17.07.2016

Muszę mieć tę książkę. Przyszedłem tutaj, żeby ją ukraść... Fajny fragment ze „Złodziei koni” R. Grzeli




Czytam teraz „Złodziei koni” Remigiusza Grzeli. Natrafiłam w nich na bardzo ciekawy fragment o książce, którą znam i podziwiam, czyli o „Gorącym oddechu pustyni” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Jeden z bohaterów znalazł pracę magisterską o opowiadaniach tego autora, zaczął czytać i... Oto, co pisze Grzela:

Ale już od pierwszego rozdziału, w którym autorka cytowała opowiadania Herlinga, wiedziałem, że na tej pracy nie poprzestanę, że zaraz, jutro, wypożyczę sobie coś z biblioteki albo wyniosę z księgarni pod koszulą, bo książki kraść można, to nawet jest rodzaj wyróżnienia dla autora, że jego książki kradną... W każdym razie tak się zaczytałem, że przejechałem swój przystanek.[1]

Żałowałem, że w pracy znajdowały się zaledwie fragmenty prozy Herlinga, nagle poczułem, że jego słowa są mi potrzebne do życia. (...) Chciałem przeczytać całą opowieść, a nie tylko jej naukową analizę. Jeśli z wypiekami na twarzy czytałem pracę magisterską, to co dopiero działoby się przy czytaniu tych opowiadań?[2]

Następnego dnia nie mogłem się doczekać jedenastej. Stałem przed drzwiami księgarni Prusa na Krakowskim Przedmieściu długo przez otwarciem. Zaglądałem przez szybę, jakbym chciał przyspieszyć trzymających się regulaminu pracowników. Punkt jedenasta sprzedawca otworzył drzwi. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie robię najmądrzej, bo powinienem poczekać przynajmniej do dwunastej, kiedy księgarnia zapełni się ludźmi, żeby niepostrzeżenie uratować pod koszulą jedną z książek Herlinga. Jak być niezauważonym, kiedy przez pół godziny zaglądałem przez szybę w drzwiach, a teraz chodziłem po pustej księgarni? Zszedłem na dół, do działu literatury pięknej, tylko zobaczyć, czy jego książki w ogóle są. Były. Chwyciłem Gorący oddech pustyni i kolejny znak – właśnie w tym zbiorze był Portret wenecki. Nie miałem pieniędzy. Zacząłem więc podczytywać. Nikt mi specjalnie nie przeszkadzał. Czytałem przejęty. Chyba kucnąłem, bo usłyszałem nad sobą głos młodej kobiety: „Czy pan zasłabł? Źle się pan czuje?”. Wstałem, nie wiedziałem, co zrobić: odłożyć książkę? Coś tłumaczyć? W końcu zdobyłem się na szczerość. Powiedziałem: „Proszę pani, ja muszę mieć tę książkę. Nie umiem pani tego wytłumaczyć. Przyszedłem tutaj, żeby ją ukraść, ale nie mogę, a potem zacząłem czytać, a teraz nie mogę przestać. Nie mam pieniędzy. Dzisiaj wydaje mi się, że od tej książki zależy moje życie”. Zdziwiła się. Zareagowała spontanicznie, pewnie zaskoczyła samą siebie. „Niech pan ją schowa pod koszulę. Niczego nie widzę. Tylko niech pan już idzie”. (...) Pozwoliła mi wyjść. Uważam, że ta kobieta jest świętą. Czytałem tę książkę kilka razy, od deski do deski i na wyrywki. Dzisiaj mogę powiedzieć, że znam ją prawie na pamięć. Wielokrotnie ratowała mnie z beznadziei, z depresji, wyrywała mnie z osamotnienia, dawała ucieczkę i schronienie.[3]

---
[1] Remigiusz Grzela, „Złodzieje koni”, Studio Emka, 2014, str. 114.
[2] Tamże, str. 115.
[3] Tamże, str. 116-117.

26 komentarzy:

  1. Kradzież książki to nie grzech, oczywiście o ile złodziej nie kradnie jej z naszej prywatnej biblioteki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ktoś pożyczy ode mnie książkę i nie oddaje, jestem wściekła i uważam to za kradzież. To bardzo ciekawe, czy naprawdę pisarze uważają się za wyróżnionych, kiedy złodziej kradnie ich książki. Może przy pierwszej kradzieży czują się mile połechtani, ale przy kolejnej? :-)

      Usuń
    2. Prawda jak punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia? :-) W zamierzchłych czasach mojej młodości, kiedy jeszcze polowało się na książki, można było jeszcze pożyczyć książkę w bibliotece na tzw. wieczne nieoddanie. Co prawda wiązało się to, jak pamiętam z opłatą w wysokości 10-krotności ceny ale za to miało się i książkę i namiastkę czystego sumienia :-)

      Usuń
    3. Tylko co z takiej książki, skoro miała pieczątki biblioteczne?... Kilkakrotnie odczuwałam pokusę, by wejść w posiadanie jakiejś książki w niezbyt uczciwy sposób, ale nigdy się na to nie zdecydowałam – za wielki ze mnie tchórz. Bałam się, że ktoś się o tym dowie, że będzie wstyd na całe życie :-) W każdym razie książka Grzeli jest tak ciekawa, że nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś postanowił ją ukraść.

      Usuń
    4. Co z takiej książki? - treść i możliwość korzystania w każdej chwili. Też nie przepadam za książkami, które mają czyjeś, jakiekolwiek znaki własnościowe, nie licząc ekslibrisów i autorskich autografów ale w czasach kiedy książki się "zdobywało" to był pikuś. No, i zawsze pamiętałem, że nie takie rzeczy robił sam "książołap" :-)
      Co do książki Grzeli, to byłbym w szoku gdyby ktoś ją ukradł :-)

      Usuń
    5. Czytałeś książki Grzeli? Ja pierwszy raz zetknęłam się z tym autorem.

      Usuń
    6. Nie, chociaż nazwisko obiło mi się o uszy.

      Usuń
    7. Pisała o nim Ania z Czytanek Anki. Postanowiłam wreszcie sprawdzić, kto zacz ten Grzela. I wyszło mi, że to solidny autor, warty poznawania. Podoba mi się to, że pokazuje, jak wielki wpływ na życie ludzi miała historia i że tworzy skomplikowanych bohaterów. W „Złodziejach koni” jest bardzo ciekawa postać żołnierza wyklętego. On sam uważa się za bohatera narodowego, ale kiedy czytałam o jego zachowaniu, robiło mi się niedobrze...

      Usuń
  2. Nie popieram kradzieży jakiejkolwiek, no chyba, że z jedzenia dla dzieci. Ale rozumiem potrzebę posiadania książki. No cóż, dziś jest chyba dużo łatwiej, bo wiele książek można po prostu wypożyczyć z biblioteki, albo nabyć za grosze na allegro. pamiętam, jak sama poszukiwałam Katedry NDdP Hugo. To była pierwsza nabyta na allegro książka. A potem Upiora w operze, a jakże on mnie rozczarował, a zauroczona musicalem oczekiwałam ogromu przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kradzież jedzenia można zrozumieć. Ale książka nie jest artykułem pierwszej potrzeby i trudniej o wyrozumiałość dla złodziejaszka. Co do „Upióra w operze”, kiedyś próbowałam go czytać (w tłumaczeniu Bożeny Sękowskiej), ale po około trzydziestu stronach zrezygnowałam. Potem dowiedziałam się, że Bożena Sękowska skróciła oryginalną wersję i „poprawiała” po autorze, słowem: zepsuła przekład. Mam zamiar przeczytać kiedyś tę książkę w lepszym tłumaczeniu. A mucical oglądałam i bardzo mi się podobał :-)

      Usuń
    2. Też tak uważam i nie usprawiedliwiam kradzieży także książek. Ależ mi sprawiłaś radość, tym, że podobał ci się musical, tak mało spotykam osób, które mają takie zainteresowania, że każda mnie cieszy:) Mój Upiór w tłumaczeniu pana Andrzeja Wiśniewskiego. Nie potrafię ocenić tłumaczenia, generalnie sam tekst nie przypadł mi do gustu, postacie jakieś papierowe i mdłe. Nie chcę się powtarzać, bo notkę z UwO zamieszczałam u siebie.

      Usuń
    3. Ależ mnie zaskoczyłaś, myślałam, że to wina tłumaczenia! W takim razie książka musi być po prostu słaba. Niestety. Tak się czasami zdarza, że film lub musical są lepsze od pierwowzoru. Zaraz zajrzę do Twojej notki. Tak, lubię musicale, koncerty, zwiedzanie zabytków i inne niemodne rzeczy :)

      Usuń
  3. Ja akceptuję kradzież książki z biblioteki, ale pod warunkiem, że w miejsce zwędzonego egzemplarza podaruje się placówce parę innych, równie ciekawych pozycji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre! Jednak trzeba pamiętać, że inna osoba może uznać, że książka, która nam wydaje się równie ciekawa jak ta skradziona, wcale taka nie jest :-) A tę opisaną przez Grzelę przeogromną chęć posiadania upatrzonej książki bardzo rozumiem...

      Usuń
    2. Ambrose, a ja nie akceptuję. Jeśli to jest jedyny egzemplarz, to może to oznaczać, że ileś osób nie będzie już miało możliwości przeczytania książki, i żadne równie ciekawe egzemplarze im tego nie wynagrodzą, niestety...

      Usuń
    3. Ambrose chyba żartował :-) Kiedy nie mogłam sobie pozwolić na kupienie upragnionej książki, a w bibliotece jej nie było, radziłam sobie w ten sposób, że robiłam rundkę po księgarniach śródmieścia i w każdej czytałam po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt stron tej książki. Po kilku godzinach książka była przeczytana.

      Usuń
  4. Kradzież to kradzież i nic tego nie zmieni, choć czasami można odnieść wrażenie, że łatwo uzasadnić pewne wybryki :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to :-) Kradzież to kradzież. Nie rozumiem, dlaczego wiele osób uważa, że kradzież książki jest mniejszym przestępstwem niż na przykład kradzież kosmetyków.

      Usuń
  5. W jednej z księgarń w moim mieście często spotykam mężczyznę, który notorycznie czyta tam książki kucając przy regałach:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też czasami zachowuję się w ten sposób. Tzn. czytam, ale na stojąco :D Wielu pracowników księgarni i antykwariatów na to pozwala.

      Usuń
  6. Hej, nominowałem Cię do Liebster Blog Award :) Jeśli masz ochotę odpowiedzieć na pytania zabawy, zapraszam do wzięcia udziału pod linkiem: http://siemowi.blogspot.com/2016/07/liebster-blog-award-jestem-nominowany-i.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też mam czasami wrażenie, że od jakiejś książki zależy moje życie, ale nie będę kradła :) Ale czasami w tych pustych, wąskich przejściach między półkami w bibliotece różne myśli mnie nachodzą, gdyby mój ukochany Scott tj. jego dzienniki nie były takie grube to kto wie... A z ciekawym przypadkiem kradzieży książki pamiętam, że spotkałam się w "Domu Augusty" Axelsson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej, że wiele osób uważa inaczej i po każdej kontroli zbiorów bibliotecznych okazuje się, że brakuje wielu książek. A uczucia, że od konkretnej książki zależy moje życie, bardzo, bardzo nie lubię :) „Dom Augusty” kiedyś czytałam (to jedna z moich ulubionych szwedzkich książek), ale już nie pamiętam wątku kradzieży.

      Usuń
  8. Ukradłam kiedyś książkę będąc dzieckiem. Fragment jest niesamowity. Muszę przeczytać "Gorący oddech pustyni".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaj i „Gorący oddech pustyni”, i „Złodziei koni”. Autor świetnie pisze i ma dobry gust do książek. Nie poleca jakiegoś swojego kolegi, tylko Herlinga, wspaniałego pisarza :)

      Usuń