30.10.2019

„Współczesna rodzina” Helga Flatland


Niekochający się małżonkowie często odkładają decyzję o rozstaniu, chcąc poczekać, aż dzieci podrosną. Czy jednak dorosłe pociechy na pewno łatwiej przyjmą nowinę o rozwodzie rodziców? Z powieści „Współczesna rodzina” Helgi Flatland wynika, że niekoniecznie. Torill i Sverre poświęcili bliskim kilkadziesiąt lat życia, a kiedy wreszcie postanowili się rozstać i być po prostu sobą, a nie tylko ojcem i matką, spotkali się z potępieniem ze strony swoich wypieszczonych, podstarzałych córek. I to wszystko w Norwegii, w której rozwody są na porządku dziennym.

Autorka oddaje głos kolejno wszystkim dzieciom seniorów: Liv, Ellen i ich młodszemu bratu Håkonowi. Relacja Liv częściej irytuje, niż fascynuje, gdyż ta apodyktyczna czterdziestolatka odejście ojca od matki traktuje jak katastrofę i reaguje niczym rozhisteryzowany bachor, ani przez chwilę nie myśląc, że rodzice też mają prawo do szukania szczęścia. „Rezygnują ze wszystkiego, co było kiedyś nami”[1] – lamentuje, choć mama i tata bynajmniej nie ograniczają kontaktów z nimi. To raczej ona odsuwa ich od swojej rodziny, posuwa się nawet do tego, że nie pozwala dzieciom odwiedzać dziadka w jego nowym mieszkaniu, a kiedy ten odprowadza wnuczkę, syczy do niego przez zęby, tak by nie miał wątpliwości, że popełnił „wielkie przestępstwo” i za karę będzie bojkotowany. 

Najciekawsze rzeczy opowiada Ellen, nadaremnie starająca się zajść w ciążę. Helga Flatland przejmująco i wiarygodnie opisuje jej cierpienia: przerażenie narastające wraz z przeczuciem, że nigdy nie doświadczy uroków macierzyństwa, poczucie pustki, zazdrość, jaką czuje na widok dzieci siostry, obawa, że ukochany mężczyzna ją zostawi, zmuszanie go do seksu, który szybko przestaje tej parze sprawiać przyjemność. Ellen niewątpliwie przeżywa tragedię, ale pod jej wpływem nie staje się bardziej empatyczna, wprost przeciwnie, jeszcze surowiej ocenia zachowanie rodziców. „To takie niesprawiedliwe, że mama, która urodziła troje dzieci i doczekała się wnuków, może doświadczać swojego życia jako pustego czy niedostatecznie satysfakcjonującego”[2] – uważa. „Są chwile, kiedy myślę, że mama i tato postępują bardzo nierozsądnie, rozwodząc się akurat teraz, w środku tego wszystkiego, czemu muszę stawić czoło, obciążając mnie dodatkowo swoim rozstaniem. Z myślą tą wiąże się również często nieznośne poczucie krzywdy wywołane faktem, że rodzice niemal ostentacyjnie porzucają rodzinę, podczas gdy ja tak desperacko walczę o założenie własnej”[3].  

Narratorem końcowych partii książki jest Håkon, który niestety sypie truizmami i ani nie wyznaje niczego, co ukazywałoby sytuację bohaterów w nowym świetle, ani nie opowiada o żadnych interesujących sprawach. W swoich reakcjach jest bardzo kobiecy – zwracający uwagę na to, co zauważałaby raczej kobieta, lubiący się przytulać, skłonny do wylewania łez. Z rodzinnego domu wyprowadził się dopiero po ukończeniu dwudziestego trzeciego roku życia i czuł się potem „niemal chory z tęsknoty za rodzicami, mieszkającymi przecież w tym samym mieście”[4]. A wyprowadził się tylko ze względu na presję społeczną, bo przecież dorosłego człowieka przesiadującego po pracy w swoim dziecinnym pokoiku nikt nie traktowałby poważnie.

„Współczesna rodzina” może i nie jest złą powieścią, ale jak na mój gust za mało w niej skandynawskiego klimatu i opisów tła, a za dużo monotonii, bo autorka bez końca analizuje relacje pomiędzy członkami tej nietypowej rodziny i emocje nieciekawych bohaterek, skłonnych do robienia burzy w szklance wody. Czytanie o tym, jak czterdziestoletnie kobiety – i to nie kobiety niepełnosprawne czy niezaradne, lecz zdrowe, dobrze urządzone, mające prestiżową pracę – biadolą nad tym, że rodzice mieli czelność się rozstać, szybko staje się męczące. Egoizm Liv i Ellen, ich brak zrozumienia dla potrzeb innych ludzi to dla mnie coś niezrozumiałego, coś przerażającego. 

Moja ocena: 4/6.

---
[1] Helga Flatland, „Współczesna rodzina” („En moderne familie”), przeł. Karolina Drozdowska, Wydawnictwo Poznańskie, 2019, s. 152.
[2] Tamże, s. 87.
[3] Tamże, s. 96.
[4] Tamże, s. 316.

15 komentarzy:

  1. Świetnie i niesamowicie zachęcająco napisałaś. Koniecznie muszę kupić i przeczytać.
    Ale, ale, co się stało, że taką nowość, jak na Ciebie zrecenzowałaś? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo rzucam się na wszystkie książki ze Skandynawii, uważam, że tamtejsi autorzy znakomicie piszą. Ale ta powieść nie podobała mi się tak mocno jak inne wydane w Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, a przeczytałam ich kilkanaście. :)

      Usuń
    2. No ja tak od dawna uważam i jestem wielbicielką szeroko rozumianej lit. skandynawskiej.

      Usuń
    3. Oczywiście zdarzają się wśród nich gnioty, ale większość to ciekawe, wartościowe książki. A dziś wieczorem zacznę czytać kolejną skandynawską powieść, tym razem w wykonaniu Nessera. :)

      Usuń
  2. No właśnie - autorka ciągle analizuje relacje. Z tego właśnie powodu odłożyłam książkę po kilkunastu stronach, bo było to nieznośne. Wolę, kiedy nie wszystko jest rozłożone na czynniki pierwsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze zrobiłaś, bo autorka do samego końca analizuje relacje pomiędzy członkami tej rodziny i właściwie nie zostawia czytelnikowi przestrzeni na własne refleksje. Gdyby chociaż ci członkowie byli interesujący... ale nie byli. Cała ta biadoląca, apodyktyczna Liv irytowała mnie, a Håkon nudził. Poza tym miałam problem z uwierzeniem, że dorosłe dzieci mogą aż tak potępiać rozwodzących się rodziców. :)

      Usuń
    2. Tak mi mów.;))) Mnie Liv denerwowała już w kawiarni w Rzymie, kiedy z niecierpliwością i lekiem wyczekiwała na syna, który poszedł do muzeum.
      Rozwód rodziców seniorów może być zaskoczeniem, ale żeby zasługiwał na potępienie?;(

      Usuń
    3. O tak, mnie też zdenerwowało jej zachowanie. Ten syn miał czternaście czy piętnaście lat, rozsądnemu chłopcu w tym wieku śmiało można pozwolić na więcej swobody. Ale taka właśnie jest Liv – apodyktyczna, surowa, panikująca z byle powodu.

      Mama Liv po rozwodzie mówi: „Jest coś wspaniałego w tym, że wreszcie mogę być po prostu sobą, a nie tylko żoną czy matką”. No ale czterdziestoletnia córka nie potrafi pogodzić się z faktem, że jej mama na starość chce wyjść z roli matki i żony, że chce od życia czegoś więcej. I nawet jeśli w pierwszej chwili Liv reaguje tak gwałtownie, potem powinna przemyśleć sprawę i złagodzić swoją postawę wobec rodziców. :)

      Usuń
  3. Ha, gdy dowiedziałem się, że "Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich" zostanie wznowiona, niezmiernie się ucieszyłem. Ale kilka książek już zdążyło się ukazać, a ja wciąż żadnej nie przeczytałem. Widzę jednak, że jeśli już zdecyduję się po którąś sięgnąć, to niekoniecznie będzie to "Współczesna rodzina" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się niesamowicie ucieszyłam. Oprócz „Rodziny” czytałam „Niewidzialnych” Jacobsena i ta druga książka podobała mi się o wiele bardziej. To opowieść o mieszkańcach malutkiej wysepki, bardzo ładna literacko, bardzo skandynawska. :)

      Usuń
  4. Tak mnie naszło na rozkminki... Jak często ile źle oceniamy dobrą książkę, w której są postaci lub wydarzenia, które nie przypadły nam do gustu. Nie twierdzę, że Ty tak robisz, po prostu naszła mnie taka myśl. Pamiętam, jak kiedyś oburzyła mnie jedna recenzja na LC, w której ktoś dał jedną gwiazdkę jakiemuś reportażowi o zbrodni, bo... to była taka straszna zbrodnia. Szczęka mi opadła.

    A co do samej książki i tematu, tak sobie dumam nad tym, jak często ludzi obrusza i nie mieści się im w głowie, że to, co dla nich jest szczęściem, może nim nie być dla innych. Jak oni śmią je odrzucać? Przecież tych obruszonych to by niezmiernie uszczęśliwiło! Brak empatii? Wyobraźni? Taktu? Nie wiem sama, co jest główną przyczyną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zrobiłam za duży skrót myślowy :) W drugiej części komentarza chodziło mi o te siostry, zajęte tylko sobą i swoim cierpieniem, wymagające i oczekujące, bez odrobiny chęci do zrozumienia (już nie mówię: wsparcia) swoich rodziców.

      Usuń
    2. A tak, masz rację, wiele osób ma skłonność do tego, by stawiać niską ocenę książce, w której występują niesympatyczni, niedający się lubić bohaterowie. Mnie też nieraz kusi, by tak zrobić, ale staram się walczyć z tą chęcią i przed wystawieniem oceny odpowiedzieć sobie na pytania, czy bohaterowie wydają się wiarygodni i czy powieść jest dobrze napisana. :)

      Te siostry są straszne, zupełnie pozbawione empatii. Czują się wściekłe, zranione i nawet wstydzą się za rodziców, tak jakby rodzice popełnili nie wiem jakie przestępstwo. A oni tylko kulturalnie, nie kłócąc się ze sobą, wzięli rozwód...

      Usuń
  5. Pożyczyłam 21-go z biblioteki, gdy mi ją poleciłaś. Czeka na swoją kolejkę. Teraz czytam "Nie mam więcej pytań" Gillian McAllister :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że książka Helgi Flatland Cię zainteresuje i nie będziesz żałowała, że ją wypożyczyłaś. :) A ja już mam „Dziewczęta wygnane”, ale na razie jej nie czytam, czekam na odpowiedni nastrój. Na książki o zsyłkach na Syberię, o obozach koncentracyjnych muszę mieć odpowiedni nastrój...

      Usuń