Wczesną wiosną na Islandię przylatuje trzydziestoletnia bezimienna kobieta. Mówi, że chce porozkoszować się widokami oraz wyjaśnić sprawę zaginięcia swego brata Rajmunda. Wystawił on w Reykjaviku sztukę, która nie spodobała się publiczności, a potem zniknął bez śladu. Bohaterka poznaje dziennikarza Bjarniego – autora miażdżącej recenzji owej sztuki, dociera również do trzech mężczyzn, którzy najprawdopodobniej jako ostatni widzieli Rajmunda żywego. Oni jednak twierdzą, że owszem, zawieźli artystę na jedną z bezludnych wysepek i zostawili, ale tylko na kilkanaście minut. Potem przetransportowali go do pewnej Angielki lekkich obyczajów. Kiedy się rozstawali, czuł się dobrze. Czy mówią prawdę?
Najciekawszymi postaciami są turystka (nie będę o niej pisać, coby nie zdradzać za dużo z akcji) oraz Bjarni i jego matka – z pochodzenia Polka. Kiedy wyszła za o wiele starszego od siebie i brzydkiego Islandczyka, wszyscy podejrzewali, że zrobiła to dla pieniędzy. Ona jednak naprawdę kochała męża. Bjarni często przyjeżdża do Warszawy w jakichś tajemniczych interesach. W jakich – wyjaśni się dopiero pod koniec powieści. Dodam jeszcze, że akcja toczy się na początku lat dziewięćdziesiątych.
„Kopciuszek, który zjadł wilka” jako kryminał nie jest zbyt ciekawy, chociaż kończy się zaskakująco. Nikt nie będzie go czytał, by cieszyć się pięknem języka, bo Katarzyna Bzowska-Gudmundsson pisze w sposób nieco chaotyczny, szkicowy. Ale – opisy Islandii! Z każdej strony wylewa się podziw autorki dla tej wyspy. Mowa jest o jej ogólnej atmosferze, wyglądzie Reykjaviku i zwyczajach mieszkańców, m.in. ich zamiłowaniu do wafelków Prince Polo. Z tego powodu książka zaciekawi raczej osoby, które lubią wątki turystyczne oraz interesują się Islandią.
A to opis drogi autobusowej z Keflaviku do Reykjaviku:
„Szosa wiodła pośród częściowo omszałych pól lawowych, skał i bezdrzewnych wzgórz. Nie tylko drzew brakowało w tym krajobrazie, ale nawet przyzwoitej wielkości krzaków. Księżycowa egzotyka wzbudziła podziw francuskiej wycieczki, która skorzystała z tego samego autobusu. Młodzi ludzie pokazywali sobie nawzajem charakterystyczne, spiczaste szczyty wulkanów. Co druga góra na horyzoncie wyglądała podejrzanie. Niektórzy turyści nie wytrzymują tego wszystkiego nerwowo. Nie dojeżdżając do stolicy, zawracają w połowie drogi i uciekają pierwszym samolotem. Tak przynajmniej twierdzą Islandczycy z patriotyczną dumą w głosie”*.---
* Katarzyna Bzowska-Gudmundsson, „Kopciuszek, który zjadł wilka”, Prószyński i S-ka, 1998, str. 14.
Przyznam, że gdybym zdecydował się zagłębić w lekturze tej książki to na pewno nie uczyniłbym tego z uwagi na wątek kryminalny. O wiele bardziej ciekawi mnie tło społeczne (tym bardziej, że są to lata 90-te) oraz opisy samej Islandii :)
OdpowiedzUsuńJa właśnie dla opisów Islandii sięgnęłam po tę książkę. :) Dodam jeszcze, że książka jest bardzo krótka, ma około 120 stron.
UsuńBardzo lubię takie klimatyczne książki, mocno osadzone w danym miejscu, regionie, państwie, to spora wartość dodana do toczącej się fabuły. :)
OdpowiedzUsuńTak, takie książki czyta się nie tylko dla poznania akcji. Można się z nich sporo dowiedzieć. W tej podobał mi się np. opis targowiska w Reykjaviku. :)
UsuńTytuł przyciąga uwagę :) Jako fanka kryminałów pewnie żałowałabym trochę, gdyby książka pod tym względem mnie nie usatysfakcjonowała, ale z drugiej strony mam słabość do opisów miejsc, które potrafią uchwycić ich klimat :)
OdpowiedzUsuńPod koniec książki zostaje wyjaśnione znaczenie tego dziwnego tytułu. :) Fani kryminałów mogą narzekać, że w tej książce za mało jest o śledztwie, a za dużo o innych sprawach.
Usuń