa ropa. Nagle okazuje się, że więzy rodzinne praktycznie nic nie znaczą, krewni niemal wcale się nie znają i nie rozumieją, zaś dzieciństwo niejednego dziecka naznaczone jest traumami.
OdpowiedzUsuń„Rozgrzebywanie cuchnącej rany” – ciekawie nazwane. :) Rzeczywiście często tak jest. Ale w tej akurat powieści nie ma cuchnącej rany, tutaj rodzice i córka bardzo się kochają, a jeśli nie udaje im się stworzyć idealnej rodziny, to tylko dlatego, że rodzice, choć chcą dobrze, popełniają błędy wychowawcze, a córka ma trudny charakter i bardzo burzliwie przechodzi przez wiek nastoletni.
UsuńMam tak samo jak Radosna - kiedy była promocja tej książki, zaciekawiła mnie, ale później ucichło i zapomniałam. Teraz nie ma to tamto, zapamiętam ten tytuł i przeczytam przy najbliższej okazji.
OdpowiedzUsuńMnie ta książka bardzo wciągnęła, tak więc polecam. :)
UsuńJeśli coś ma w opisie "psychologiczne" to ja to chcę przeczytać. Szczerze przyznaję, że w tej chwili wolę jednak sięgać po lżejsze pozycje, ale tytuł sobie zapisuję :)
OdpowiedzUsuńTytuł warto zapamiętać, bo jest to niezła powieść, utrzymująca w napięciu. :)
Usuń