24.01.2017

„Kochający na marginesie” Johanna Nilsson



Rosa i Viktor prowadzą kawiarnię Na Marginesie. Ale bardziej niż karmieniem gości interesują się uprawianiem seksu. Robią to w godzinach pracy, na kuchennym stole. Nie dbając, czy ktoś patrzy. Dusząc swoimi ciałami ciasto. Potem, kiedy już ochłoną, sporządzają z niego drożdżówki i sprzedają klientom.

„Rosa z podciągniętą spódnicą i opuszczonymi majtkami rozmiar 48.
Viktor z odsłoniętym tyłkiem rozmiar 44.
Ciemne nogi Rosy obejmują jego nalane plecy, a starannie polakierowane paznokcie wczepiają się w skórę. Ona jęczy. On stęka. Ona pierdzi i wrzeszczy. On wpija się w jej szyję. Ona węszy mu pod pachą i zlizuje pot. On wsuwa palec w wałek tłuszczu”[1].

I nagle ta wesoła para otrzymuje informację, że w żołądku Viktora zagnieździł się nowotwór. Inne postacie z „Kochających na marginesie” Johanny Nilsson również mają wiele powodów do zmartwień. Pierwsza nie umie pogodzić się ze śmiercią żony i szuka zapomnienia w alkoholu, druga jest kryminalistką i zarazem desperatką bez żadnych znajomych, trzecia z winy zdeformowanych nóg nie może znaleźć sobie dziewczyny, czwarta została porzucona, piąta uważa się za najohydniejsze stworzenie świata. Wszystkie te osoby płaczą, tęsknią, chcą być kochane. Bez miłości czują się na pół martwe, wykluczone ze społeczeństwa.

W tej niezbyt długiej powieści pisarka poruszyła wiele ponurych, trudnych tematów. Bo czego tu nie ma! Samotność, stalking, kalectwo, choroba psychiczna, niechciana ciąża, przemoc wobec kobiet, nowotwór, obżarstwo, dyskryminacja mniejszości seksualnych. Nie zabrakło również ulubionego wątku Nilsson, czyli patologicznego uzależnienia dorosłych osób od mamusi i tatusia. Sofia i Bea, „dwa chuderlawe, pozbawione matki dzieciaczki w swoich łóżkach”[2], jak określa je autorka, mają po około trzydzieści lat, ale wciąż leją łzy z powodu braku serdecznych więzi z rodzicami. Bez ich akceptacji nie potrafią żyć.

Powieść została napisana językiem bardzo emocjonalnym, potocznym i dosyć ubogim. Można wyczuć, którą postać Nilsson lubi, a którą nie. Z sympatią wyraża się więc o złodziejce i alkoholiku, zaś ludzi z nadwagą nazywa tłuściochami i górami spoconego mięsa. Zawsze ukazuje ich jako śmiesznych bądź obrzydliwych. Kiedy pałaszują lody, obserwatorom zbiera się na wymioty. Podczas aktu miłosnego zanieczyszczają powietrze (vide pierwszy cytat). Rozbijają automaty ze słodyczami, z hukiem pękają pod nimi szpitalne krzesła. Swoim wyglądem straszą dzieci.
„Rosa spuszcza wzrok i widzi małą dziewczynkę, która unosi wzrok i widzi górę spoconego mięsa. Mała twarzyczka marszczy się i rozlega się wycie. Nic dziwnego, myśli Rosa, przestępując próg”[3]. 
Narrator typu bóg bez żadnego ładu i składu przytacza zarówno myśli bohaterów pierwszoplanowych, jak i epizodycznych. Mamy na przykład taką sytuację: Sofia, spacerując, zastanawia się, co sądzą o niej obcy ludzie. I cóż robi autorka? Natychmiast „wnika” w głowy tych przechodniów i informuje, że jeden uważa Sofię za homoseksualistę, drugi za dziewczynę. Przy tak prowadzonej narracji czytający nie ma możliwości wyciągania wniosków z zachowań postaci, wszystko zostaje mu podane na tacy.

Autorka wykazuje lekką skłonność do udziwnień. Sofia nie jest zwykłą transseksualistką, tylko połączeniem transseksualistki z lesbijką. Chce mieć operację przekształcającą jej ciało z męskiego w żeńskie, po czym związać się z kobietą. Bea umie włamać się do każdego budynku, podrabiać dokumenty i śpi na pieniądzach. Pasuje bardziej do powieści sensacyjnej niż z założenia psychologicznej. Viktor to chodzący ideał: nigdy nie narzeka, że jego ukochana wyglądem i zachowaniem zaczęła przypominać prosię. Pokornie pierze jej zakrwawione pantalony, trze je „gołymi rękami, żeby usunąć najbardziej uporczywe plamy”[4]. Szkoda tylko, że nie dowiedziałam się, dlaczego to robi. Czy Rosa nie dała rady się pochylać? Zachorowała obłożnie? A może to nowy zwyczaj szwedzkich mężczyzn, by prać brudne majtki swoich żon?...

Książkę przeczytałam z zainteresowaniem, ale bez zachwytu. Doceniam, że autorka chciała zwrócić uwagę na cierpienie osób odrzuconych, jednak nie do końca podoba mi się sposób, w jaki to zrobiła. Narracja najprostsza z możliwych, charakterystyczna dla mało sprawnych lub leniwych autorów, i duża liczba łzawych scen nie są tym, co w literaturze lubię najbardziej. „Sztuka bycia Elą” miała w sobie coś ujmującego, dawała do myślenia, „Kochający na marginesie” – no cóż...

---
[1] Johanna Nilsson, „Kochający na marginesie” (oryg. „De i Utkanten Älskande”), przeł. Paweł Pollak, Replika, 2009, str. 7-8.
[2] Tamże, str. 30.
[3] Tamże, str. 164.
[4] Tamże, str. 10

6 komentarzy:

  1. Ta książka to jakiś koszmar!!!! Brzmi jak karykatura Greya.
    I to pranie zakrwawionych majtek żony. Straszne. Z tym tłuszczem to rozumiem, że jedna ze stron była pulchna, ale chyba można to opisać bez obrzydzenia.
    Ale spodobało mi się Twoje określenie:
    'desperatka bez żadnych znajomych'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, można było opisać to tak, by nie wzbudzać w czytelniku obrzydzenia. Moim zdaniem motyw prania brudnych majtek pojawił się tylko dla pokazania, jak leniwe i niechlujne są grubaski. Autorka konsekwentnie z nich pokpiwa. Ja zresztą nie mogę uwierzyć, by normalna, zdrowa kobieta kazała mężczyźnie, którego kocha, prać swoją zabrudzoną bieliznę. Przecież to najprostszy sposób do zabicia miłości. I jeszcze ten tłuszcz... Szkoda mi Viktora.

      Usuń
  2. Dołączam się do poprzedniczki: okropieństwo.
    Podziwiam Cię, że dobrnęłaś do końca. Będę się od tej książki trzymała z daleka. Dzięki za ostrzeżenie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie nie chciałam zniechęcać do czytania, napisałam po prostu szczerze o swoich wrażeniach. Wielu osobom ta powieść się podoba. Każdy z nas czego innego oczekuje od książek, na inne rzeczy zwraca uwagę. :) „Sztukę bycia Elą” tej autorki wspominam bardzo dobrze.

      Usuń
  3. Czytając Twoją recenzję oraz zamieszczone pod nią komentarze, stwierdzam, że trudno odnieść mi się do tej powieści. Styl zaiste bardzo charakterystyczny, ale z tego, co piszesz to lektura wydaje się bardziej wyrafinowana niż saga o Grey'u. Te krótkie, urywane i bezpośrednie zdania bardziej kojarzą mi się z Bukowskim, którego prozę bardzo sobie cenię. Czuję się wodzony na pokuszenie, by osobiście przekonać się, ile warta jest ta pozycja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwna książka, moim zdaniem pisana pod publiczkę. Zupełnie nie w moim guście. Nie wiem teraz, czy warto sięgać po „Rebeliantkę” tej autorki. Czy to podobne do „Kochających na marginesie”, czy bardziej do „Sztuki bycia Elą”?...
      Bukowskiego czytałam tylko we fragmentach, ale odniosłam wrażenie, że umiejętnościami pisarskimi znacznie przewyższa Johannę Nilsson. :)

      Usuń