Upalne lato. Bezimienna narratorka „Zgiń, kochanie” Ariany Harwicz spędza je wraz z mężem i półrocznym synem na wsi. Mąż tryska entuzjazmem, dziecko gaworzy i brudzi pieluszki, teściowa chętnie się nim opiekuje. I tylko młoda mężatka nie umie wpasować się w to sielskie otoczenie. Wścieka się na wszystkich, bez żadnego powodu gnębi zwierzęta – podpala mrówki, rozdeptuje koniki polne, zabija psa. Na domiar złego nie umie poradzić sobie z chucią, ciągle jest „rozpalona i rozdrażniona świerzbieniem między nogami”[1]. Zazwyczaj to mąż świeżo upieczonej mamy nalega na seks, ona zaś wymawia się zmęczeniem, tymczasem w tej książce jest odwrotnie – żona, zamiast zająć się niemowlęciem, szuka zaspokojenia, prosi męża „Wyruchaj mnie wreszcie”[2], posuwa się nawet do tego, że na publicznej plaży, na oczach rodzin z dziećmi, ściąga mu spodenki. W końcu trafia tam, gdzie jej miejsce, czyli na oddział psychiatryczny.
Narratorka jest nie tylko sadystyczna, ale też ogromnie wyobcowana. Przyjechawszy z zagranicy na francuską wieś, zupełnie nie umie się tu odnaleźć. Nie czuje najmniejszej więzi ze swoją nową rodziną, na wszystkich patrzy z wyższością – mąż i teściowie są przecież niewykształceni, prymitywni i całymi dniami nie robią nic sensownego, ona zaś ukończyła studia, lubi muzykę klasyczną i czyta powieści z górnej półki. A raczej czytała, bo teraz nie ma chęci do nich zaglądać (czas by znalazła, gdyż rodzina często zajmuje się małym). Macierzyństwo uważa za zajęcie skrajnie nieciekawe, zabierające wolność, niszczące życie. Zupełnie nie ma cierpliwości do synka, nie rozumie jego potrzeb, brzydzi się zaślinionymi pocałunkami. Po porodzie nie czuje właściwie nic oprócz smutku, przemożnej nudy i pożądania, którego nie ma jak zaspokoić. Nieco wytchnienia znajduje wyłącznie w samotnych włóczęgach po lesie i w fantazjowaniu o współżyciu z atrakcyjnym sąsiadem, a nawet z jeleniem czy koniem.
Ciężko czytało mi się tę powieść. Dla mnie to nie tyle odkrywcze dzieło o udrękach młodej matki, co dosyć męczący monolog kobiety chorej psychicznie, skupionej wyłącznie na sobie, wyuzdanej i sadystycznej. Zresztą nie można powiedzieć, że bohaterka wpadła w depresję po urodzeniu dziecka, ona już wcześniej, jeszcze przed przyjazdem do Francji, chorowała, o czym mówi w tym zdaniu: „Tyle jest pięknych i zdrowych kobiet w okolicy, a on zadał się ze mną. Cudzoziemką z żółtymi papierami”[3]. Osóbka ta bez ładu i składu wyrzuca z siebie myśli i emocje, nie żałując czytelnikowi obscenicznych szczegółów ze swojego życia i brutalnych scen, w dodatku opisy rzeczywistości miesza z opisami fantazji seksualnych. Język jest nawet ciekawy – prosty, dosadny, a przy tym bogaty w porównania i metafory dotyczące świata zwierząt. „Czuję się jak pająk, gdy kapie na niego woda”[4] – żali się na przykład narratorka. Innym razem wyznaje: „potrzebuję bawoła, a dostałam jeżozwierza”[5], „kiedy pożądam, jestem krową, której uwięzła głowa”[6].
---
[1] Ariana Harwicz, „Zgiń, kochanie” („Mátate, amor”), przeł. Agata Ostrowska, Pauza, 2020, s. 7.
[2] Tamże, s. 53.
[3] Tamże, s. 7.
[4] Tamże, s. 59.
[5] Tamże, s. 74.
[6] Tamże, s. 65.
Czytałem już o tej książce u Qbusia i nieco powtórzę się przy próbie jej skomentowania - uważam, że o depresji poporodowej b. ciekawie pisze Natalia Fiedorczuk-Cieślak w swojej powieści "Jak pokochać centra handlowe". Profil psychologiczny bohaterki został b. ciekawie nakreślony - nie ma w nim zbyt mocnych akcentów, ale paradoksalnie dzięki temu jest bardzo wiarygodny. Tak się też złożyło, że w trakcie czytania tej lektury koleżanka z pracy wróciła z urlopu macierzyńskiego i kiedy rozmawiałem z nią na temat tego, jakie oczekiwania stawia społeczeństwo wobec młodej matki (uśmiech na twarzy, bycie wcieleniem siły, rodzenie naturalne a nie cesarką, itd.), okazało się, że przemyślenia Fiedorczuk-Cieślak są w tym temacie równie celne, co uniwersalne. Mnie mężczyźnie utwór polskiej pisarki bardzo dobrze pozwolił zrozumieć, co może odczuwać młoda matka, z jakimi problemami się zmaga, o których nie mówi się zbyt głośno.
OdpowiedzUsuńŚmiem twierdzić, że zachowania bohaterki "Zgiń, kochanie" nie są wskazują na depresję poporodową, lecz na ciężki przypadek ChAD lub schizofrenię.
UsuńAmbrose, ja jako kobieta oczywiście wiem z doświadczenia, co może odczuwać świeżo upieczona matka, jednak takich cech, jakie wykazuje bohaterka książki, nie zaobserwowałam ani u siebie, ani u innych. Ciekawa rzecz, że choć prawie zawsze żałuję postaci chorych psychicznie, w tym wypadku czułam jedynie niechęć, sadyzm bohaterki był dla mnie czymś nie do przyjęcia. Książkę Fiedorczuk na pewno przeczytam.
UsuńPaweł, może jest to depresja połączona z inną chorobą? Bo ta postać czasami ma zaburzenia świadomości, nie wie na przykład, czy jedzie do szpitala, czy na swój ślub. Ciekawe, co by o niej powiedział psychiatra.
Porażająca książka... Jakoś w wizerunku bohaterki nie widzę ani trochę depresji. Chora psychicznie jest - nie przeczę... Ale jak dla mnie z depresją to nie ma nic wspólnego... Psychodeliczna bardzo zdaje się ta książka.
OdpowiedzUsuń„Psychodeliczna” to bardzo pasujące słowo. Szczerze mówiąc, podczas czytania zastanawiałam się, czy bohaterka na pewno cierpi z powodu depresji, a nie innej choroby. Ta młoda matka nie ma ani skłonności do płaczu, ani obniżonego poziomu energii. Ale z drugiej strony czuje przemożny smutek i nudę, ma niską samoocenę, dokonuje samookaleczeń. W książce niestety nie zostało podane, jaką chorobę zdiagnozowali lekarze.
UsuńDziwnie zachowująca się bohaterka, całkowicie odrealniona nie zachęca mnie do tej książki.
OdpowiedzUsuńBohaterka zachowuje się bardzo dziwnie i cóż tu dużo mówić, ma skłonności sadystyczne. To wyjątkowo antypatyczna postać.
UsuńSama nie wiem czy chcę przeczytać tę książkę. Zniechęca mnie ta bohaterka i jej dziwne zachowanie, ale z drugiej strony nie będę może skreślać tej pozycji. Zastanowię się. ;)
OdpowiedzUsuńA ja nie wiem, czy polecać ją, czy nie. To dziwna książka. :)
UsuńSorry, ale to nie jest moja bajka. Tym razem odpuszczam.
OdpowiedzUsuńNie jest to najciekawsza książka z tych wydanych przez Pauzę... O wiele bardziej podobały mi się „O zmierzchu” i „Brud”.
UsuńMoże kiedyś, aktualnie zaciekawiła mnie na tyle, żeby pomyszkować za nią na LC, ale nie, żeby pomyśleć o czytaniu. Mam za dużo negatywnej energii w sobie, żeby się dodatkowo stymulować. A tak by chyba było w tym przypadku :/
OdpowiedzUsuńTa książka wywołuje różne przykre uczucia, od złości na bohaterkę po żal nad jej mężem, dzieckiem i dręczonymi przez nią zwierzętami.
UsuńSkończyłam dzisiaj czytać tę książkę i przyznam, że nie kojarzę żadnej innej w podobnym stylu. Ostra jazda bez trzymanki, na oślep.
OdpowiedzUsuńZgodzę się co do waszych uwag powyżej - więcej tu obłędu, psychozy niż depresji, ale nie jestem lekarzem, więc to moje subiektywne wrażenie.;(
Przeczytałaś? To wspaniale, czekam z niecierpliwością na recenzję! :) Ja też nie kojarzę podobnej książki. Najbardziej wbił mi się w pamięć opis zamieszczony na pięćdziesiątej którejś stronie, jak to narratorka obserwuje synka pełzającego w stronę kominka. Wie, że mały zaraz wsadzi rączki w rozżarzone węgle, ale w żaden sposób nie próbuje zapobiec nieszczęściu. A potem beznamiętnie obserwuje, jak jej mąż opatruje poparzonego, płaczącego synka...
UsuńChyba nie dam rady napisać recenzji, musiałabym przeczytać ponownie.;( Tak, to było okrutne. Mnie ochota na czytanie odeszła kilka stron wcześniej, kiedy zastrzeliła psa, choć cały czas się łudzę, że to była tylko jej wyobraźnia.
UsuńSzkoda, ale rozumiem. Ja też musiałam niektóre fragmenty czytać ponownie. Styl Ariany Harwicz nie jest zbyt przyjazny dla czytelnika – ściany tekstu, brak podziału na akapity, niewyodrębnione dialogi. Co do pieska, myślę, że to nie była wyobraźnia narratorki. Niestety.
UsuńWidzę, że to trudna książka i to bardzo...
OdpowiedzUsuńTak, trudna. Ciężko mi się ją czytało też dlatego, że bardzo lubię małe dzieci, a bohaterka nie okazuje czułości swojemu synkowi...
UsuńPrzykre ale i są i takie matki
Usuń