Od pewnego czasu ze zdumieniem obserwuję, że wielu autorów nie wie bądź zapomina, jak powinno się używać imiesłowu przysłówkowego współczesnego. I my, biedni czytelnicy, znajdujemy w książkach takie oto potworki językowe:
Po półgodzinnym odpoczynku, odpoczywając z lodówką na poręczy, wreszcie dokończył przeprowadzkę w morderczym wysiłku[1].
Czy czynność odpoczywania jest równoczesna z noszeniem mebli? Nie, nie, nie! Aleksander Sowa najwyraźniej nie wiedział, o co chodzi z tym imiesłowem, i wstawił go ze względu na ładne brzmienie. Już nie wspominam o wyjątkowo niezgrabnej zbitce słów „po odpoczynku, odpoczywając”. Ale nie tylko self-publisherzy piszą niepoprawnie, zdarza się to również Ambasadorom Polszczyzny. Spójrzmy na zdanie zbudowane przez Jacka Dehnela:
Udręczona tymi trudnościami i przeszkodami, pamiętam, jak osunęłam się u stóp schodów w sieni – padając tam na najniższy stopień, a potem, z odrazą, przypominając sobie, że dokładnie w tym miejscu ponad miesiąc wcześniej, w ciemnościach nocy, równie przygięta brzemieniem zła, ujrzałam widmo najstraszliwszej z kobiet[2].
Dehnel zrobił tu brzydki, szkolny błąd (zresztą nie jedyny w tym przereklamowanym przekładzie), bo „osunęłam się” i „potem przypomniałam sobie” nie są wydarzeniami zachodzącymi jednocześnie. Nie powinien użyć imiesłowu „przypominając”, tylko napisać „potem przypomniałam sobie”. Sprawdziłam, jak z tym trudnym zdaniem poradził sobie poprzedni tłumacz, i proszę – u Witolda Pospieszały jest ładniej i bez błędu:
Pamiętam, jak przytłoczona ogromem trudności i przeszkód osunęłam się w hallu przy schodach, tracąc nagle siły i padając na najniższy stopień. Potem przypomniałam sobie ze wstrętem, że właśnie tutaj więcej niż miesiąc temu wśród nocnych ciemności podobnie przenikniętych atmosferą zła ujrzałam widmo tej okropnej kobiety[3].
A oryginalny tekst wygląda tak:
Tormented, in the hall, with difficulties and obstacles, I remember sinking down at the foot of the staircase – suddenly collapsing there on the lowest step and then, with a revulsion, recalling that it was exactly where more than a month before, in the darkness of night and just so bowed with evil things, I had seen the specter of the most horrible of women[4].
---
[1] Aleksander Sowa, „Jeszcze jeden dzień w raju”, wydane własnym sumptem.
[2] Henry James, „Dokręcanie śruby”, przeł. Jacek Dehnel, W.A.B., 2015, str. 116.
[3] Henry James, „W kleszczach lęku”, przeł. Witold Pospieszała, Wydawnictwo Poznańskie, 1990, str. 110.
[4] Henry James, „The Turn of the Screw”.
Przekład Jamesa autorstwa JD chyba nie był przereklamowany (w przeciwieństwie do Gatsby'ego), kilka razy spotkałam się z poważną krytyką m.in. w Literaturze na Świecie. To były b. ciekawe artykuły.
OdpowiedzUsuńAle wiem po sobie, że używanie ww. imiesłowu bywa trudne.;(
Rzeczywiście, tłumaczenie Jamesa nie było tak reklamowane jak Fitzgeralda. :) Ale zetknęłam się z wypowiedziami blogerów, którzy twierdzili, że tłumaczenie Dehnela jest staranne, eleganckie i lepsze od poprzedniego, ponadto sam Dehnel podśmiewywał się z poprzedniego tłumaczenia. O, tu próbka tłumaczenia Dehnela i ten sam fragment przełożony przez Pospieszałę oraz oryginalny tekst:
UsuńDehnel: – Petera Quinta... ty diablico! – Raz jeszcze potoczył wzrokiem wokół pokoju, posyłając całemu pokojowi konwulsyjne błaganie.
Pospieszała: – Piotr Quint, ty szatanie! – Raz jeszcze powiódł oczyma po pokoju, ukazując twarz wykrzywioną błaganiem.
James: „Peter Quint – you devil!” His face gave again, round the room, its convulsed supplication.
Cóż, mnie bardziej podoba się tłumaczenie Pospieszały.:) A z tych artykułów czytałam tylko „Dehnela na trawniku” Barbary Kopeć-Umiastowskiej.
Hm, Peter był mężczyzną czy kobietą?;)
UsuńPolecam jeszcze art. "Wiedzieć, co się czyta" Wiśniewskiego z LnŚ nr 05-06/2016 w całości poświęconej Jamesowi.
To mówi Miles do guwernantki, która pytała go, o kim myśli. Pierwsze zdanie jest dobre w obu tłumaczeniach, chodziło mi o drugie: Raz jeszcze potoczył wzrokiem wokół pokoju, posyłając całemu pokojowi konwulsyjne błaganie. Jakim prawem Dehnel powtarza w jednym zdaniu wyraz „pokój”? W oryginale powtórzenia nie było. I jak można posyłać pokojowi konwulsyjne błaganie? A to inny przykład:
UsuńDehnel: (...), musiałam zwrócić się doń, by pozwolił mi zaprzestać wysiłków doszlusowania do prawdziwego poziomu jego pojętności. (s. 158)
Zestawienie dostojnego, archaicznego „doń” z kolokwialnym „doszlusować” wydaje mi się bardzo śmieszne. Czytając, zamiast drżeć ze strachu, zaczęłam się śmiać. U Pospieszały i w oryginale to zdanie wyglądało tak:
Pospieszała: (...), musiałam apelować do niego, aby mi ułatwił kontakt ze sobą, zachowując swoje prawdziwe oblicze. (s. 148)
James: It sufficiently stuck out that, by tacit little tricks in which even more than myself he carried out the care for my dignity, I had had to appeal to him to let me off straining to meet him on the ground of his true capacity.
Poszukam LnŚ. :)
Rozumiem kwestię pokoju i omiatania wzrokiem, zaintrygowała mnie Peter, ale teraz widzę, że to kwestia wyrwania z kontekstu.;)
UsuńTwoje uwagi są jak najbardziej słuszne. Ale wiem, że James jest trudny do przekładania. Cieszy mnie natomiast, że JD nie linczuje już innych tłumaczy, jak zdarzyło mu się w przypadku tłumaczki książki Hollinghursta (co prawda słusznie).
Tak, trudny do przekładania, wydaje mi się, że za trudny dla JD. Początkujący tłumacz powinien zacząć od prostych czytadeł, porywanie się na klasyków to niezbyt dobry pomysł, bo można się ośmieszyć. Krytyki książki Hollinghursta jeszcze nie czytałam, ale zaraz poszukam w necie. Pospieszałę też nieźle wyśmiał. Wygląda na to, że niesłusznie. Czy przestał linczować? Oby to nie była cisza przed burzą. Zobaczymy, co będzie za kilka lat. :)
UsuńChyba trochę się czepiasz Sowy :-). Zdanie, które przytoczyłaś rzeczywiście brzmi fatalnie, ale nie zmienia to faktu, że imiesłowu przysłówkowego współczesnego można użyć w takim kontekście, w jakim występuje on w oryginale. Odpoczynek odnosi się przecież do przeprowadzki i ma miejsce w czasie przeprowadzki, są to więc dwie czynności dziejące się w tym samym czasie (trwa przeprowadzka i w jej trakcie bohater odpoczywa), tyle że zdanie, które to opisuje jest nieudolnie sformułowane. Ale z tego co piszesz nie jest to jedyny pisarz, któremu się to zdarza :-)
OdpowiedzUsuńNie czepiam się, mam rację. :) Bo nie chodzi tylko o to, że czynności mają dziać się w tym samym czasie. Musi je robić ta sama osoba. A odpoczywanie (z lodówką na poręczy) i kończenie przeprowadzki (w morderczym wysiłku) to czynności sprzeczne. Przyznasz, że jeden człowiek nie mógł w tym samym momencie odpoczywać i dźwigać mebli. :)
UsuńOczywiście, że przyznaję, podobnie jak Ty zapewne przyznasz, że dopuszczalny jest odpoczynek w czasie przeprowadzki, a o tym właśnie pisze (aczkolwiek nieporadnie) Sowa :-)
UsuńOczywiście, z tym że ja nigdy nie mówiłam, że nie można odpoczywać podczas przeprowadzki. Chodziło mi tylko o to, że Sowa napisał to z błędem. :)
UsuńTo okrutne:)Dehnel powinien poczuć się nieswojo w tym zestawieniu ;)
OdpowiedzUsuńCóż, sam jest sobie winny... Drobna nagana mu nie zaszkodzi. :)
UsuńCo do imiesłowu to oczywiście masz rację i nagana się należy :)
OdpowiedzUsuńAle jeśli chodzi o przekład powieści Jamesa - czytałam w tłumaczeniu Pospieszały, przekład Dehnela znam tylko w krótkich fragmentach, które porównałam z oryginałem i z poprzednim przekładem. To, jak teksty obu tłumaczy brzmią po polsku, to jedna sprawa, ale bardziej istotne jest oddanie znaczenia oryginalnego tekstu. A powieść Jamesa składa się z niedomówień i niejasności - celowo. Które to niejasności polski tłumacz musi jakoś zinterpretować, ze względu na wymogi polskiej gramatyki, np. ten przytoczony przez Ciebie wykrzyknik: „Peter Quint – you devil!” Kto, do kogo i o czym/kim mówi? To nie jest kwestia elegancji w posługiwaniu się polszczyzną, tylko rozumienia/interpretacji oryginalnego tekstu, które tłumacz narzuca czytelnikom.
O, taka też jest i moja intuicja. A w kwestii niegramatycznej - acz równie ciekawej - cytuję dla porównania, i dla przykładu, tłumaczenia ostatniego zdania powieści:
UsuńPospieszała: "Byliśmy sami pośród cichego dnia, a jego małe, biedne serce przestało bić.";
Dehnel: ""małe serduszko [Miltona], uwolnione, przestało bić";
W oryginale: "We were alone with the quiet day, and his little heart, dispossessed, had stopped."
To jedno słowo: "uwolnione"/"dispossessed", którego zabrakło u Pospieszały, ma kluczowe, moim zdaniem, konsekwencje interpretacyjne.
@Tarnina. Zaglądałaś do obu książek, więc na pewno zauważyłaś, że Dehnel przez cały czas starał się wybierać inne wyrazy niż Pospieszała. Na palcach rąk można policzyć zdania, które wyglądają tak samo. Przetłumaczyć całkowicie inaczej, użyć innych słów – to było dla niego najważniejsze. Przez to „Dokręcanie śruby” w niektórych miejscach jest niezrozumiałe i dziwaczne.
UsuńO co chodzi z „Peter Quint – you devil!”, wyjaśniłam pod wpisem Ani. Zgadzam się z tym, co napisałaś. :) Dodam jeszcze, że tłumacz powinien wiernie oddać styl tłumaczonej książki. Jeśli w oryginale było elegancko i strasznie, tak ma też być w tłumaczeniu. Przykro mi to napisać, ale uważam, że Dehnelowi nie udało się odtworzyć stylu Jamesa. Gdybym nie wiedziała, kto przetłumaczył te „Dokręcanie śruby”, już po kilku stronach odgadłabym, że Dehnel. A to nie jest komplement dla tłumacza...
@ Marta. @Marta. No tak, wiem, że to zdanie (i kilka innych) Dehnel wskazuje jako dowód, że tłumaczy lepiej niż Pospieszała. Może liczy na to, że czytelnicy nie będą porównywać pozostałych? Spójrzmy więc na dwa inne inne przykłady:
Usuń1. Dehnel: Z panią Grose porozmawiałam dopiero następnego dnia, i to późno; rygor, z jakim trzymałam moich uczniów na oku, sprawiał, że często trudno było mi z nią porozmawiać osobiście, tym bardziej że obie czułyśmy, jak ważne jest, aby nie wywoływać u nich – pod tym względem służba podobna jest do dzieci – żadnych podejrzeń o sekretne konsztachty czy omawianie tajemnic. (s. 90)
Pospieszała: Z panią Grose rozmawiałam dopiero późno nazajutrz. Rygor, jaki stosowałam wobec moich wychowanków, nie spuszczając ich z oczu, utrudniał często zetknięcie się na osobności, tym bardziej że każda z nas wyczuwała, jak ważną rzeczą jest niewywoływanie – zarówno ze strony służby, jak i ze strony dzieci – żadnych podejrzeń jakiegoś ukrytego niepokoju albo jakiegoś omawiania tajemnic. (s. 85)
James: It was not till late next day that I spoke to Mrs. Grose; the rigor with which I kept my pupils in sight making it often difficult to meet her privately, and the more as we each felt the importance of not provoking – on the part of the servants quite as much as on that of the children – any suspicion of a secret flurry or that of a discussion of mysteries.
2. Dehnel: Nie może znieść, toczka w toczkę jak jakiś podrzędny dygnitarz, że zakwestionowano jej prawdomówność oraz, powiedzmy, szacowność. (s. 147)
Pospieszała: Nie może tego znieść bez względu na skutki, jak jakiś małej miary dygnitarz, że ktoś odważył się zakwestionować wiarygodność jej słów i jak gdyby naruszył poważanie, jakim się cieszyła. (s. 139)
James: She resents, for all the world like some high little personage, the imputation on her truthfulness and, as it were, her respectability.
Dehnel „privately” przetłumaczył jako „osobiście”, podczas gdy z kontekstu wynika, że powinno być raczej „na osobności”. Przecież te kobiety mogły rozmawiać osobiście, nie mogły natomiast rozmawiać tak, by nie widziały tego dzieci. A przykład drugi wskazuje, że w tłumaczeniu Dehnela pojawił się rusycyzm. W oryginale go nie było. Czy rusycyzmy pasują do powieści, której narratorką jest panienka z dziewiętnastowiecznej angielskiej wsi? Moim zdaniem nie... Tak jak napisałam wcześniej, nie zaliczam Dehnela do ulubionych tłumaczy. Ale cenię go jako pisarza. :)
@Agnieszko, moje cytaty miały służyć głównie poparciu tezy Tarniny :-) Nie rozstrzygam (choćby dlatego, że tłumaczenie Pospieszały znam jedynie z fragmentów), który przekład lepszy - choć w ostatnim, kluczowym zdaniu, ominięcie nieszczęsnego "dispossessed" wydaje mi się istotne. Ale sprawy nie przesądza - obiecałam sobie poznać "W kleszczach lęku" w pierwszym polskim przekładzie, i słowa dotrzymam ;-)
UsuńCo do Twoich przykładów - arcyciekawych, dziękuję! - pełna zgoda. Zdecydowanie chodzi tu o rozmowę "w cztery oczy", a to więcej niż rozmawiać z kimś osobiście. No i rusycyzm też nie bardzo. Myślę, że Dehnel chciał przekład Pospieszały uwspółcześnić, nadać językowi bardziej nowoczesne (?) brzmienie - począwszy od tłumaczenia tytułu. A proza Jamesa, między innymi, jest bardzo "elegancka" i nie jestem przekonana, czy taki zabieg dobrze jej robi (co nie zmienia faktu, że czytając "Dokręcanie...", przesiąknięta niepokojem i aurą tej książki, nie zwracałam na język zbytniej uwagi).
P.S. W styczniu ma ukazać się "Zimowe królestwo" Philipa Larkina w tłumaczeniu Dehnela. W oryginale ta powieść poety ukazała się jako "A girl in winter" (Larkinowi nie podobał się tytuł narzucony przez wydawcę, bo wzbudzał skojarzenie z romansidłem). Zmieniając go w polskim tłumaczeniu, Dehnel spełnia - po latach - życzenie Larkina, który ponoć od początku o swojej książce myślał jako o "Zimowym królestwie" ("Kingdom of Winter").
„A girl in winter” rzeczywiście kojarzy się z romansem. Bardzo się cieszę, że dasz szansę „W kleszczach lęku”. :) Pisarze i tłumacze często są zazdrośni i wszelkimi sposobami starają się zdeprecjonować pracę konkurentów. Na blogu Lektury Lirael Dehnel napisał kiedyś tak:
UsuńUcieszyłem się ogromnie, że są Czytelnicy (i Blogerzy) którym chce się czytać dwa tłumaczenia, porównywać, zestawiać. (...) W planach translatorskich mam teraz jeszcze "The Turn of the Screw", arcydzieło Jamesa, które po polsku jest tylko w straszliwym przekładzie pt. "W kleszczach lęku" (sic!) Tam to dopiero będzie co porównywać.
Gdybym była na jego miejscu, drżałabym z lęku, by ktoś jednak nie zechciał porównać. :D
Istotnie, słowo „dispossessed” nie powinno zostać zignorowane. Dziwna sprawa. Nie wierzę, by Witold Pospieszała pominął je z niedbałości. Może to był pomysł wydawcy? Nie dowiemy się już tego. Przez tę rozmowę nabrałam chęci na przeczytanie kolejnej książki Jamesa. :)
"W kleszczach lęku" przeczytam na pewno - zobaczymy, któremu tłumaczowi uda się mnie bardziej przestraszyć ;-) Dla pełniejszego obrazu wypadałoby dorzucić jeszcze czytanie w oryginale. Z tzw. słyszenia wiem, że przekład Pospieszały cieszy się (dość) dobrą opinią. Ale, jak widać, zdarzają się również opinie skrajne ;-)
UsuńSwoją drogą, ja też jestem pełna podziwu dla blogerów, którzy, tak jak Ty, wyłapują te wszystkie językowe niuanse, detale przekładów i gramatyczne wpadki. Blogowanie, przede wszystkim chyba, uczy mnie podobnej uważności.
Przed Świętami skończyłam lekturę "Echa" - pierwszego polskiego wydania króciutkiej powieści Jamesa (określanej nawet jako "nowela"). Książka lekka, ale nie błaha: satyra na XIX-wieczną arystokrację i, przy okazji, ciekawe spojrzenie na ówczesną prasę. Polecam :-)
Tak, tłumaczenie Pospieszały cieszy się dość dobrą opinią. Tylko jeden pan aż z siebie wychodził, by je zohydzić w oczach czytelników. Gdzieś pisał, że nadanie tej książce tytułu „W kleszczach lęku” świadczy o tym, że Pospieszała lekceważąco traktował Jamesa... Byłoby idealnie, gdyby tłumacze/pisarze powstrzymali się od wypisywania podobnych uwag o konkurencji.
UsuńW następnym miesiącu mam zamiar kupić sobie „Opowiadania nowojorskie”. No i z przyjemnością sięgnę po „Echo”. Tytuł intryguje. Tłumaczka – może być. Niecierpliwie czekam na Twoją recenzję. :)
Widać, że czytasz uważnie Agnieszko.
OdpowiedzUsuńNie najlepiej się mają umiejętności pisarskie tych panów / tłumacz to też jakby pisarz a poza tym Dehnel jest pisarzem / ale, gdzie są korektorzy? W pierwszym przypadku wystarczyłoby wyrzucić przecinek i "odpoczywając i zdanie miałoby sens.
A jeżeli chodzi o drugi to widzę, że jednak tłumaczenie pospieszały, które mam i czytałam, jest staranniejsze.
Niestety nie znam angielskiego więc sama nic z oryginału nie zrozumiem...a szkoda?
No ...nie obeszło sie w moim tekście bez poważnych błędów, ale już nie będę korygować.....
UsuńWygląda na to, że tłumaczenie Pospieszały jest lepsze. Gdybym poznawanie książek Jamesa zaczęła od „Dokręcania śruby”, zraziłabym się do tego pisarza. Na szczęście czytałam wcześniej „Autografy Jeffreya Asperna” oraz „Dom na Placu Waszyngtona” i wiedziałam, że to dobry autor. „Dokręcanie śruby” polecam tylko zatwardziałym miłośnikom Dehnela. Lubię go jako pisarza, po jego tłumaczenia więcej nie sięgnę. Co do korektorów, może proponowali poprawki, ale panowie autorzy nie wyrazili na nie zgody, bo uważają się za geniuszy? Nie wiadomo. :)
UsuńHa, polski język trudna mowa! Ja sam miewam ogromne problemy ze skleceniem dłuższych, poprawnych gramatycznie zdań :)
OdpowiedzUsuńOsoby, które są pisarzami i tłumaczami, powinny pisać w poprawny sposób. :)
UsuńSama czasami miewam problemy z polszczyzną i głupio mi z tego powodu. Dzięki blogowaniu nie zardzewiałam, ale i tak mogłoby być lepiej. Cóż, wkurzają mnie błędy w książkach, bo to w pewnym stopniu przez nie sama mam problemy z naszym językiem. Utrwalam sobie jakieś bzdury... Czytałam już książki tak naszpikowane błędami, że trudno byłoby je zliczyć. I nie rozumiem, jak korekta może to przepuścić...
OdpowiedzUsuńTeż tego nie rozumiem. Z roku na rok z jakością książek jest coraz gorzej...
UsuńNo cóż, po niewczasie dorzucę i ja krótką jeremiadę na temat tłumaczeń. Swego czasu z pewnego obowiązku sięgnąłem po powieść M. Renault pt. "Król musi umrzeć". Opowieść o czynach młodego Tezeusza przeznaczona dla młodego czytelnika wbiła mnie w fotel nowym poziomem przekładu i redakcji, na którym to poziomie przyjmuje się, że trudniejsze fragmenty ___nie podlegają tłumaczeniu na język polski____ Naprawdę! Mam gdzieś zrobione zdjęcia (bo sam sobie bym nie uwierzył), na których pośród polskiego tekstu wykwitają ___całe akapity w języku oryginalnym___. Gratulacje dla wydawnictwa "Espirit"!
OdpowiedzUsuńTak... że... Tego... Nie kryykujmy zbyt mocno tłumaczeń - przynajmniej _są_.
Co do meritum: zacząłem się sam zastanawiać, czy nie robię błędów związanych ze stosowaniem tego imiesłowu.
Pozdrawiam!
Widziałam już różne rzeczy: pomijanie trudniejszych zdań, dopisywanie czegoś, czego w oryginale nie było, ale o pozostawianiu nieprzetłumaczonych akapitów słyszę po raz pierwszy. Nie wiem, co o tym myśleć... Straszne. Ja akurat jestem za krytykowaniem złych tłumaczy. „Przynajmniej są” – no tak, ale gdyby ich nie było, wydawnictwa zamawiałyby przekłady u rzetelniejszych tłumaczy. My, czytelnicy, zyskalibyśmy na tym. :)
Usuń